TWÓJ TELERANEK

 




Wstajesz rano, cholera włączyłaś dwie drzemki i jest już późno. Czy człowiek nie może sie kiedyś wyspać, nawet w tygodniu?
W biegu kawa, śniadanie. Jakieś płatki, bo parówki przeterminowane. Dzieciaki marudzą, kłócą się o jakieś pierdoły. Pies w nocy pogryzł Ci te fajne buty. Dobra, zamówisz je dziś. Odżałujesz sobie te dwie stówy.
Mąż Ci zajął łazienkę i coś fałszuje przy goleniu. Nie mógł wczoraj sie pindrować? Teraz musi???? Masz ochotę go posiekać.

W pośpiechu makijaż, dobra może być. Nieśmiertelny zestaw, dżinsy, biała koszula i ciepły sweter. Włosy w kucyk. Może być.
Dopijasz kawę, wydając rozkazy, śniadanie zjesz w robocie.

Zima jak zwykle zaskoczyła drogowców, wiesz, że się spóźnisz przez te przeklęte korki do biura. Po siódmej wypadacie z domu. Azymut na przedszkole lub szkołę. Drogi śliskie, ale krajobraz bajeczny. Biały puch okala wszystko dookoła i jest jakoś tak pięknie. Spokojnie, jakby ktoś na chwilę w kadrze zatrzymał świat.
W radiu leci "Last Christmas", śpiewasz to na głos, dzieciaki z Tobą. Odstawiasz je. Sama lecisz do auta, układasz w głowie listę zakupów. Kilka razy trąbisz na jakiegoś barana. Dojeżdżasz do pracy. Mąż wysyła Ci miłego smsa. O, zreflektował się za to golenie. Telefon juz dzwoni, komputer w biurze woła.

Jest trzynasty grudnia, godzina dziewiąta. Masz swój "teleranek". Wszystko jest po staremu. Tak jak wczoraj i tydzień temu. Jest może i nudno albo pospiesznie. Jesteś szczęśliwym człowiekiem, wiesz o tym?

Doceń to, co masz. Uśmiechnij się.
Żyj najpiękniej jak potrafisz.
Oglądaj swój "teleranek" każdego dnia.
Fajny jest:)

Podoba Ci sie ten post?
Podaj go dalej.
Obserwuj moja stronę Poli Ann
Warto!

MIĘDZYNARODOWY DZIEŃ ZDROWIA PSYCHICZNEGO







Dziś obchodzimy Międzynarodowy Dzień Zdrowia Psychicznego i choć ze zmęczenia padam na twarz (praca od 8 rano praca z małymi przerwami do chwili obecnej), uznałam, że w tej kwestii napisać coś muszę.
Jestem człowiekiem, kobietą, mamą, żoną, córką, ciotką, przyjaciółką, nauczycielką, autorką. Pełnię w moim życiu ileś ról jak zapewne każdy/każda z Was. I tak jak nauczono nas dbać o ciało, winniśmy dbać też o stan naszej głowy, a tego nie robimy.
Bo wstyd, prawda, na łeb się leczyć?!
Co by ludzie powiedzieli?!
Łatwo mi pisać, ale niech se gadają!!! W poważaniu trzeba mieć docinki innych. Ważne jest co Ty czujesz, myślisz, czego potrzebujesz i czego Ci brakuje.
I jako zawodowa belferka w dniu dzisiejszym skupiam się przede wszystkim na młodzieży, bo to DZIECIOM I MŁODZIEŻY trzeba NATYCHMIAST pomóc. I ubolewam niezmiernie nad faktem, że w tym aspekcie polskiej szkoły się nie wspiera. I szlag mnie trafia, bo widzę jak "żont" chełpi się wspieraniem naszego szkolnictwa, wygłasza piękne maksymy, a w rezultacie nie robi nic. Szczute społeczeństwo się zagryza, motta krzyczą, wszyscy je słyszą, chcąc nie chcąc, a tego co najistotniejsze, niestety nie da się usłyszeć.
Czy "żont" usłyszy niemy krzyk dziecka połykającego łzy, kiedy za drzwiami jego pokoju rodzice kłócą się o wszystko? Gdy latają talerze, wyzwiska, a ciemne okulary i fluidy przykrywają siniaki nabite podobno podczas spotkania z szafą?
Czy "żont" usłyszy dźwięk żyletki, tnącej dziecięce równo i bezszelestnie?
Czy usłyszy jad, jakim pluje młodzież albo bulimiczkę prowokującą torsje, bo właśnie pochłonęła cztery batony?
Czy "żont" usłyszy też burczenie żołądka anorektyczki jedzącej jedną marchewkę dziennie?
Albo myśli samobójcze, strach, lęk, depresję pożerającą młodych ludzi, przerażonych pandemią, niepewnością, zmianami w ich ciele, na które nie mają wpływu i których nie rozumieją, bo przecież nie zawsze im miał kto to wyjaśnić?
"Żont" jest głuchy!
Mamy ogromny kryzys psychiatrii dziecięcej, a w szkole brak kasy na cały etat psychologa. Pieniądze natomiast były na Laboratoria Przyszłości. Ok. stu tysięcy złotych szkoły mogły wydać na dokupienie naprawdę wspaniałych rzeczy. I cudownie, cieszę się że mamy np. drukarkę 3D czy kompletną pracownię techniczną. Martwi mi jednak fakt, że pewne rzeczy z tych pieniędzy kupione być musiały (czyżby ktoś tam wysoko musiał zarobić uczciwie?)
Takiej kasy nie wydano na ratowanie naszych uczniów! Ich stan psychiczny permanentnie się pogarsza. Dzieciaki już w podstawówkach się się tną, łykają tabletki, wpadają w różnorakie uzależnienia, zaburzenia lub co gorsza, podejmują się prób samobójczych coraz częściej skutecznych. Dlaczego nie dano tych pieniędzy także na ratowanie młodych ludzi? Co z tego, że szkoła ma drukarki 3D gdy co i rusz, któryś uczeń ląduje w psychiatryku czy co gorsza na cmentarzu?! Nie wiem jak Wy, ale ja jestem przerażona jako nauczyciel, wychowawca i rodzic.
I tak bardzo bym chciała dziś Wam napisać coś pozytywnego. Mamy wspaniałe dzieciaki, naprawdę. Odpowiednio poprowadzone mogą dokonać wspaniałych rzeczy, ale część z nich póki co nie ma na to szans, bo nikt ich nie wspiera podczas gdy w ich głowach tańczą demony.
Dlatego tu już zamilknę.
Może skłonię Was do refleksji.
Może ktoś, kto ma wpływ na to, co się dzieje, to przeczyta....
Może kiedyś ten dzień będzie obchodzony bez wstydu i z radością, że oto właśnie ktoś wydostał się z otchłani...
Podaj ten post dalej.
Koniecznie!
Obserwuj moją stronę Poli Ann
Rozgość się.
Miło mi tu z Tobą.
Image by Pixabay

