EMERYTKA
Fot. Pixabay, tookapic |
Młoda duchem, metryką dojrzała. Sześćdziesiąt wiosen na karku. Drobna brunetka, zaledwie 150 cm wzrostu, waga piórkowa. Z zawodu księgowa, z zamiłowania artystka umiejąca szyć, malować, rysować, rzeźbić, wycinać. Zwykłe kotlety robiła z finezją. Ubierała się inaczej niż wszystkie dziewczyny w biurze. Schludnie, elegancko, ale zawsze z odrobiną fantazji. Życie było raczej dla niej łaskawe. Mimo biedy skończyła studia. W latach siedemdziesiątych nie było to takie proste. Rodzice chodzili dumni, że choć jedna latorośl z pięciu będzie mieć dyplom.Tak też się stało. Mimo zapędów artystycznych skończyła ekonomię i dzielnie pracowała w biurze, choć ambicje były inne. Realizowała je w domu, bo gdy powiła najpierw jedną, potem drugą i trzecią córkę, pracy było dużo. Wiadomo, trzeba było stroje na przedstawienia szyć, na bale, pomagać w plastyce i zpt. Robić babeczki, szyć lalkom ubranka. A w sklepach przecież nic nie było. Toteż wełna, włóczka, materiały miały swoje miejsce w skrzyni w kuchni i czekały aż Mariola z nich coś wyczaruje. Obrusy, zasłony, narzuty, szale, chusty. Była szczęśliwa. Kochający mąż, zdrowe i śliczne dziewczynki. Czas mijał. Artystycznie pragnęła więcej. Skorzystała więc i szybciej przeszła na emeryturę. Teraz miała czas na pasję, którą kryła w zaciszu domowym. Pragnęła otworzyć jakiś klubik dla dzieci, świetlicę lub coś podobnego. Widziała w jakim pośpiechu żyją młodzi rodzice, jej córki wieczne gdzieś pędziły. Ta najmłodsza nawet dzieci mieć nie chciała, bo czasu mało. Z pomocą przyszedł mąż. Zawsze sprawiał, że Mariolka żyła jak w bańce mydlanej. Nie martwiła się o rachunki. Ona z pensji wyżywała się artystycznie. Mąż tyle zarabia, że ona emeryturę ma dla siebie, na swoje pędzelki, jak to Marek mawiał pieszczotliwie. Kupił jej więc lokal, wyposażył. Mogła szaleć. Córki pomogły w reklamie. Założyły stronę internetową i fejsbuka. Wieść szybko się rozeszła, bo w okolicy znali talent Marioli. Dzieci z osiedla przychodzi dużo. Zamiast siedzieć przed komputerem kleją, malują, szyją, wycinają, a nawet robią na drutach. Zawsze mają jakiś temat, a pod koniec projektu zapraszają rodziców i najbliższych na swój własny wernisaż. Jest pyszna kawa, herbata z dodatkami i domowe ciasto, zrobione lepiej niż w cukierni. Dzieciaki nazywają ją ciocią Mariolką. Nie wygląda na ich babcię, choć mogłaby nią być. Czuje się potrzebna, rozwija się jak nigdy dotąd. W końcu ta praca ma sens. Ma duszę. Praca w księgowości natomiast była mdła. Nijaka wręcz. Mariola usychała. W Artklubie jest ta iskra, która płonie i daje światło innym. Ta woda, która daje życie. Zarobione pieniądze Mariola inwestuje w swoje "dziecko". Rozwija się i ma wpływ na innych. Jest szczęściarą, może nawet nie do końca świadomą luksusu, jaki daje jej Marek. Ma zajęcie, które kocha. Rodzinę, dającą wsparcie i właśnie Marka, który spełnił jej marzenia. Docenił wychowanie trzech wspaniałych panien i wykonywanie pracy, która nudziła ją śmiertelnie. Miłości chyba piękniej nie da się wyrazić.
Podoba Ci się ta historia?
Udostępnij ten post.
Obserwuj moja stronę.
Nie rozczarujesz się!
Z okazji Dnia Seniora moc pozdrowień!
Komentarze
Prześlij komentarz