DZIADEK PLACEK
Image by PublicDomainPictures on Pixabay |
Dziadek Placek
Tak wołały na niego wszystkie wnuki. Rymowało się z Jackiem, a Dziadek takie właśnie nosił imię. Poza tym dzieciaki uwielbiały placki smażone przez babcię, takie prosto z patelni, obowiązkowo z cukrem i one im się z Dziadkiem też kojarzyły. Zresztą Dziadek pałaszował je razem z nimi i to jemu najbardziej się uszy trzęsły. Przy wnukach łagodniał. Jako ojciec był surowy. Czasem i pasa użył. Dla każdego kolejnego dziecka miał bardziej miękkie serce. O wnukach nie wspominając. Własnych latorośli do przedszkola i szkoły nie prowadzał. A wnuki i owszem. W latach pięćdziesiątych kto to słyszał żeby chłop się dziećmi zajmował. Miał iść do roboty, pensję przynieść. Nie pić za dużo. Jak nie bił, to już był dobrym mężem. Jak jeszcze bab na boku nie miał to nawet bardzo dobrym.
Jakim Dziadek był ojcem? Trudno powiedzieć. Wiadomo natomiast, że jako dziadek zdał egzamin. Miał do wnuków więcej cierpliwości. Grał z nimi w piłkę nożną, chodził do parku, ze starszymi chłopcami na ryby, nad jezioro i na grzyby. Lubił opowiadać o wojnie i choć miał tylko zawodowe wykształcenie, trudno go było w tym temacie zagiąć. Mówił też dobrze po niemiecku, bo jako nastolatek przymusowo pracował w Rzeszy, toteż przekonywał niechętne do nauki wnuki, że język obcy trzeba znać. Lubił też oglądać "Wielką grę" i stąd czerpał wiedzę. Uwielbiał piłkę nożną, więc piłkę z wnukami kopał namiętnie wrzeszcząc na nich niemiłosiernie. Lubił dobrze zjeść i obiad musiał być podany o 13. Tak z babcią sobie ustalili. Kłócili się czasem, a że Dziadek Placek na starość niedosłyszał to czasem i niezła heca z tego wyszła. I ciągle babcia mu wypominała, że jest cały rok starsza, więc on ma się jej słuchać, a wnuki wcinając babcine placki tylko z uśmiechem kiwały głowami, bo miały pełne buzie. Dziadek natomiast czasem udawał, że nie słyszy, żeby babci zrobić przyjemność, że i tak na jej wyszło. Tak sobie po tylu latach miłość okazywali.
Dziadek Placek miał swoją kryjówkę. Jak nie było go w domu to wiadomo było, że schował się w piwnicy. Miał tam swoje królestwo. Po prawo, na samym końcu, najokazalsza piwnica w bloku. Czego on tam nie robił! Złota rączka. Czego tam nie było. Z wnukami na technikę cuda majstrował. I ten zapach. Smaru i lekkiej stęchlizny, paradoksalnie przyjemny i taki dziadkowy. Bo koszule Dziadka Placka były nim przesiąknięte. Lubił te swoją odskocznię. I babcia się nie martwiła, że chłop "po kominach lata".
Dziadek Placek był twardy. Nie chorował wcale. Wojnę i komunę przeżył. Wnuki pierwszy raz jego łzy widziały, gdy babcia zmarła. Placek załamałby się całkowicie, ale cała rodzina zgodnie uznała, że jest im potrzebny. Dawali mu zadania. Różnej maści. Coś kupić, załatwić na mieście, coś zawieźć, przywieźć, wnuki odebrać, w lekcjach pomóc. Czasu miał mnóstwo. Bilety darmowe. Jeździł więc od jednych do drugich. Nawet gdy córka jego remont miała w domu, wziął nastoletnią wnuczkę do siebie, żeby ta z łazienki bez problemu korzystała i przy okazji do liceum bliżej miała. Wszyscy myśleli, że rozpieszczona pannica z Dziadkiem Plackiem się pokłóci. A gdzie tam. Sztamę trzymali, a wieczorami odpytywał ją z historii i niemieckiego. Dużo godzin ze sobą spędzili. Wtedy to dowiedziała się o nim więcej niż od własnej mamy. To był magiczny czas.
Dziadek odszedł nagle. W nocy. We śnie. Bezboleśnie i bezszelestnie.
Jeszcze u jednego syna jadł kolację, z drugim i z córką przez telefon rozmawiał wieczorem. Czuł się dobrze. Umawiał się, w czym komu jutro pomóc. Nie doczekali tej pomocy.
Przypomnieli sobie, że Placek czasem tylko powtarzał, że czeka aż babcia go do siebie zabierze. No i chyba tej nocy zabrała. Musiał jej słuchać. Przecież była cały rok starsza:)
Komentarze
Prześlij komentarz