OCZAMI BELFRA - PO COVIDZIE

 



Anka wróciła z pracy. Po dwudziestej. Była w szkole od rana, miała godzinną przerwę między lekcjami a radą, a że blisko mieszka to wpadła na chwilę do domu. Zrobiła dzieciom szybki obiad i pędem wróciła do pracy.
Jest wrzesień, obowiązków jest bez liku. Wszystko na już, plany, sprawozdania, innowacje, projekty. Anka uczy od kilkunastu lat, przywykła, że na początku roku szkolnego jest tyle spraw do ogarnięcia, jednak po ostatniej radzie wróciła do domu milcząca, zamyślona. Wypalona? Nie, bo uwielbia tę robotę. Zmęczona? Jeszcze nie, miała wakacje, parę dni nad jeziorem i czystą głowę przez kilka tygodni. Nie ma co ukrywać, to jeden z dużych plusów tego zawodu. Anka wybrała go świadomie, lubi uczyć, jest w tym dobra. Podnosi kwalifikacje, jest wielozadaniowa, otwarta, jednak po ostatnim zebraniu w pracy czuje złość. Nie do dyrekcji, która dba o gawiedź szkolną jak o rodzinę. Nie do rodziców, którzy potrafią dać w kość. Nie do dzieci, które bywają naprawdę nieznośne. Czuje złość do systemu i tych, którzy nim zarządzają, którzy nie mają pojęcia jak wyglądają realia w polskiej szkole, a na pracowników oświaty nakładają coraz więcej obowiązków, polegających głównie na tworzeniu dokumentów. Owszem papier wszystko przyjmie, jednak czy samą papierologią stoi szkoła? Może cnotami niewieścimi, dobrem, prawdą (tak brzmią najnowsze chwytliwe hasła, nijak wyjaśnione, po prostu narzucone gronu pedagogicznemu)? A gdzie miejsce na kreatywność, swobodę, wolność słowa, krytyczne myślenie i co najważniejsze, gdzie jest miejsce na POMOC? Współczesne panie i panowie na wysokich stołkach tworzą piękne maksymy, media o nich huczą, jedni popierają, inni ostro krytykują. Spirala się nakręca, nowe motta krzyczą, wszyscy je słyszą, chcąc nie chcąc, a tego co najistotniejsze, niestety nie da się usłyszeć.
Nie usłyszymy niemego krzyku dziecka połykającego łzy, kiedy za drzwiami jego pokoju rodzice kłócą się o wszystko.
Nie usłyszymy dźwięku żyletki tnącej ciało raz po raz.
Nie usłyszymy bulimiczki wymiotującej obiad ani anorektyczki jedzącej pół jabłka dziennie.
Nie usłyszymy myśli samobójczych, strachu, lęki, depresji młodych ludzi, przerażonych pandemią, niepewnością, zmianami w ich ciele, na które nie mają wpływu.
Nie usłyszymy hejtu pisanego na Messengerze ani wyszeptanego do ucha.
Nie usłyszymy jak nasze dzieciaki toną w przerażeniu i samotności.
Nie usłyszymy głosów w ich głowach.
Wiemy, ile mniej więcej pandemia zabiła ludzi.
Nikt nie mówi natomiast, jak wielu uczniów ona złamała, dotknęła i uśmierciła wewnętrznie.
O tym się milczy. Uparcie i tchórzliwie.
Rzuca się hasła, promujące bliżej nieokreślone wartości.
Proponuje dofinansowanie wycieczki, która nie ma szans być zrealizowana, bo na rozpisanie dokładnego planu i kosztorysu ma się raptem kilka dni.
Oferuje zajęcia wyrównawcze, które muszą być zorganizowane po godzinach, gdyż w przeładowanym do granic możliwości planie nie ma gdzie ich wcisnąć.
Mówi o odchudzaniu podstawy programowej podczas gdy dzieciaki już w czwartej klasie mają po sześć czy siedem lekcji dziennie.
Strajkującym nauczycielom każe iść do hipermarketu, a gdy niektórzy faktycznie tam poszli i w szkole brakuje kompetentnych pedagogów, to pozostałych nauczycieli obarcza się za przeciążone plany, skrócone lekcje czy nagłe zastępstwa.
Dlaczego nikt nie mówi, że wakaty łata się naprędce?
Że w szkole Anki psycholog ma tylko pół etatu i jeśli chce pomóc wszystkim tym, którzy wsparcia potrzebują, to pracuje na wolontariacie?
Dlaczego na Ankę patrzy spod wilka oczekując od niej, że będzie nauczycielem, wychowawcą, psychologiem, pedagogiem, mentorem, animatorem, pielęgniarką, mediatorem, trenerem? 
Anka by chciała po prostu uczyć. A ta przestrzeń kurczy się w zastraszającym tempie, dając miejsce papierom czekającym na wypełnienie. Anka chciałaby też pomóc podopiecznym, ale nie jest w stanie nauczać i robić terapii jednocześnie. Marzy o wsparciu wykwalifikowanych specjalistów, którzy pomogą jej uczniom pokonać demony i czerpać radość z życia. Póki co, dzieje się to w zakresie mniej niż ubogim. System bagatelizuje, ba, ukrywa problemy psychiczne dzieci oraz fakt, że szczególnie w okresie (po)pandemicznym potrzebują one godziwej opieki.
Anka nie ponosi winy za przeładowany plan lekcji, ciągłe jego zmiany, nasilone problemy uczniów, braki w kadrze nauczycielskiej, jednak jest za to wciąż punktowana. Jak i za swoją pracę, na temat której musi pisać elaboraty tylko dlatego, że ktoś tam z góry sobie tego życzy, nie będąc świadomym, że czas ten Anka mogła spożytkować na dodatkowe warsztaty czy szkolenia, dzięki którym wiedziałaby jak pomóc tym najgłośniej krzyczącym niemym głosem i przerażająco spokojną twarzą.

Gdzie jest odwaga tych, którzy o szkole wiedzą rzekomo najwięcej, a jej progu nie przekroczą, udając, że wszystko jest w porządku?
Wygodnie przemawia się z gabinetu w błysku fleszy.
Anka i każdy inny nauczyciel, i pracownik oświaty wie, że nie jest w porządku. Że dzieci i nauczycieli znów rzuca się na głęboką wodę, a społeczeństwo szczuje, by nie szanowało tych, którzy z dziećmi spędzają sporą część dnia. Polskiej szkoły się nie wspiera, od niej się wymaga, ją się rozlicza i publicznie chłoszcze.
Anka jak i dziesiątki tysięcy innych belfrów, pedagogów, psychologów dzielnie uczy i rozwiązuje problemy. Robi to dla dzieci, zagubionych w pocovidowej rzeczywistości. Oni wszyscy ciągną ten wózek, bo decyzję o zawodzie podjęli świadomie chyba w przeciwieństwie do tych, którzy na szkołę patrzą z samej góry, głosząc chwytliwe maksymy niemające z rzeczywistością nic wspólnego i nie chcąc widzieć ani problemów szkoły ani drzemiącego w niej potencjału.

Komentarze

Popularne posty