STALOWA KRÓLEWNA CD.
Obraz W.S. Coda z Pixabay |
Lecieli w dół. Po równi pochyłej. Szybciej niż weszli na szczyt szczęścia. Ewa musiała się swoim bożyszczem dzielić. Nie z byle kim. Nie z byłą dziewczyną, nie z jego koleżanką z pracy, nie z teściową, pracą czy pasją. Miała go na spółkę z nałogiem, który coraz bardziej go zawłaszczał. A on pił codziennie. Piwo, wódkę, wina, whisky. Zaniedbywał zobowiązania. Nie pracował, spóźniał się, tracił dobrą opinię w środowisku. Podbierał Ewie pieniądze, kradł ze skarbonek dziewczynek, pożyczał od kolegów i rodziny. Brał zaliczki od klientów na wieczne nieoddanie.
Na alkohol było zawsze, na jedzenie i rachunki niekoniecznie. Gdy wyrzucała go z domu, spał na wycieraczce, płakał, prosił, robił show. Wpuszczała go następnego dnia, a on przez tydzień, dwa, pięć nie pił. Łapał ponownie fuchy i potulnie robił ludziom remonty mieszkań. Oddawał długi, kupował jej i dzieciom prezenty. O siebie też dbał. Nikt by nie powiedział, że takie bożyszcze może mieć jakiś problem. A problem miał. Ogromny. I obarczał nim swoją rodzinę. Ciągnął w dół za sobą. Ewa walczyła. O niego i dom. Wytrzymywała dużo. Dużo za dużo.
Gdy sprzedał po kryjomu pierścionek jej matki i łańcuszek starszej córki, ten od chrztu.
Gdy pod zastaw dał ich obrączki.
Gdy po pijaku rozbił Ewie auto, które wzięła w leasing.
Gdy jej numer telefonu podał swoim klientom jako kontaktowy, a oni wydzwaniali do niej, jak nie dotrzymał terminu.
Gdy upił się do nieprzytomności na jej wigilii firmowej i narobił wstydu wymiotując na środku salonu.
Nawet gdy zaszła z nim w ciążę i brzydząc się siebie, i jego usunęła ciążę. Nie porozmawiał z nią o tym. Nie było go przy zabiegu, bo akurat był w ciągu. Liczyło się tylko czy będzie mógł się napić. Nie interesowała go żona, która następnego dnia po skrobance omal się nie wykrwawiła i tylko dzięki znajomościom w szpitalu ją uratowano, i mogła czuć się anonimowo. Nie było go, gdy znów wpadała w czarną otchłań, obwiniając siebie o zamordowanie dziecka, o brak godziwego pogrzebu, o brak siły, by je urodzić.
Wytrzymała, gdy ją wyzywał, i kiedy sprzątała wymiociny, i fekalia z łóżka.
Gdy kradł jej biżuterię, perfumy, ubrania i sprzedawał, by mieć na alkohol.
Otrzeźwiała, gdy młodsza córka nazwała ją szmatą, bo Ewa zabroniła małej oglądać trzecią bajkę z rzędu. To był pierwszy policzek.
Zaraz potem kolejny. Ukradł jej kartę do bankomatu, telefon i cały utarg z salonu. Wyniósł całe jedzenie z domu, nawet mąkę, cukier, ziemniaki i olej. Wróciła do domu po pracy. Nie od razu się zorientowała. Późnym wieczorem siedziała z dziewczynkami w salonie i płakała, bo po raz pierwszy nie miała dać im czegokolwiek do jedzenia i nie mogła nic kupić. Ani nawet do nikogo zadzwonić. Dziewczynki w końcu posnęły ze zmęczenia. Ona znów gapiąc się w sufit przetrwała noc. Wstała nagle. Wyrwała się z letargu jakby ktoś oblał ją wiadrem lodowatej wody. Rano poszła do sklepu. Na kreskę w osiedlowym kupiła chleb, masło i mleko, łgając, że ukradziono jej całą torebkę. Zadzwoniła stamtąd do mamy. W ciągu dwóch godzin się spakowała. Mieszkanie wynajmowali. Było na szczęście opłacone. Zaplanowała jeszcze dzisiaj wymówić wynajem. I zadzwonić do teściów, by uświadomić im, że odchodzi, że nie ma już siły, że jeśli będą chcieli, dziewczynki będą ich odwiedzać.
