TAJNA BROŃ

Obraz Анастасия Гепп z Pixabay


Życie to ciągła walka, branie się za bary z losem i innymi ludźmi, którzy są nam nieżyczliwi. Tak po prostu są. Z zazdrości, jakiejś niechęci niczym niepodyktowanej albo z natury. I po co z tym wszystkim walczyć? Spalać się, tracić energię? Może warto zmienić strategię?

Spróbuję zatem inaczej....i moją bronią będzie uśmiech! Szeroki i szczery. Nim będę strzelać do ludzi, gdy będą mnie atakować i próbować stłamsić. Ubiorę się ładnie tak jakbym zakładała zbroję. Zrobię makijaż staranniejszy niż zwykle. To będą moje barwy wojenne. Załaduję broń. Przed lustrem poćwiczę strzelanie uśmiechem. Cel, pal! Z czasem nabiorę wprawy. Rozchmurzę twarz, ustawię pozytywne emocje niczym żołnierzy w natarciu, gotowa zareagować. Przeciwnik się tego przecież nie spodziewa. Liczy na złość, fochy, wrzaski, agresję, przemoc, wierzganie nogami i plucie jadem. I na podkładanie nogi, kłamstwa, i oszczerstwa. Na wbijanie noża w plecy i kontratak, skoro on sam atakuje. 

A ja stanę sobie z boku. A może na środku i uśmiechnę się po prostu. Jeden raz, drugi, trzeci, dziesiąty. Nie będę czekać na porażkę i poniżenie przeciwnika. Co mi po tym? Podam mu nawet rękę jak będzie chciał się podnieść. I znów się uśmiechnę. I może go dobiję (trudno), a może sprowokuję, że odda mi tym samym...

ŁOWCZYNI

Image on Pixabay


Black Friday, Black Friday! - krzyczą wystawy, reklamy, Internety i Messengery! Radio nawołuje, telewizja zaprasza. No aż głupio nie iść. I już prawie miałam napisać, że to lekceważę, jestem ponadto, zostaję w domu, bo przecież to tylko rzeczy, a zupełnie inne wartości w życiu się liczą. I pewnie, że nie wezmę do grobu, że nie wszystko można kupić. Ale przecież, do jasnej ciasnej, umartwiać się nie będę! Nikt do sklepów mi łazić nie każe, ale też tam iść nie zabrania. I wiecie co? Ja mam ochotę! No ogromną. A co! Pracuję dużo, ciągle gdzieś pędzę, na tyle rzeczy nie mam czasu. Więc na godzinę lub dwie zostanę egoistką numer jeden i pomyślę tylko, i wyłącznie o sobie. Jestem świadomym klientem. Widzę, które ceny są przesadzone, a które akceptowalne. I może nie będę brała wolnego z roboty, by cały dzień spędzić w jakiejś galerii handlowej (co w sumie nie byłoby takie złe...), ale pójdę do ulubionego sklepu i niewykluczone, że coś upoluję. W promocji koniecznie, bom wtedy najbardziej rada, że taki świetny ze mnie łowca. Nawet jeśli trochę się nabrałam to przecież nieważne skoro sprawiłam sobie przyjemność. I dlatego właśnie mam zamiar to uczynić. Zrobię sobie dobrze. O tak, powtórzę to z premedytacją: ZROBIĘ SOBIE DOBRZE! - jakkolwiek to brzmi. A potem wrócę do domu i będę się uśmiechać jak głupi do sera, i cieszyć ze swojej zdobyczy. Raz w roku można. No dobra, kilka razy, nie?

STALOWA KRÓLEWNA CD.

Obraz W.S. Coda z Pixabay 


Rozdział 3

Lecieli w dół. Po równi pochyłej. Szybciej niż weszli na szczyt szczęścia. Ewa musiała się swoim bożyszczem dzielić. Nie z byle kim. Nie z byłą dziewczyną, nie z jego koleżanką z pracy, nie z teściową, pracą czy pasją. Miała go na spółkę z nałogiem, który coraz bardziej go zawłaszczał. A on pił codziennie. Piwo, wódkę, wina, whisky. Zaniedbywał zobowiązania. Nie pracował, spóźniał się, tracił dobrą opinię w środowisku. Podbierał Ewie pieniądze, kradł ze skarbonek dziewczynek, pożyczał od kolegów i rodziny. Brał zaliczki od klientów na wieczne nieoddanie.
Na alkohol było zawsze, na jedzenie i rachunki niekoniecznie. Gdy wyrzucała go z domu, spał na wycieraczce, płakał, prosił, robił show. Wpuszczała go następnego dnia, a on przez tydzień, dwa, pięć nie pił. Łapał ponownie fuchy i potulnie robił ludziom remonty mieszkań. Oddawał długi, kupował jej i dzieciom prezenty. O siebie też dbał. Nikt by nie powiedział, że takie bożyszcze może mieć jakiś problem. A problem miał. Ogromny. I obarczał nim swoją rodzinę. Ciągnął w dół za sobą. Ewa walczyła. O niego i dom. Wytrzymywała dużo. Dużo za dużo.
Gdy sprzedał po kryjomu pierścionek jej matki i łańcuszek starszej córki, ten od chrztu.
Gdy pod zastaw dał ich obrączki.
Gdy po pijaku rozbił Ewie auto, które wzięła w leasing.
Gdy jej numer telefonu podał swoim klientom jako kontaktowy, a oni wydzwaniali do niej, jak nie dotrzymał terminu.
Gdy upił się do nieprzytomności na jej wigilii firmowej i narobił wstydu wymiotując na środku salonu.
Nawet gdy zaszła z nim w ciążę i brzydząc się siebie, i jego usunęła ciążę. Nie porozmawiał z nią o tym. Nie było go przy zabiegu, bo akurat był w ciągu. Liczyło się tylko czy będzie mógł się napić. Nie interesowała go żona, która następnego dnia po skrobance omal się nie wykrwawiła i tylko dzięki znajomościom w szpitalu ją uratowano, i mogła czuć się anonimowo. Nie było go, gdy znów wpadała w czarną otchłań, obwiniając siebie o zamordowanie dziecka, o brak godziwego pogrzebu, o brak siły, by je urodzić.
Wytrzymała, gdy ją wyzywał, i kiedy sprzątała wymiociny, i fekalia z łóżka.
Gdy kradł jej biżuterię, perfumy, ubrania i sprzedawał, by mieć na alkohol.
Otrzeźwiała, gdy młodsza córka nazwała ją szmatą, bo Ewa zabroniła małej oglądać trzecią bajkę z rzędu. To był pierwszy policzek.
Zaraz potem kolejny. Ukradł jej kartę do bankomatu, telefon i cały utarg z salonu. Wyniósł całe jedzenie z domu, nawet mąkę, cukier, ziemniaki i olej. Wróciła do domu po pracy. Nie od razu się zorientowała. Późnym wieczorem siedziała z dziewczynkami w salonie i płakała, bo po raz pierwszy nie miała dać im czegokolwiek do jedzenia i nie mogła nic kupić. Ani nawet do nikogo zadzwonić. Dziewczynki w końcu posnęły ze zmęczenia. Ona znów gapiąc się w sufit przetrwała noc. Wstała nagle. Wyrwała się z letargu jakby ktoś oblał ją wiadrem lodowatej wody. Rano poszła do sklepu. Na kreskę w osiedlowym kupiła chleb, masło i mleko, łgając, że ukradziono jej całą torebkę. Zadzwoniła stamtąd do mamy. W ciągu dwóch godzin się spakowała. Mieszkanie wynajmowali. Było na szczęście opłacone. Zaplanowała jeszcze dzisiaj wymówić wynajem. I zadzwonić do teściów, by uświadomić im, że odchodzi, że nie ma już siły, że jeśli będą chcieli, dziewczynki będą ich odwiedzać.
Cholernie bała się przyszłości, ale tkwienie w teraźniejszości ją paraliżowało. Czuła jak pochłania ją ta znajoma otchłań, w której tak niedawno była.
Czuła się głodna, okradziona, oszukana, z poczuciem winy. Gorzej być nie mogło. Od teraz mogło być już tylko lepiej.


Rozdział 4

Łatwo nie było. Pożyczyła pieniądze od przyjaciółki, zapłaciła pracownikom, opłaciła czynsz na trzymiesięczny okres wymówienia mieszkania. Pracowała więcej, by odkupić sobie i dziewczynkom ubrania, buty i kosmetyki. Mieszkała u rodziców, bo już tylko u nich czuła się bezpiecznie. Ponownie poszła na terapię. Wyrzuty po skrobance zżerały ją od środka. Gdy ratowała męża przez chwilę nie czuła nic, by za moment poczuć wstręt do siebie samej i niego. Miała ochotę bić się po twarzy, ciąć nawet, by ukarać się za to, że nie dała szansy mu/jej się urodzić. Nie spała po nocach albo śniła koszmary. Znów musiała przepracować traumę. Traumę aborcji i współuzależnienia. Ciężar ogromny. Opadała z sił, do pionu stawiały ją dziewczynki i praca, którą kochała.
Po półtorej roku była w stanie zrozumieć swoje współuzależnienie. Po kolejnych miesiącach powiedzieć sobie spokojnie w twarz, że usunęła ciążę. Była jak ze stali. Hartowana przez życie. Dumna jak królowa, a jednocześnie krucha niczym dziecko. Pełna sprzeczności, rozchwiana, ale uparcie walcząca. O siebie i dla siebie.
Zdobywała kolejne dyplomy, kształciła się, nauczyła siebie nagradzać. Spędzała każdą wolną chwilę z córkami, które pewnego razu zaprowadziła na cmentarz do pomnika dzieci nienarodzonych, spokojnie im mówiąc, że tu leży ich siostra lub brat. Nie podała szczegółów, może gdy będą dorosłe to im wyjaśni.
Od tego dnia, gdy w ten wiosenny dzień poszły na ten cmentarz, bardzo się uspokoiła. Powiedziawszy córkom o nienarodzonym rodzeństwie, zauważyła, że na niebie pojawia się przepiękna tęcza mieniąca się kolorami, jakich chyba nigdy nie widziała. Poczuła na sobie ciepły deszcz, który spływając po jej twarzy zabierał ze sobą łzy. Łzy, których tak wiele już wylała. Poczuła w środku ciepło, jakby ulgę. Bezkresny spokój. Było jej tak dobrze. Nie pamięta, kiedy ostatnio tak się czuła. Silna, pewna siebie, niczym król po wygranej bitwie.
Spojrzała w niebo. Tęcza zniknęła. Pozostała w jej sercu. Od tej pory będzie zawsze ją wspominać w trudnych chwilach. Ewa poczuła, że wtedy pod sercem nosiła córeczkę. Postanowiła nazwać ją Iryda -Tęcza i 5 maja świętować jej imieniny.


