RZECZ O SZKOLE

 






Przyszła jesień. Kilka dni temu. Rozgości się.
Koloruje liście. A życie biegnie swoim rytmem.
Dzieciaki z plecakami suną rano do szkoły. Plecaki nadal mają duże i ciężkie. Lekcji nadal pełno, plany często niedorzeczne. Wyobraźcie sobie dziewięć lekcji pod rząd lub początek zajęć o trzynastej.
Ale co najważniejsze? Prac domowych w szkołach podstawowych brak. Niby fajnie. Uczeń wraca do domu, nic nie musi robić, ma czas na pasję, a tych wiadomo ma sporo. Tańce, piłka, angielski, ceramika, basen, rysunek. I wygląda to pięknie w teorii. Praktycznie jednak jest inaczej. Prac domowych nie ma, ale są kartkówki. Kartkówka kartkówkę pogania. Codziennie coś. I ja jako zawodowy belfer wiem, że to raptem trzy tematy wstecz, ale mimo to kiedy kalendarz ucznia zapełnia się każdego dnia na trzy tygodnie wprzód to chyba jest coś nie tak.
Wiedzę można egzekwować różnie - projekty, karty pracy, zadania dla chętnych.
Są sprawy ważne i ważniejsze. To też możemy wziąć pod uwagę przy planowaniu testów. I gdy moja nastolatka zaznacza w kalendarzu piętnaście sprawdzianów i kartkówek na najbliższe trzy tygodnie (dzień w dzień), to zastanawiam się kto tu zwariował i popełnił błąd.
I nie chcę, jako nauczycielka, tu nakręcać bicza sama na siebie i krytykować środowiska belferskiego, jednak myślę sobie, gdzie tu rozsądek. Przecież można się dogadać, ustalić co kiedy kto. Zdolniejsze dzieci dadzą radę, to sprawa oczywista. A średniaki? I nie mówicie mi, że oceny nie są ważne. W ósmej klasie niestety są. Odnoszę nieodparte wrażenie, że nasza młodzież zachrzania niemniej niż dorośli. Osiem godzin w szkole, a potem w domu. Bo na kartkówkę, sprawdzian, test, pracę klasową przygotować się trzeba.
I nie chodzi mi o to, by młodzież rozpieszczać. Oczywiście, że muszą wiedzieć, że wykształcenie popłaca, że należy mieć obowiązki, że nie ma nic za darmo, ale na litość boską - z umiarem.
Spotykam się z różnymi reakcjami uczniów z placzem, obniżonym nastrojem, obojetnością i myślę sobie, czy to nie za dużo. I przypominam sobie także jak ja funkcjonowałam w ósmej klasie. Był stres przez egzaminem, ale na pewno nie czułam się tak przytłoczona, nie biegłam jak dzisiejsze dzieci.
Znalazłam ostatnio mój stary dzienniczek ucznia (pamiętacie taki wynalazek? Ręka do góry!) z planem lekcji. Najwięcej miałam sześć jednego dnia. Do liceum się dostałam, maturę zdałam, studia ukończyłam. Czyli może nie ilość, a jakość?
Prace domowe były, ale żebym ślęczała nad nimi całymi dniami?
Dlatego jako rodzic i nauczycielka zastanawiam się wciąż, dlaczego ten świat tak pędzi, po co tyle tego na raz? Serio musimy tak obciążać te dzieciaki?
A czy rząd przemyślał reformę szkolnictwa, czy zniesienie prac domowych było głosem rozsądku czy jedynie chwytem kampanii reklamowej?
A czy ktoś myśli o kondycji psychicznej naszych uczniów? Zapewnia im opiekę psychologiczną?
Ja Wam na te pytanie nie odpowiem.
Zerknę jeszcze raz z niedowierzaniem w e-dziennik mojej córki i z rozrzewnieniem w mój, który jakimś cudem się uchował i pokazuje że szkoła w latach dziewięćdziesiątych wcale nie była taka zła...

Komentarze

Popularne posty