NIELUKROWY POST

 




Ten post nie będzie ani lukrowy ani krótki. Piszę go w głowie od kilku dni, kiedy to mój urlop dobiegał końca. Dziś jednak grzejąc się na plaży, opalam plecy i klikam w klawiaturę telefonu jak szalona.

Co roku wydaje mi się, że na dany moment miłościwie nam panujący minister wyczerpał już wszystkie możliwe opcje poniżenia środowiska nauczycielskiego. Obecnie jednak mamy rekordzistę, nadającego się do Księgi Rekordów Guinnessa. Wakacje powoli dobiegają końca. Tak, w końcu odpoczęliśmy po ciężkim roku szkolnym, gdy oblewano w nas hejtem gdzie i jak tylko się dało. Pandemia, kwarantanny, hybrydowe nauczanie. Nikt nic z nauczycielami nie ustalał tylko rzucał nie końca logiczne polecenia, podpierając je na kolanie pisanymi rozporządzeniami. Kto nie pamięta, niech przypomni sobie absurdalne wytyczne dotyczące kwarantanny i izolacji. Proszę także nie zapominać, że nauczyciele to też rodzice i sami robiąc wielkie oczy niedowierzali idiotycznym zasadom.

Gdy wybuchła wojna w Ukrainie szkoły odczuły to dotkliwie. Nagle nowi, przestraszeni uczniowie z bardzo różnymi traumami zostali wrzuceni do i tak przepełnionych polskich klas i mieli sobie jakoś radzić. A dokładniej mówiąc - radzić sobie mieli nauczyciele. Oddziałów przygotowawczych stworzono tak mało, że sama nie wiem, gdzie i czy były. Zdecydowana większość dzieci po prostu weszła do polskiej szkoły i każdy miał być gotowy. I uczniowie, zarówno polscy jak i ukraińscy oraz belfrzy. Nieważne różnice kulturowe, językowe, programy nauczania, brak miejsca w klasach. Polscy nauczyciele o dziwo nie mówią po ukraińsku i nie znają tamtejszych zasad edukacji. Niesamowite prawda? Przecież powinniśmy to wiedzieć od razu w dniu 24.lutego!!!

Najkomiczniejszy był fakt, że te dzieciaki w maju i czerwcu pisały egzaminy ósmoklasisty i maturalne. No Bareja by tego nie wymyślił. Polecam zajrzeć na stronę Centralnej Komisji Egzaminacyjnej, by zobaczyć jak genialne są te testy. Owacje na stojąco.

