BUTELKA cd. 2 - Zero siedem, Winna, Amok

Obraz Mandy Fontana z Pixabay



Odsłona 4 - Zero siedem

Od jakiegoś czasu to był jego ulubiony rozmiar kochanki. Setuchna, ćwiartka czy półlitróweczka dawały ukojenie na zbyt krótki czas. Wolał siódemkę. Zresztą to ponoć szczęśliwa cyfra.
Popijał codziennie, choć projekt już dawno skończony. Pozostało czekać tylko czy wygrają przetarg. Nadal twierdził, że to kontroluje. Powtarzał sobie to codziennie rano przy goleniu umywszy zęby i zabiwszy paskudny zapach z ust. Alkohol rozgościł się w jego ciele. W każdej komórce. Musiał bardziej jeszcze dbać o higienę, bo jego pot i oddech pachniały inaczej. Jakoś tak ostrzej. Wypacykowany dawał żonie całusa w polik albo i nie, i zmykał do biura. Prawie trzeźwy siadał za kierownicą. Drogę znał na pamięć. Miał tylko 5 km. Wieczorem lekko podpity wracał też autem. Nie bał się w ogóle. Mógł jechać przecież z zamkniętymi oczami.
Pracę zaczynał od setuchny. Potem zamiast brunchu, otwierał zero siedem. Mocne perfumy, pasta do zębów, guma do żucia, krople do oczu i antyperspirant stanowiły jego tarczę obronną. Krył się doskonale.
W domu ta sama taktyka. Zaczął nawet wyręczać Kasię w sprzątaniu, by móc chować swoje kochanki w różnych zakamarkach i przeżywać z nimi upojne chwile, gdy żona nie widzi. Nagle się okazało, że w domu jest mnóstwo kryjówek, a jego głowa choć nie raz zamroczona alkoholem całkiem mądrze kalkulowała.
Żona jednak była czujna. Była przekonana, że on kogoś ma. Nie zauważył, że ćwiczy w domu i schudła, zmieniła kolor włosów, i nie zawsze obiad jest zrobiony (mała była marudna, a gdy w końcu usnęła to Kasia wolała machać hantelkami niż chochlą do zupy). Widziała, że mąż jest nieobecny, że jej nawet nie dotyka, śpi na kanapie i nie dopomina się o wywiązanie z obowiązków małżeńskich, na których to ona chudsza o parę kilo, z modną fryzurką i krwistą hybrydą na dłoniach chętnie by się skupiła.
Zaczęła więc szukać. W telefonie, laptopie i marynarce. Nic. Pusto. Tylko zapach perfum mocny jakby chciał coś ukryć.
Potem dokumenty. Portfel. Czysto. Zdziwiła się kolejnego wieczoru, gdy weszła na konto. Spore sumy zostawiane w małych sklepach i supermarketach. Dziwne. Kochance kupowałby raczej perfumy, biżuterię, kosmetyki, bieliznę. Na co on wydaje tyle forsy w biedronce?
Na życie. Zbył ją, gdy zapytała. Zirytowała go. Był nieprzyjemny. Gdyby pracowała, to by wiedziała, ile go kosztuje. Było jej przykro. Chciał się z nią pogodzić, ale w sypialni nie był sobą. Niecierpliwy, trochę nerwowy i nie stanął na wysokości zadania. To stres, znów ją zbył wstając do łazienki. Tam, w kosmetyczce podróżnej mieszkała jego kochanka. Codziennie nowa. Kilka pocałunków na dobranoc i wracał do formy. Teraz też poczuł napływ sił witalnych i zapragnął wziąć żonę w ramiona. Tak pędził do tajemnej kochanki, że nie słyszał jak Kasia na paluszkach skrada się za nim. Jak stoi sztywna z przerażenia widząc męża w pośpiechu szukającego butelki i pochłaniającego jej zawartość w kilka sekund. Taką wprawę ma się po dłuższym treningu.
Jego romans się wydał. Kasia poznała rywalkę lub rywala. Butelkę czy alkoholizm. Zwał jak zwał. Wróg był potężny, choć mieścił się w dłoni.


