Fot. Pixabay
Już od urodzenia miała błękitne oczy. Nieskazitelnie. Bił z nich chłód. Włosy bardzo jasne. Białe wręcz. Proste jak drut. Już jako czterolatka zakładała nogę na nogę. Pilnowała, by niczym się nie ubrudzić. Już wtedy chciała nosić tylko sukienki zaakceptowane przez nią. Bardzo cicha. Bystra. Mająca jedną, góra dwie koleżanki. Nieprzystępna.
W szkole zawsze świetne oceny, musiała być najlepsza. Wyprostowana jak struna przechadzała się po korytarzu wzbudzając zazdrość innych dziewcząt i nieśmiały zachwyt chłopców. Kolegować się z nią to był zaszczyt. Na taką słabość jak przyjaźń sobie nie pozwalała. Widziała wokoło płaczące koleżanki. Obgadujące się nawzajem, dziś pałające miłością siostrzaną, a jutro kąsające jadem nienawiści. Zbudowała sobie niewidzialną ścianę. Ufała tylko sobie. No może rodzicom też, bo ci kochali ją bardzo i byli z niej dumni. Zaakceptowali jej małomówność. Nie sprawiała problemów. Dziecko idealne. Jakby go nie było.
W liceum i na studiach podobnie. Najlepsza lokata. Dwie koleżanki. Trzymane nie za blisko. Żeby jej nie rozpraszały. Chłopaków dookoła pełno, ale każdy odbijał się o ścianę. Zimną. Szklaną. Szybko skalkulowała, że tak zwana miłość to ułuda, przynosi niepotrzebne cierpienie i znacznie utrudnia koncentrację. Oni zaś nie walczyli długo, bo inne chętne same pchały się do łóżka, a następnie płakały, bo liczyły na wielką miłość. Kai nawet nie było ich żal. Same sobie zasłużyły.
Miłości i ślubów nie zazdrościła. Śmieszył ją ten chwilowy blichtr. Ciekawa była, kiedy te idealne małżeństwa rozbiją się o twardą rzeczywistość. Na kawałeczki. Bo że to się stanie, była przekonana. To tylko kwestia czasu.
Dziewictwo straciła z czystego wyrachowania. Po dwóch drinkach. Z najlepszym studentem z wymiany. To było zaplanowane. Ok, spodobało się jej, ale żeby zaraz pisać do siebie, dzwonić, latać na randki. Po co?
Tak robiła z mężczyznami. Wybierała tych najlepszych. Jej godnych. Ale tylko na chwilę, by dali satysfakcję. Wtedy łaskawie na nich patrzyła. Ale krótko. Dwa, trzy miesiące. Nie interesowali jej ani ich życie prywatne. Czy mają rodziny, coś czują. Układ był jasny. Czysto fizyczny. I krótkoterminowy.
W pracy doskonale zorganizowana. Wzbudzająca zazdrość innych kobiet za szyk, klasę i chłód. Jakby ktoś jej nie dał żadnych emocji. Pięła się po szczeblach kariery. Szybko. Nie po trupach. Nie musiała podstawiać świń. Była po prostu najlepsza. Piękna, lodowata. Najpierw dyrektor oddziału, potem regionu. Z presją wspaniale sobie radziła. Spa, basen, zakupy, bezpieczny seks bez zobowiązań. Gdy słuchała o kupkach, zupkach, ząbkach, żłobkach cieszyła się, że nie ma instynktu macierzyńskiego. Kiedy widziała zrozpaczone koleżanki, przeżywające zdradzę męża albo pakujące się w toksyczne romanse, odczuwała spokój, że jej to nie dotyczy. Stworzyła sobie swoją krainę. Krainę nieskazitelnie czystą i chłodną. Pozbawioną emocji, wzruszeń, nerwów. Przewidywalną i zaplanowaną. Z miejscem tylko dla niej. Zastygła w niej i tak jej wygodnie. Wielu chciało tutaj się dostać. Żaden nie miał w sobie tyle samozaparcia, by wytrzymać ten chłód. Ani nie miał w sobie tyle ciepła, by go rozpuścić. By rozkuć tę taflę lodu potrzeba będzie ognia w sercu.
Na horyzoncie w oddali ktoś się pojawia. Na razie tli się iskierka. Nie proponuje seksu. Nie jest nachalny. Nie ma żony. Fascynuje go Kaja i chce się do niej zbliżyć. Robi to małymi krokami. W negocjacjach w pracy jest doskonałym przeciwnikiem. Mobilizuje ją. Wzbudza minimalne zainteresowanie. Osiągają kompromis. Sukces obu firm świętowany jest wspólną kolacją, na której on jej nie podrywa jak wszyscy inni. Zabawia żartem. Inteligentnym. Ciętą ripostą. Rozmowa z nim sprawia jej przyjemność. Nie dzwoni następnego dnia. Za jakiś czas dopiero wysyła maila. Służbowo. Proponuje spotkanie. Mają omówić projekt. Jest tym nielicznym wyjątkiem, który ma delikatnie ciepłą aurę, przy której jej lód roztapiać może się powoli.
Widują się regularnie. W sprawach kontraktu, umów, projektów. Chyba go polubiła, choć na razie nie dopuszcza do siebie tej myśli. Bo jeśli jej chłód zelży, wprowadzi to chaos w jej bardzo poukładanej, bezpieczniej krainie.
Zaczęli chadzać na brunche. On rozważa zaproszenie na kolację, bynajmniej służbową. Ona coraz częściej poprawia przy nim włosy i przygryza wargi. Rozwija się to powoli. Bardzo, jednak choć Kaja nie jest jeszcze tego świadoma to za jakiś czas ich relacja zapłonie olbrzymim płomieniem, a ona zacznie żyć nowym, kolorowym, ciepłym życiem. Jej chłód stopi się w jego cieple, wyrozumiałości, braku pospiechu i zachwycie. I ona w końcu pozwoli mu na wejście do jej mroźnej krainy. On tam nie zamarznie i nie będzie tylko kolejnym przegranym śmiałkiem w jej pokaźnej kolekcji, lecz tym, przy którym ona będzie płonąć wcale nie tracąc samej siebie.
|
Komentarze
Prześlij komentarz