POZYTYWNA
Media donoszą, że dziś obchodzimy Dzień Pozytywnego Myślenia.
- Hmm, coś dla mnie – pomyślałam.
Wiele osób mówi mi, że bije ode mnie pozytywna energia, że ciągle się uśmiecham, gadam jak nakręcona, a ostatnio nawet znajomy podziękował mi za mój blog pisząc, że dzięki niemu chce mu się żyć, bo zarażam dobrymi wibracjami.
Więc tak, ewidentnie powinnam dziś świętować mój dzień. W sumie niepoprawne pozytywne nastawienie towarzyszy mi od zawsze. Przecież chrzczono mnie w szpitalu, mamie kazano już wybierać trumienkę, ale ja stwierdziłam, że musi być dobrze i przeżyłam. Potem jeszcze była przepuklina, dwukrotnie połamane ręce, wybite palce, dieta bezglutenowa, a ja mimo to wciąż wierzyłam, że dam radę. I dawałam.
Zawsze uśmiechnięta, żywiołowa, komunikatywna, ambitna, co roku z czerwonym paskiem pokonywałam swoje małe, wielkie demony. Byłam finalistką olimpiady polonistycznej, dostałam się do wymarzonego liceum, a potem na ukochaną germanistykę, na którą przyjęto tylko trzydziestu szczęśliwców. O tak, wtedy mój optymizm sięgał zenitu. Gdy koleżanka z klasy powiedziała mi, że na uniwerek w Gdańsku na pewno się nie dostanę, ja uparcie wierzyłam, że mi się uda. I udało, moje nazwisko było piętnaste na liście. Ryczałam wówczas jak bóbr, ludzie mnie pocieszali mówiąc: „Nie martw się, dostaniesz się za rok”, ja zasmarkana łkając im mówiłam:” Ale ja się dostałam!”, a oni wybałuszali oczy.
Pomyślałam sobie wtedy, że nie ma dla mnie rzeczy niemożliwych. Wierzyłam, że sobie poradzę. I tak było. Studiowałam, pracowałam, robiłam kursy, zaczęłam kolejny dzienny kierunek, zaręczyłam się. Obroniłam się pierwsza na roku, znalazłam pracę, którą po miesiącu rzuciłam, bo uznałam, że bycie nauczycielem to jest to. Trzeba być nie lada optymistą, by wykonywać ten zawód prawda?
Praca w gimnazjum, trudne dzieciaki, zaciskałam zęby i każdego dnia dawałam radę.
Optymizm pomógł mi też w życiu osobistym, gdy usłyszałam, że nie zostanę matką. Nie przyjęłam tego do wiadomości. Po prostu. Zmieniłam lekarza, zastosowałam się do jego rad i dawki leków, i o dziwo po trzech miesiącach na teście zaróżowiły się pysznie dwie upragnione kreski. Ale żeby jednak za różowo nie było zaraz na początku ciąży spadła na mnie diagnoza o przewlekłej chorobie, na dodatek zakaźnej i wtedy trudno uleczalnej. Byłam pozytywna, moje wyniki badań też. Wtedy na jakiś czas obraziłam się na optymizm, ale na krótko. Uznałam, że trzeba założyć zbroję i walczyć. Ciężka to była walka, nierówna, inwazyjna, trwająca kilka lat. Wiele razy upadałam, ale podnosiłam się, ocierałam łzy, tuszowałam rzęsy, muskałam usta błyszczykiem, zakładałam szpilki i z uśmiechem szłam dalej. Dawałam radę.
Niejednokrotnie dostawałam od losu dwa sierpowe. Dlaczego dwa? Ano żeby po jednym za szybko nie dojść do siebie. Znów więc spadałam w czarną otchłań i rytuał z tuszem i szpilkami powtarzałam dopóty, dopóki nie byłam w stanie stać na tych cholernych szpilkach z uśmiechem na twarzy.
I tak pozytywne nastawienie mam nadal.
Gdy powiedziano mi, że moje dziecko się nie rozwija.
Gdy w pracy byłam odpowiedzialna za potężny, międzynarodowy projekt.
Gdy dwukrotnie poddawałam się inwazyjnym terapiom lekowym.
Gdy zmieniłam pracę.
Gdy w międzyczasie zaproponowano mi pracę ze studentami.
Gdy otworzyłam blog, wydałam pierwszą, drugą i trzecią (sic!) książkę.
Gdy w domu pojawiła się goldenka.
Nawet gdy po maturze zdawałam egzamin na prawo jazdy to wierzyłam, że dam radę. I choć nie wiem jakim cudem to zdałam go za pierwszym razem.
Gdy zdiagnozowano u mnie Hashimoto i niedoczynność tarczycy.
Gdy dwa lata temu kładłam się pod nóż, bo zaatakowała mnie endometrioza.
Nawet teraz gdy jestem z córką w szpitalu.
Gdy, gdy, gdy…
Zawsze myślę pozytywnie. Gdybym się poddała, nie byłabym w tym miejscu, w jakim jestem obecnie.
Dziś patrzę w lustro i widzę uśmiechniętą babkę, która siebie lubi, akceptuje, z nikim nie porównuje, bo wie, ile jest warta. Rozwija się, uczy i coraz bardziej się sobie podoba. Kompleksy odłożyła wysoko, na taką półkę, na którą trudno jej sięgnąć. Jest aktywna zawodowo, ma swoje pasje. Prowadzi blog i wydaje książki. Otwiera się na świat. Tańczy, jeździ na rowerze, spaceruje.
Ma mnóstwo porażek na swoim koncie, ale i sporo zwycięstw. Z tych pierwszych wyciąga wnioski, te drugie motywują ją do dalszej pracy. Dużo osiągnęła, sięga po więcej i nie ma opcji, żeby się nie udało. Przecież jest pozytywna!
Komentarze
Prześlij komentarz