Rozdział 5 - koniec

Wychodziła na prostą. Małymi krokami. Układała życie w kosteczkę, równo, by się więcej nie rozpadło. Czuła się bezpiecznie. Pracowała, dziewczynki otoczone miłością spały już spokojnie. Młodsza przestała się moczyć i wulgarnie odnosić do matki. Starsza zaczęła się uśmiechać i ustały jej bóle brzuszka. Świeciło nad nimi słońce, towarzyszyła tęcza, czasem lekki wiatr, ale nie zakłócał porządku, o który tak długo walczyła.
Postanowiła, że zrobi coś dla siebie. Zapisała się na capoirę. Taniec połączony z elementami walki. Mogła pięknie wyrazić siebie i poczuć się pewnie w swoim ciele. Hartowała się. Założyła niewidzialną zbroję, żeby nikt więcej jej nie skrzywdził, nawet nie zadrapał i żeby mogła się bronić. Stal była jej drugą skórą. Zamknęła się na mężczyzn, na fałszywe przyjaciółki. Otoczyła tylko najbliższymi osobami. Stworzyła sobie mikroświat, w którym osiągnęła stabilizację i wewnętrzną równowagę. Było tak dobrze, łagodnie. Płynęła z nurtem. Myślała o kredycie. Obok bloku rodziców było nieduże trzypokojowe mieszkanie na sprzedaż. Na parterze z ogródkiem. W pobliżu znajome przedszkole i szkoła. Do pracy niedaleko, rodzice w zasięgu ręki. Miała zatem cel. Wiedziała, że to tylko kwestia czasu aż go osiągnie. Odsunęła wszystkie sprawy, które mogły ją rozproszyć.
Po roku już tam mieszkała. Miały z dziewczynami swój pałac. Swoją oazę. Same ją wymalowały, urządziły. Było jasne, przytulne i kobiece. Wcale nie brakowało w nim mężczyzny. A ci wciąż się w jej życiu pojawiali. Mniej lub bardziej natrętni. Tych spławiała od razu. Zarozumiali macho. Tych też skreślała. Czasem trafił się spokojny intelektualista. Ale po jednej, dwóch kawach okazywał się być poranionym i wciąż zakochanym w byłej żonie facetem, politycznym fanatykiem albo mieszkającym z mamusią chłopaczkiem. Tragedia goniła tragedię. Toteż mężczyzn już dawno schowała do pudełka z napisem: "do wyrzucenia". I było jej z tym dobrze. Kochała dwa razy i dwa razy zapłaciła zbyt dużo za miłość, oddanie i troskę. Teraz uznała, że bez faceta da radę i że jest szczęśliwa.
Pojawił się nagle. Mieli stłuczkę. Z jego winy. Spisali oświadczenia. Miał jej numer i dane. Znalazł ją potem na fejsie. Do salonu wysłał kwiaty z podziękowaniem, że nie wezwała policji. A jej się po prostu do pracy spieszyło. Szkody dużej nie było, więc użerać się nie chciała. A on zaczął pisać. Delikatnie. Po kilka zdań. Najpierw to ignorowała. Potem czytała, czasem odpisała. Na luzie, bez emocji, które już dawno temu wcisnęła pod zbroję. Pisali o sprawach mało istotnych. Potem trochę o życiu. Nie była wylewna. Bardzo ostrożnie podchodziła do tej znajomości. Był kilka lat młodszy. Po długoletnim związku. Bezdzietny, ale nie przeciwny dzieciom. Inteligentny, pracowity. Otwierał ją powoli. Nie zadawał pytań, czekał aż sama coś powie. Nie atakował smsami. Dawał czas. Podziwiał jej pasję do pracy i to jak wspaniałą jest matką. Komplementował urodę i charakter. Poczuła się piękna. Choć wmawiała sobie, że jest tego świadoma bez niego, skrycie pragnęła usłyszeć takie słowa z innych ust niż swoje i usta dziewczynek. Zbroi nie zdjęła, ale miała wrażenie, że stal z której jest zrobiona, staje się ciensza. Wszystko układało się powoli i dobrze. Jeszcze nie mówiła dziewczynkom, że się z kimś spotyka. Bo po co? Była jednak ciekawa jak zareagują. A potem zdarzyło się to, co wbiło ją w fotel. Swój własny fryzjerski i gdyby nie klientka, to pewnie siedziałaby w nim całą noc mówiąc do swojego odbicia, jaka byłaś głupia.
Poszła dzień wcześniej z dziewczynami z pracy na małego drinka. One na drinka, Ewa na wodę. On przyjechał po nią do pubu niespodzianie. Bo nie odbierała telefonu. No super, tylko że ona jeszcze ma spotkanie, w gronie bab i go nie zaprosi. A nie odbierała, bo ma wyciszony. Wyszedł z pubu urażony. Ba, obrażony. I od samego rana jak nigdy cała seria smsów.
Że czuł się jak zbity pies.
Martwił się o nią!
Czemu z nim nie wróciła?!
Zlekceważyła go jawnie wśród swoich znajomych.
Tak się nie robi bliskiej osobie!!!
Miał o niej inne zdanie, a ona sobie z ludzi drwi. Jezu, jaka jest zimna!
Powinna z nim wyjść. Gdyby był ważny to by z nim wyszła. Oddane kobiety tak robią. Widocznie on się angażuje, a ona nie. Bawi się jego uczuciami.
Powinna go zatem przeprosić. I w cztery oczy i wśród znajomych, żeby mógł im się na oczy pokazać. Bo tak to wstyd!
Siedziała oniemiała. Zbyt dobrze znała obwinianie, by dać się podejść. Zbroja natychmiast jakby stała mocniejsza. Odpisała krótko. To jej wstyd przed samą sobą, że w taką relację weszła.
A on napisał coś, czego więcej już nie chciała czytać.
Zakochał się, a ona go rani. Nie szanuje jego uczuć.
Tak się bliskich osób nie traktuje. Nie ma empatii najwyraźniej.
Poczuł jak śmieć. Przerwał oglądanie meczu, by po nią pojechać.
Dzwonił po kilkadziesiąt razy.
Pisał kilkanaście.
Nie może z nim zerwać. Jak to?!
Ona jest dla niego najważniejsza. On też więc powinien.
A ona jak zimna suka, która na niego nie zasługuje.
Z zaskoczeniem czytała jak rozkręcał się w swojej złości.
Czuł się źle i to jej wina.
Jak tak mogła go odrzucić?
Jak można mieć tak lodowate serce i być taką szmatą?
Nie chciałem kochanie, poniosło mnie. Po prostu jestem zły. Przepraszam skarbie.
I wysyła wirtualne kwiaty.
Apogeum było nad ranem, gdy nadal nie odpisywała, a on próbował zwrócić uwagę na siebie wysyłając jej fotkę prędkościomierza. Miał 180 na liczniku, potem 200. I do tego płaczące emotki. Liczył, że ją to ruszy.
Nie ruszyło. Nie odpisywała. Nie odczytywała, co potem pisał. Bo najwyraźniej zabić się nie zamierzał. Manipulacja się tym razem nie udała. Trafił może na sukę, ale nie na naiwną.
Wysłała tylko maila, że nie życzy sobie już z nim kontaktu i że życzy mu szczęśliwego życia.
Poczuła ulgę, a z drugiej strony zawód, że znów trafiła na manipulanta. Że zaufała. Zaczęła się otwierać. Wpuszczać do życia. Czy mam to napisane cholera na czole? Że poszukuję toksycznego faceta, bo mi się nudzi w życiu i za mało mam rozrywki?! - pytała samą siebie.
Po raz kolejny postanowiła dumnie nosić zbroję. Lekka nie jest, ale chroni przed światem. Jest idealnie skrojona, nawet wygodna, jednak jak każda kobieta wolałaby niczym nimfa nosić zwiewne sukienki.

Czy Ewie będzie to dane? Nie wiadomo na razie. Póki co w swojej zbroi czuje się najlepiej. Jak to dobrze, że połysk i metaliczne dodatki są modne w tym sezonie ...

DZIĘKUJĘ CI MÓJ DROGI...


Obraz Анастасия Гепп z Pixabay

Dziękuję Ci Mój Drogi za brak kwiatów na rocznicę ślubu. Tak bardzo było mi przykro. Dziś się z tego cieszę. Nie chcę prezentów z obowiązku. Sama sobie kupię piękny bukiet albo od kogoś go dostanę.

Jestem Ci wdzięczna za brak rozmowy każdego wieczoru, kiedy to zamykasz się w pokoju i odcinasz od całego świata. Przynajmniej mam spokój. 

