DZIEŃ CELIAKII
Wczoraj obchodzono Międzynarodowy Dzień Celiakii i dziś znalazłam chwilę, by napisać kilka słów w tym temacie.
Samej choroby nie pamiętam, bo byłam małym dzieckiem, gdy stwierdzono u mnie tę przypadłość.
Lata osiemdziesiąte, dziecko urodzone z niską wagą, chorowite, szprycowane antybiotykami, chrzczone w szpitalu. Generalnie wybierałam się na tamten świat, ale jako, że byłam uparta to zostałam. Widocznie uznałam, że zabawię trochę na tym padole:)
Jednak żeby nie było za nudno zdiagnozowano u mnie właśnie celiakię nabytą (wskutek długotrwałej antybiotykoterapii).
Dziś powiecie - ok, dzieciak na diecie. Wtedy? Koszmar. W sklepach ocet, wszystko na kartki. Dobre znajomości się przydały i cierpliwość, gdy stało się w kolejkach, bo coś właśnie rzucili. Gdyby nie dary z Caritasu pewnie nie miałabym co jeść. Mama piekła mi kukurydziany chleb, cudowała, by mnie (niejadka na dodatek) jakoś wyżywić. Do żłobka nie chodziłam. Na myśl o przedszkolu moi rodzice drżeli, bowiem wiedzieli, że takiego dzieciaka, z takimi wymogami żywieniowymi to nie przyjmą. Kilka lat w musieli nieźle kombinować i wystać się w tych kolejkach. Na szczęście trafili na mądrego pediatrę, który z tej nabytej celiakii jakimś cudem mnie wyprowadził. Udało się, mogłam iść do przedszkola jak inne dzieci. Nadal byłam niejadkiem, ale już nie dziwolągiem i skaraniem boskim. Ani Kasią Kukurydzianką.
Celiakia to poważna choroba. Może doprowadzić do wyniszczenia organizmu. Ta nabyta, jak się okazuje, może zostać wyleczona. Ta stała organizuje życie, ale go nie przekreśla. Dziś jest łatwiej. Dzieci mogą chodzić do żłobka, przedszkola i szkoły, bo różne wymogi żywieniowe nikogo nie dziwią. Można iść do restauracji, spotkać się u znajomych. Celiakia już nie wyklucza. Na szczęście:)
Komentarze
Prześlij komentarz