Cholernie bała się przyszłości, ale tkwienie w teraźniejszości ją paraliżowało. Czuła jak pochłania ją ta znajoma otchłań, w której tak niedawno była.
Czuła się głodna, okradziona, oszukana, z poczuciem winy. Gorzej być nie mogło. Od teraz mogło być już tylko lepiej.
Rozdział 4
Łatwo nie było. Pożyczyła pieniądze od przyjaciółki, zapłaciła pracownikom, opłaciła czynsz na trzymiesięczny okres wymówienia mieszkania. Pracowała więcej, by odkupić sobie i dziewczynkom ubrania, buty i kosmetyki. Mieszkała u rodziców, bo już tylko u nich czuła się bezpiecznie. Ponownie poszła na terapię. Wyrzuty po skrobance zżerały ją od środka. Gdy ratowała męża przez chwilę nie czuła nic, by za moment poczuć wstręt do siebie samej i niego. Miała ochotę bić się po twarzy, ciąć nawet, by ukarać się za to, że nie dała szansy mu/jej się urodzić. Nie spała po nocach albo śniła koszmary. Znów musiała przepracować traumę. Traumę aborcji i współuzależnienia. Ciężar ogromny. Opadała z sił, do pionu stawiały ją dziewczynki i praca, którą kochała.
Po półtorej roku była w stanie zrozumieć swoje współuzależnienie. Po kolejnych miesiącach powiedzieć sobie spokojnie w twarz, że usunęła ciążę. Była jak ze stali. Hartowana przez życie. Dumna jak królowa, a jednocześnie krucha niczym dziecko. Pełna sprzeczności, rozchwiana, ale uparcie walcząca. O siebie i dla siebie.
Zdobywała kolejne dyplomy, kształciła się, nauczyła siebie nagradzać. Spędzała każdą wolną chwilę z córkami, które pewnego razu zaprowadziła na cmentarz do pomnika dzieci nienarodzonych, spokojnie im mówiąc, że tu leży ich siostra lub brat. Nie podała szczegółów, może gdy będą dorosłe to im wyjaśni.
Od tego dnia, gdy w ten wiosenny dzień poszły na ten cmentarz, bardzo się uspokoiła. Powiedziawszy córkom o nienarodzonym rodzeństwie, zauważyła, że na niebie pojawia się przepiękna tęcza mieniąca się kolorami, jakich chyba nigdy nie widziała. Poczuła na sobie ciepły deszcz, który spływając po jej twarzy zabierał ze sobą łzy. Łzy, których tak wiele już wylała. Poczuła w środku ciepło, jakby ulgę. Bezkresny spokój. Było jej tak dobrze. Nie pamięta, kiedy ostatnio tak się czuła. Silna, pewna siebie, niczym król po wygranej bitwie.
Spojrzała w niebo. Tęcza zniknęła. Pozostała w jej sercu. Od tej pory będzie zawsze ją wspominać w trudnych chwilach. Ewa poczuła, że wtedy pod sercem nosiła córeczkę. Postanowiła nazwać ją Iryda -Tęcza i 5 maja świętować jej imieniny.
Rozdział 5 - koniec
Wychodziła na prostą. Małymi krokami. Układała życie w kosteczkę, równo, by się więcej nie rozpadło. Czuła się bezpiecznie. Pracowała, dziewczynki otoczone miłością spały już spokojnie. Młodsza przestała się moczyć i wulgarnie odnosić do matki. Starsza zaczęła się uśmiechać i ustały jej bóle brzuszka. Świeciło nad nimi słońce, towarzyszyła tęcza, czasem lekki wiatr, ale nie zakłócał porządku, o który tak długo walczyła.