Za Twoje dogryzanie, złośliwe komentarze i lekceważenia. Dzięki nim rosnę w siłę, a Ty w moich oczach malejesz. Ostatnio do rozmiaru karalucha. 

Za Twój słaby wzrok, kiedy to latam przy Tobie w seksi bieliźnie wyglądając jak milion dolarów (no dobra, bądźmy szczerzy - dwa miliony), a Ty nie widzisz moich walorów. Spokojna głowa, ktoś je kiedyś dostrzeże i dostanie mnie taką, na jaką Ty nie zasługujesz. 

Jak to dobrze, że nie pomagasz mi w sprawach auta i remontu. O ileż jestem mądrzejsza i bardziej zaradna! Materiały budowlane znam równie dobrze jak marki kosmetyków. Poza tym przekonałam się jak pomocnych mam sąsiadów i współpracowników. Bezcenne!

Dziękuję Ci za Twoją ogromną miłość do naszych papug, które bardziej interesują Cię od mojego wyćwiczonego tyłka. "A papugi przykryłaś?" - pytasz zamiast samemu mnie pokryć, kiedy to właśnie przechadzam się obok w koronkowym body. To pozostawię bez komentarza, bo dławię się ze śmiechu. 

I za Twoje naburmuszenie, olewanie mnie przy gościach i kłótnie o pieniądze. Dzięki Tobie uczę się jak zachowuje się dżentelmen, a jak buc. 

Jestem Ci wdzięczna, że wolisz obiadki u mamusi. Nie muszę zatem gotować. 

Dzięki Tobie widzę jak fajną kobietą jestem. 
Wiem, czego chcę, a czego nie. 
Poznaję swoją wartość. 
Dostrzegam swoją siłę. 
Świadomie kieruję swoim życiem. Moim życiem, w którym już za niedługo Ciebie nie będzie. Nic na siłę przecież. Nie będę marnować czasu na kogoś, kto mnie nie docenia. Sama to zrobię i jestem pewna, że gdzieś na pewno jest ktoś, kto mi da całego siebie, otrzymując w zamian to, czego Ty nie chciałeś...

"LISTY DO EMKI" - Rozdział trzynasty - Kobiece komplikacje

Image by Stefan Keller from Pixabay


"(...)
- Jezu, jakie te dziewczyny są głupie. – stwierdziła Emka siadając obok Ady. – No bo zobacz. Deklarował coś poza tym, że zjawi się tego a tego dnia? Mówił coś więcej prócz tego, że go kręcisz? Pewnie nie, to wiadomo, o co chodziło. Czysto fizyczna relacja. Był kiedy go potrzebowałaś? Pomagał, pytał jak się czujesz czy usuwał, myśląc, że masz focha i że nie chce się w to bawić? Czy kiedykolwiek wspominał coś o przyszłości, ale takiej no wiesz wspólnej? Nie? To po co włączyłaś tryb „związek”? Sama sobie to wszystko uroiłaś. Facet słowem się nie zająknął, a kobieta od razu wyobraża sobie Bóg wie co. – mówiła Emka spokojnie, a Ada i Ilona nie wierzyły własnym uszom, że poucza je ta oto osiemnastolatka.

- A ty skąd taka mądra, co? – Zapytała Ada zaczepnie.

- Z obserwacji. Widzę dziewczyny w klasie. Chłopak spojrzy, a one już tworzą całe historie. Uśmiechnie się, to już myślą, że się zakochał. Zaprosi na randkę to na pewno kroi się coś poważnego. Faceci nie są tak skomplikowani. Trzeba tylko uważnie słuchać, co mówią. To wszystko. To my – kobiety wszystko komplikujemy. Oni rzucają prosty przekaz typu: „nie mogę przyjść” to znaczy, że nie może, a nie, że nie chce, jest chory, ma inną czy właśnie leci w kosmos..."

"LISTY DO EMKI" - Rozdział dziesiąty - Mateusz



Image by S. Hermann & F. Richter from Pixabay


(...) Powietrze pachniało deszczem. Trawa krzyczała zielenią. Było tak rześko jak….Ilona pamięta tamtego lata, gdy znajomość z Mateuszem nabierała barw, a oni spacerowali kilometrami i rozmawiali. O wszystkim. Tematy im się nie kończyły. Szli obok siebie, śmiali się głośno. To chyba wtedy powiedział jej, że ma ładne oczy. A była niepomalowana, bo jakoś tak szybko wybiegła z domu i zapomniała podkręcić urodę. Wskoczyła w trampki i poszła. Wyglądała jak jego równolatka, choć dzieliło ich dziewięć lat. On miał raptem dwadzieścia. Ona zbliżała się do trzydziestki. Miała dziecko i rozwód za sobą. Kobieta z odzysku. Tak mówiła o sobie, nie dopuszczając do siebie myśli, że z tych niewinnych spacerów może rozwinąć się coś więcej. Wtedy zresztą byli na „pan”/”pani”. Unikali tych zwrotów. Były zbyt sztywne. Odnosili się do siebie bezosobowo. Tak było luźniej. Ale na „ty” też dziwnie im było przejść. Ilona zapamiętała ten zapach powietrza po deszczu, bo zwróciła Mateuszowi na to uwagę. On się śmiał, że nic nie czuje. Że to ona jest tu stara i że powonienie jej wysiada. Ona na to, że jemu się za to nie rozwinęło, bo jest jeszcze taki dzieciak. Dogryzali sobie co i rusz. Śmiali do łez. Nikt nikogo nie udawał, nie podrywał, nie flirtował. Kumpelska relacja, trochę pieprzna od żartów. Dawno tak dobrze się nie bawiła. Skupiona na pracy, walce o utrzymaniu się na trudnym rynku tłumaczeniowym, po rozwodzie z dzieckiem pod pachą, zapomniała o sobie. Nie dawała sobie prawa bycia kobietą. Była przede wszystkim matką. Rozwódką, która wzięła życie w swoje ręce i dumnie wiązała koniec z końcem. Przy Mateuszu czuła się młodziej, lżej, bezstresowo. Dlatego tak ją do niego ciągnęło..."

"LISTY DO EMKI" - Rozdział dziewiąty - Niedopowiedzenia


Obraz Pexels z Pixabay 
Emko,

Dziś będzie kilka słów. Ale bardzo ważnych. Wydarzenia ostatnie popychają mnie do różnych przemyśleń. Okazuje się, że kiedyś popełniłam więcej błędów niż się spodziewałam. Właśnie uświadomiłam sobie istnienie kolejnego. Nie zrywa się relacji z drugim człowiekiem bez wyjaśnień. Nieważne czy to przyjaciółka czy być może miłość Twojego życia. Ja wiem, że czasami najłatwiej zniknąć, uciąć temat i nie wracać do tego. Życie jest jednak tak pełne niespodzianek, że nigdy nie wiesz, czy powrót nie będzie konieczny. Wtedy to trzeba rozdrapać stare rany, żeby nawiązać kontakt na nowo. Żałuję, że z kimś tak właśnie temat zostawiłam. Że wybrałam milczenie zamiast szczerej, aczkolwiek bolesnej rozmowy. Dziś byłoby mi o wiele łatwiej. A tak? Taka bolesna rozmowa, jaka winna odbyć się lata temu, czeka mnie teraz. I nie chodzi tu o mój ból. Tu chodzi o tego drugiego człowieka.
Weź sobie do serca tę radę. Nigdy nie wiesz, czy nie będziesz musiała z niej skorzystać.

Mama

"LiSTY DO EMKI" - list trzeci STRACH


Image by Mabel Amber, still incognito... from Pixabay



Kochana Emko,
W życiu tak jak dziś bałam się kilka razy. Nie, nie jak byłam z Tobą w ciąży. Nie bałam się też porodu. Nic a nic. Ani matury i egzaminów wstępnych na studia też nie.
Bałam się jak miałaś zapalenie płuc i dostawałaś tej wysokiej gorączki.
Bałam się jak szłaś do przedszkola, bo przecież kto zajmował się Tobą lepiej jak nie moja mama i babcia?
Bałam się też będąc dzieckiem jak zmarł mój tata. Pamiętam płacz mamy i strach w oczach babci. Nic nie mówiły, ja nie umiałam nazwać uczuć, ale intuicyjnie czułam coś, czego wcześniej nie znałam. Jakiś niepokój, lęk, co teraz będzie. (...)
Nigdy Ci nie mówiłam, ale strach czułam też przed rozwodem z Twoim tatą, w trakcie i po. Decyzję, choć przemyślaną, podjęłam dość szybko. Liczyłam się ze stresem, ale nie spodziewałam się, że będę taka pełna obaw. Że będę budzić się po nocach przerażona tym, jak będzie wyglądać moje życie bez Pawła.
Bałam się jako matka i żona. Jak Paweł zachowa się na rozprawie, czy nie zmieni ustaleń, czy nie zrobi czegoś przeciwko mnie, czy nie będzie chciał mi Ciebie zabrać.
Jako kobieta. To było oczywiste, że zostanę sama. Owszem, z pomocą mojej własnej mamy i babci, które są ze mną od zawsze i wspierają ogromnie. Ale jako kobieta będę sama, bez silnego ramienia mężczyzny, w które do tej pory mogłam się chować, gdy potrzebowałam bliskości i poczucia bezpieczeństwa. Czy poradzę sobie ze zwykłym życiem i sprawami, którymi do tej pory zajmował się Paweł, a o których ja nie miałam i nie musiałam mieć pojęcia? Czy będę w stanie stworzyć z kimś jeszcze związek? (...)
Bałam się jako była żona. Czy poradzę sobie psychicznie, jeśli Paweł się z kimś zwiąże a ja nie. (...) Czułam lęk, czy nie będę głupio zazdrosna o nowa kobietę Pawła na zasadzie psa ogrodnika, obcego nie weźmie, swojego nie da. Dziś dziwię się, że tak mogłam myśleć, ale póki się czegoś nie przeżyje samemu, nie można oceniać zachowania i reakcji innych. A potem pojawił się w moim życiu Mateusz, wiesz który. Napiszę Ci o nim, ale nie teraz. On zasługuje na osobny list, a ja potrzebuję chwili, by wrócić do tego, co nas łączyło.

