WYKOŃCZENI(E)

 



Wpadacie na genialny pomysł - chcemy dom!
Oj marzenie tak piękne, że aż niemożliwe, ale mimo to jeździcie, szukacie, liczycie kasę. Jeszcze jesteście zgodni, bo przecież chcecie domu. Jest sielanka i banan na twarzy. gdyby nie uszy, śmialibyście sie dookoła głowy.
W końcu jest. Dom piękny, cudny, idealny! Kredyt co prawda jak w huk, ale co tam! Raz się żyje. Zaciśnie się pasa i starczy. Chodzicie już po stanie surowym i oczami wyobraźni widzicie te pokoje, salony, łazienki. Cieszycie się jak dzieci. Będzie tak wspaniale. I jest. W wyobraźni jego i jej, bo każde z Was widzi co innego. Ona pastele, miękkie tkaniny i gruby dywan, po którym będzie biegać boso. On natomiast czerń, jakieś instalacje na wierzchu i beton. Przecież o tym marzył całe życie. Ale że wszystko jeszcze w sferze mrzonek, więc jest spoko loko. Każdy zadowolony.

Potem wyczekany odbiór, może i opóźniony, bo deweloper dał ciała albo ekipa Pana Zenka nie wyrobiła się na czas. Nieważne. Dom jest Wasz. Z kredytem w huk, ale Wasz!
I od tego dnia wszystko się zaczyna. Dokładniej mówiąc, zaczynacie nowe życie i poznajecie się na nowo.
- Dywan? Oszalałaś? Nie pasuje do betonu!
- Beton? Klepki ci urwało? Beton to w garażu, a nie w salonie. Jak on się z beżem będzie komponował?
- Beżem? Kobito, pogięło cię? Jeszcze róż dołóż żeby bardziej kiczowato było!
- Coś ty powiedział? Jak kiczowato? Beton to dopiero dno! Dno dna! Boże, co za bezguście!
- Bezguście? Takiego se chłopa wzięłaś!
- Chyba ślepa byłam! 

I te pe. I te de.

Każdego dnia konwersacja wygląda podobnie. Jesteście bardzo kreatywni. Prześcigacie się w epitetach i nie spijacie sobie już z dzióbków. W dziób natomiast sobie nawzajem byście chętnie przyłożyli.

Kłótnie o kolory płytek? 
Gdzie tam, o odcienie!
O centymetry w salonie, bo ona chce witrynę, a on jeszcze sprzęt musi gdzieś wyeksponować.
O kształt nóżek od kanapy.
O wysokość lamp w salonie.
O uchwyty w kuchni.
O marszczenie zasłonek i rodzaj talerzy.

Rekordziści rozwiedli się przy drugiej łazience, inni znów tak się pokłócili o firanki, że projektant musiał być ich mediatorem, ale zanim do tego doszło usłyszał, że on nie opuszcza klapy od sedesu i zostawia wszędzie skarpetki, a ona nie zakręca pasty i nie potrafi zrobić flaczków.
Oj tak, architekci i projektanci to by fortunę mogli zbić dając cynk z usłyszanych tekstów scenarzystom seriali, bo tylko skłóceni małżonkowie potrafią tak na siebie wrzeszczeć. Wówczas to nawet najnudniejsze tasiemce wnet zyskały by widzów, wszak lubimy jak żona mężowi oczy wydrapuje, bo rozmiar jej nie pasuje. Rozmiar płytek, gwoli ścisłości:)
Albo, gdy małżonek swojej lubej tak ciśnienie podnosi (że ta cała czerwona i wrzeszczy) w takiej sypialni na ten przykład, gdzie zamiast jej wymarzonej toaletki ląduje wystawka z jego kolekcją zabawek. Żeby chociaż erotycznych jak to na alkowę przystało, gdzie tam! Jego klocków lego czy latami zbieranych resoraków!

Pokłócić się zatem można  dosłownie o wszystko. To jest dopiero sprawdzian dla związku. Z boku patrząc boki można zrywać, ale będąc w butach któregoś małżonka niekoniecznie. Remont to już raczej obojgu bokiem wychodzi.

Urządzanie wspólnego gniazdka sto taki tyci teścik dla pary. I dopiero wówczas wiadomo czy to oni wykończyli dom, czy też dom wykończył ich:)

A u Was jak było?

HISTORIA CHOINKOWEJ BOMBKI

 





Ula, prawie 11 wiosen

HISTORIA CHOINKOWEJ BOMBKI
Była raz sobie choinkowa bombka, którą każdy nazywał inaczej. Raz miała na imię Ruby, a innym razem Trix i Cola. Jej prawdziwe imię pochodziło z dalekiej krainy, gdzie zrobiono jej rodziców i ją samą. A więc bombka najbardziej lubiła jak mówi się do niej Serduszko, bo tak nazwali ją rodzice. Jednak nigdy nie narzekała, że ktoś ją przezywa, przecież nikt nie wiedział jak ma na imię.
Dzieci w domu nazywały ją jak chciały, bo bombki i ludzie nie rozmawiają, a więc jak Serduszko mogła im powiedzieć jak ma na imię?
Pewnego razu tata dzieci chciał zrobić porządek w ozdobach świątecznych, ponieważ zbliżała się Wigilia. Te bombki były już stare i zakurzone, więc papcio chciał się ich pozbyć. Serduszko miała dużo sióstr i braci, dlatego wszystkie ozdoby były takie same. Jednak ta wyjątkowa bombka miała z tyłu napis, który brzmiał: „Merry Christmas” (Czytaj: Mery Krysmes). Tata jednak go nie zauważył, choć wiedział, że dzieci uwielbiają Serduszko. Po prostu wyrzucił ją i jej rodzeństwo. Było wtedy dość późno, toteż wszystkie bombki spały i nic nie zauważyły. Gdy Serduszko się obudziła krzyknęła tak, że obudziła caaaaały karton. Kompletnie nie wiedziała gdzie jest, ale tak kochała dzieci, ich rodziców, pozostałe bombki i choinkę, na której była zawieszana, że postanowiła wyruszyć w podróż i odnaleźć dom w którym mieszkała.
Opowiedziała o swoim pomyśle rodzeństwu, a oni uznali, że to bardzo dobra idea. Bombki już powyskakiwały z pudeł i były gotowe do podróży. Serduszko ucieszyła się, że ma aż takie wsparcie. Wkrótce cała gromada rozpoczęła podróż. Okazało się, że tata wywiózł karton na śmietnisko, które znajdowało się obok lasu. Serduszko rozpoznała go od razu, bo wiedziała, że za nim znajduje się jej ukochany dom, a dzieci pewnie bardzo tęsknią.
Bombki zdołały się już przedostać przez górę śmieci i ruszyły do lasu.
- Ależ ta zielona kraina duża! - wykrzyknęły bombki. Niestety gdy cała gromada znalazła się wśród drzew, zaczęła się noc.
- Musimy tu przenocować. Nie ma innej opcji - powiedziała Serduszko.
- Las w nocy wydaje się coraz bardziej straszny - wyszeptały bombki.
- Nie martwcie się - powiedziała Serduszko. - Jutro dotrzemy do naszego ukochanego domu.
To podniosło inne bombki na duchu. I zasnęły wraz z Serduszkiem.
Nagle usłyszały huk. Nie wiedziały. Na szczęście bombki uświadomiły sobie, że jest dzień i mogą wracać do domu. Najstarsza z bombek - Sunny, policzyła wszystkich i okazało się, że brakuje Belli. Bombki bardzo się zmartwiły, ponieważ Bella była najmłodsza i nie wiedziały, gdzie ona jest.
Cała gromada ruszyła w głąb lasu. W pewnym momencie Serduszko zobaczyła czerwoną kokardę - tą, którą Bella zawsze nosiła. Podniosła ją i zobaczyła, że bombka oddaliła się od grupy. Bardzo zmartwiona usłyszała krzyk, pobiegła tam i zobaczyła Bellę. Była zadowolona, że ją znalazła, ale nie wiedziała, gdzie są inne bombki. Zaraz po tym coś wyłoniło się z mgły i szło w stronę Serduszka i Belli. Przestraszone nie wiedziały, co to jest, lecz zaraz potem ujrzały poroże. To był RENIFER KOMETEK. Bombki bardzo się ucieszyły, że go spotkały. Opowiedziały mu całą historię i powiedziały, że zaraz jest Wigilia i muszą trafić do domu, i na choinkę. Kometek zaoferował im pomoc, a potem poszło jak z górki. Serduszko i Bella wsiadły na renifera i pognały przez głąb lasu. Nagle Serduszko zobaczyła dom i powiedziała Kometkowi, że muszą tu wysiąść i podziękowała mu.
- Nie ma za co - odpowiedział Kometek. - Jeszcze się kiedyś spotkamy.
Bombki pognały do domu. Drzwi otworzył im tata i bardzo się ucieszył, że je widzi, ponieważ był on tak naprawdę SWIĘTYM MIKOŁAJEM. Wszystkie bombki o tym wiedziały. Serduszko opowiedziała Mikołajowi co zaszło i, że nie wie gdzie jest jej rodzeństwo. Wtedy Święty Mikołaj wybuchnął śmiechem i powiedział, a nawet pokazał, że rodzeństwo Serduszko już wisi na choince. Cała gromada się bardzo ucieszyła, że się widzi. A zaraz potem Serduszko i Bella także wisiały na choince. Zapowiadały się naprawdę piękne Święta...

 
Podoba Ci się?
Daj o tym znać:)
Image by Pixabay

"LISTY DO EMKI" - Święta...

 




"LISTY DO EMKI"


Z kupnem prezentów Ilona jak zwykle miała problem. Emka wybawiła ją z kłopotu, bo wynalazła gdzieś w internetach prosty przepis na robienie świec. Nakupowała więc markecie budowlanym słoików różnej wielkości. Zamówiła materiał jutowy, wstążki, rafie i inne dziwactwa, by te słoiki jakoś przyozdobić i wieczorami, kiedy to już wsparły w kuchni dziewczyny na Kwiatowej, matka i córka mieszały olejki zapachowe ze specjalną miksturą. Zrobiły dużo różnych świec. Elegancko je opakowały i miały gotowe, i oryginalne prezenty. Ilona nie była zwolennikiem kupowania drogich i wymyślnych gadżetów. Preferowała upominki własnoręcznie zrobione. Pomysł ze świecami świetnie wpisywał się w taką ideę. Kobieta doskonale pamięta, jak Mateusz nakręcił dla niej filmik na urodziny i jak namalował obraz, bo mu wspomniała, że ma gołą ścianę w sypialni. Poniesiony koszt finansowy był niewielki, ale ten emocjonalny ogromny...


(...)