Bić brawo powinniśmy także nam, bo myśmy tych uczniów ocenili na koniec roku szkolnego. Nieważne, że wpadli oni do klasy w marcu czy kwietniu nie znając polskiego i z historią znacznie różniącą się od naszej. Przyszedł prikaz, więc oceny trzeba było Bogu ducha winnym dzieciom oceny wystawić. Poczyniliśmy to przeklinając pod nosem bardziej aniżeli absolutnie wspaniały w swej roli belfra pan Marek Kondrat.

Taki dzień świra to my w sumie mamy w szkole od jakiegoś czasu codziennie. Sama się zastanawiam co ja jeszcze robię w tym przybytku rozkoszy, skoro gnojona jestem na każdym kroku przez miłościwie panujących i społeczeństwo szczute kłamstwami tak bezczelnymi, że scyzoryk sam w kieszeni się otwiera. Pewnie jesteśmy zbyt lojalni i uczuciowi, bo wychowawstwo, bo matura, egzaminy, no i te wakacje. O tak wszyscy nas za to nienawidzą, mnie teraz co niektórzy pewnie też, bo post niniejszy popełniam grzejąc się na plaży. Ale spokojnie, od kilku dni jestem już na niemałych obrotach i przyznam szczerze, że na wkurwie także. Nie powiem, że jestem zła, rozwścieczona czy sfrustrowana. Ja jestem po prostu wkurwiona, że taki pan Piontkowski z czystym sumieniem i flegmatycznym głosem oświadcza, że zarabiam 6900 polskich złociszy ma rękę. Naprawdę chętnie pokażę panu moją karteczkę tzw. uposażeniem, gdzie widnieje kwota brutto jaką dostaję na konto. Wstyd przyznać, ale to jest połowa wymienionej pensji. Szkoda że oświadczenie na Twitterze pana Piontkowskiego przeszło bez echa, gdzie twierdził on, że się pomylił i że 6900 zarabiam brutto. No kurwa nie! Tyle też nie zarabiam po 14 latach pracy w szkole jako nauczyciel dyplomowany. Jako belfer natomiast często współfinansuję szkołę, za własne pieniądze, wyposażam się do pracy (długopis, kalendarz, ołówek itp.), dokupuję ryzy papieru, bo testy skserować trzeba, a rodzice nie zawsze się składają, bo edukacja jest przecież za darmo. Mam swoją herbatę, kawę i cukier. Kubek zresztą też. Często same kupujemy nagrody na konkursy dla uczniów, bo dzieciaki przecież czekają na coś więcej niż dyplom. Za własne kupowałam ozdoby na gazetkę szkolną. Teraz powiedziałam stop. Gazetkę dekoruje koleżanka, która akurat to bardzo lubi i potrafi i chyba jeszcze ma siłę wspierać finansowo polskie szkolnictwo. Ona robi awans, więc ma co sobie wpisać w działania na rzecz poprawy jakości pracy szkoły.

A jeśli już jesteśmy przy awansie to jest genialnym posunięciem rządu są na nowo ustalone zarobki belfrów. Jako że ignorowany jest dramat kadrowy w oświacie, początkującym nauczycielom zaproponowano na start wyższą kwotę aniżeli ma już w tej szkole nauczyciel pracujący kilka lat. Czy u Państwa w firmach też tak jest, że nowi zarabiają więcej? Pytam z czystej ciekawości.

Sam awans to też jest s(hit) zupełnie jak nowy podręcznik do historii dla szkół ponadgimnazjalnych. Pozmieniany, na razie jakieś szkice, brak rozporządzeń. Te pewnie ktoś napisze na kolanie znów a nauczyciel, który jeszcze odwagę wspinać się po tej jakże zawiłej drabinie kariery zawodowej niech kombinuje. A i niech nie zapomina, że w ramach nowej godziny dostępności ma pracować godzinę dodatkowo. Ja wiem godzina to niewiele, ale jakoś wydaje mi się, że mamy w Polsce zakaz pracy za darmo, bo to jest po prostu wyzysk. Ciekawe czy lekarze pracują godzinę za darmo (z całym szacunkiem do grona lekarskiego!). No oczywiście że nie. Ich się respektuje, nauczycieli nie!