Chcę Kochanie, żebyś nie bała się w życiu bać. Strach bywa potrzebny. Motywuje, stawia do pionu, popycha do działań, których w innej sytuacji byś się nie podjęła. Grunt to umieć stawić mu czoła. Łatwo nie będzie, ale przecież nikt nie obiecywał wiecznego urlopu, prawda?

Twoja mama"

"LISTY DO EMKI" Rozdział pierwszy


Image from StockSnap by Pixabay



"(...) Wychodzi z gabinetu bez słowa, nie powiedziawszy nawet „do widzenia”. Przybita. Zamyślona. Blada. Podobnie wyglądała dziesięć lat temu, gdy wychodziła z sądu odzyskawszy pierwotny stan cywilny. Z tą różnicą, że owszem była zestresowana, ale i pełna nadziei, bo oto właśnie zaczynała nowy rozdział swojego życia. Dziś tez zaczyna, ale nadziei już pełna nie jest. Jest raczej zmiażdżona beznadzieją tej sytuacji. Nie czuje głodu. Nie pamięta którędy wracała do domu. Znów zaczyna obsesyjnie sprzątać. Ze starej komody wyciąga wszelkie dokumenty, wyniki badań. Segreguje je. Czyta, układa.(...)

Potem natrafia na pudło ze zdjęciami. Tych nie da rady posegregować. Za dużo tego. Zaczyna je przeglądać. To te, których nigdy nie miała czasu porządnie ułożyć w albumach. Patrzy na siebie za czasów studiów, kiedy z uśmiechem spogląda w obiektyw, bo właśnie zaliczyła sesję. Na Pawła, który trzyma w ramionach małą Emkę. Na Emilkę, która siedzi w wózku i pokazuje jeszcze bezzębne dziąsła. (...)

(...) Ilona uśmiechnęła się do zdjęć. Córka była dla niej wszystkim. To dla niej próbowała ratować to małżeństwo. W końcu to dla jej dobra się rozwiodła. Kochała ją bezwarunkowo i nagle się przestraszyła, że ten wspólny czas może być ograniczony. Że los może już gdzieś postawił gruba kreskę i je rozdzieli. A przecież nie nauczyła jej jeszcze wszystkiego. Mówić, chodzić tak. Śpiewać, tańczyć, jeździć na rowerze i rolkach też. Ale jeszcze tyle tematów było do przegadania i przerobienia. A jeśli nie zdąży? Jeśli się podda? Jeśli ma jeszcze w sobie coś? Jeżeli nie będzie leczenia tylko powolne odchodzenie? Niewiele myśląc zostawiła pudło ze zdjęciami i usiadła przy laptopie. Pomysł genialny i prosty zarazem. Napisze córce wszystko to, co chciałaby jej powiedzieć. Nie zdąży, to Emka będzie miała gotowca. Zdąży to będzie pamiątka, wspólne czytanie i śmianie się do łez. Z butelką wina.

Nie myślała, od czego zacznie. Po prostu napisała: LIST PIERWSZY i dalej jakoś poszło..." 

MILCZENIE



Obraz S. Hermann & F. Richter z Pixabay

Milczenie nie zawsze jest złotem. Czasem co najwyżej złotym mieczem, który wbijany w kogoś przecina go na pół. Albo sieka na tysiące kawałeczków. Drobniutko. 

Milczenie to nie zawsze dyplomacja i dyskrecja. To czasem kara. Choć bezdotykowa, to dotkliwa i bolesna. Na długo pozostawiająca rany. Głębokie. 

Milczenie to nie tylko nieśmiałość. To też brak zainteresowania i chęci kontaktu z osobą, której na tym kontakcie zależy. To jej poniżenie. Pokazanie swojej siły wobec jej słabości. 

Milczenie to nie zawsze niewiedza. Wręcz przeciwnie, to często świadome działanie, z premedytacją, żeby kogoś zranić. Bezszelestnie, po cichu, a potem by móc powiedzieć przecież nic nie robię. 

Milczenie to nie cisza. To często czyjś wrzask na drugą osobę. To policzek siarczysty wymierzony z dużą precyzją. W czuły punkt. 

Milczenie to nie tylko poszanowanie czegoś. To także brak szacunku, lekceważenie czyjegoś zdania i uczuć.

Milczenia nie widać, nie słychać. To narzędzie doskonałe. Nie pozostawia śladów, a rani dogłębnie. Na długo. Czasem na zawsze. Nie mniej niż słowa.

"CHORA MIŁOŚĆ" - Agata


Obraz StockSnap z Pixabay

Poznali się przypadkiem. W holu korporacji. Razem aplikowali. Stanowisko zdobył on, a Agata tak mu się spodobała, że następnie zdobywał ją. Nie przyszło mu to tak łatwo, ale uparł się i w końcu dała się zaprosić na kawę, potem na obiad, do kina, na spacer itd. Aż w końcu na kolację ze śniadaniem. Zaczęli wspólne bycie, myśleli o przyszłości. To było takie proste. Wystarczyło się po prostu kochać. A kochali się jak wariaci. I duchowo, i cieleśnie. 

Gdy Janek zemdlał w pracy, myśleli, że to stres i przepracowanie. Niechętnie zrobił badania. Miał pakiet firmowy w prywatnej klinice. Zbadali go więc dokładnie. Śmiał się, że jak tak będą drążyć, to w końcu coś znajdą. I faktycznie znaleźli. Nie było mu już do śmiechu. Podwyższone próby wątrobowe. Antygen HCV badany na cito pozytywny. Powtórzony dwukrotnie. Nikt nie cieszy się z takiego pozytywnego wyniku. Bo taka pozytywna wiadomość wcale taka nie jest. 

Janek nie bardzo wiedział co mu dolega. Agata też. Przetrzepali internet. Niby tylko żółtaczka, da się żyć, trzeba trzymać dietę, unikać stresu. Proste. Jednak widmo raka mętnie jawi się w oddali. I to naznaczenie, że ma się w sobie wirusa. Psychicznie trudniej to unieść niż fizycznie. Życie zawala mu się więc kawałek po kawałku. Zdobywa wiedzę i widzi, że kolorowo nie jest. Ma nad sobą wyrok. W zawieszeniu, ale egzekucja może być nagła. Plany przestają być realne. Jak założyć rodzinę, być z kobietą i jej nie zarazić? Jak dać jej upragnione dziecko? Jak nie skrzywdzić dziecka?

Janek chce uciec, zapaść się pod ziemię i dać Agacie żyć. Normalnie, a nie w ciągłym strachu. Agata jednak mu nie pozwala. To ona zakłada zbroję. Szuka, dzwoni, pyta. Uruchamia wszelkie znajomości. Dzięki niej Janek zostaje wpisany na listę oczekujących na terapię interferonem. Po roku przyznają mu leczenie. To Agata robi mu zastrzyki, wozi na wizyty, pielęgnuje go, gdy Janek opada z sił po tym jak zwymiotował cały obiad. To ona przechodzi na jego dietę, dba o higieniczny tryb życia i bezpieczny seks. Po czterdziestu ośmiu tygodniach terapii wirus się poddaje. A Agata z nim, bo bierność Janka ją dobija. Na szczęście on, niemal zdrowy i już silniejszy psychicznie, ponownie zaczyna ją zdobywać. Idą na terapię. Przepracowują lęki, jedzą razem przysłowiową beczkę soli i dają sobie szansę. 

Dziś są małżeństwem, mają dwójkę chłopców. Zdrowych. Janek już nie myśli o chorobie. Raz do roku, gdy się bada, ogarnia go strach. Na chwilę. Potem Jan wraca do życia. Do swojej miłości. Niegdyś chorej, a dzięki temu dziś zdrowej i mocnej. 

"CHORA" MIŁOŚĆ - Karol


Obraz mskathrynne z Pixabay


Karol 

Magda wyczuła guzek przypadkiem. Na działce pogryzły ją komary. Miała tę czerwoną bluzkę z dekoltem to te cholerne owady miały dostęp też w okolice piersi. Drapiąc się wściekle natrafiła na malutki wzgórek blisko pachy. Nie spała całą noc. Przerażona pobiegła do lekarza już kolejnego dnia. Miała złe przeczucia. Karol pocieszał, tłumaczył, że to nie musi być przecież wyrok. Ma trzydzieści osiem lat. Jest młoda, to pewnie włókniak albo torbiel. Od stresu. Powtarzał to jak mantrę. Wierzył w to święcie, ale po kilku tygodniach czarne litery na białej kartce krzyczały co innego. Wzrok lekarza tępy, bezduszny. Który to już raz klepał tę samą formułkę? Że to nowotwór, złośliwy, trzecie stadium. Zacząć trzeba od chemii. Od razu. 

Magdzie zawalił się świat. Jej kobiecość, w jej mniemaniu, właśnie się ważyła. Bała się okropnie. Biust, włosy, cera, wszystko zniknie, a ona zbrzydnie. Będzie słaba, łysa, okaleczona, bezwartościowa. Akobieca. Paskudna. 

Chemię od początku znosiła źle. Opuchnięta, sina na twarzy. Bardzo osłabiona. Płyn wlewany do żył powalił ją od razu. Włosy straciła szybko. Ani chusta czy piękna peruka nie pomagały spoglądać w lustro. Brzydziła się samej siebie. Cera poszarzała. Dziąsła krwawiły, poliki się zapadły. Schudła szybko, choć po chemii przez kilka dni ważyła więcej, bo organizm gromadził wodę. Czuła się obca we własnym ciele. Nie poznawała go. Rak robił co chciał. A ona tańczyła do jego melodii.

