PORTRET SYLWESTROWY - DAMSKI

Obraz Katy Allison z Pixabay 

ROKSANA

Nienawidzi sylwestra. Tych błyskotek, uśmiechu przyklejonego na brokatowy klej, na siłę pitego za słodkiego, taniego szampana i tych postanowień noworocznych. Zmienię pracę, zerwę z nim, zostawię ją, oświadczę się, kupię dom, zapuszczę włosy, obetnę paznokcie, zasadzę pietruszkę i polecę w kosmos. A najbardziej nie znosi wszystkich wypindrowanych bab. Kolorowych, świecących, pachnących i co najgorsze, chudszych od niej. Jezu jakie to jest irytujące. Albo nie robią nic i powietrze je odchudza albo są tak cholernie konsekwentne, że chodzą na siłownię, ćwiczą z Ewą, Anią czy jakąś Kunegundą, jedzą zdrowo (czyli pewnie nic poza sałatą, marchewką i bananem na deser, wegańskim koniecznie) i wyglądają obłędnie. Na dwudziestki nawet nie patrzy. Najtrudniej na trzydziestki i czterdziestki. Dzieci porodzone. W ciąży utyte po 20-30 kilogramów. Praca siedząca, a wyglądają czasem lepiej niż te dwudziestoletnie nimfy. Wiek zdradza wiedza, doświadczenie lub niekiedy drobniuteńkie kurze łapki. Jak to ją wkurza.

Sama ma 35 lat. Chuda jak szczapa nigdy nie była. Babcia dobrze podkarmiała. Cycek miała i kawałek pupy też (Roksana, bo babcia teraz to kuleczka). Chłopakom się podobała. Jeden jej adorator zawsze mówił, że dostrzega w niej dużo miejsca do całowania. Męża więc, nie mając wcale rozmiaru 34, znalazła, dumnie prezentując bogate wdzięki w sukni ślubnej. Może jakby schudła z 5 kg to byłoby idealnie, ale katować się nie miała zamiaru. 

W ciążę nie zaszła tak szybko jak chciała. Tarczyca nagle złośliwie postanowiła o sobie przypomnieć i jakby było Roksanie mało, znów pewnie po złości, pomogła jej hojnie zgromadzić dodatkowe zapasy kilogramów. Jak na wojnę. 

Mąż uspokajał, gdy płakała przed lustrem (Roksana, nie ta bezlitosna suka tarczyca). Kazał skupić się na zdrowiu i przyszłej ciąży. Skupiła i tyła. Miała wrażenie, że zbiera wszystkie kilogramy leżące na ulicy. Chłonęła je jak gąbka.

Po dwóch latach było ich dwie. I wagowo, i biologicznie. Utyła 35 kg, ale córeczka wydana na świat chwilowo pozwoliła jej zapomnieć o ogromie nagromadzonych kilogramów. Liczyła się tylko Zuzia. Mąż szczęśliwy, ale na żonkę już tak łapczywym okiem nie łypał. Ale na żonki koleżanki i owszem, choć powierzchni erotycznej miały ze 25 kg mniej. 

Dlatego też Roksana nienawidzi sylwestra. W ogóle żadnych imprez nie lubi. Nie ma się w co ubrać i nawet uwielbiana, otyła celebrytka nie jest w stanie poprawić jej humoru. W każdej kiecce wygląda jak w namiocie z Decathlonu. I Roksana, i wspomniana gwiazdka.
Do krawcowej nie pójdzie, bo jak tu jej i sobie samej spojrzeć w twarz, gdy obwody są trzycyfrowe. Woli więc siedzieć w starych legginsach i t-shircie na kanapie, niekoniecznie z paczką chipsów. Nie jada dużo. Rusza się mało, bo autem wygodniej i czasu ciągle brak.
Kolejnych postanowień też nie zrobi. Bo po co? Już była na diecie (Jezu jak w obozie), chodziła z kijkami (co za idiotyzm), brała leki i piła herbatki przeczyszczające (gorsze toto od kreta w łazience). Więc siedzi na tej kanapie i czeka na cud, który nigdy nie nadejdzie.

Decyzję musi podjąć sama. W sylwestra albo w szarą środę, burzowy piątek lub słoneczny wtorek. Sama wybierze. Nie będzie żadnej diety tylko zmiana nawyków żywieniowych. Może konsultacja u dietetyka, by jadać co pomoże zwariowanej tarczycy i ją poskromi. Nie będzie siłowni na siłę, skoro tego nie znosi. Odkryje miłość do roweru i będzie kręcić kilometry. Najpierw po kilka. Zacznie jeździć na nim do pracy, po dziecko do przedszkola, na zakupy. Każdy powód będzie dobry by trochę popedałować. Odkryje ćwiczenia na Youtube i gdy będzie sama w domu, zacznie ćwiczyć bezwstydnie. Zmieni endokrynologa, a wraz z nim dawkę leków. Nie od razu zauważy rezultaty. Bo tak długo jak pracowała na rozmiar 48, tak będzie trwać zanim wejdzie w mniejszy. I nie od razu. Ciało będzie najpierw się bronić, a ona tracić nadzieję, ale się nie podda. A ciało i owszem. Posłucha jej w końcu. Stworzą zgrany team, a nie dwie złowrogie drużyny. I Roksana nie będzie czekać na żadną imprezę tylko w deszczowy poniedziałek czy upalną niedzielę zauważy, że zajmuje trochę mniej przestrzeni, że czuje się lżej, że nabiera wiatru w żagle. I sama stanie się wypindrowaną babką, która wbija się powoli w coraz mniejsze szmatki. Która premię zamiast na zbędne zabawki dla Zuzi wyda na zabiegi pielęgnacyjne u kosmetyczki, by mąż w końcu na nią łypał łapczywym okiem. Za dwa sylwestry odmieniona, świecąca z uśmiechem wcale nieprzyklejonym na brokatowy klej, z kieliszkiem słodkiego, taniego szampana w dłoni będzie witać nie tylko Nowy Rok ale przede wszystkim NOWĄ SIEBIE:)


Komentarze

Popularne posty