Postanowiła, że zrobi coś dla siebie. Zapisała się na capoirę. Taniec połączony z elementami walki. Mogła pięknie wyrazić siebie i poczuć się pewnie w swoim ciele. Hartowała się. Założyła niewidzialną zbroję, żeby nikt więcej jej nie skrzywdził, nawet nie zadrapał i żeby mogła się bronić. Stal była jej drugą skórą. Zamknęła się na mężczyzn, na fałszywe przyjaciółki. Otoczyła tylko najbliższymi osobami. Stworzyła sobie mikroświat, w którym osiągnęła stabilizację i wewnętrzną równowagę. Było tak dobrze, łagodnie. Płynęła z nurtem. Myślała o kredycie. Obok bloku rodziców było nieduże trzypokojowe mieszkanie na sprzedaż. Na parterze z ogródkiem. W pobliżu znajome przedszkole i szkoła. Do pracy niedaleko, rodzice w zasięgu ręki. Miała zatem cel. Wiedziała, że to tylko kwestia czasu aż go osiągnie. Odsunęła wszystkie sprawy, które mogły ją rozproszyć.
Po roku już tam mieszkała. Miały z dziewczynami swój pałac. Swoją oazę. Same ją wymalowały, urządziły. Było jasne, przytulne i kobiece. Wcale nie brakowało w nim mężczyzny. A ci wciąż się w jej życiu pojawiali. Mniej lub bardziej natrętni. Tych spławiała od razu. Zarozumiali macho. Tych też skreślała. Czasem trafił się spokojny intelektualista. Ale po jednej, dwóch kawach okazywał się być poranionym i wciąż zakochanym w byłej żonie facetem, politycznym fanatykiem albo mieszkającym z mamusią chłopaczkiem. Tragedia goniła tragedię. Toteż mężczyzn już dawno schowała do pudełka z napisem: "do wyrzucenia". I było jej z tym dobrze. Kochała dwa razy i dwa razy zapłaciła zbyt dużo za miłość, oddanie i troskę. Teraz uznała, że bez faceta da radę i że jest szczęśliwa.
Pojawił się nagle. Mieli stłuczkę. Z jego winy. Spisali oświadczenia. Miał jej numer i dane. Znalazł ją potem na fejsie. Do salonu wysłał kwiaty z podziękowaniem, że nie wezwała policji. A jej się po prostu do pracy spieszyło. Szkody dużej nie było, więc użerać się nie chciała. A on zaczął pisać. Delikatnie. Po kilka zdań. Najpierw to ignorowała. Potem czytała, czasem odpisała. Na luzie, bez emocji, które już dawno temu wcisnęła pod zbroję. Pisali o sprawach mało istotnych. Potem trochę o życiu. Nie była wylewna. Bardzo ostrożnie podchodziła do tej znajomości. Był kilka lat młodszy. Po długoletnim związku. Bezdzietny, ale nie przeciwny dzieciom. Inteligentny, pracowity. Otwierał ją powoli. Nie zadawał pytań, czekał aż sama coś powie. Nie atakował smsami. Dawał czas. Podziwiał jej pasję do pracy i to jak wspaniałą jest matką. Komplementował urodę i charakter. Poczuła się piękna. Choć wmawiała sobie, że jest tego świadoma bez niego, skrycie pragnęła usłyszeć takie słowa z innych ust niż swoje i usta dziewczynek. Zbroi nie zdjęła, ale miała wrażenie, że stal z której jest zrobiona, staje się ciensza. Wszystko układało się powoli i dobrze. Jeszcze nie mówiła dziewczynkom, że się z kimś spotyka. Bo po co? Była jednak ciekawa jak zareagują. A potem zdarzyło się to, co wbiło ją w fotel. Swój własny fryzjerski i gdyby nie klientka, to pewnie siedziałaby w nim całą noc mówiąc do swojego odbicia, jaka byłaś głupia.