Nie bierze się pod uwagę naszych wołań o pomoc dla dzieci, które nie radzą sobie z emocjami. Mamy ogromny kryzys psychiatrii dziecięcej, a w szkole brak kasy na cały etat psychologa. Pieniądze natomiast były na Laboratoria Przyszłości. Ok stu tysięcy zlotych szkoły mogły wydać na dokupienie naprawdę wspaniałych rzeczy. I cudownie, cieszę się że będziemy mieli np. drukarkę 3D czy kompletną pracownię techniczną. Martwi mi jednak fakt, że pewne rzeczy z tych pieniędzy kupione być musiały (czyżby ktoś tam wysoko musiał zarobić uczciwie?) I jeszcze taki wielki, ale dla rządu mały problem - stan psychiczny uczniów, którzy się tną, łykają tabletki, wpadają w różnorakie uzależnienia, zaburzenia lub co gorsza, podejmują się prób samobójczych coraz częściej skutecznych. Dlaczego nie dano pieniędzy także na ratowanie młodych ludzi? Co z tego, że szkoła ma drukarki 3D gdy co i rusz, któryś uczeń ląduje w psychiatryku czy co gorsza na cmentarzu! Nie wiem jak wy, ale ja jestem przerażona jako nauczyciel, wychowawca i rodzic.

Obok przerażenia wkurw oczywiście jest nadal, bo szkoła się jeszcze nie zaczęła, a już pomysły ministerstwa są tak żałosne, że aż śmieszne. Ja wiem, że niepotrzebnie martwię się kryzysem węglowym. Leżę wszak na plaży, grzeję tyłek. Jest mi zdecydowanie za ciepło, więc uznajmy faktycznie, cytując słowa innego polityka z partii rządzącej, że skoro mam ciepło to kryzysu nie ma. I wiecie co? Dookoła same rozebrane ciała to faktycznie chyba nie ma. Ale jeśli się pojawi to proszę pamiętać według nowego rozporządzenia (to akurat udało się napisać po cichu w wakacje) nauczanie zdalne będzie stosowane w momencie zagrożenia epidemiologicznego lub niesprzyjających warunków na zewnątrz lub w budynku szkoły. Genialne prawda? Wyngla ni mo, a jak jest to ludzie stoją tygodniami w kolejce lub płacą jakieś horrendalne ceny, więc gdyby szkoły nie było stać na ogrzewanie to migusiem dzieci do domku. Nauczyciel niech sam się też ogrzeje i pracuje (najczęściej na własnym sprzęcie za własny prąd i abonament za internet). Miło prawda?
A na koniec dodam że w tym roku szkolnymi hasłami narzuconymi do realizowania są piękno, prawda i dobro.
No więc dobrze zaprezentowałam Wam tutaj całą prawdę o naszej pięknej belferskiej rzeczywistości. Mogę zatem te naczelne hasła uznać za odhaczone i pozwolę sobie wrócić do beztroskiego opalania tym razem przedniej części ciała korzystających z ciepła, które póki co mam za darmo.

Zgadzasz się? Udostępnij ten post.
Obserwuj mój blog Poli Ann
Trzeba go przeczytać, po prostu trzeba.

DZIEŃ KROPKI

 



Dziś Dzień Kropki.
Kropka to taki mały punkcik, niby nic, a tyle może znaczyć. Może tak pięknie się przeistoczyć, dać początek czemuś wspaniałemu i mieć tyle interpretacji, stąd też życzę Wam, byście:
nigdy nie byli w kropce,
wiedzieli kiedy postawić kropkę nad "i",
zrobili użytek ze stwierdzenia: "Koniec, kropka",
mieli pozytywne skojarzenia z "kropka w kropkę".
Dobrego wieczoru i kropka.
Obraz Amna Sayeed z Pixabay

DO PANÓW (niektórych)

 



Drodzy Panowie,
Tym razem piszę do Was, ale nie do wszystkich, do wybranych tylko, których mam nadzieję jest tu niewielu. Zdecydowana większość moich Czytelników to chłopaki z klasą i kulturą języka, mniemam, że i kulturą osobistą także.
Jednak zdarzają się tu tacy mocni, co to w pisaniu nie przebierają w słowach, a jestem pewna, że w kontakcie bezpośrednim z kobietą wzrok by mieli wbity w ziemię i przestępowaliby z nogi na nogę. Rozumiem, że Internet daje nieograniczone możliwości i gdy dzieli nas szybka telefonu lub ekran monitora to wydaje się nam, że jesteśmy nietykalni i słowa nasze nie podlegają żadnej cenzurze. Co więcej, niektórzy sądzą, że Facebook to wirtualne biuro matrymonialne coś na kształt Tindera i rzucać sprośne komentarze można bez umiaru. Więc gdybym chciała chamskiego podrywu (nie mylić z nazwą zespołu muzycznego) to:
- po pierwsze miałabym odpowiednie zdjęcie i informacje zachęcające do kontaktu,
- po drugie konto zapewne założyłabym na innych portalach w takich zabawach się specjalizujących.