W końcu nadszedł ten długo wyczekiwany dzień – wigilia. Pojawił się w towarzystwie białych śnieżynek, co do złudzenia przypominało Ilonie bezczelnego dziada, który najechał jej królestwo czerwonych krwinek. Z tą różnicą jednak, że zima złych zamiarów nie miała, a armia Hieronimów owszem. Na razie Ilona trzymała się dzielnie maksymy zapożyczonej od Scarlett i każdego dnia obiecywała sobie, że o swoim problemie pomyśli jutro...


Podoba Ci sie ten post?
Podaj go dalej.
Chcesz zamówić moją skiążkę? Daj mi znać!
Przed świętami jeszcze zdążymy.
Przy zamówiniu min. 2 egzemplarzy przesyłkę paczkomatem opłacają moje elfy:)
Obserwuj moja stronę Poli Ann
Warto!

LAS

 



Dzis trochę prywaty, ale spokojnie już nie o chorobach:)
Jestem w trakcie zmiany miejsca zamieszkania. Od lat nasze marzenie czekało na realizację. W końcu pierwsza noc w domu - TYM DOMU, urządzanym krok po kroku, którego wykończenie nas mało nie wykończyło (o pieniądzach nie wspomnę, ale o kłótniach na temat choćby klamek już tak - oj można kruszyć kopie o kształt uchwytów, rodzaj kosza do prania, kolor pojemników czy talerzy:) Wojny są toczone o różne NIE(ważne) rzeczy. Coś czuję, że jeszcze na temat jakiś tekst popełnię
Póki co patrzę sobie na moją urokliwą tapetę (tu na szczęście sporu nie było) i myślę sobie - rety, czad, piękna jest. Taka jak życie, bo ten las kusi, pociąga, zachęca. Jest mroczny, czasem ma prześwity, położony raz na równym terenie, raz pnący się ku górze, by za chwilę prowadzić w dół. Nigdy nie wiesz co będzie, kogo spotkasz, czy dasz radę, ale mimo to idziesz, bo jest tak cudnie.
U mnie są schody, trzeba zatem iść na górę, ale jest czas by odsapnąć, nacieszyć oko, podumać. Wszystko jest po coś.
Taka myśl więc na dziś - UDANEJ WYPRAWY, dokądkolwiek idziesz. I pamiętaj, nawet w najmroczniejszym lesie znajdzie się jakaś polana.


Zdjęcie dzięki uprzejmości i wykonane przez Pana Rafała Wassilowa - Decoraf

PORTRETY


 



Równie dwa lata temu, 6. grudnia światło dzienne ujrzał mój debiutancki tomik opowiadań - PORTRETY. To było niesamowite trzymać w ręku swoją książkę, z tekstami, które miały leżeć głęboko w szufladzie...

Czym są 'PORTRETY"?

To 21 historii z życia wziętych. Portrety maluję w głowie od ponad dwóch lat. Moim pędzlem są słowa, płótnem blog, a inspiracją życie. To historie przeżyte, usłyszane, zobaczone. Każdy mógł ich doświadczyć, a może właśnie je przeżywa lub za chwilę odczuje na własnej skórze.

To PORTRETY kobiet, mężczyzn, dzieci. To miłość, nienawiść, zazdrość, współczucie, smutek, radość, szczęście, porażka, odwaga i strach. Z takich emocji utkane jest przecież życie, dlatego nasze portrety mogą być niepokojące, intrygujące, piękne lub brzydkie. Ale nigdy mdłe. Taka właśnie jest ta książka. Wciąga, wzrusza, bawi, uczy, intryguje, szokuje.

Opowiadania ukazały się we współpracy z Wydawnictwem Borgis. Zakupicie je tutaj:

https://ksiegarnia.borgis.pl/portrety,id93301.html

Książka to przecież zawsze udany prezent!

Pięknych Mikołajek!

I pamiętajcie, można się realizować, zawsze, trzeba tylko marzyć, chcieć, działać i rozwinąć skrzydła!

Przytulam w ten mroźny poranek.


NIEŁATWO

 




Nikt nie obiecywał, że będzie łatwo. 
Już na samym początku trzeba było walczyć krzykiem o pierwszy oddech. Już wtedy wiadomo, że życie nie jest sprawiedliwe. Niektórzy łapią ten pierwszy oddech z łatwością, inni muszą się ciężko napracować, a jeszcze innym nie jest on dany do samodzielnego wykonania.

Potem kolejne schody. Pierwszy krok, słowo, poznawanie otaczającego świata. I ciągła walka. Mniejsza lub większa.
Bo przecież każdego dnia walczymy o coś. Pewne rzeczy przychodzą z łatwością, o inne trzeba się natrudzić, niektórych spraw natomiast nigdy nie rozwiążemy ani nie przeskoczymy. 

Możesz wtedy boksować się z losem, przeklinać go, wyśmiewać, lekceważyć, rzucać się z pięściami na cały świat lub...usiąść spokojnie, napić się kawy lub herbaty, pomyśleć. Są rzeczy, na które nie masz wpływu. Trzeba się z tym pogodzić. Jednak istnieją także takie sprawy, które zależą od Ciebie.
 
Możesz zrobić listę tego, na czym Ci zależy, czego potrzebujesz, a co zastawisz? 
Może trzeba zmienić pracę, uciąć jakieś znajomości, zrobić porządek z uczuciami, przemeblować priorytety? 
Może trzeba będzie zabawić się w projektanta i uszyć to życie na swoją miarę, przepasać je szczęściem, zafarbować radością, doszyć doń dystans?

Coś na pewno da radę zrobić, by człowiek był szczęśliwy. Recepty masz Ty. Nawet jeśli o tym nie wiesz. Poszukaj, pomyśl, projektuj i uśmiechnij się. Nikt nie powiedział, że będzie łatwo, ale też nikt nie zabronił Ci walczyć o swoje...

Podoba Ci się ten post?
Podaj go dalej.

Obserwuj moją stronę
ładuj nią baterie. Zaczytaj się w niej.
Warto!
Image on Pixabay

SERIAL

 

Obraz Engin Akyurt z Pixabay



Od jakiegoś czasu gram niezłą rolę!!! Serio. W super operze mydlanej, która się rozkręca i co chwila dorabiane są nowe odcinki.

Dziewczyny Wy też tam zostałyście obsadzone! Serio! Mówię Wam. Każda kobieta w tym kraju, która ma już na tyle rozwiniętą macicę, żeby comiesięcznie krwawić. Matki przyszłe i obecne. No po prostu sztos.

Serial można by określić różnymi tytułami, ja proponuję „Klan”, „Bardzopolscy” albo „Na złe i na złe”.

Gramy tam w sumie same siebie, trochę jednak kukiełki, bo niczym u Orwella wielki brat (celowo z małej) chce kontrolować każdy nasz ruch, sam decydować, co wolno nam ubrać, czytać, jak się prowadzić, do kogo/czego się modlić, jak mamy myśleć (byle nie za dużo). A propos rozmnażania też chce mieć sporo do powiedzenia, nieważne jakim i czyim kosztem! Jako że uważa się za wielkiego może nawet okaże nam chwilę uwagi i łaskawie powie, że mamy cierpieć, bo to wpisuje się w naszą kobiecość. A my powinnyśmy wtedy otrzeć łzę i wziąć ten ciężar na swoje barki nie skarżąc się za bardzo. No bo jakżeby się sprzeciwić temu wielkiemu????

Posłusznie więc staniemy w równym rządku, odziane schludnie po kostki i szyję, oczy spuścimy (ależ okropne słowo, tfu!!!). Wróć! Oczy skierujemy w dół i będziemy czekać na naszą kolej.

Na nagrody?

Nie tym razem Dziewczyny Moje ☹

Na numerek (znów obrzydliwe, tfu tfu, niegrzeczna ja!).

Wróć!

Na liczbę zatem, kiedy to nasze macice będą wpisywane w rejestr. Nieważne w jakim stanie, grunt, żeby były wypełnione (i to najlepiej „po bożemu” – z całym tu szacunkiem do Pana Boga). A jak Matka Natura zdecyduje inaczej to tłumacz się Dziewczyno, cóżeś Ty uczyniła niegodziwego. Stań przed wielkim bratem i jego podwładnym i przeżywaj te katusze i jeszcze raz, i jeszcze, żeby zapiekło do żywego, żeby serce krwawiło, bo jak to możliwe żeś pusta? A jak na dodatek się jaki medyk znalazł, który Twoje życie ratował to biada mu, oj biada!

Bo baba przecież wszystkiemu winna!

Bo gdzie diabeł nie może to babę pośle!

Tak, babę z piekła rodem!

Gdzie ja żyję, ja się pytam do cholery jasnej?

W państwie totalitarnym?

Na folwarku zwierzęcym?

Za żelazną kurtyną?

W średniowieczu, gdzie tylko nieliczni wiedzą, że zaćmienie księżyca to nie gniew Najwyższego, a prawa natury?

Gdzie kobieta nie ma żadnych praw, bo jest własnością ogółu i jako gorsza płeć nie jest w stanie decydować o sobie?

Mam się bać wyrażać własne zdanie?

Tańczyć jak marionetka, bo ktoś wie lepiej, jaki jest cel mojego życia?

Być jak dziecko i ślepo ufać temu, co mówi pan na wysokim krzesełku?

Zacisnąć zęby i cierpieć albo poświęcać życie?

A czy ktoś w tym kraju spisuje gwałcicieli?

Albo pedofilów, którzy piastując często wysokie urzędy, hasają sobie wolno?

Czy obok definicji cnót niewieścich pojawiły się też tych rycerskich, jak dbać o damę swego serca, nie kalać jej dobrego imienia, a swoich myśli wulgarnym pożądaniem i nieokiełznaną chucią?

Czy zajście w ciążę ma się wiązać ze strachem o siebie?

Czy ktoś heroskom, które zdecydują się urodzić chore dzieci ktoś pomoże, długofalowo przez kilkanaście lub kilkadziesiąt lat czy tylko spojrzy z politowaniem w myślach się ciesząc: „Jak dobrze, że to nieszczęście na mnie nie trafiło?” i zrzuci całą pomoc na Pana Owsiaka i rzeszę jemu podobnych, którzy cerują sprzętowe braki w polskich szpitalach, a przed którymi ja osobiście chylę czoła, że im się chce ruszyć doopę?

Obawiam się, że znam odpowiedź.

Ktoś tu musi bardzo nienawidzić kobiet. Z całych sił, aż się trzęsąc. I to nie tylko jest kilku facetów, którzy dorwali się do władzy. To też kobiety, z jedną na czele, która musi także nie znosić samej siebie, która żyje w jakimś matrixie nie mając pojęcia jak wiele twarzy ma macierzyństwo. 

ten ktoś musi bać się kobiet. Panicznie.