Odsłona 5 - Winna

Awantura trwała do rana. Najpierw na nią wrzeszczał, obwiniał. Siedzi w domu, nic nie robi, on haruje, ma bardzo odpowiedzialne stanowisko. I jakim prawem go szpieguje. To jego dom, jego pieniądze i jego butelka. Nic jej do tego.
Potem się zarzekał, że problemu nie ma, pije chwilowo, bo w pracy stres, a w domu już też nie wyrabia. Zresztą sama widziała, że nie podołał obowiązkom małżeńskim. A ona ciągle ma pretensje, fochy i doi tylko kasę. Poza tym każdy pije. Ona, jej matka i ojciec, przyjaciółki. No każdy. A on to świetnie kontroluje. Wie, co robi. Niech już nie robi afery.
Następnie się popłakał. Padł na kolana. Przyrzekał, że przestanie, że ją kocha i wyrzuci wszystkie butelki, ale nie dziś, żeby małej nie budzić.
Kasia nie spała do rana. Miliony myśli tańczyły w jej głowie. To nie był walc. To był kankan. Głośny, mocny, tupał całą feerią barw i emocji. Strach, smutek, przerażenie, złość, rozpacz, upokorzenie, wściekłość. Tyle słów w nią wystrzelał. Wykorzystał chyba cały zestaw przekleństw i wyzwisk, jaki był mu dany. Zmieszał z błotem, by następnie własnymi dłońmi ją z niego oczyścić. Samobiczował wyrzutami raniąc i siebie samego, i biczując ją - niczego nieświadomą. Jeszcze wczoraj była tak szczęśliwie i naiwnie nieświadoma. Dziś, po tak mocnej amunicji z jego ust, czuła się bardzo winna. Nic nie zauważyła, nic nie wyczuła, nie wspierała go. Zajęta córeczką nie pytała jak mu minął dzień. Odsunęła go od alkowy, a dokładniej mówiąc, sama ją opuściła, bo kolki, karmienie, kaszelek i katarek. Zaniedbała się, a gdy już doszła do jeszcze lepszej wersji siebie samej, nie pozostało jej nic innego jak wycie do lustra. Czuła, że go traci. Że on należy do niej. Ognistej wody, która stawiała go do pionu, dawała kopa, nakręcała i kolorowała jego smutne, monotonne życie. Że ten bluszcz oplata go coraz ciaśniej, dając mu swoim przytuleniem rozkosz, jakiej ona nie była mu w stanie dać. Chyba by wolała mieć kobietę za rywalkę. Mogłaby ją obwiniać, porównać się z nią, dać jej w twarz, nawrzeszczeć na nią. Butelkę mogła co najwyżej stłuc. Płyn wylać i czuć wciąż ten ostry zapach. Zapach, którym on już dawno przesiąknął, w którego objęciach tonie i z którego obecnością w ich życiu Kasia będzie długo próbowała walczyć.


Odsłona 6 - Amok

Uderzył ją, gdy w twarz wykrzyczała mu, że odkryła wszystkie kryjówki, w których pochował kochanki. Była uparta. Szukała w najdziwniejszych miejscach. W koszu na pranie. Na samym dnie. Bingo. W tej starej olbrzymiej donicy na balkonie. Strzał w dziesiątkę. Głęboko w komorze łóżka pod kocami. Sztos. Ustawiła przed nim rząd butelek. Wypitych do połowy i pełnych. Potem na jego oczach je opróżniała w zlewie patrząc mu głęboko w oczy. Płacząc szeptem i niemo krzycząc. On wpadł w szał. Wytrącał jej je z rąk. Krzyczał, przeklinał, szturchał ją, popychał. Jakby walczył o życie. Miotał się. Jak w amoku. I wtedy właśnie, gdy cała we łzach wylewała kolejne mililitry jego ambrozji po prostu ją uderzył. W twarz. Z otwartej pięści. Zachwiała się. Krew trysnęła z nosa. Jej smak poczuła też w ustach. Chyba wybił jej ząb. Zrobiło jej się słabo. Usiadła. On znieruchomiał. Otrzeźwiał momentalnie przerażony tym, co właśnie zrobił. Znów zaczął płakać i ponownie padł na kolana. Teatr zaczął się na nowo. Przyrzekał, że przestanie. Sam trzęsącymi dłońmi wylewał wódkę do zlewu. Jakby myślał, że im szybciej pozbędzie się płynu, to ból Kasi minie, a krew przestanie jej ciec z nosa. Ona zaś dziwnie spokojna go obserwowała. Nie płakała już, nie krzyczała. Sztywna i zimna poszła umyć twarz. Opatrzyła krwawiące dziąsło. Uspokoiła obudzoną awanturą córkę. I całą noc z szeroko otwartymi oczami leżała obok dziecka. Tym razem nie było żadnych myśli. Jakby tym uderzeniem ją ich pozbył. Patrzyła tępo w sufit. Czuła na każdy szmer, jak lwica gotowa bronić siebie i dziecko. Bała się bardzo. Adrenalina długo nie dała jej zasnąć. Obudziła ją mała, koło południa. Kuchnia wysprzątana. Po awanturze ani śladu. Nawet nie wie, kiedy to posprzątał. Na stole pysznił się wielki bukiet róż. Dumnie spoglądał na nią oczekując zachwytu. Dla niej natomiast każda róża była wypitą przez niego butelką. A każdy kolec kłuł ją nawet jej nie dotykając. Wyrzuciła więc bukiet przez okno niechcący na balkon niczego nieświadomej samotnej sąsiadki. Przynajmniej jej podarował uśmiech na smutnej twarzy.



Komentarze

Popularne posty