Profil mam zwykły, bez szczegółowych informacji czy zjadłam schabowego czy hummus, rzadko oznaczam innych, życiem prywatnym nie epatuję, zawodowym zresztą też nie. Ot, jakaś tam kobieta, blogerka, autorka kilku książek aktywna w mediach społecznościowych pod względem literackim i trochę dziennikarskim. Dziewczyna opisująca jak widzi życie, komentująca je, czasem refleksyjnie, czasem dobitnie, z nutką sarkazmu czy autentycznego wkurwu. I zadziwiają mnie przedstawiciele płci męskiej piszący naprawdę niewybredne teksty czy mam krótką spódniczkę, bo się nie podmyłam (to najnowszy hit). Propozycji na randkę nie zliczę. A gdy wspominam, żem zajęta pada odpowiedź:
"Nie szkodzi" (sic!). Gdy dodaję, żem niezainteresowana to nieliczni kończą rozmowę. Jedni próbują mnie przekonać czego to ja jako na pewno znudzona (ciekawe skąd taka myśl?) mężatka z takim super facetem bym nie przeżyła.
Inni mają pretensje, że nie mam określonego statusu i mam aktywny przycisk "dodaj do znajomych" i to właśnie tych biedaków wprowadziło w błąd. Jak mogłam!
Są też tacy, co obrzucają mnie stekiem wyzwisk.
Jest także taki delikwent, któremu poświęciłam uwagę, gdyż mamił mnie kupnem mojej książki. Gdy zorientowałam się, że on książki wcale nie chce, ucięłam kontakt. Po czym dowiedziałam się, że go podrywałam i że określając go mianem stalkera, na pewno się mylę. A już hitem było jego stwierdzenie, że ma kobietę i że ja mu się wcale nie podobam, bo jestem za chuda!!! Bogu dzięki za tę chudość!!!! Yeah!!!
Rzeczony człowiek zakłada kolejne konta, gdy poprzednie mu zablokuję, on nadal coś pisze. Co dokładnie to nie wiem, bo ignoruję dziada.
Drodzy Panowie zatem, Podrywacze, Narcyzi, Zakompleksieni, którzy przed ekranem telefonu lub komputera ratujecie swoje ego, trochę honoru i klasy!!!
Nie pouczajcie co mam zakładać, jakie informacje wrzucać o sobie i które zdjęcia. Jeśli się uśmiecham z fotki profilowej nie oznacza to, że mam chęć na jakąś znajomość. Może uśmiecham się, bo mam miły dzień albo do tego gościa, który mi to zdjęcie robi? Nie jesteście pępkami świata, by mnie pouczać. Będę chciała to założę mini nawet po osiemdziesiątce, Wam wara od tego. Zawsze możecie przesunąć obraz jak się kiecka nie podoba. To naprawdę nietrudne.
Ciekawe czy realu też jesteście tacy mocni w gębie? Jestem święcie przekonana, że nie. Bojący się kobiet, być może zranieni, rekompensujecie sobie to, czego Wam brak. Bardzo mi żal takich ludzi, którzy emocjonalnie pasożytują na innych, którzy plują hejtem lub uciekają się do wszelkich sposobów, by nawiązać kontakt. Nie lubicie płci pięknej, wyżywacie się na kobietach, traktujecie jak lalki do zabawy. A wiecie dlaczego? Odpowiedź jest prosta. Nienawidzicie siebie, panicznie boicie się konfrontacji i ignorowani rzucacie słowami na oślep czując z tego żałosną satysfakcję. Wasze drugie imię to Frustrat Wielki, choć bardziej pasuje przydomek Malutki. Jak bardzo trzeba siebie nie znosić, by tak traktować drugiego człowieka? Myślę, że bezgranicznie.
Polecam przemyśleć, a jak nie macie ochoty to cytując kota Toma z jednego z memów powiem najuprzejmiej jak potrafię w takiej sytuacji: "Zapraszam wypierdalać"
I tym jakże miłym akcentem pożegnam Was Chłopcy, rozglądając się wokół i na szczęście widząc dookoła wielu fajnych facetów, którzy lubią siebie, a dzięki temu innych ludzi także i na ich pełne klasy komentarze aż chce się odpisywać:)
Dotknął Cię hejt?
Udostępnij ten post.
Zostań na/po mojej stronie Poli Ann
Nie zawiedziesz się.
Image by Pixabay

DZIEŃ BEZ SAMOCHODU

 