Atak bowiem i spętanie kajdanami jest tylko i wyłącznie rezultatem strachu i nienawiści.

Strachu tak wielkiego, że poza nim nic się nie liczy…

I nienawiści do siebie samego tak ogromnej, że na inne uczucia nie ma już miejsca…



Poli Ann – kobieta, matka, żona, córka, ciotka, kuzynka, obywatelka, Europejka.

Poli Ann - CZŁOWIEK!

Zgadzasz się?

Podaj ten post dalej!!!

Obserwuj moją kobiecą stronę życia, gdzie poruszam różne tematy!

Warto!




ANALOGOWO



Wychowałam się w czasach bez Internetu. W domu telefon pojawił się, gdy byłam chyba w przedszkolu lub w klasach początkowych podstawówki. Dzwoniło się rzadko, bo połączenia były drogie. Pisałam listy do rodziców, wysyłałam pocztówki z kolonii, znałam na pamięć wszystkie adresy i numery telefonów każdej koleżanki, cioci, kuzynki i sąsiadów. Pisałam wypracowania odręcznie, korzystałam ze słowników, atlasów, encyklopedii. I przeżyłam:))) Zdobyłam wykształcenie, zrobiłam maturę, skończyłam studia - wtedy Internet raczkował. Przeżyłam:) I było niesamowicie.

Mój blog jednak istnieje tylko tu (na platformie bloger także, ale tam tylu z Was nie zagląda). I powiem Wam, a raczej napiszę, mimo, że uważam, że świat analogowy był naprawdę wspaniały to MIŁO DO WAS DZIŚ NAPISAĆ:)
Podoba Ci się mój post?
Podaj go dalej.
Obserwuj moją stronę Poli Ann
Warto!

PO CHOLERĘ?


Goldenka Beza jest z nami od 25 listopada 2020.
I od tego momentu codziennie myję podłogę, kilka razy dziennie odkurzam, zbieram kupy z ogródka lub trawnika, wydaję więcej kasy na karmę, smaczki, weta, psie zabawki i leki, planując wyjazd naciskam opcję "miejsce przyjazne zwierzętom", płacę za nią w hotelu, biorę mniej bagażu, bo pies zajmuje bagażnik, wstaję rano i czy deszcz, czy wiatr czy słońce to idę na spacer, częściej też piorę, bo Beza lubi łapami pobrudzić mój płaszcz lub spodnie, a umycie psa zużywa sporo wody.
na cholerę więc pies?
Nie wszędzie z psem pojadę, nie każdy się zajmie niemal 30-kilową Goldenką, nie zawsze mam idealnie czysto i nie zawsze ochoczo lecę na spacer o siódmej czy dwudziestej drugiej.
No po cholerę?!
Pojawienie się Bezy stało się obowiązkiem, codziennym, bo sunia to żywe stworzenie, ale też i wielką radością. Nikt nie cieszy się tak bardzo jak się obudzę czy wracam z pracy, nikt nie liże mnie po twarzy z tęsknoty, nie łazi za mną krok w krok, nie dziumdzia moich skarpetek, nie gryzie papci. Beza zawsze wysłucha, co mam jej do powiedzenia, wcina ze mną arbuza, jabłko, a czasem paluszka. Odkąd z nami jest, przestajemy myśleć o sobie, traktujemy ją jak członka rodziny, dostosowujemy się do jej potrzeb. W zamian dostajemy merdanie ogonem, szuranie dupką gdy wracamy do domu, pocieszne minki, gdy czegoś się domaga lub udaje niewiniątko. Jest towarzyszem, spoiwem, radością. I miłością. Bezwarunkową.
Nigdy nie myślałam, że tak cholernie mocno można pokochać psa.
#międzynarodowydzieńpsa

KWITNĄCO

 



"Wyglądasz kwitnąco" - napisała mi znajoma.
I nie odpisałam:
"Ojej, nie przesadzaj. To kiecka z wyprzedaży."
Choć faktycznie za kreację dałam grosze to koleżance szczerze podziękowałam. Serio, czuję się kwitnąco. Czy tak wyglądam? Nie wiem, nie mnie oceniać. Ja się sobie podobam, a to najważniejsze. Wiele razy podkreślałam, że dużo czasu zajęło mi dogadanie się z sobą. Pewnie była to też kwestia wychowania, by być skromną, nie przechwalać się, spuszczać wzrok. No cóż, jestem w takim etapie życia, że jest mi ze sobą dobrze. Doceniam siebie, chwalę, pozwalam na słabości, znam swoją wartość.
Z mojej perspektywy mogę powiedzieć, że czuję się kwitnąco w każdym znaczeniu tego słowa. Sporo osiągnęłam, nauczyłam się, uczę też innych i nieustannie dostaję sygnały, że nieźle mi idzie. Życie mnie przeorało, skopało tyłek. Upadałam i podnosiłam się wiele razy. Tak bywa. Jak jednak kwitnę, rozwijam się, coraz częściej myślę o sobie i swoich potrzebach. Obserwuję ludzi, zbieram wokół siebie tych, na których mi zależy i którym zależy na mnie. Nie przepycham się łokciami. Idę prosto, na szpilce, dumnie, z uśmiechem i myślę sobie - "Kobieto
dasz radę!
" I daję, dlatego jest kwitnąco w środku i na zewnątrz!
Podoba Ci sie mój post?
Podaj go dalej.
Obserwuj moją kobiecą stronę życia Poli Ann
Warto. Naprawdę.
PS. By było kwitnąco naprawdę nie trzeba wiele. Dogadaj się z sobą, skup na mocnych stronach i pomyśl: "Ale fajna babka w tym lustrze!" i uśmiechnij się do niej. Wtedy będzie kwitnąco!

SAUNOWE OPOWIEŚCI






Uwielbiam chodzić na saunę. Szczególnie po wypływaniu się na basenie. Wytrawnym pływakiem nie jestem, jednak co przepłynę to moje.
I udało się ostatnim razem wyskoczyć z moim lubym, by kąpieli rześkich nieco zażyć i ciało wypocić.
Popływałam sobie nieco, a że zatoki żem zawalone miała to udałam się na sauny, by się ogrzać i te drogi oddechowe oczyścić.
W saunie mokrej byłam sama. Luksus pełen. Zimny prysznic i na suchą. Wchodzę ochoczo. Szansa na samotny seans jest, zamykam oczy, czuję jak mi się pory otwierają, popadam w błogi stan, a tu nagle zjawia się dwóch towarzyszy w wieku seniorskim. I zaczyna się dyskusja o...sporcie? Żonach niedobrych? Kochankach? Gdzie tam! Otóż panowie prawili o zgadze, rwie kulszowej, zaparciach i biegunkach. Ja z zamkniętymi ślepiami próbuję skupić się na gorącej atmosferze wnętrza, ale ni ch...bo oto właśnie temat prostaty, o tym i jak często który mocz oddaje, w jakim kolorze i czasie, i jakie pastylki łyka. Bynajmniej nie te niebieskie:)
Nie żebym kwestie zdrowotne panów bagatelizowała, bo sama regularnie się badam i jestem bardzo zdyscyplinowanym pacjentem, ale choć pot mi ciekł po oczach nawet to ich nie otwierałam w obawie, że rozmowa moich towarzyszy odbywa się z prezentacją omawianego zagadnienia. Zresztą z takimi ślepiami po omacku niemal ów gorący przybytek opuściłam, ledwo dysząc, nie z gorąca żeby była jasność. Chłop mój śmiał się ze mnie i ani raczył mnie wybawiać z opresji grzejąc tyłek w jacuzzi.

Następnym razem zaś, kiedy to znów udawałam olimpijkę w pływaniu, ponownie udałam się do przybytku gorących rozkoszy. I zamykam oczęta, grzeję ciało... wnet wkracza do sauny młody tym razem mężczyzna. Sam, jeden czyli ok, rozmów o prostacie nie będzie. Pięknie zbudowany, z zarysowanymi mięśniami. No no no.
Chłopak rozkłada ręcznik i ani myśli siadać, robi skłony, wymachy, a nogę unosi tak wysoko, że aż mnie gałki oczne bolą. Potem wykręca to swoje umięśnione ciało robiąc z nim takie cuda, że mnie dziw bierze. To tak się da? - krzyczę w myślach patrząc jak mój towarzysz stoi w tej saunie na rękach, a nogi ma jakoś dziwnie poplątane. Ale pion trzyma. I se jeszcze normalnie oddycha, podczas gdy ja ledwo zipię. Szacun. Gębę moją więc rozdziawiam i myśli kosmate mieć zaczynam, to znaczy cieszę się że mój osobisty chłop tak rozciągnięty jednak nie jest, bo inaczej seks z takim joginem to strach uprawiać. Kalectwem normalnie grozi. Tym razem ślepia mam otwarte podziwiam saunowego mistrza, wciąż nie wierząc, że jednak w saunie da się siedzieć w pozycji świecy, a tu wpada mój luby, wzrokiem Bazyliszka omiata nieświadomego jogina, z którym do alkowy bym nie poszła, siada przy mnie i mnie za kolano łapie. Jakoś tyłka w jacuzzi już nie grzeje.
Mówię Wam, sauna to interesujące miejsce jest:)

Podoba Ci się ten post?
Podaj go dalej.
Zrób nim komuś dzień:)
Obserwuj moja stronę
Warto!