Uwaga całej rodziny skupiała się na Magdzie. To logiczne. Karol był niby obok, cały czas, ale tak naprawdę był przezroczysty. Przerażony nie mniej od żony, zmęczony fizycznie i psychicznie. Obarczony ciężarem utrzymania rodziny, dbania o normalność dzieci w tym nienormalnym momencie, był niej wsparciem. Dzielnie znosił jej złe samopoczucie, depresyjne stany, lęki, obawy i napady agresji. Walczył z nią, o nią, za nią. Był mężem, przyjacielem, ojcem, pielęgniarzem, psychologiem, kucharzem, kierowcą, powiernikiem, sprzątaczem. Kochankiem już nie, bo Magda nie miała ani grama libido. Czuła się odpychająco brzydka. Bała się zbliżeń i Karola reakcji, a on po prostu nie miał siły. Czasem pod prysznicem szybko sam kilkoma ruchami eliminował napięcie. Był mężczyzną, wsparciem, a czuł się tak mało męski. Oddał żonie całego siebie, dosłownie i w przenośni. Trzymał miskę gdy wymiotowała, kąpał, czesał. Po mastektomii zmieniał jej opatrunki, woził na rehabilitację, wybierał staniki i peruki. Po dziś dzień budzi się w nocy, by sprawdzić, czy Magda oddycha. Przeszedł z nią przez piekło choroby. Wiele razy chciał zrezygnować, odejść, poddać się. Nie zrobił tego. Przecież kocha żonę. Nie namawia ją na rekonstrukcję. Magda sama zdecyduje, czy się jej podda. Oboje uczą się jej ciała. Uczą się życia na nowo. Przetrwali tę próbę. Magda już się nie boi, że Karol ją zostawi. Karol nie drży już tak bardzo o żonę. Ich miłość naznaczona chorobą, może i była w jakimś sensie chora. Nieuleczalnie. I oby nikt nie wynalazł na nią leku.

CHORĄGIEWKA CD.

Image by Pixabay



Wiatr w nią rzucał we wszystkie strony. Na horyzoncie kolejny kochanek. Na wadze dodatkowe kilogramy, bo po każdej awanturze z mężem pochłaniała nocami całą lodówkę, by potem nad ranem klęczeć nad sedesem i oddawać mu swoje wnętrze.
Nie radziła sobie ze sobą kompletnie. Co poniedziałek obiecywała, że zacznie dietę. Głodziła się przez cały dzień, by wieczorem przyjąć kalorii na cały tydzień. Włosy wypadały garściami, dziąsła krwawiły, skóra zszarzała. Gdy próbowała ćwiczyć, opadała z sił. Była bardzo słaba. I psychicznie i fizycznie.
Nie miała siły przerwać tego kręgu zdrad i ciągłego obżerania się.
Nie miała siły odejść od męża ani walczyć o małżeństwo.
Nie miała siły komuś powiedzieć o swoich problemach.
Czasem nawet nie miała siły płakać. Czekała na przełom, na coś z zewnątrz co ją popchnie do działania. Sama nie dałaby rady.

Aż w końcu nadszedł ten dzień, który zatrząsnął jej światem w posadach. Przypadkiem usłyszana rozmowa męża i przeczytane maile, których nie usuwał wierząc, że żona choć hasło zna, to nie zajrzy. I miał rację. Nigdy nie zaglądała, poza tym nie myślała, że on przez tyle czasu nie zmieni hasła. Gdyby nie to, że była świadkiem jego półgodzinnej pogawędki, bo myślał, że jest sam w domu, nic by jej nie tknęło, by sprawdzić jego konto. Choć wypowiadane słowa raniły ją jak strzały, raz po raz, a łzy ciekły ciurkiem, nie wydała z siebie żadnego okrzyku, nawet westchnienia. Na paluszkach wróciła do pokoju, w którym wcześniej spała. Tego dnia, po bogatej we wrażenia bynajmniej erotyczne nocy, nie poszła po prostu do pracy. Nawet nie kłamała zbytnio mówiąc, że źle się czuje. Bolało ją wszystko. I ciało, i dusza. Została więc w domu, zakopując się pod kocem, mając nadzieję, że zniknie. Nie zniknęła. Mało tego, usłyszała coś, czego żadna kobieta słyszeć by nie chciała. Siebie winiła za niepowodzenie w małżeństwie. Za to, że jest gruba, brzydka i tak niedoskonała, że nawet własny mąż jej nie wspiera. Tego dnia jednak okazało się, że mąż wspierać umie, a jakże, ale jakiegoś kotka i skarbeczka. I komplementy prawi, choć zarzekał się zawsze, że nie potrafi. I o dziwo wychwala boczki tegoż koteczka, a jej własne wyśmiewał przy byle okazji.
Wróciła na paluszkach pod koc. Coś w niej pękło. Nie czuła się już winna. Czuła się oszukana. Zdrada jej tak bardzo nie dotknęła jak fakt, że to, czego w niej nie lubił, kochał w innej kobiecie. Że sprowadzał ją do pionu złośliwymi komentarzami.
Jej mąż, ten chodzący ideał, pokazujący jej na każdym kroku jaka jest beznadziejna, okazał się mieć rysy. Szczególnie jedną, ponoć pulchną całkiem i lubiącą jego mruczenie. Ta rysa bolała najbardziej. Ale prócz bólu wywołała wściekłość. Ogromną. W końcu poczuła coś innego niż smutek.
Nie zauważył nawet, że dziś nie poszła do pracy. Nie pytał jak się czuje. Była dla niego niewidzialna. Wieczorem wyszedł, niby na tenisa, ale po tym co usłyszała przestała wierzyć, że faktycznie uprawia sport. Może uprawia, ale raczej coś innego i na pewno partnerem nie jest kolega.
Wyczołgała się spod koca. Usiadła przy laptopie. Zalogowała się na jego pocztę i znalazła odpowiedzi na wszystkie pytania, wraz ze zdjęciami, nie krajobrazów bynajmniej. Kociaczek wcale nie był długonogą blondynką ani zmysłową brunetką. Nie był też ani chudszy ani młodszy. Może ze 2 lata. Był chyba odważniejszy patrząc na fotki. Albo głupszy i naiwny. Zależy jak na to patrzeć. Na pewno świadomy, że jest żona. Innych cech nie chciała się doszukiwać. Zdjęcia mówiły same za siebie. Może i dobrze, że je zobaczyła, że przeczytała to wszystko. W końcu był bodziec do działania, do zmian. Jej wściekłość sięgnęła zenitu. Złość na niego i siebie samą. Musiała ze sobą pogadać. W końcu powiedzieć sobie w twarz kilka bolesnych rzeczy. Zadać sobie kilka pytań, udzielić na nie odpowiedzi. Droga przed nią miała być trudna, kręta i długa. Mimo to posegregowała problemy i małe, i duże. I wyruszyła w wędrówkę.


Rok później

Renata kończy właśnie 41 lat. Uśmiecha się coraz częściej. Waży 7 kg mniej niż rok temu. Nie chciała być wieszakiem. Jest nadal na terapii, od pół roku nie wymiotuje. Na początku było bardzo ciężko. Objadała się mniej, ale wciąż prowokowała torsje. Tydzień był spokój, potem znów gdy orientowała się, że mąż był u kochanki. Gdyby nie terapia, nie dałaby rady. Wizyty u lekarzy też pomogły. Wyniki się poprawiły, a konsultacje z dietetykiem nauczyły ją jeść, odczuwać głód i trawić. Zapisała się na zumbę i dwa razy w tygodniu wypacała z siebie ból i złość. Mężowi przyznała się do wszystkiego miesiąc temu. Że jest bulimiczką, że czuła się nieszczęśliwa i niekochana, że nie umiała jeść i że go zdradzała. Gdy ten zaczął z niej szydzić nie bacząc na słowa, dodała ze spokojem, że ma jego wszystkie maile od i do kociaczka wraz ze zdjęciami, i w związku z tym złożyła pozew o rozwód. Oczywiście może zmienić hasło. Ma już tyle materiału, że starczy na kilka rozwodów.
Mąż stał jak wryty, a ona poszła po walizki. To jemu kazała się pakować. Podziękowała też wcale nieironicznie za każdą wiadomość, jaką wysłał tamtej kobiecie, bo pomogło jej zebrać się w sobie. Dała mu godzinę, a sama zniknęła w łazience i nie po to już, by się obejmować z sedesem. W nagrodę za odwagę zrobiła sobie kąpiel po prostu. Czuła się lżejsza.

Ma 41 lat i zaczyna nowe życie. Ma nad sobą kontrolę, chce żyć zdrowo dla ciała i duszy, bez nielegalnych kochanków. Mężczyzn nie skreśla. Wierzy, że kogoś pozna, ale na razie walczy o siebie, zamyka stary rozdział. Z czystą głową otwiera nowy. Nie jest już podatna na podmuchy jak chorągiewka. Jest silniejsza. Skałą też nie chce być. Nie zamierza zamykać się na świat. Chce lecieć i sama decydować dokąd.

Podoba Ci się ten post?
Skomentuj go, udostępnij, obserwuj moją stronę Poli Ann
Dzięki Tobie i Twoim reakcjom wiem, że mam pisać dalej.

Image by Pixabay

NIE MÓWIŁEŚ, ŻE KOCHASZ...


Obraz cocoparisienne z Pixabay


Nie mówiłeś, że kochasz, a byłeś zawsze. Nawet niezapowiedziany, by zrobić mi niespodziankę i sprawić, żebym poczuła się bezpiecznie.