- Po co się męczyć? - pyta Rozum.
- Dla relaksu - odpowiada Ciało.
- Dla poczucia szczęścia - dopowiada Serce.
- Autem wygodniej, szybciej - Rozum nie odpuszcza.
- A co to za odpoczynek w jednej pozycji, stojąc w korku, spalając paliwo i produkując spaliny? - Ciało wie swoje.
- A gdzie satysfakcja, że dało się radę? - Serce też nie jest bierne.
- Ale żeby na własne życzenie się pocić, męczyć? Gdzie tu odpoczynek i szczęście? - Rozum dalej dopytuje.
- A co jeśli dla Niej to odpoczynek i szczęście? - pyta Serce, a Ciało mu wtóruje.
- Nie rozumiem - odparł smutny Rozum.
- A czy w życiu trzeba wszystko rozumieć? Wystarczy czuć - odparło Serce.
- No właśnie - dodało Ciało, a Ona ocierając pot z czoła tylko się uśmiechnęła.
Dziś Dzień bez samochodu.
Może warto czasem przesiąść się na dwa kółka?
Ja rowerem jeżdżę do pracy, do lekarza, na zakupy, na szkolenia, na kawę do znajomych. Oczywiście tak bez celu na przejażdżkę także!
Oszczędnie, ekologicznie, prozdrowotnie.
Polecam. Jak się chce, to się da!
#dzieńbezsamochodu #rowerempomieście

DZIEŃ KAWY ;)

 


Dziś Dzień Kawy, a ja na przekór wszystkim piję herbatę:)
Kawy nie znoszę w żadnej postaci, choć winnam ją pić, bo mam niskie ciśnienie. Hektolitrami natomiast pijam herbatę i nie będę tu wzorowa, bom fanką czarnej, z cytryną, miodem i innymi dodatkami. Malinówką w herbacie też nie pogardzę:)
A jeśli już o takim trunku mowa. Idealnie się ona wpisuje w moje blogowe rozważania. Pewna mądra kobieta (Eleonor Roosevelt) powiedziała:
"Kobieta jest jak torebka z herbatą.
Nie wiadomo, jak jest mocna, dopóki nie znajdzie się w gorącej wodzie".
I z taką myślą zostawiam Was tego wieczoru.
Dobrej nocy i gorącej herbaty przed snem (bo kawą o tej porze to już się pewnie nie raczycie:)
Zdjęcie robiłam ja! Taką piękną herbatkę mi niegdyś podano w Elblągu.

MIĘDZY NAMI KOBIETAMI

 


- Wiesz co Anka?! Świetna ta przepaska, którą zrobiłaś - Lidka wzięła do ręki przeze mnie wykonaną ozdobę na głowę, którą przywiozłam by pochwalić się dziewczynom z biura. Występowała na akademii szkolnej (przepaska rzecz jasna:).
- To fascynator - mówię dumnie, bo to tak profesjonalnie brzmi. Obejrzałam ostatnio polski serial na Netflixie, gdzie w scenie ślubu połowa bohaterek miała na głowie małe dzieła sztuki i się zainspirowałam.
- No fascynujące, ale wiesz... - Lidka obraca przepaskę w palcach - Ciekawi mnie skąd taka nazwa? - i puszcza mi oczko. - Ja bym sobie coś innego wyobrażała, coś bardziej fascynującego... - i uśmiecha się doskonale wiedząc, że wszystkie zgromadzone tu kobiety mają już kosmate myśli. Ja wybucham śmiechem.
- Mój znajomy też dopytywał, czy ten fascynator to aby nie nazwa innego gadżetu - brnę dalej w grząski temat. Dziewczyny, sztuk cztery chichoczą. Wiadomo, człowiek w pracy zmęczony to musi odreagować. A pogaduchy na przerwie świetnie potrafią rozładować napiętą atmosferę.
Nagle do pokoju wpada Marzena.
- Dziewczyny, ale sobie sprzęt sprawiłam! - Bogu ducha winna nie wie, że oto właśnie podgrzała atmosferę.
- Uuu kontynuuj moja droga, kontynuuj - Lidce już zapłonęły diabliki w oczach. Marzenka niczego jeszcze nieświadoma rzecze:
- No mówię Wam, potrafi zdziałać cuda!
- No masz! - klasnęłam w dłonie - Kolejny gadżet z serii fascynatorów? - i puszczam oczko do dziewczyn.
- Co? Fascy co? Termomiksa se kupiłam. Drogie to cholerstwo, ale mówię wam, sztos. Wszystko zrobi!
- Wszystko mówisz? Nam kobietom potrzeba takich gadżetów, czyż nie? - i uśmiecha się szeroko, a Marzenka patrząc na nasze uśmieszki pojmuje grę słów.
- Oj kochana, nieziemski jest. I robi mi tak dobrze i to w kuchni, że normalnie pot z czoła ocieram i piszczę z radości - Marzenka podchwytuje
- No to ja rozumiem! - dodaje Lidka.
- Rozumiem, że konsumpcja udana? - dorzucam.
- Jeszcze jak! Raz nie wystarczy! - Marzena się rozkręca. - Mokra jestem!
Wszystkie rechoczą.
- Mój chłop też zadowolony, że mamy taki sprzęt! - do fascynująco-satysfakcjonujących rozważań dołącza Ewelina.
- Mówisz? - pytam znów uśmiechając się dwuznacznie. - Chłop kontenty?
- Sam zapytał czy lody robi - Ewelina niemal krztusi się ze śmiechu.
- No ba! - krzyczy Lidka - I to jeszcze jakie!
- No facetom to raz a dobrze! - Marzena zanosi się od śmiechu. Ja ocieram łzy, tak mnie te baby rozbawiły. Lidce rozmazał się tusz, a Ewelina kolejny raz nie jest zrobić łyk kawy. Wszystkie zrywamy boki.