ROZPUSZCZANIE

 




- Ja już wiem, jak rozpuścić kobietę, bejbe już moja głowa w tym. W sumie to między nogami, jej, hahaha - zaśmiał się w głos prężąc klatę i szczerząc zęby. Był przystojny, dobrze zbudowany. I na pewno bardzo, ale to bardzo pewny siebie. Patrzył na nią łapczywie wcale nie krępując się tym, że niemal słyszała jego kosmate myśli.
- Spojrzę w oczy, przytulę tak mocno, że ona go poczuje. Będzie wiedziała, że jest gotowy i że da jej rozkosz, dużo rozkoszy. Bejbe on dużo potrafi - kontynuował z błyskiem w oku personalizując swoje genitalia.
- No mów dalej... - bawił ją tym jak się pyszni. Zawsze myślała, że tacy mężczyźni istnieją tylko w filmach, a jednak nie. Przed nią siedział żywy egzemplarz.
- Ścisnę ją, oprę o ścianę i ją wezmę. Bejbe, ona sama będzie chciała. Powiem jej, że jest seksowna, złapię za tyłek i będę ją tak dalej rozpuszczał. Patrz - wyciągnął telefon i zaczął jej pokazywać swoje zdjęcia. W sumie to własnego torsu i bioder. Ona nic nie mówiła. Obserwowała jak on rośnie chwaląc się swoją klatą.
- A ona? - spytała.
- Co ona bejbe?
- Jesteś taki pewien, że jej się to będzie podobać?
- Bejbe każdej się podoba, tylko niektóre są takie wiesz, no świętojebliwe. Ja mam swoje sposoby na rozpuszczanie. Jak się której nie podoba to jej strata, hahaha - rozsiadł się wygodnie. - Ty też jesteś niezła dupcia - powiedział swobodnie, pożerając ją wzrokiem.
- Tak? - spojrzała mu prosto w oczy.
- Bejbe, oj brałbym - zamlaskał ustami.
- Brać to sobie możesz prysznic co najwyżej. Poza tym wiesz, niezły to może być najwyżej film.
- Film?
- Tak, kobieta może być piękna, atrakcyjna, seksowna, pociągająca...
Spojrzał na nią, chyba nie bardzo rozumiał o co jej chodzi.
- No mówię, że dupa jesteś niezła.
- Kiedy ostatnio dostałeś w twarz? - zachowała spokój, choć ręka ją świerzbiła jak cholera, by zdzielić go w któryś policzek.
- A zdarza się - uśmiechnął się dumnie.
- Jednak? Bo widzisz twój policzek jakoś przyciąga moją pięść.
- Co? - nie zrozumiał. - A w pysk czasem dostaję albo mnie laski blokują na fejsie.
- A którejś się podobają te teksty twoje? - spojrzała mu prosto w oczy.
- Każdej, ale się wstydzą - był przekonany o swojej racji.
- Wstydzą mówisz...
- No pewnie, każda by chciała żebym ją rozpuścił.
- Rozpuścił? Raczej rozwścieczył.
- A co nie kręcą cię? - zapytał rozczarowany. - Nie cieszy cię, że taki facet jak ja by ciebie chętnie rozpuścił?
- Nic a nic - powiedziała ze śmiechem. - Gdybym była z tobą na randce już dawno kawę wylałabym ci na spodnie albo i chlusnęłabym nią w twoją twarz. Co z tego, że ładną, jak twoja głowa jest brzydka.
- Brzydka? - obruszył się. - Ja mam kształtną głowę.
- Ale myślenie masz zniekształcone.
- Wykształcenie mam przecież.
- Ja nie o tym. Albo inaczej, masz niewykształcony zmysł jak kobietę rozpuścić.
- No wiem przecież, powiem kilka komplementów, pokażę klatę, zabiorę na kolację i jak przycisnę do ściany... - rozpędzał się.
- To ulega? Czy jednak daje w pysk i ucieka?
- Aj, bo wszystkie takie święte prawie...
- Czyli nie ulega?
- Rzadko, bo wiesz, takie niedostępne zgrywają - podniósł głos.
- A pomyślałeś, że wciąż popełniasz ten sam błąd? - zapytała spokojnie.
- Ja?
- No przecież nie ja.
- Niby gdzie? - zapierał się. - Ja się im podobam, lecą na mnie, widzę to w ich oczach.
- To, że kobieta jest zainteresowana nie znaczy, że od razu pójdzie z tobą do łóżka.
- A ty skąd wiesz? - uśmiechnął się.
- Jakoś tak się składa, że jestem kobietą i wiem, że niektóre kobiety lubią szybkie akcje, a niektóre trzeba rozpuszczać powoli. A tych drugich może nawet jest więcej.
- Każda chce, tylko nie każda wie, że chce - nie odpuszczał.
- Na kawę może pójdą, ale swoim zachowaniem je odstraszasz, skutecznie raczej. Poświęciłeś którejś z nich więcej czasu?
- A po co? Nie ta, to następna.
- No właśnie, dlatego nigdy żadnej z nich nie rozpuściłeś naprawdę. Kobiecie trzeba dać zrozumieć, że jest bardzo ważna. Że nie tylko ją weźmiesz w łóżku, ale i w ramiona. Rozpuścisz ją swoją obecnością, uśmiechem, zabawnym smsem (ale nie chamskim memem), niezobowiązującą kawą, delikatnym komplementem niekoniecznie na temat jej tyłka. Nie rzucaj się na nią, daj jej czas, okaż zainteresowanie jej pracy, hobby. Rozpuszczanie trwa. Daj jej ciepło, wtedy będzie ciekła Ci przez palce. Gdy za mocno podgrzejesz temperaturę, ona się spali.
- Pierdolisz - wstał oburzony.
- Nie tak jak ty - odparła ze śmiechem machając mu na pożegnanie podczas gdy on zbity z tropu mruczał coś pod nosem nie godząc się z tym, co usłyszał.

Podoba Ci się ten post?
Podaj go dalej.
Kobiet do rozpuszczenia jest wiele, a sposobów na to jeszcze więcej:)
Obserwuj moją stronę Poli Ann
17 000 z Was już rozpuściła:)

BARDZIEJ

 



- You make me more - powiedział jej, bo uznał, że zwykle "kocham cię" nie wystarczy. Bo co to znaczy kochanie? Wszystko i nic...
- Robisz mnie bardziej - powiedział jej, a ona w końcu pojęła o co muc chodzi i wtuliła sie w niego. 
"Dzięki Tobie jestem bardziej" jest wymowniejsze.
Bardziej, bo chce mi się żyć, uśmiechać, wstać, robić cokolwiek.
Bardziej czuję świat, przeżywam, doceniam i cieszę się z Twojej obecności, z tego, co mi dajesz, jak mnie kształtujesz.
Bardziej, bo razem, we dwoje, raźniej.
Bardziej czyli tworzymy nasz świat, do którego nikt nie ma dostępu i jest nam z tym tak cholernie dobrze.
Bardziej, bo czuję, że żyję, już nie tylko dla siebie, lecz z kimś i dla kogoś. Z Tobą i dla Ciebie.
Bardziej, bo to wszystko zaczyna mieć sens.
Bardziej, bo to czyjaś, Twoja dłoń, spojrzenie i usta Twoje.
To wsparcie, pomoc i  przytulenie.
Wtedy gdy robisz mnie bardziej to w ogóle świat jest bardziej...

Podoba Ci się ten post?
Podaj go dalej, niech będzie bardziej...
Obserwuj moją kobiecą stronę:
https://www.facebook.com/PoliAnnBlog/
Ona ma moc i robi świat bardziej...

KOMPLETNA

 


Czuję się kompletna...

- mówi Karolina, matka trójki dzieci, która karierę odłożyła na potem. Skończyła studia, pracowała trzy lata w dużej korporacji i zaszła w ciążę. Znosiła ją dobrze, a gdy Jaś pojawił się na świecie uznała, że odnajduje się w macierzyństwie. Wiedziała, że będzie chciała mieć więcej dzieci. Obecnie ma ich troje, nie wyklucza kolejnej ciąży. Jest szczęśliwa, do pracy wróci kiedyś. Czuje się spełniona.

- mówi Marta, matka jedynaka, pracująca na własny rachunek. Synka kocha ponad wszystko, uwielbia swoją pracę i wcale nie myśli już o kolejnym dziecku. Młody nieźle sobie radzi, ma dobre oko, może jak i Marta zostanie projektantem. Jest dobrze. Marta nie czuje, by jej czegoś brakowało.

- mówi Lidka, mężatka z kilkuletnim stażem, która od zawsze wiedziała, że nie będzie matką. Nie dorastała w patologicznej rodzinie. Ma siostrę, z którą łączy ją silna więź. Obie dbają o rodziców. Są zgranym teamem. Lidka sporo pracuje, kocha podróże, mają z mężem wspólne pasje. Oboje ustalili, że rozmnażać się nie będą. Są świetnymi rodzicami chrzestnymi, przyjaciółmi. Czują szczęśliwi w takim życiu, jakie prowadzą.

- mówi Martyna, choć do niedawna się tak nie czuła. Choruje na endometriozę, rok temu wycięto jej macicę, co zmiażdżyło ją dokumentnie. Zaliczyła kozetkę u psychologa, cukierki na poprawę humoru. Chciała rozwieść się z mężem czując się wybrakowana i zapominając o tym jak on, bardzo ją kocha. Dopiero po jakimś czasie dopuściła do siebie myśl, że brak macicy jej nie "odkobieca", że nie jest niepełna, że może być wolontariuszem, że rodziną zastępczą lub może też adoptować dziecko, że spełniać się może na różne sposoby.

- mówi Maria trzymając swoją narzeczoną za rękę. W końcu jest szczęśliwa, gdy wyznała rodzinie i przyjaciołom, że kocha kobietę. Kiedy rodzice po prostu ją przytulili poczuła jak ogromny ciężar spada z jej serca. Z Kasią planują ślub poza Polską, chcą zostać mamami, robią karierę, którą Marysia przerwie, by być z dzieckiem. Czują się stuprocentowymi kobietami.

- mówi Agnieszka, pacjentka onkologiczna, po mastektomii. Wiadomość o raku spadła na nią jak grom z jasnego nieba. Dzieci pełnoletnie, bezpieczna posada, spłacony kredyt, a tu nagle chemia, operacja i wielomiesięczne dochodzenie do siebie. Pamięta obrzydzenie, z jakim patrzyła na siebie, jak bała się dotyku męża, jak zazdrościła innym kobietom tego, że mają biust. Spokój wewnętrzny pojawił się po wielu miesiącach. Agnieszka długo pracowała nad samoakceptacją. Robi to codziennie. "Nie jestem wybrakowana" - powtarza sobie każdego dnia czule wmasowując balsam w ciało.

- mówi Marlena, matka czwórki dzieci, aktywna zawodowo. Nie chciała być w domu, po kilku miesiącach zawsze wracała do pracy. Dzieci były z opiekunką, potem szły do żłobka i przedszkola. I choć każdy dzień przypomina cyrk na kółkach ona tego nie żałuje.
Spełnia się w firmie, a popołudniu w zaciszu własnego domu smażąc dziesiątki naleśników.

- mówi Joanna, która choruje na łysienie plackowate. Od kilku lat nie ma włosów. Przeszła różne terapię. Leki i zabiegi nie pomagają. Jej głowa jest gładka, oczu nie okalają rzęsy ani brwi. Kiedyś Asia czuła się wstrętna, bała się świata, dziś wychodzi do ludzi, pracuje z nimi, wspiera łyse kobiety dając im nadzieję na to, że one wkrótce poczują się niewybrakowane jak i ona.

Kobiet o tak różnych doświadczeniach, podejściach do życia jest wiele. Kobiety zdrowe, chore, niepełnosprawne, aktywne zawodowo i te pracujące w domu, singielki, mężatki, partnerki, wdowy, rozwódki, młode, dojrzałe i dojrzalsze, matki, babcie, ciocie, siostry przyjaciółki. Każda z nich jest inna, wspaniała i kompletna, bez względu na to, jakie podjęła decyzje i co przyniósł jej los...

