Fot. Pixabay, takazart
Dziś ma 95 lat, późna jesień życia. Już nie słoneczna i ciepła. Raczej szara, bura i ciemna. Najgorsze to, że ona jest świadoma wszystkiego. Głowa ma się nieźle. Ciało odmówiło posłuszeństwa, a kiedyś sądziła, że młoda i piękna będzie zawsze. I faktycznie urodziwa była. Smukła, wysoka, z grubym lnianym warkoczem. Podobała się chłopakom ze wsi. Ale skromność nakazywała jej być cichą i uległą, inaczej ojciec po tyłku by dał. A bił nie jeden raz. Sznurem czy witką, taką cienką, która powietrze cięła na pół. Nie mówiąc o Krysinej skórze, zimą alabastrowej, a latem oliwkowej od pracy w polu.
Za mąż poszła w wieku 17 lat. Skończyła kilka klas, by pisać i czytać umieć. Matka uczyła roboty w domu. Była gotowa. No prawie. Zenek może i miły był chłopak, ojce bogate. Ale spać z nim pod jedną pierzyną? Była przerażona. Tak samo jak krwi pierwszy raz dostała. Myślała, że umiera. Pobiegła do matki, a ta jej jaką szmatę dała i kazała od tej pory na chłopów uważać. Nic więcej nie powiedziała. Co miesiąc przez jakiś czas Krystyna bała się, że umiera. Potem przywykła. Tak samo jak musiała przywyknąć do Zenkowego spojrzenia, które ją pożerało. I jego dłoni dotykających wszędzie i jego w niej, co to paliło potem wszystko, i ból nieznośny czuła. Ale nie skarżyła się. W dniu wesela matka rzekła, że żona musi być uległa nawet jak nie chce. Krystyna zatem była, choć jeszcze nie była świadoma, czego to ma dotyczyć. Za kilka godzin, w noc poślubną się dowiedziała. Jak w ciążę zaszła to nie też wiedziała nawet. Skąd niby miała. Matka poznała, że Kryśka zaciążyła. Dziwne uczucie to było. Brzuch rósł i od środka łaskotał. Nikt się nie litował. W polu robiła jak inni. W polu zresztą też urodziła. Akurat ją naszło przy żniwach. Gorąc był. Na szczęście chłopak urodził się zdrowy. Zenek dumny jak paw po wsi chodził, ale przy dzieciaku nie pomagał. No jak, chłop je od roboty, nie od dzieciów. Długo się pierworodnym nie nacieszył, bo Niemce przyszli, wojna wybuchła, do wojaczki iść musiał. Krystyna została u teściów, dzieciak rósł, a ona sama. Zenka jakoś nie wypatrywała. Spokój był przynajmniej i w środku nie paliło.
Pracowała też u Niemców, gdy naszli na wioskę. Trudno było. Ale Niemki się litowały nad młodą matką. Po wojnie Zenek nie wrócił. Szukali jak umieli, ale szanse coraz mniejsze. Do wsi wracali inni mężczyźni, nowe rodziny zajmowały stare chałupy. Niemcy pouciekali. I tak pojawił się Władysław. Kiedyś jego ojce tu mieszkali, wrócił z matką w jej rodzinne strony. Jak go pierwszy raz zobaczyła, w środku poczuła ciepło. Miłe. Znów nie wiedziała, co się dzieje. Ale pod pierzyną on się w jej snach pojawiał. A były tylko ukradkowe spojrzenia. W kościele, na odpuście, w polu. We wsi wiedzieli, że Krysia niby wdowa, co to jej chłop nie wrócił z wojny. Ale pogrzebu nie było, no to ona Zenkowa nadal była. A uczucie kwitło. Zakochała się. Władysław też. Miłość zakazana. Ich były pola, pagórki za lasem. Teraz dowiedziała się, czemu pod taką pierzyną mogłoby być przyjemnie. Jak zaszła w ciążę, teście ją wygnali, Władysława ludzie przeklnęli. Rodzice Krysię przygarnęli, ale wilkiem patrzyli. Zamkli w chałupie do rozwiązania, co by wstydu nie czuć.
Urodziła dziewczynkę. Znów była sama. Władysława pożenili z najmłodszą córką kowala. Za karę chyba, bo zezowata była. Bóg też mu nie darował. Dzieci nie mieli. Bolało. Krysia cierpiała w milczeniu. Odbywała pokutę. Na szczęście Jadzia w matkę się wrodziła, nazwisko Zenka nosiła. Pięknie się chowała. Matka była dumna. I lata na wsi mijały na pracy. Natura wyznaczała rytm. Problemem był nieurodzaj, choroby bydła i ludzi. Z rodziną się żyło i pracowało. Obowiązywał swoisty kodeks, tematy tabu. Ludzie bali się Boga, wojny, głodu. Z pokorą brali to, co dawał los.
Krystyna też się bała. Cierpienia, kary za grzechy i samej śmierci, co to czyhała za drzwiami. Była innym pokoleniem, z pochyloną głową znoszącą swój los, tak ciężki, bo wojną i biedą naznaczonym. Nie wiedziała, że można wszystko. Że pół wieku później życie wygląda inaczej. Czasem odwiedza ją wnuczka. Teraz ruda się zrobiła i taka wymalowana jak na odpust. Żyje z chłopem bez ślubu. Te młode ludzie żyją garściami, łapią i prą do przodu. Wstydu nie znają i Boga się nie boją. A ojce w grobach się przewracają. Krystyna nie wie, że dziś można wszystko. I że życie może być przyjemne, a przyszłości nie należy się bać. Można żyć dniem dzisiejszym, a reszta. No zobaczy się.
|
Komentarze
Prześlij komentarz