I pomyśleć, że arystokratyczny fascynator poprowadził nas w takie fascynujące rejony... Po przerwie każda z nas uśmiechem po pachy wróciła do obowiązków. A wieczorem Marzenka wysłała nam na grupie selfie z robotem kuchennym i wielkim pucharem z deserem w tle, z podpisem oczywiście:

Ja i mój satysfakcjonujący fascynator, który robi mojemu mężowi świetne lody (niejeden raz;)

Dobrego piątku!
Ta rozmowa wydarzyła się naprawdę!
Udostępnijcie ten post dalej.
W końcu śmiech to zdrowie!

ŚWIATOWY DZIEN BLOGERA

 



Gdyby nie Wy to bym przeoczyła, że dziś jest Światowy Dzień Blogera!!!
Dostałam od niektórych moich Czytelniczek życzenia, więc spieszę z podziękowaniami i nieskromnie wypinam pierś do przodu. Wszak blogerką jestem, amatorką co prawda, ale jestem.
Od listopada 2018 niemal każdego dnia wysyłam w tę bezkresną czeluść Facebookiem zwaną moje teksty - krótsze, dłuższe, poważne, wesołe, refleksyjne, smutne. To historie ludzkie, Wasze, Jej, Jego, Twoje, moje rozmyślania, spostrzeżenia, czasem radosne wyznania, czasem pełne rozgoryczenia i złości protesty. Znajdziecie tu zwykłe życie w najpiękniejszej jego postaci.
To miejsce niby moje tak naprawdę jest Wasze. Wy je tworzycie. Ja tylko piszę. A autor bez odbiorcy przecież nie byłby kompletny...
Cudownie jest kiedy komentujecie moje posty, udostępniacie je, piszecie mi w wiadomościach prywatnych o Waszych doświadczeniach, przeżyciach, sukcesach i porażkach. Dopiero wtedy zdaję sobie sprawę z tego, że ktoś to naprawdę czyta, przeżywa, filtruje, analizuje.
I podskórnie czuję, że to moje pisane jest po coś.
Wiem, że ten blog ma sens. W głównej mierze dzięki Wam.
Wiem, że kiedyś te teksty będą jeszcze szerzej czytane, bo są niezłe, a niektóre dobre i bardzo dobre, ponownie dzięki Wam!
Kłaniam się zatem nisko będąc wdzięczną, że mogę tu być.
Oczywiście za każde udostępnienie mojego bloga bardzo dziękuję. Możecie też zaprosić znajomych do polubienia tej strony.
Chyba nie pożałują:)

1. WRZEŚNIA

 




Gdy kończą się wakacje, dzieciaki mają naburmuszone miny. Dorośli zresztą też, bo być może koniec urlopu, bo znów życie w pędzie, stresie i jeszcze na dodatek aura się zmienia.
Dziś jednak, choć sama do szkoły idę z przerażeniem patrząc na to, co wyprawia się w polskiej oświacie, myślę sobie, co czuli ludzie 1 września 1939 roku. Przecież jak i my dziś oni mieli swoje życie. Zapewne marudzili na ówczesne niedogodności, stawiali czoła problemom, ale chodzili do teatru, pracowali, podróżowali, spotykali się z bliskimi, kochali, żyli, byli WOLNI !!!
I nagle obudzili się rano w innej rzeczywistości, która miała trwać sześć cholernie długich lat. I tak jak my dziś, nie rozumieli tego.
Płakali. Czuli się bezsilni wobec ogromu zła, które działo się na ich oczach.
Ludzie ginęli, honorowo w sekundę podejmując decyzję - albo ja albo oni.
Świat zwykłych obywateli zamieniono się w gruzy, zewsząd słuchać było syreny, a dzieci na niebie zamiast spadających gwiazd widziały samoloty wroga.
Wtedy jak i 24. lutego tego roku zapanowało piekło...
Wstaję. Jest cicho.
Jestem w domu. Pod kołdrą. Jest ciepło.
Pójdę do pracy, dzieci do szkoły. Będę uczyć, może narzekać na hałas na przerwie. Po pracy wyprowadzę psa, zrobię zakupy, ugotuję obiad, pomogę córce w lekcjach. Wieczorem pewnie będę zmęczona.
I cieszę się, że tak przewidywalny będzie ten dzień.
I kolejny, i następny mam nadzieję także.
Wcześniej marudziłam?
Głupia ja.
Przepraszam Cię Życie.
Przepraszam Cię Wolności.
Już nie będę.
Obiecuję.
Słowo.
Doceniam to, co mam.
Pamiętam o Bohaterach i Bohaterkach - tych znanych i tych bezimiennych.
#nomorewar #nigdywięcejwojny