Pamiętaj, jesteś kompletnie kompletna

Podoba Ci się ten post?
Podaj go dalej, innym kobietom, na pewno kompletnym
Obserwuj moją kobiecą stronę, przeznaczoną dla każdej kobiety:

CIESZ SIĘ!


 

Zdjęcie to zrobiłam w piątek. Miałam kilka spraw do załatwienia, miałam tez chwilę, więc wsiadłam na mój niezniszczalny bicykl i pomknęłam. Gdańsk jesienią wygląda obłędnie. Zresztą myślę, że wiele miast i miasteczek teraz tak wygląda, gdy słońce jeszcze odważnie grzeje, a jesień juz koloruje krajobraz. Sama przejażdżka, a przejechałam 30 km, sprawiła mi ogromną przyjemność, a do myślenia dała rozmowa ze spotkaną w urzędzie panią ochroniarz. 

Od słowa do słowa dowiedziałam się, że choruje na SMA - stwardnienie rozsiane, że jej stan jest wciąż niezły, że nie stać jej na leczenie, bo leki są pieruńsko drogie, że jej znajomi chorzy juz siedzą wózku, choć mają po czterdzieści lat. Że ona żyje na bombie, która nie wiadomo kiedy wybuchnie, a że wybuchnie to jest pewne. Jej partner po dwudziestu latach związku ją zostawił, bo stwierdził, że pielęgnować to on jej nie będzie, grono przyjaciół dziwnie sie skurczyło, a ona sama po prostu CIESZY SIĘ Z KAŻDEGO DNIA. 

Czym są zatem nasze problemy typu: zła pogoda, stłuczka, niemiły sąsiad, zły odcień podłogi, stare ubrania, brak czasu, zepsuta pralka, korki, spóźnienie, marudzące dziecko itp. Wymieniać bym tu mogła jeszcze i pewnie ze sto małych i większych spraw, które owszem są istotne, ale chyba jednak nie aż tak bardzo. Czy jest coś ważniejszego niż to, że kolejnego dnia obudzimy się widzący, słyszący, samodzielni, sprawni??????

 No cholera, nie.

Ja mknęłam na rowerze. Widzę, słyszę, mówię, jestem od nikogo niezależna, pracuję, moje problemy zdrowotne póki co nie rujnują mi radości życia. JEST DOBRZE. Tak cholernie dobrze!

Zatem motto na dziś: CIESZ SIĘ! TAK PO PROSTU:)

HARTOWANIE




Wiesz, mnóstwo razy w życiu, a raczej od życia dostałam po tyłku albo między oczy. Tak konkretnie, żeby bolało i często dwukrotnie, żebym się za szybko nie otrząsnęła po pierwszym razie. I lądowałam na emocjonalnym dnie, z przyklejonym uśmiechem w ciągu dnia, z potokiem łez płynącymi nocami. Było ciężko, nieprzyjemnie, boleśnie i tak cholernie smutno. I zimno. Zawsze trzęsę się, gdy coś przeżywam. Wręcz zgrzytam zębami - tak marznę. 

Wiem, co to porażka, nieprzyjemne słowa, hejt, nienawiść, zawiść, stracone nadzieje, brak zaufania, strach o jutro.

Wiem jak to jest, gdy ktoś rani, nie dotrzymuje słowa, zazdrości sukcesu, źle życzy, coś Ci zabiera.

I pewnie Ty też wiesz jak to smakuje. 

Ale wiem też co to radość, smak zwycięstwa, duma, sukces, komplement, miłość, przyjaźń, nadzieja.

I tego się trzymam.

Łatwo nie jest, gdy się potykasz, wiatr wieje w oczy, a słońce zachodzi. Gdy nadchodzi mrok, a obok nie ma nikogo. Nikt nie obiecywał, że to będzie sielanka. 

Zobacz jednak jak jest pięknie, gdy wstajesz, podnosisz się nieudolnie, próbujesz, walczysz, nabierasz sił, oddychasz, przestajesz płakać, gdy kąciki ust unoszą się ku górze. Takie zwycięstwo, choćby milimetrowe to ma dopiero smak. Wtedy czujesz, że to ma sens, że to hartowanie jest po coś. Bo nawet gdy znów ktoś czy cos Cię powali, to wstaniesz. Przecież wiesz już jak to zrobić!


Podoba Ci się ten post?
Udostępnij go!
Obserwuj moją stronę Poli Ann
Zaczytaj się.
Image by Pixabay

WYZNANIE

 


Kiedy powiedziała mu "kocham cię" była pewna tych słów. Był w jej głowie po same końcówki włosów. W sercu, które biło nim i dla niego, w każdej jej myśli. Kochała nie tylko jego ciemne oczy, które zdawały się jaśnieć, gdy się do niej uśmiechał. Jego dłonie, jakimi się jej uczył centymetr po centymetrze. Jego uśmiech, którym obdarowywał tylko ją. Kochała go całego, tak po prostu. Bez powodu i za wszystko. On ją też. Miłość wyznał pierwszy.

Zawróciła mu w głowie. Myślał o niej bezustannie, widział ją w swoim życiu i kawalerce, w której wcześniej zamierzał mieszkać sam. Chciał być ojcem jej dzieci, podawać jej herbatę, gdy wraca zmęczona, przytulać, kiedy jej smutno. Pragnął pokazać jej swoje życie, do którego nikt nie miał dostępu. Ona swoją miłością otworzyła wszystkie drzwi.  Śmiechem przebiła się przez smutek, namiętnością rozpaliła żar. Kochała go całą sobą. Ciałem i duszą.
Gdy przyszedł sprawdzian tej miłości nadal przedzierała się przez jego mur, dla niego i z nim spadała w dół. Zrozumiała powagę swoich słów. Kochała go nie tylko, gdy świeciło słońce, a seks na plaży smakował najlepiej. Kochała go gdy w ich życie wdarł się tajfun, mróz i ulewy od ich łez. Kochała go wściekłego, nieprzyjemnego żonglującego słowami ostrymi jak żyletki. Kochała na dobre i na złe, bo wiedziała jaką moc ma wyznawanie miłości. Jego ta moc pokonała. Nie chciał jej już jako matki swoich dzieci, odechciało mu się parzyć jej herbatę, nie chciał jej już w swojej kawalerce. Jej ciało jeszcze go rozpalało, ale nie znaczyło nic poza rozkoszą. "Nie kocham cię już" - powiedział tak po prostu i zamknął drzwi do swojego świata. Szczelnie, na cztery spusty i trzy zasuwy. Nie chciał słyszeć jej głosu ani widzieć jej oczu, pozbawionych życia. Stracił do niej cierpliwość.

Ona oddała mu kawałek siebie. On dany jej brutalnie zabrał chcąc by o nim zapomniała. Ona zamilkla, zagryzła wargi, czekała, a gdy zjawił się nagle kochała go nie mniej jednak już bez oddawania siebie w całości. Nie czekała na nic, obserwowała wiedząc, że nadal kocha te oczy, dłonie i oczy. Nie miała żadnych pretensji, oczekiwań. Pewna była jednego, że wyznając mu miłość nie kłamała, że oddając mu siebie była szczera. Że po prostu jako człowiek może spojrzeć sobie w twarz. Kocha(ła) pięknie, szczerze, całą sobą. Takiej miłości się nie żałuje ani nie wstydzi.




OCZAMI BELFRA - PO COVIDZIE

 



Anka wróciła z pracy. Po dwudziestej. Była w szkole od rana, miała godzinną przerwę między lekcjami a radą, a że blisko mieszka to wpadła na chwilę do domu. Zrobiła dzieciom szybki obiad i pędem wróciła do pracy.
Jest wrzesień, obowiązków jest bez liku. Wszystko na już, plany, sprawozdania, innowacje, projekty. Anka uczy od kilkunastu lat, przywykła, że na początku roku szkolnego jest tyle spraw do ogarnięcia, jednak po ostatniej radzie wróciła do domu milcząca, zamyślona. Wypalona? Nie, bo uwielbia tę robotę. Zmęczona? Jeszcze nie, miała wakacje, parę dni nad jeziorem i czystą głowę przez kilka tygodni. Nie ma co ukrywać, to jeden z dużych plusów tego zawodu. Anka wybrała go świadomie, lubi uczyć, jest w tym dobra. Podnosi kwalifikacje, jest wielozadaniowa, otwarta, jednak po ostatnim zebraniu w pracy czuje złość. Nie do dyrekcji, która dba o gawiedź szkolną jak o rodzinę. Nie do rodziców, którzy potrafią dać w kość. Nie do dzieci, które bywają naprawdę nieznośne. Czuje złość do systemu i tych, którzy nim zarządzają, którzy nie mają pojęcia jak wyglądają realia w polskiej szkole, a na pracowników oświaty nakładają coraz więcej obowiązków, polegających głównie na tworzeniu dokumentów. Owszem papier wszystko przyjmie, jednak czy samą papierologią stoi szkoła? Może cnotami niewieścimi, dobrem, prawdą (tak brzmią najnowsze chwytliwe hasła, nijak wyjaśnione, po prostu narzucone gronu pedagogicznemu)? A gdzie miejsce na kreatywność, swobodę, wolność słowa, krytyczne myślenie i co najważniejsze, gdzie jest miejsce na POMOC? Współczesne panie i panowie na wysokich stołkach tworzą piękne maksymy, media o nich huczą, jedni popierają, inni ostro krytykują. Spirala się nakręca, nowe motta krzyczą, wszyscy je słyszą, chcąc nie chcąc, a tego co najistotniejsze, niestety nie da się usłyszeć.
Nie usłyszymy niemego krzyku dziecka połykającego łzy, kiedy za drzwiami jego pokoju rodzice kłócą się o wszystko.
Nie usłyszymy dźwięku żyletki tnącej ciało raz po raz.
Nie usłyszymy bulimiczki wymiotującej obiad ani anorektyczki jedzącej pół jabłka dziennie.
Nie usłyszymy myśli samobójczych, strachu, lęki, depresji młodych ludzi, przerażonych pandemią, niepewnością, zmianami w ich ciele, na które nie mają wpływu.
Nie usłyszymy hejtu pisanego na Messengerze ani wyszeptanego do ucha.
Nie usłyszymy jak nasze dzieciaki toną w przerażeniu i samotności.
Nie usłyszymy głosów w ich głowach.
Wiemy, ile mniej więcej pandemia zabiła ludzi.
Nikt nie mówi natomiast, jak wielu uczniów ona złamała, dotknęła i uśmierciła wewnętrznie.
O tym się milczy. Uparcie i tchórzliwie.
Rzuca się hasła, promujące bliżej nieokreślone wartości.
Proponuje dofinansowanie wycieczki, która nie ma szans być zrealizowana, bo na rozpisanie dokładnego planu i kosztorysu ma się raptem kilka dni.
Oferuje zajęcia wyrównawcze, które muszą być zorganizowane po godzinach, gdyż w przeładowanym do granic możliwości planie nie ma gdzie ich wcisnąć.
Mówi o odchudzaniu podstawy programowej podczas gdy dzieciaki już w czwartej klasie mają po sześć czy siedem lekcji dziennie.
Strajkującym nauczycielom każe iść do hipermarketu, a gdy niektórzy faktycznie tam poszli i w szkole brakuje kompetentnych pedagogów, to pozostałych nauczycieli obarcza się za przeciążone plany, skrócone lekcje czy nagłe zastępstwa.
Dlaczego nikt nie mówi, że wakaty łata się naprędce?
Że w szkole Anki psycholog ma tylko pół etatu i jeśli chce pomóc wszystkim tym, którzy wsparcia potrzebują, to pracuje na wolontariacie?
Dlaczego na Ankę patrzy spod wilka oczekując od niej, że będzie nauczycielem, wychowawcą, psychologiem, pedagogiem, mentorem, animatorem, pielęgniarką, mediatorem, trenerem? 
Anka by chciała po prostu uczyć. A ta przestrzeń kurczy się w zastraszającym tempie, dając miejsce papierom czekającym na wypełnienie. Anka chciałaby też pomóc podopiecznym, ale nie jest w stanie nauczać i robić terapii jednocześnie. Marzy o wsparciu wykwalifikowanych specjalistów, którzy pomogą jej uczniom pokonać demony i czerpać radość z życia. Póki co, dzieje się to w zakresie mniej niż ubogim. System bagatelizuje, ba, ukrywa problemy psychiczne dzieci oraz fakt, że szczególnie w okresie (po)pandemicznym potrzebują one godziwej opieki.
Anka nie ponosi winy za przeładowany plan lekcji, ciągłe jego zmiany, nasilone problemy uczniów, braki w kadrze nauczycielskiej, jednak jest za to wciąż punktowana. Jak i za swoją pracę, na temat której musi pisać elaboraty tylko dlatego, że ktoś tam z góry sobie tego życzy, nie będąc świadomym, że czas ten Anka mogła spożytkować na dodatkowe warsztaty czy szkolenia, dzięki którym wiedziałaby jak pomóc tym najgłośniej krzyczącym niemym głosem i przerażająco spokojną twarzą.