Nie mówiłeś, że kochasz, a wziąłeś mnie w ramiona i holowałeś do brzegu, gdy myślałam, że utonę.

Nie mówiłeś, że kochasz a chciałeś być obok, nawet na kwadrans, choć to całkowicie psuło Twój plan dnia.

Nie mówiłeś, że kochasz, ale Twoje spojrzenie wykrzyczało całą Twoją miłość. Do mnie...Pamiętam dokładnie, gdy się śmiałeś i wyliczałeś moje wady, a te Twoje oczy powiedziały mi wszystko. 

Nie mówiłeś, że kochasz, a zjawiałeś się, gdy problemy mnie miażdżyły. Wziąłeś po prostu za rękę, by móc razem stawiać czoła demonom. Posadziłeś na kolanach, otarłeś moje łzy mówiąc: "Mała, damy radę!".

Nie mówiłeś, że kochasz, a wiedziałam, że jestem dla Ciebie ważna. Nie chciałam być najważniejsza ani przesłaniać Ci świata. Dałeś mi po prostu wiarę w to, że jestem wartościowa.

Nie mówiłeś, że kochasz, a popychałeś mnie do przodu, byłam przecież taka piękna i mądra. Wierzyłeś we mnie, wspierałeś, byłeś.

Nie mówiłeś, że kochasz, a finansowo byliśmy zgrani. Nie było mnie i Ciebie, byliśmy my, i wspólne wydatki.

Nie mówiłeś, że kochasz, a słuchałeś mnie uważnie. Czasem milczałeś, ale Twoje przytulenie miało wartość miliona słów.

Nie mówiłeś, że kochasz, a liczyłeś się z moim zdaniem. Razem szukaliśmy rozwiązania. Dla nas.

Nie mówiłeś, że kochasz, bo nie musiałeś. Każdy Twój gest mi to uświadamiał.

Nie mówiłeś, że kochasz, choć było w Tobie tyle kochania. Były gesty, spojrzenia, przytulenia i Twoja ciągła obecność. Był szacunek, równe prawa i akceptacja. To dwa różne światy, które się uzupełniały. Nie musiałeś mi wyznawać mi miłości, bo przypominałeś mi o niej czynami każdego dnia. Słowa były zbędne.
Po co mówić komuś coś, co było takie oczywiste i namacalne? Co można było poczuć, zobaczyć, dotknąć i zmierzyć?

Podoba Ci się ten post?
Podaj go dalej.
Na pewno ktoś, kogo znasz powinien go przeczytać. Bo kochanie jest przecież ważne...
Obserwuj moją stronę Poli Ann
Warta jest Twojej miłości!

MÓWIŁEŚ, ŻE KOCHASZ...



Obraz StockSnap z Pixabay

Mówiłeś, że kochasz, a nie było Cię obok, gdy byłeś potrzebny. 

Mówiłeś, że kochasz, a nie pomogłeś, gdy tonęłam. Nie rzuciłeś koła ratunkowego. Kazałeś dopłynąć do brzegu własnymi siłami. 

Mówiłeś, że kochasz, a nie miałeś dla mnie czasu. Wystarczyła Ci moja obecność w jednym pomieszczeniu. Zero Twoich słów, spojrzeń i dotyku. 

Mówiłeś, że kochasz, kiedy leżałam na dnie i nie podałeś ręki. Gdy pojawiały się problemy i sama musiałam stawiać im czoła. 

Mówiłeś, że kochasz, a liczyły się Twoje potrzeby. Moje były wydumane i przesadzone. 

Mówiłeś, że kochasz, a nie wspierałeś moich działań, chęci samorozwoju i szalonej kreatywności. 

Mówiłeś, że kochasz, uzależniając mnie od siebie finansowo przez co czułam się jeszcze bardziej upodlona.

Mówiłeś, że kochasz, a nie słuchałeś moich słów. Zawsze miałam focha albo nie miałam racji. 

Mówiłeś, że kochasz, a nie patrzyłeś w tę samą stronę co ja. Twoja perspektywa była jedyna i prawidłowa. 

Mówiłeś, że kochasz, ale w Tobie nie było tego kochania. Były tylko słowa, wyuczone ma pamięć, powiedziane na oklep, odhaczone niczym znienawidzony obowiązek. 

A kochanie to czyny, to gesty, spojrzenia, koła ratunkowe, czas, wsparcie i uwaga. To szacunek, równe prawa i akceptacja. To dwa różne światy, które się ze sobą spotykają. To nie puste litery, sylaby, głoski i morfemy. To energia, więź, której one nie są w stanie wyrazić. Nie rzucaj więc słów na wiatr. Mów, gdy umiesz kochanie pokazać. Milcz, kiedy nie jesteś w stanie tego zrobić. Szkoda Twojego czasu i energii. Szkoda czyjejś miłości i życia.

Podoba Ci się ten post?
Podaj go dalej.
Na pewno ktoś, kogo znasz powinien go przeczytać. Bo kochanie jest przecież ważne...
Obserwuj moją stronę Poli Ann
Warta jest Twojej miłości!

BUTELKA CD. 4 - Tsunami, Na dnie, Powierzchnia

Obraz Christine Engelhardt z Pixabay



Odsłona 9 - Tsunami

Lawina ruszyła. Szybko, gwałtownie niszcząc wszystko, co stało na jej drodze. Wpadał w ciągi. Znikał na kilka dni, by brudny, śmierdzący i agresywny stanąć w drzwiach domu lub po kryjomu w biurze. Wściekły na cały świat, trochę otrzeźwiały wyżywał się na obu kochających go kobietach. Kasia resztkami sił ratowała zgliszcza ich domu. Asystentka też próbowała utrzymać jego sekret w tajemnicy. Każda chciała walczyć miłością, a nie wiedziała, że potrzebuje innego oręża. Że już za późno. Butelka pękła, a jej zawartość i niczym tsunami wdarła się w ich życie.
W pracy zawalił wszystko, co było do zawalenia. Młoda kochanka nie była w stanie go dalej go chronić. Szef zwolnił go od razu. Dyscyplinarnie. Asystentkę też. Fale tsunami miały wielką moc niszczenia.
W domu wyżył się na żonie, która w końcu odważyła się wykrzyczeć mu w twarz, że ma dość bycia jego holownikiem. Znów słownie zmieszał ją z błotem, gdy ciągnęła go do łazienki i próbowała się dowiedzieć, czy faktycznie stracił pracę i co dzieje się z pieniędzmi z konta. Ponownie ją uderzył. Dzień jak co dzień. Miała wprawę w maskowaniu siniaków makijażem. Na Youtube można było znaleźć bardzo inspirujące filmiki. To były jej barwy wojenne, bo każdego dnia toczyła z mężem walkę. O pozorną chociażby normalność, spokój, złudne poczucie bezpieczeństwa i jego trzeźwość, która jak na razie miała nigdy nie nadejść.
Owszem, miewali miodowe dni. Wtedy to na klęczkach obiecywał zerwanie z nałogiem i pójście na terapię. Z opuszczoną głową, ze łzami w oczach wyrażał zgodę na kontrolę totalną. Nosił Kasię na rękach. Bawił się z dzieckiem. Robił zakupy, sprzątał, miał dla nich czas, na spacer, kino, pizzę. Wytrzymywał maksymalnie 7 dni. Kochanka dopominała się o niego. I ta płynna, i ta z krwi,i kości, która w biurze sprzątała po nim pobojowisko.
Zwolnienie z pracy go zmiażdżyło. Stracił źródło utrzymania. Narobił długów, a kiedyś zaoszczędzone pieniądze wydawał albo na wódkę albo na posprzątanie bałaganu, jaki robił pod wpływem. Opłacał mandaty, porysowane samochody, zniszczenia, jakich dokonał w przypływie furii. Praca umożliwiała mu kontynuowanie romansu z wódką. Zwolnienie go przekreślało. Nie miał za co się ratować. I nie miał nikogo, kto by go ratował. Na żonę w tej kategorii nie patrzył. Traktował jedynie jak kulę u nogi.

Tsunami przybierało na sile. Długi i szkody rosły. Raty kredytu i rachunki przestały być opłacane. Przyjaciele i sąsiedzi już dawno się odwrócili. Rodzina też. W byłej pracy dostał wilczy bilet i nie miał szans, by gdziekolwiek się zahaczyć. A Kasia bez jakiegokolwiek doświadczenia zawodowego, jako matka małego dziecka, tym bardziej. Tylko ona jeszcze trwała na posterunku. Sama próbowała ratować ich przez kolejnymi falami tsunami. Z siniakami na ciele i bliznami na duszy opadała z sił. Miała dwa wyjścia. Dać się porwać falom z dzieckiem i mężem albo brać czym prędzej córkę pod rękę, i uciekać.


