DZIEŃ JEZYKA OJCZYSTEGO

 


Dzień Języka Ojczystego
Jako potrójna filolożka mam kręćka na punkcie języków i jako że tak złożyło się w życiu, że studiowałam trzy filologie to jakieś pojęcie o językach mam. Polonistyki nie kończyłam, ale wiem co to gramatyka kontrastywna, językoznawstwo czy też egzamin z gramatyki języka polskiego. To był jeden z najcięższych egzaminów, jaki mi przyszło zdawać i uwierzcie mi, że zaliczenie z SCS (staro-cerkiewno-słowiańskiego) było łatwiejsze. Jakim cudem zdałam na piątkę, to nie wiem. Chyba obycie mi pomogło, bo byłam wtedy na czwartym roku germanistyki i korzystałam z wcześniej zdobytej już wiedzy.
Studiując języki słowiańskie (chorwacki i słoweński) uświadomiłam sobie jaka ciężka język polski język być. Koniugacje, deklinacje, aspekty, imiesłowy, tryby, stopniowania, słowotwórstwo, palatalizacje, ściągnięcia, zapożyczenia, kalki i hybrydy. O ortografii nie wspomnę. W Chorwacji w XIX wieku ustalono zasadę: "piši kao govoriš" czyli pisz jak mówisz, by ułatwić pisownię. Spokojnie, nie będę tu postulować o wprowadzenie tego na obszary naszego języka. Trudy ortografii wynikają z jego historii, naukowcom łatwiej się wtedy go bada, bo widzą zależności, podobieństwa i procesy.
I mimo to, że nasza mowa ojczysta łatwa nie jest, uwielbiam nasz język za bogactwo, plastyczność i wieloznaczność. Och, ta ostatnia najbardziej mi się podoba i kocham ją stosować w swoich tekstach. Zresztą sama na swoim koncie mam kilka fajnych gaf językowych, które są świetnymi anegdotami.
Np...
W pokoju nauczycielskim rozmawiałam z koleżankami o niedoczynności tarczycy, na którą akurat kilka z nas cierpiało. Dziewczyny podawały dawki jakie zażywają. Ja oczywiście głośno mówię, że biorę pięćdziesiątkę i jak se strzelę taką pięćdziesiątkę to w pracy zasuwam jak mrówka. I nie byłoby tu nic zabawnego, gdyby do pokoju nie wszedł miłościwie nam panujący dyrektor i usłyszał tylko skrawek rozmowy, a dokładniej rzecz biorąc, moje ostatnie zdanie:) Mina przełożnego bezcenna.
Koleżance zdarzyło się powiedzieć do uczniów, że jak będą niegrzeczni to postawi im ptaszki i nie byłoby tu nic dziwnego gdyby to nie była klasa maturalna składająca się głównie z chłopców:) A ona była wtedy zaraz po studiach.
Jako germanistka w liceum nie tłumaczyłam uczniom, że liczby w niemieckim czyta "od tyłu". To byłby strzał w kolano. Klasa zawsze czekała czy użyję tych słów, ale ja decydowałam się na bezpieczniejszą formę "od końca". Nudna jestem, prawda? :)))
Pamiętam też, że kiedyś miałam trudną chłopięca klasę maturalną. Chłopaki broili tak, że ręce opadały. Przerabiałam z nimi akurat jakiś trudniejszy temat, udało mi się ich skłonić do pracy. Delektuję się zatem chwilą ciszy słysząc niemal jak chłopakom trybiki w głowie pracują, gdy wtem nagle słyszymy przez otwarte okno (to był wrzesień, ekipa remontowa na zewnątrz):
- No kurwa mać!
I było po lekcji. Moich kilkunastu rycerzy ryknęło śmiechem i wyskoczyło do okna chcąc przebić piątkę autorowi tych słów. Mi ręce opadły i sama zaczęłam się śmiać. Jak widać polskie przekleństwa mogą być czasem błogosławieństwem:)
A jakie są Wasze historie?

Komentarze

Popularne posty