Gdzie jest odwaga tych, którzy o szkole wiedzą rzekomo najwięcej, a jej progu nie przekroczą, udając, że wszystko jest w porządku?
Wygodnie przemawia się z gabinetu w błysku fleszy.
Anka i każdy inny nauczyciel, i pracownik oświaty wie, że nie jest w porządku. Że dzieci i nauczycieli znów rzuca się na głęboką wodę, a społeczeństwo szczuje, by nie szanowało tych, którzy z dziećmi spędzają sporą część dnia. Polskiej szkoły się nie wspiera, od niej się wymaga, ją się rozlicza i publicznie chłoszcze.
Anka jak i dziesiątki tysięcy innych belfrów, pedagogów, psychologów dzielnie uczy i rozwiązuje problemy. Robi to dla dzieci, zagubionych w pocovidowej rzeczywistości. Oni wszyscy ciągną ten wózek, bo decyzję o zawodzie podjęli świadomie chyba w przeciwieństwie do tych, którzy na szkołę patrzą z samej góry, głosząc chwytliwe maksymy niemające z rzeczywistością nic wspólnego i nie chcąc widzieć ani problemów szkoły ani drzemiącego w niej potencjału.

DESZCZ

 



Kiedyś nie lubiłam deszczu.
Budził mnie, irytował, na siłę trzymał w domu. Miałam wrażenie, że jestem jego niewolnikiem.
Dziś lubię, gdy pada. Wszystko jest wtedy inne. Krople inaczej malują świat. Oczyszczają go, roślinom dają życie, ludziom pobudzają wyobraźnię.
Szczególnie w filmach deszcz jest pięknym tłem, gdy się kogoś ratuje, z kimś tańczy, przed czymś ucieka lub biegnie do kogoś. Gdy w deszczu ktoś się całuje lub towarzystwie kropel kocha do upadłego. Deszcz oferuje niesamowitą scenografię, inną aurę. Czasem cudnie jest go obserwować, gdy krople tańczą po parapecie, a ich dźwięk wybija swoją muzykę.
- Deszcz nie jest zatem taki zły - powtarzam sobie stojąc w oknie z kubkiem herbaty.
Lub wracając do domu zmoczona do suchej nitki, bo nie wzięłam parasola.
Deszcz ma swój urok.
Powoli go odkrywam, a czując lub widząc krople go doświadczam. Zmywam stare, czekam na nowe.
Dlatego zaczęłam lubić deszcz.

DO TWARZY CI

 



DO TWARZY CI...
Wiem, że dużo przeszłaś. Życie zapewne Cię przeorało, nie dawało taryfy ulgowej, zapewniło niezłą jazdę. Doskonale to wiem, kiedy od płaczu było Ci niedobrze, gdy wszystko się waliło, a Ty kurczyłaś się do rozmiarów Calineczki.
A potem nadszedł czas, kiedy stałaś się silniejsza, z bliznami, doskonale niedoskonała, piękniejsza, spokojniejsza, z pewniejszą głową i samoświadomością. I wiesz, do twarzy Ci z tym. Z tą wiedzą, doświadczeniem, wiarą w siebie, siłą, dystansem, pokorą i zrozumieniem otaczającego świata. I bliznami zostawionymi przez los. Nie przepraszaj, że starasz się być szczęśliwa, że w końcu wiesz, czego chcesz, że umiesz odmówić, nie zgodzić się, walczyć o swoje. Wiesz, bardzo Ci w tym do twarzy. Nie przepraszaj kochana, że idzie Ci nieźle, że jesteś spełniona, że dogadałaś ze swoim odbiciem w lustrze, że w sumie to siebie bardzo lubisz i podobasz się sobie. Nie przepraszaj za kobiecość, emocje, intuicję. Wiesz, do twarzy Ci z tym. Cholernie!
Podoba Ci się mój post?
Podaj go dalej.
Obserwuj moją stronę Poli Ann
Warto!

ZATRACONA

 


Zakochałaś się.
Jest Wam tak dobrze.
W kuchni, gdzie razem gotujecie.
W przedpokoju, kiedy rozchodzicie się w swoją codzienność.
W sypialni, gdzie się smakujecie.
Jest rozmowa, przytulenie, ciche dni i głośne noce.
Wiesz, że to ten. Ten, z którym chcesz się śmiać, kłócić, kochać i malować ściany.
Zatracasz się, spędzasz z nim każdą chwilę jakbyś bała się, że on zaraz zniknie.
A on przecież jest i nigdzie się nie wybiera.
Ty go jesz łapczywie. Zamykasz się w Waszym świecie, szczelnie. Delektujesz się, oddychasz tylko nim.
Nikt inny się nie liczy.
Porzuciłaś dawne życie, znajomości, pasje.
Jesteś tylko jego.
Wtapiasz się w jego świat.
Swój opuściłaś nawet nie wiesz kiedy, choć jego cień przemyka Ci gdzieś w oddali. Śmiech przyjaciół, ich zatroskane oczy, smak razem jedzonej pizzy.
Nie masz czasu dla swojego życia.
Jest tylko Wasz czas.
Twoja przestrzeń skurczyła się do niego i oplotła Cię niczym bluszcz.
Nie ma Ciebie.
Jesteście Wy.
Oddałaś mu swój kawałek podłogi. Zapomniałaś już, co lubisz sama.
Tak Twoim zdaniem wygląda miłość?
Usiądź, weź głęboki oddech, powiedz mu, że go kochasz i otwórz stare drzwi do siebie.
Możesz być sobą będąc z nim w związku jednocześnie.
A jeśli to niemożliwe to to nie jest miłość, lecz więzienie wytapetowanie jej marną imitacją...


Podoba Ci sie mój post?
Podaj go dalej.
Obserwuj moją stronę Poli Ann
Warta jest Twojego czasu!

POZWÓL SOBIE

 



Usiądź.
Weź głęboki oddech.
Zrób sobie herbatę lub kawę, coś, co lubisz najbardziej.
Pozwól sobie na siebie.
Na chwilę, nie myśląc o innych, o tym, co trzeba, co musisz.
Odsuń problemy i troski. Zdążysz się pomartwić.
Odłóż obowiązki. Poczekają sobie spokojnie.
Świat się nie zawali, gdy pozwolisz sobie na siebie.
Gdy sie zastanowisz nad tym, czego chcesz.
Albo nie pogrążysz się w żadnych myślach po prostu rozkoszując się chwilą.
Pozwól sobie na swój czas, kiedy wszystko inne znika i cichnie.
Gdy jesteś tylko Ty sam(a) ze sobą.
Warto.
Pozwól więc sobie na bycie ze sobą sam na sam bez wyrzutów sumienia.
Przecież to Ty musisz ze swoim odbiciem wytrzymać przez całe życie.
 
Spokojnego dnia!
Podoba Ci się mój post?
Podaj go dalej.
Obserwuj moją stronę Poli Ann
Warta jest Twojego czasu.

OTO JA...KOBIETA

 



Nie jestem słaba. Może tylko mniejsza, drobniejsza i pozornie tylko nie taka silna jak Ty.
Może nie podniosę wielkiej komody, nie zmienię koła w aucie czy nie pójdę do pracy kopalni.
Zrobię za to mnóstwo innych rzeczy.
Emocje, które mną targają nie są wcale moją słabością.
One są jak drogowskaz, pokazują mi kierunek, odwodzą od złych decyzji.
Intuicja to nie jakieś infantylne widzimisię.
To mój barometr, bardzo czule odbierający świat dookoła mnie.
To że płaczę, krzyczę, uwalniam całą feerię emocji nie jest oznaką braku kontroli.
To oczyszczenie, które pozwala mi pozbyć się negatywnej energii.
Ta dla Ciebie niezrozumiała kobiecość jest po coś.
By wyczuć drugiego człowieka, poznać go, pomóc mu.
By móc być matką i w mig rozpoznawać potrzeby dzieci, wychować je, uczyć jak poruszać się we współczesnym świecie.
By być partnerką, dać Ci miłość.
By być szczęśliwą sama ze sobą.
Jestem silna, zniosę wiele. Gdy kocham nie ma bólu, którego bym nie wytrzymała.
Czasem myślę, że nie dam już rady, a życie dokłada mi kolejne ciężary i ja choć pozornie taka słaba dzielnie je dźwigam. Uniosę więcej niż myślisz.
Upadnę i się podniosę.
Wypłaczę, a potem uśmiechnę.
Wezmę głęboki oddech i pójdę przed siebie.
To ja KOBIETA.
Krucha jak szkło i silna jak stal.
Podoba Ci się mój post?
Podaj go dalej.
Obserwuj moją kobieca stronę życia Poli Ann
Warto!