Odsłona 10 - Na dnie

Miotała się. Na wszystkie możliwe chciała go ratować. Rano prócz śniadania robiła mu drinka, by jakoś się ogarnął. Za dnia szukała mu pracy, nocami ze śpiącym dzieckiem na ręku szukała jego po barach, knajpach i melinach. Tonęła razem z nim.
Gdy po raz kolejny, zbierała go nocą z jakiejś speluny z objęć i butelki, i pijanej kobiety, pękła. Leżąca obok niego, półnaga trzydziestolatka z rozmazanym makijażem śmiała się jej w twarz. Ten szyderczy śmiech był ostatnią kroplą, która przelała czarę goryczy.
W domu już go nie umyła. Nie położyła do łóżka. Po prostu zostawiła w przedpokoju tam, gdzie się przewrócił. Spakowała siebie i dziecko. Wyciągnęła z kryjówki cudem zaoszczędzone pieniądze. Na koncie nie mieli chyba nic. Usiadła w kuchni i napisała mu długi list. Odchodzi. Złoży pozew o rozwód, a dziecko będzie mógł widywać, gdy podejmie terapię i będzie trzeźwy. Kredyt jest na niego więc albo się ogarnie albo straci mieszkanie. Ona zabiera tylko osobiste rzeczy. Auto też mu zostawia.
Wyszła nad ranem, kiedy jeszcze spał pijackim snem. Nie chciała wiedzieć już łez i słyszeć obietnic bez pokrycia. Wyszła z wózkiem, dzieckiem i dwiema torbami. Nie czuła już żalu ani przerażenia. Tsunami zabrało jej męża. Teraz chciała ratować już tylko siebie. Jedyne, co poczuła to spokój i dziwną lekkość. Nie musi go już holować. Nie spada z nim w dół. Właśnie odbija się od dna. Pojedzie do rodziców. Opowie w końcu całą prawdę, którą ze wstydu zatajała i spróbuje sama wypłynąć na powierzchnię, której istnienia on już dawno nie chciał widzieć.


EPILOG

Odsłona 11 - Powierzchnia

Z budynku wybiega młoda uśmiechnięta, elegancko ubrana kobieta. Właśnie obroniła licencjat. Mała dziewczynka z warkoczykami pobiega do niej i wręcza bukiecik róż. W oddali widać starsze małżeństwo, które na nie czeka.

Po trzech latach Kasia dotarła na upragnioną powierzchnię. Przeszła bolesną terapię jako osoba współuzależniona. Wciąż walczy z demonami i dzielnie je pokonuje. Dzięki pomocy rodziców skończyła anglistykę w trybie zaocznym. Znalazła pracę w przedszkolu i od teraz z dyplomem w ręku będzie mogła już uczyć małe dzieci. Za jakiś czas wynajmie kawalerkę i przeprowadzi się tam z córką. Będzie niezależna i silniejsza. Marzy o małej szkółce językowej.

Z byłym mężem nie ma kontaktu. Jakimś cudem wzięli rozwód. Przez moment nawet się starał. Nie pił, sprzedał auto, zaczął spłacać długi, chciał iść na terapię. Ale na horyzoncie pojawiła się kolejna fala tsunami, która go porwała. Stracił mieszkanie. Obecnie mieszka chyba w jakiejś melinie lub na ulicy i już nie wódką, a tanim winem, i denaturatem koloruje swoją mocno już ograniczoną w czasie wegetację. 

Kasia coraz pewniej czuje się na powierzchni. W końcu jest spokojna, uśmiechnięta i pewniejsza siebie. Pracuje, zarabia, ma kochających rodziców obok. Ma plany i marzenia. Córeczka pięknie się rozwija. Też chodzi na terapię.

I tylko czasem jej płacz w nocy przypomina Kasi o dnie, od którego resztką sił w ostatniej chwili, nawet nie wiedząc jak, się odbiła.  



BUTELKA cd.3 - Iluzja, Rollercoaster


Obraz buy_me_some_coffee z Pixabay



Odsłona 7 - Iluzja

W domu przestał się kryć. Nie było sensu. W pracy jeszcze grał. Tam to miało sens, bo tylko on utrzymywał rodzinę. Kasia mu więc pomagała. Świadomie stała się pionkiem tej gry. Myślała, że w ten sposób będzie mieć nad nim kontrolę, ale tak naprawdę to on rzucał kostką, grał według własnych zasad, a ją na tej planszy ustawiał, gdzie chciał.
Pił głównie po pracy. W biurze popijał.
W zaciszu domowym oddawał się swojej namiętności ze szklanymi butelkami.
Ona prała mu często oklejone wymiocinami ubrania. Na każdy dzień prasowała świeżą koszulę. Budziła go co rano i gdy trzeba było, ciągnęła pod zimny prysznic lub dawała proszki na ból głowy, by wytrzeźwiał po upojnych spotkaniach z butelką. Niejedną zresztą. Goliła go, myła i podcierała tyłek. Smażyła rano jajecznicę na bekonie, robiła ulubioną kawę i porządny lunch do pracy. Wierzyła, że czysty i pachnący nie wzbudzi podejrzeń. Dwa, najedzony nie będzie myślał o piciu. Karmiła się tą iluzją kilka razy dziennie, wierząc, że w pracy nie ma donic ani skrzyń, w których chowałby butelki. Do biura mogła wpadać, ale nie miała możliwości go przetrząsnąć. I gdy wracał z mętnym wzrokiem nadal wierzyła, że to od komputera, przepracowania i stresu. Wyparła ze świadomości istnienie szuflad, pudełek, ozdobnych wazonów i książek z atrapy. A te miejsca miały już lokatorki. Codziennie inne, które składały na jego ustach długie, namiętne pocałunki. W biurze trzymał pion, choć zauważył, że nowa asystentka ciągle mu się przygląda i chyba coś zaczyna podejrzewać. Ach ta kobieca intuicja. Szybko więc w ich biurowej kuchni sprzedał jej bajeczkę, że źle sypia, odkąd żona zażądała separacji. Bajka tak głupia, że aż prawdziwa, została szybko połknięta przez młodą asystentkę. Ze łzami w oczach. Z falami współczucia i litości dla biednego męża wstrętnej jędzy. Zaczęła patrzeć na niego jakoś tak miękko i niczego nieświadoma miała sporą szansę stać się jego realną kochanką. Młoda, atrakcyjna, niedoświadczona i na tyle zakochana, by go kryć przed szefem, i ratować różnych z opresji. Podszedł ją gładko. Uległa. Czuła się taka potrzebna. A on zdobył kolejny pionek w swojej grze.
Żona natomiast każdego dnia czekała w domu z obiadem i z trwogą, w jakim on stanie przyjdzie do domu. Czy będzie spokojny, zamroczony, pobudzony, agresywny czy osowiały. Każda z tych póz oznaczała jedno. Wygraną butelki. Bluszcz oplatał go mocniej. Więc jednym okiem patrząc na córeczkę, a drugim na męża, uważnie badała sytuację. Uczyła się jego zachowań metodą prób i błędów. Gdy zareagowała nie tak, potrafił uderzyć znienacka, siarczyście przeklnąć, wyśmiać ją szyderczo, odepchnać gwałtownie lub opluć w twarz. Padał też na kolana. Wył, przepraszał, błagał. Nigdy nie wiedziała, w jakim będzie nastroju. Łudziła się, że to stres, bo kolejny projekt, odpowiedzialność i duże pieniądze. Że jej miłość to uleczy i to w jej imię znosiła tą szaloną sinusoidę. Chciała wierzyć, że go z tego sama wyciągnie.
Z tyłu głowy jednak czuła, że rywalka nie odpuszcza. Nadal się widzą, tylko schadzki są w miejscu dla niej nieosiągalnym. Na razie.


Odsłona 8 - Rollercoaster

Miał w sumie dwa romanse.
W ten z butelką zaangażował się mocno. Nie chciał odpuścić. Oddawał się mu kilkanaście razy dziennie.
Ten z asystentką był strategicznie przemyślany, tylko dla zdobycia sprzymierzeńca w razie jakiejś wpadki. Czarował ją słówkami i smutnymi historiami, jak to wredna żona na nim pasożytuje, nie chce iść do pracy, żyje na jego koszt, nie dba o dom ani o niego. Jak to szantażuje dzieckiem, robi karczemne awantury i uniemożliwia podjęcie rozmów o rozwodzie. Każdego dnia malował przed kochanką przerażający obraz Kasi, zapominając albo nie chcąc pamiętać jak wczoraj znów uderzył żonę, bo za głośno odstawiła szklankę do zlewu. Jak rano na straszliwym kacu rzucił talerzem pełnym pysznych kanapek o ścianę, powodując godzinny płacz dziecka. Jak lubił się pastwić nad przerażoną Kasią, blokując jej kartę do ich konta, wyłączając po kryjomu prąd w mieszkaniu na cały dzień, dzwoniąc do jej matki i kłamiąc, że Kaśka kogoś ma. Innym razem przynosił kwiaty, kupował biżuterię, wyznawał miłość na wspólnych zakupach wzbudzając zachwyt przypadkowych ludzi. Taki rollercoaster fundował żonie co najmniej raz w tygodniu. Góra, dół, góra, dół. Bawił się doskonale. Miał ją w garści. Tańczyła jak jej zagrał, a codzienne prezentował nowy utwór. Kasia myślała, że wykorzystał już cały wachlarz możliwości, a on dopiero się rozkręcał.
W pracy ratowała go asystentka. Kilka razy już moczyła mu głowę zimną wodą w damskiej toalecie, gdy nikt nie widział. Zmieniała pory spotkań, kiedy był zbyt pijany, by spotkać się z klientem. Ukrywała spóźnienia, odpisywała na zapomniane maile. Przejęła na siebie część jego obowiązków w imię uczuć, jakimi go darzyła. Skrycie wierzyła, że szybko się rozwiedzie. Problem picia zniknie, bo przecież on to kontroluje i będą mogli być razem. I w pracy, i w życiu. Póki co w biurze była jego kołem ratunkowym, o którym on pijany w domu ledwo pamiętał. Nie lubił patrzeć na siebie w lustrze. Butelka łagodziła ten nędzny obraz i pozwalała się uśmiechać. Kobiety co najwyżej go irytowały. O córce też zapomniał. Wstydził się swoich słabości, zakładał maskę i był ojcem duchem, który o ile trzymał się na nogach, był jedynie w stanie pocałować ją na dobranoc. Nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, że ona jak przez mgłę jako dorosła kobieta będzie pamiętać paraliżujący strach, jaki dzieliła z matką, gdy on wracał z pracy.