Poszła dzień wcześniej z dziewczynami z pracy na małego drinka. One na drinka, Ewa na wodę. On przyjechał po nią do pubu niespodzianie. Bo nie odbierała telefonu. No super, tylko że ona jeszcze ma spotkanie, w gronie bab i go nie zaprosi. A nie odbierała, bo ma wyciszony. Wyszedł z pubu urażony. Ba, obrażony. I od samego rana jak nigdy cała seria smsów.
Że czuł się jak zbity pies.
Martwił się o nią!
Czemu z nim nie wróciła?!
Zlekceważyła go jawnie wśród swoich znajomych.
Tak się nie robi bliskiej osobie!!!
Miał o niej inne zdanie, a ona sobie z ludzi drwi. Jezu, jaka jest zimna!
Powinna z nim wyjść. Gdyby był ważny to by z nim wyszła. Oddane kobiety tak robią. Widocznie on się angażuje, a ona nie. Bawi się jego uczuciami.
Powinna go zatem przeprosić. I w cztery oczy i wśród znajomych, żeby mógł im się na oczy pokazać. Bo tak to wstyd!
Siedziała oniemiała. Zbyt dobrze znała obwinianie, by dać się podejść. Zbroja natychmiast jakby stała mocniejsza. Odpisała krótko. To jej wstyd przed samą sobą, że w taką relację weszła.
A on napisał coś, czego więcej już nie chciała czytać.
Zakochał się, a ona go rani. Nie szanuje jego uczuć.
Tak się bliskich osób nie traktuje. Nie ma empatii najwyraźniej.
Poczuł jak śmieć. Przerwał oglądanie meczu, by po nią pojechać.
Dzwonił po kilkadziesiąt razy.
Pisał kilkanaście.
Nie może z nim zerwać. Jak to?!
Ona jest dla niego najważniejsza. On też więc powinien.
A ona jak zimna suka, która na niego nie zasługuje.
Z zaskoczeniem czytała jak rozkręcał się w swojej złości.
Czuł się źle i to jej wina.
Jak tak mogła go odrzucić?
Jak można mieć tak lodowate serce i być taką szmatą?
Nie chciałem kochanie, poniosło mnie. Po prostu jestem zły. Przepraszam skarbie.
I wysyła wirtualne kwiaty.
Apogeum było nad ranem, gdy nadal nie odpisywała, a on próbował zwrócić uwagę na siebie wysyłając jej fotkę prędkościomierza. Miał 180 na liczniku, potem 200. I do tego płaczące emotki. Liczył, że ją to ruszy.
Nie ruszyło. Nie odpisywała. Nie odczytywała, co potem pisał. Bo najwyraźniej zabić się nie zamierzał. Manipulacja się tym razem nie udała. Trafił może na sukę, ale nie na naiwną.
Wysłała tylko maila, że nie życzy sobie już z nim kontaktu i że życzy mu szczęśliwego życia.
Poczuła ulgę, a z drugiej strony zawód, że znów trafiła na manipulanta. Że zaufała. Zaczęła się otwierać. Wpuszczać do życia. Czy mam to napisane cholera na czole? Że poszukuję toksycznego faceta, bo mi się nudzi w życiu i za mało mam rozrywki?! - pytała samą siebie.
Po raz kolejny postanowiła dumnie nosić zbroję. Lekka nie jest, ale chroni przed światem. Jest idealnie skrojona, nawet wygodna, jednak jak każda kobieta wolałaby niczym nimfa nosić zwiewne sukienki.
Czy Ewie będzie to dane? Nie wiadomo na razie. Póki co w swojej zbroi czuje się najlepiej. Jak to dobrze, że połysk i metaliczne dodatki są modne w tym sezonie ...
Komentarze
Prześlij komentarz