(NIE) LUBIĘ CIĘ PONIEDZIAŁKU

 



Biedny ten poniedziałek. Czy to jego wina, że jest pierwszy, zaraz po weekendzie i oznacza początek nowego tygodnia, a tym samym często i pracy? 

Biedny, bo na nim wszyscy psy wieszają, marudzą, że już nadszedł, grymaszą i z podkówką na ustach idą się z nim witać. 

Biedny jest...

A co gdyby tak spojrzeć na niego inaczej? Nie z niechęcią i nienawiścią, że oto trzeba wstać o nieludzkiej porze jaką jest szósta rano czyli w połowie nocy, że należy zabrać się za obowiązki, stawić czoła wyzwaniom, sprężyć się, zapomnieć o błogim lenistwie i te pe i te de.

A co gdyby spojrzeć na ten poniedziałek jak nie ma początek katuszy, nowej diety czy pędu?
Poniedziałek to mogą być nowe drzwi, kolejne szanse, czyste tablice, które możesz zapisać inaczej niż wcześniej. To korekta poprzednich błędów, nadzieja na lepsze, świeża perspektywa, kolejne możliwości, świeży wiatr, poranne słońce nieśmiało wschodzące na horyzoncie. 

Jeśli wiesz, jak przemierzać tę drogę możesz to robić szybciej albo rozglądając się na boki zauważając wcześniej niezauważone. Gdy nie lubisz tej drogi możesz ją zmienić lub spróbować pokonać w inny sposób, albo zawrócić i dojść do wniosku, że ta wędrówka całkowicie Ci nie odpowiada. Może ten początek będzie końcem czegoś, co Cię męczy, uwiera, niszczy, wysysa. Spójrz zatem inaczej na poniedziałek. Uśmiechnij się do niego, przeproś go za ciągłe złorzeczenie i wisielczy humor. Napij się kawy lub ulubionej herbaty, wyjdź do niego jak nie w podskokach to choć z kącikami ust lekko uniesionymi do góry i pomyśl: DAM RADĘ!!! TO BĘDZIE DOBRY DZIEŃ!!!

Bo będzie:)





PIĄTEK TRZYNASTEGO










PIĄTEK TRZYNASTEGO
Ano w piątek trzynastego mój miętus nie ten tego i na nóżkach musiałam iść z koszyczkiem do domu mego, niczym Czerwony Kapturek, co to spotkał w lesie wilka złego
A po naszemu:
Śmigam rowerkiem moim, z włosem rozwianym, z koszyczkiem pełnym dokumentów (3 egzemplarze mojej nowej ksiązki w maszynopisie, jedynie po 176 stron każda plus kubek termiczny z herbatką) i radośnie gadam z koleżanką, a tu nagle trach. Powietrze mi zeszło z tylnej opony. Calutkie. Śniadanie jadłam i owszem, niemałe nawet, ale żebym za gruba była? No błagam! I olśniło mnie, że mój luby wczoraj mi tę oponę próbował dopompować, czego nie dokonał w sumie, gdyż uznał, że mam wentyl jakiś dziwny (jak się dowiedziałam dziś - francuski:) Chłopina sie narobił, koła nie dopompował, a dziś jeszcze ode mnie burę dostał jak stąd na Księżyc, bo dobre cztery kilometry zasuwać z powrotem musiałam, szukając wulkanizacji, co w okresie wakacyjnym nie jest takie proste. Na szczęście jednak znalazł sie taki czarodziej, co stwierdził, że nawet z tym francuskim wentylem da radę mi miętusa reanimować, ale nie na już, lecz na wtorek dopiero. Zatem w koszyczkiem musiałam wracać do domu. A w koszyczku niemal ryza papieru i ta herbata nieszczęsna. No ale lwica musi sobie radzić, mięsem rzuciła, chłopa ochrzaniła, i do domu wróciła.
Kurtyna:)
A jak u Was?

KRÓTKA RZECZ O KONKURENCJI






KRÓTKA RZECZ O KONKURENCJI

Występują: On, Ona, domniemana Konkurencja

Akt 1 i jedyny

Pewnego razu, w miejscu i czasie bliżej nieokreślonym On powiedział do niej:
- Nie bądź taka pewna siebie, masz konkurencję.

Ona, tego razu, w miejscu i czasie bliżej nieokreślonym, spojrzała na niego i odrzekła:
- Och! To straszne co teraz?! Już wiem, masz trzy odpowiedzi do wyboru:
a) Ja nie mam konkurencji!
b) Niech konkurencja uważa na mnie!
c) Moje drugie imię to Bezkonkurencyjna:)

Niepotrzebne skreślić - i uśmiechnęła się promiennie, kierując swoje kroki w przeciwną stronę.
Kurtyna.


Podoba Ci się mój post?
Podaj go dalej.
Obserwuj moją stronę.
Warta jest Twojego czasu.

STARCZY







- Jesteś szczęśliwa? - zapytał rozsądek.
- Jestem - powiedziałam szczerząc zęby.
- Jak to? - zdziwił się. - Przecież nie jesteś bogata ani sławna. Nie jesteś gwiazdą, królową, wielką osobowością. Nie masz medalu olimpijskiego na koncie. Nie mieszkasz w willi z basenem, nie posiadasz prywatnego samolotu ani ludzi, którzy dla ciebie pracują - wyliczał sumiennie. - Mieszkasz w bloku, masz kredyt i słabo płatną pracę. Nawet rower masz stary. Auto bardzo skromne.
- Mam siebie! - krzyknęłam z radością. - Mam czas, dach nad głową, rodzinę i jedzenie w lodówce. Posiadam piękny rower i własne auto. Mam też cudownego psa i fajnych przyjaciół.
- I to ci wystarczy? - zapytał z przerażeniem w głosie.
- Mam akurat. Starczy. To więcej niż niektórzy posiadają - odparłam lekko.
- Dziwna jesteś - zniżył głos. Chyba się rozczarował.
- Szczęśliwa - odparłam z uśmiechem na twarzy i tak pojechałam moim rowerem nad morze, gdzie tylko upewniłam się co do tego, że mi starczy.

CIAŁO

 




Dziś będzie z inspiracji.
To, co wczoraj zrobiła na scenie w Sopocie Pani Ewa Farna zasługuje na owacje na stojąco. Nie tylko ze względu na jej znakomity głos. Jej występ, gest po piosence, płaszcz...
Weźmy najpierw pod lupę słowa utworu "CIAŁO". Absolutny sztos - mówiąc kolokwialnie.
Czym jest nasze ciało Drogie Dziewczyny, myślałyście?
Ciało kobiece niczym tkanina jest układane przez doświadczenia losu. Najpierw gładkie, delikatne, zwiewne. Następnie, z biegiem czasu gdzieniegdzie rozdarte, przetarte, prze- lub odbarwione, zszyte grubymi nićmi. Traci swoją nieskazitelność, zyskując wyjątkowość i siłę. Tkanina bowiem może w niektórych miejscach być rozpruta, wygnieciona, ale w innych jest znacznie mocniejsza. Splot nici zahartowany przez życie staje się ciaśniejszy.
Nasze ciało nosi ślady tego, co przeżyłyśmy. Jest wygrawerowane jak śpiewa Ewa. Wyryte przez los, naznaczone i zmienione. I na tym polega jego piękno. Na ciągłej zmianie. To ciało może dać drugie życie, pożywienie, rozkosz, ciepło, bezpieczeństwo. Ciało będzie zawsze jakieś, nigdy takie samo. Każda z nas jest jakaś, inna, oryginalnie wygrawerowana. Każda tkanina układa się inaczej. Nie daj sobie zatem wmówić, że nie wpisujesz się w ramy ani standardy. Gruba, chuda, wysportowana, eteryczna, wysoka, niska, średnia, pełno- czy niepełnosprawna, jesteś unikatowa. Pamiętaj o tym. I doceń swoje ciało, noś swoją tkaninę z gracją i dumą. Tylko Ty wiesz, ile przetrwała.
Pani Ewo, za zaproszenie na scenę trzech wspaniałych, pięknych kobiet - czapki z głów!
Podoba Ci się mój post?
Podaj go dalej.
Obserwuj moją kobiecą stronę życia Poli Ann
Warto!

#dzieńwyznawaniamiłości

 






#dzieńwyznawaniamiłości
Komu mówisz KOCHAM CIĘ?
Mężowi, żonie, rodzicom, rodzeństwu, dziadkom, dzieciom, przyjaciołom i pewnie pupilom - psom, kotom, chomikom, króliczkom itp.
A jak często mówisz to sobie?
Chyba znam odpowiedź...
Najpierw musimy pokochać same siebie, by umieć miłością obdarzyć innych.
Powinnyśmy patrzeć na siebie z zadowoleniem, by nie karać bliskich za swoje niepowodzenia.
Być z siebie dumne, by ze spokojem patrzeć na świat.
Doceniać siebie, by nie czuć kompleksów.
I nie namawiam moje Drogie Dziewczyny do arogancji, buty i zadzierania nosa. Bo to o ten jeden krok za daleko. Chodzi mi o to, by kochać siebie zdrową miłością.
Przytulać mentalnie i głaskać, nagradzać za sukcesy, a z porażek wyciągać wnioski.
Nie dołować się, nie karać i nie obrażać na cały świat.
Można popłakać, by się oczyścić.
Posmucić, by wstać i powiedzieć do swojego odbicia:
Kocham Cię mała!
I czuć to naprawdę.
Pozwolić sobie na niedoskonałość.
Wybaczyć błędy.
Nie obwiniać za krzywdy, które ktoś nam zrobił.
Nie szukać winy w sobie na siłę.
A jeśli faktycznie ją ponosimy to spróbować naprawić to, co zepsułyśmy.
Cieszyć się sobą.
Znać swoją wartość.
Patrzeć na siebie z zachwytem.
Akceptować.
Kochać duszę i ciało.
Wtedy można iść w świat i dać miłość komuś innemu. Miłość zdrową, piękną, silną i bezinteresowną, którą wyznawać się będzie nie tylko dziś, lecz każdego dnia!
Pięknego wieczoru!
Kochajcie się!