BUTELKA cd. 2 - Zero siedem, Winna, Amok

Obraz Mandy Fontana z Pixabay



Odsłona 4 - Zero siedem

Od jakiegoś czasu to był jego ulubiony rozmiar kochanki. Setuchna, ćwiartka czy półlitróweczka dawały ukojenie na zbyt krótki czas. Wolał siódemkę. Zresztą to ponoć szczęśliwa cyfra.
Popijał codziennie, choć projekt już dawno skończony. Pozostało czekać tylko czy wygrają przetarg. Nadal twierdził, że to kontroluje. Powtarzał sobie to codziennie rano przy goleniu umywszy zęby i zabiwszy paskudny zapach z ust. Alkohol rozgościł się w jego ciele. W każdej komórce. Musiał bardziej jeszcze dbać o higienę, bo jego pot i oddech pachniały inaczej. Jakoś tak ostrzej. Wypacykowany dawał żonie całusa w polik albo i nie, i zmykał do biura. Prawie trzeźwy siadał za kierownicą. Drogę znał na pamięć. Miał tylko 5 km. Wieczorem lekko podpity wracał też autem. Nie bał się w ogóle. Mógł jechać przecież z zamkniętymi oczami.
Pracę zaczynał od setuchny. Potem zamiast brunchu, otwierał zero siedem. Mocne perfumy, pasta do zębów, guma do żucia, krople do oczu i antyperspirant stanowiły jego tarczę obronną. Krył się doskonale.
W domu ta sama taktyka. Zaczął nawet wyręczać Kasię w sprzątaniu, by móc chować swoje kochanki w różnych zakamarkach i przeżywać z nimi upojne chwile, gdy żona nie widzi. Nagle się okazało, że w domu jest mnóstwo kryjówek, a jego głowa choć nie raz zamroczona alkoholem całkiem mądrze kalkulowała.
Żona jednak była czujna. Była przekonana, że on kogoś ma. Nie zauważył, że ćwiczy w domu i schudła, zmieniła kolor włosów, i nie zawsze obiad jest zrobiony (mała była marudna, a gdy w końcu usnęła to Kasia wolała machać hantelkami niż chochlą do zupy). Widziała, że mąż jest nieobecny, że jej nawet nie dotyka, śpi na kanapie i nie dopomina się o wywiązanie z obowiązków małżeńskich, na których to ona chudsza o parę kilo, z modną fryzurką i krwistą hybrydą na dłoniach chętnie by się skupiła.
Zaczęła więc szukać. W telefonie, laptopie i marynarce. Nic. Pusto. Tylko zapach perfum mocny jakby chciał coś ukryć.
Potem dokumenty. Portfel. Czysto. Zdziwiła się kolejnego wieczoru, gdy weszła na konto. Spore sumy zostawiane w małych sklepach i supermarketach. Dziwne. Kochance kupowałby raczej perfumy, biżuterię, kosmetyki, bieliznę. Na co on wydaje tyle forsy w biedronce?
Na życie. Zbył ją, gdy zapytała. Zirytowała go. Był nieprzyjemny. Gdyby pracowała, to by wiedziała, ile go kosztuje. Było jej przykro. Chciał się z nią pogodzić, ale w sypialni nie był sobą. Niecierpliwy, trochę nerwowy i nie stanął na wysokości zadania. To stres, znów ją zbył wstając do łazienki. Tam, w kosmetyczce podróżnej mieszkała jego kochanka. Codziennie nowa. Kilka pocałunków na dobranoc i wracał do formy. Teraz też poczuł napływ sił witalnych i zapragnął wziąć żonę w ramiona. Tak pędził do tajemnej kochanki, że nie słyszał jak Kasia na paluszkach skrada się za nim. Jak stoi sztywna z przerażenia widząc męża w pośpiechu szukającego butelki i pochłaniającego jej zawartość w kilka sekund. Taką wprawę ma się po dłuższym treningu.
Jego romans się wydał. Kasia poznała rywalkę lub rywala. Butelkę czy alkoholizm. Zwał jak zwał. Wróg był potężny, choć mieścił się w dłoni.


Odsłona 5 - Winna

Awantura trwała do rana. Najpierw na nią wrzeszczał, obwiniał. Siedzi w domu, nic nie robi, on haruje, ma bardzo odpowiedzialne stanowisko. I jakim prawem go szpieguje. To jego dom, jego pieniądze i jego butelka. Nic jej do tego.
Potem się zarzekał, że problemu nie ma, pije chwilowo, bo w pracy stres, a w domu już też nie wyrabia. Zresztą sama widziała, że nie podołał obowiązkom małżeńskim. A ona ciągle ma pretensje, fochy i doi tylko kasę. Poza tym każdy pije. Ona, jej matka i ojciec, przyjaciółki. No każdy. A on to świetnie kontroluje. Wie, co robi. Niech już nie robi afery.
Następnie się popłakał. Padł na kolana. Przyrzekał, że przestanie, że ją kocha i wyrzuci wszystkie butelki, ale nie dziś, żeby małej nie budzić.
Kasia nie spała do rana. Miliony myśli tańczyły w jej głowie. To nie był walc. To był kankan. Głośny, mocny, tupał całą feerią barw i emocji. Strach, smutek, przerażenie, złość, rozpacz, upokorzenie, wściekłość. Tyle słów w nią wystrzelał. Wykorzystał chyba cały zestaw przekleństw i wyzwisk, jaki był mu dany. Zmieszał z błotem, by następnie własnymi dłońmi ją z niego oczyścić. Samobiczował wyrzutami raniąc i siebie samego, i biczując ją - niczego nieświadomą. Jeszcze wczoraj była tak szczęśliwie i naiwnie nieświadoma. Dziś, po tak mocnej amunicji z jego ust, czuła się bardzo winna. Nic nie zauważyła, nic nie wyczuła, nie wspierała go. Zajęta córeczką nie pytała jak mu minął dzień. Odsunęła go od alkowy, a dokładniej mówiąc, sama ją opuściła, bo kolki, karmienie, kaszelek i katarek. Zaniedbała się, a gdy już doszła do jeszcze lepszej wersji siebie samej, nie pozostało jej nic innego jak wycie do lustra. Czuła, że go traci. Że on należy do niej. Ognistej wody, która stawiała go do pionu, dawała kopa, nakręcała i kolorowała jego smutne, monotonne życie. Że ten bluszcz oplata go coraz ciaśniej, dając mu swoim przytuleniem rozkosz, jakiej ona nie była mu w stanie dać. Chyba by wolała mieć kobietę za rywalkę. Mogłaby ją obwiniać, porównać się z nią, dać jej w twarz, nawrzeszczeć na nią. Butelkę mogła co najwyżej stłuc. Płyn wylać i czuć wciąż ten ostry zapach. Zapach, którym on już dawno przesiąknął, w którego objęciach tonie i z którego obecnością w ich życiu Kasia będzie długo próbowała walczyć.


Odsłona 6 - Amok

Uderzył ją, gdy w twarz wykrzyczała mu, że odkryła wszystkie kryjówki, w których pochował kochanki. Była uparta. Szukała w najdziwniejszych miejscach. W koszu na pranie. Na samym dnie. Bingo. W tej starej olbrzymiej donicy na balkonie. Strzał w dziesiątkę. Głęboko w komorze łóżka pod kocami. Sztos. Ustawiła przed nim rząd butelek. Wypitych do połowy i pełnych. Potem na jego oczach je opróżniała w zlewie patrząc mu głęboko w oczy. Płacząc szeptem i niemo krzycząc. On wpadł w szał. Wytrącał jej je z rąk. Krzyczał, przeklinał, szturchał ją, popychał. Jakby walczył o życie. Miotał się. Jak w amoku. I wtedy właśnie, gdy cała we łzach wylewała kolejne mililitry jego ambrozji po prostu ją uderzył. W twarz. Z otwartej pięści. Zachwiała się. Krew trysnęła z nosa. Jej smak poczuła też w ustach. Chyba wybił jej ząb. Zrobiło jej się słabo. Usiadła. On znieruchomiał. Otrzeźwiał momentalnie przerażony tym, co właśnie zrobił. Znów zaczął płakać i ponownie padł na kolana. Teatr zaczął się na nowo. Przyrzekał, że przestanie. Sam trzęsącymi dłońmi wylewał wódkę do zlewu. Jakby myślał, że im szybciej pozbędzie się płynu, to ból Kasi minie, a krew przestanie jej ciec z nosa. Ona zaś dziwnie spokojna go obserwowała. Nie płakała już, nie krzyczała. Sztywna i zimna poszła umyć twarz. Opatrzyła krwawiące dziąsło. Uspokoiła obudzoną awanturą córkę. I całą noc z szeroko otwartymi oczami leżała obok dziecka. Tym razem nie było żadnych myśli. Jakby tym uderzeniem ją ich pozbył. Patrzyła tępo w sufit. Czuła na każdy szmer, jak lwica gotowa bronić siebie i dziecko. Bała się bardzo. Adrenalina długo nie dała jej zasnąć. Obudziła ją mała, koło południa. Kuchnia wysprzątana. Po awanturze ani śladu. Nawet nie wie, kiedy to posprzątał. Na stole pysznił się wielki bukiet róż. Dumnie spoglądał na nią oczekując zachwytu. Dla niej natomiast każda róża była wypitą przez niego butelką. A każdy kolec kłuł ją nawet jej nie dotykając. Wyrzuciła więc bukiet przez okno niechcący na balkon niczego nieświadomej samotnej sąsiadki. Przynajmniej jej podarował uśmiech na smutnej twarzy.



KOMPLEMENT

  - Ładna sukienka. - No coś ty, stara. - Ślicznie dziś wyglądasz. - Nie przesadzaj. - Do twarzy ci w tych okularach. - E tam. Zwykłe oksy. ...