OPTYMISTKA



Wczoraj media krzyczały, że oto dzień 21. sierpnia jest Dniem Optymisty.
Hmm, coś dla mnie – pomyślałam.
Wiele osób mówi mi, że bije ode mnie pozytywna energia, że ciągle się uśmiecham, gadam jak nakręcona, a ostatnio nawet znajomi podziękował mi za mój blog pisząc, że dzięki niemu chce mu się żyć, bo zarażam dobrymi wibracjami.
Więc tak, wczoraj ewidentnie winnam była świętować mój dzień. W sumie niepoprawny optymizm towarzyszy mi od zawsze. Przecież chrzczono mnie w szpitalu, mamie kazano już wybierać trumienkę, ale ja stwierdziłam, że musi być dobrze i przeżyłam. Potem jeszcze była przepuklina, dwukrotnie połamane ręce, wybite palce, dieta bezglutenowa, a ja mimo to wciąż wierzyłam, że dam radę. I dawałam.
Zawsze uśmiechnięta, żywiołowa, komunikatywna, ambitna, co roku z czerwonym paskiem pokonywałam swoje małe, wielkie demony. Byłam finalistką olimpiady polonistycznej, dostałam się do wymarzonego liceum, a potem na ukochaną germanistykę, na która przyjęto tylko trzydziestu szczęśliwców. O tak, wtedy mój optymizm sięgał zenitu. Gdy koleżanka z klasy powiedziała mi, że na uniwerek w Gdańsku na pewno się nie dostanę, ja uparcie wierzyłam, że mi się uda. I udało, moje nazwisko było piętnaste na liście. Ryczałam wówczas jak bóbr, ludzie mnie pocieszali mówiąc: „Nie martw się, dostaniesz się za rok”, ja zasmarkana łkając im mówiłam:” Ale ja się dostałam!”, a oni wybałuszali oczy.
Pomyślałam sobie wtedy, że nie ma dla mnie rzeczy niemożliwych. Wierzyłam, że sobie poradzę. I tak było. Studiowałam, pracowałam, robiłam kursy, zaczęłam kolejny dzienny kierunek, zaręczyłam się. Obroniłam się pierwsza na roku, znalazłam pracę, którą po miesiącu rzuciłam, bo uznałam, że bycie nauczycielem to jest to. Trzeba być nie lada optymistą, by wykonywać ten zawód prawda?
Praca w gimnazjum, trudne dzieciaki, zaciskałam zęby i każdego dnia dawałam radę.
Optymizm pomógł mi też w życiu osobistym, gdy usłyszałam, że nie zostanę matką. Nie przyjęłam tego do wiadomości. Po prostu. Zmieniłam lekarza, zastosowałam się do jego rad i dawki leków, i o dziwo po trzech miesiącach na teście zaróżowiły się pysznie dwie upragnione kreski. Ale żeby jednak za różowo nie było zaraz na początku ciąży spadła na mnie diagnoza o przewlekłej chorobie, na dodatek zakaźnej i wtedy trudno uleczalnej. Wtedy na jakiś czas obraziłam się na optymizm, ale na krótko. Uznałam, że trzeba założyć zbroję i walczyć. Ciężka to była walka, nierówna, inwazyjna, trwająca kilka lat. Wiele razy upadałam, ale podnosiłam się, ocierałam łzy, tuszowałam rzęsy, muskałam usta błyszczykiem, zakładałam szpilki i z uśmiechem szłam dalej. Dawałam radę.
Niejednokrotnie dostawałam od losu dwa sierpowe. Dlaczego dwa? Ano żeby po jednym za szybko nie dojść do siebie. Znów więc spadałam w czarną otchłań i rytuał z tuszem i szpilkami powtarzałam dopóty, dopóki nie byłam w stanie stać na tych cholernych szpilkach z uśmiechem na twarzy.
I tak niepoprawną optymistka jestem nadal.
Gdy powiedziano mi, że moje dziecko się nie rozwija.
Gdy w pracy byłam odpowiedzialna za potężny, międzynarodowy projekt.
Gdy dwukrotnie poddawałam się inwazyjnym terapiom lekowym.
Gdy zmieniłam pracę.
Gdy w międzyczasie zaproponowano mi pracę ze studentami.
Gdy otworzyłam blog, wydałam pierwszą, drugą i trzecią (sic!) książkę.
Gdy w domu pojawiła się goldenka.
Nawet gdy po maturze zdawałam egzamin na prawo jazdy to wierzyłam, że dam radę. I choć nie wiem jakim cudem to zdałam go za pierwszym razem.
Gdy zdiagnozowano u mnie Hashimoto i niedoczynność tarczycy.
Gdy dwa lata temu kładłam się pod nóż, bo zaatakowała mnie endometrioza.
Gdy, gdy, gdy…
Zawsze myślę pozytywnie. Gdybym się poddała, nie byłabym w tym miejscu, w jakim jestem obecnie.
Dziś patrzę w lustro i widzę uśmiechniętą babkę, która siebie lubi, akceptuje, z nikim nie porównuje, bo wie, ile jest warta. Rozwija się, uczy i coraz bardziej się sobie podoba. Kompleksy odłożyła wysoko, na taką półkę, na którą trudno jej sięgnąć. Ma pracę, którą kocha i w której jest dobra. Ma swoje pasje. Prowadzi blog i wydaje książki. Otwiera się na świat.
Ma mnóstwo porażek na swoim koncie, ale i sporo zwycięstw. Z tych pierwszych wyciąga wnioski, te drugie motywują ją do dalszej pracy. Dużo osiągnęła, sięga po więcej i nie ma opcji, żeby się nie udało. Przecież jest optymistką i da radę!
Podoba Ci sie mój post?
Podaj go dalej.
Obserwuj moją kobieca stronę życia Poli Ann
Warto!
Image by Marta Borkowska Sepis Project. Fotografia noworodkowa, dziecięca i rodzinna
#dzieńoptymisty #uśmiechnijsię

ZOŁZA

 




- Ślicznotka z Ciebie - napisał, a ona już prawie naciskała "blokuj" na Messengerze. Zerknęła na jego profil. Żadnych głupot, zbereźnych memów. Trochę sportu, polityki. Był młodszy.
- Jak chcesz poderwać gówniarę to pisz tak dalej. Jak chcesz zdobyć kobietę, zmień teksty - odpisała. - Może wyciągniesz z tego jakąś naukę.
- Słodka jesteś.
- Nie rozumiesz. Żegnam.
- No ej! - I wysłał jej bukiet kwiatów. Wirtualny, ale zawsze.
- Słuchaj chłopcze. Męża mam i udane życie. Romanse i sexting mnie nie interesują.
- No coś Ty! Po prostu chcę Cię poznać.
- Dzieciaku daruj sobie.
- Cudowna jesteś. Nigdy nie mów nigdy. Mąż nie jest na zawsze 😉 - i dodał emotkę.
- Serio? Nie wiedziałam - udała głupią.- To tak można? - zaczęło ją to bawić.
- Pewnie! - podchwycił. - Przecież nikt się nie dowie. Przysięgam! - Już widziała jak jej niemal ślubuje te słowa i śmiała się do rozpuku. - Ja Cię przekonam! - kontynuował.
- A do czego? - zapytała.
- Że będziesz ze mną - I znów parsknęła śmiechem. "Gdzie takich produkują?" - pomyślała.
- Tak?
- No pewnie Słodziaku ❤
- Oj słaby uczeń z Ciebie.  Nie pamiętasz nauki od samego początku. Prosiłam byś mnie tak nie nazywał.
- Wiedziałem, że to powiesz. Śliczna jesteś.
- Którego słowa w ostatnim zdaniu wyżej nie zrozumiałeś?
- Oj nie denerwuj się tak Księżniczko!
- Jestem spokojna, bardzo.  Liczyłam, że może dzieciak taki jak Ty posłucha kobiety, wyciągnie wnioski. Spalasz się takimi tekstami na samym początku. A tu jak grochem o ścianę. No chyba, że dla fanu to robisz lub dla zakładu. Ok, ale nie marnuj mojego czasu.
- No wiesz, dlaczego zachowujesz się jak zołza?
- Zołza? - znów parsknęła śmiechem.
- Tak, złośliwa Zołza !
- No w końcu jakiś dobry wyraz! Człowieku wiesz ile lat ma to czekałam? Dzięki!
- ???? - chyba nie zrozumiał o co jej chodzi.
- Powiedziałeś mi komplement. Zołzą mogę być. Słodziakiem, ślicznotką i laleczką już dawno nie jestem. To kwestia pewności siebie wiesz? Nie musisz mnie zagadywać durnymi tekstami. One nie zadziałają. Chcesz poderwać starszą? Wysil się. Dojrzała kobieta zna swoją wartość. Niełatwo ją zdobyć. Trzeba się natrudzić, a nie rzucać frazesami. Musisz chcieć ją poznać.
- To jakiej muzyki słuchasz? - zapytał od razu.
- Ale to nie o to chodzi! - niemal krzyknęła do klawiatury telefonu.
- A o co?
- Tu nie chodzi o ulubiony kolor. Musisz wzbudzić jej zainteresowanie.
- Nie rozumiem.
- No właśnie widzę. Daruj sobie. Po prostu do mnie nie pisz i będzie spokój.
- Znów piszesz jak zołza.
- Dzięki ❤❤❤❤ - śmiała się w głos. Ten dzieciak ją bawił i kompletnie nie wiedział, jak poderwać kobietę. I jeszcze strzelał fochy.
- Dlaczego jesteś taka okropna?
- Okropna? To już kolejny komplement dziś. Dzięki! Promocja jakaś czy co?
- Nie masz poczucia humoru.
- Serio tak myślisz?
- Tak, jesteś poważna i zołzowata!
- Dzięki, zapiszę sobie tę słowa ok? 
- Naprawdę jesteś zołza!!! - powtórzył.
- Wiem 😄 - i już dalej nie kontynuowała tej dziwnej konwersacji. Zawsze była uprzejma, przepraszała nawet gdy ktoś nadepnął jej na palec. Potem było jej z tym źle. Miała pretensje do siebie, że nie reaguje zgodnie z sumieniem tylko tak jak powinna. Od jakiegoś czasu zaniechała tej praktyki. Zdecydowanie wolała mówić co myśli, przyjemniej było być nazywaną zołzą aniżeli księżniczką. Czuła, że zołza to jej drugie imię. Szczera, pewna siebie, dojrzalsza. Jak dobrze było w końcu siebie znaleźć!

Zołzo Kochana podaj ten post dalej.

Obserwuj moja jakże zołzowatą stronę:)

Warto!





KOMPLEMENT

  - Ładna sukienka. - No coś ty, stara. - Ślicznie dziś wyglądasz. - Nie przesadzaj. - Do twarzy ci w tych okularach. - E tam. Zwykłe oksy. ...