POCAŁUNKI








Ten pierwszy był taki dziwny, dany jej przez Piotrka w policzek z zaskoczenia po tym jak zjedli budyń na podwieczorek i jak pociągnął ją za warkocze. Nie wiedziała co wywołuje więcej emocji - budyń, którego nie chciała zjeść, ból szarpniętych cebulek włosów czy jego niespodziewany cmok od Piotrusia.

Potem w szkole kiedyś na długiej przerwie, którą spędzali na boisku, Łukasz ni stąd ni zowąd pocałował ją w usta. Działo się to tak szybko, że stanęła jak wryta i dopiero po kilku sekundach się ocknęła. Magda, klasowa plotkara ich widziała i aż do ósmej klasy wołali na nich "zakochana para". Najpierw się irytowała, potem bardzo jej to schlebiało.
Tym bardziej, że w okolicach drugiego semestru tej ósmej klasy Łukasz naprawdę się jej spodobał. Ona jemu chyba też, bo po dyskotece szkolnej gdy odprowadzał ją do domu przystanął na chwilę i milcząco się jej przyglądał. To ona wtedy pierwsza go pocałowała. Tak niewinnie, nieśmiało.
Ich drogi się rozeszły. W liceum na kolejny pocałunek chwilę czekała. Nie całowała się na pokaz ani dla sportu jak jej koleżanki. Poznała Marcina i to smak jego ust poznawała przez dłuższy czas, ucząc się bliskości. Lubiła gdy ją przytulał, gładził po policzku i delikatnie dotykał warg. Lubiła gdy zaznajomieni ze sobą bardziej całowali się namiętnie na biwaku pod gwiazdami.
Każdy pocałunek był dla niej ważny i był formą bliskości.
Krzysiek był wysoki i by go pocałować musiała wspinać się na palcach. Tak szalenie jej imponował, że to ona pocałowała go pierwsza. Najpierw nieco speszona, potem odważniejsza. Po jakimś czasie powiedział jej, że bardzo mu się to w niej spodobało. Ta odwaga i impuls.
Dla niej pocałunek zawsze oznaczał jakąś bliższą relację, zaufanie, pozytywne emocje. To intymne smakowanie drugiej osoby przyprawiało ją o dreszcze. Czuła się się piękna i pożądana. Gromadziła te chwile. Pewnie jak wiele z nas.
Przecież cudnie jest, gdy ten, który sprawia, że serce Ci szybciej bije, całuje Cię i chce być przez Ciebie całowany?
Dziś Dzień Całowania Chłopaków w Usta Moje Drogie Panie, chyba nie mamy wyboru:)
Pięknych pocałunków zatem!
Image by Pixabay

#dzieńpierwszejmiłości

 



Najpierw pociągnął Magdę za warkocze i pokazywał jej jak je kożuch z mleka. Jej robiło się niedobrze na ten widok. I gdy gonił ją na podwórku, uciekała jak najdalej. Nie znosiła tego Marcina. Dopiero w starszakach jej zaimponował, gdy stanął w jej obronie kiedy to jakiś rudy chłopak chciał ją przewrócić. Przyłożył tamtemu prosto w nos i za karę musiał stać w kącie. Zniósł to dumnie. Przecież zachował się jak prawdziwy rycerz. Wtedy to schowała dla niego do kieszonki herbatnika, którego nie zjadła na podwieczorek. Chciała by się uśmiechnął. Stał w tym kącie taki smutny. Od tamtej pory przestała go "nie lubić". Nadal czasem pociągnął ją za warkocze, ale jakoś tak inaczej. Nie złościła się już. Czasem tylko dała mu kuksańca. On już nie pożerał na jej oczach kożucha. W zamian za to szczerzył się pokazując brak górnych jedynek, czym rozbawiał ją do łez. A gdy cmoknął ją w policzek pewnego razu na placu zabaw, zarumieniła się lekko. Potem dał jej krówkę ciągutkę czym przypieczętował ich "lubienie", a ona powiedziała mamie w domu, że to z Marcinem weźmie ślub, bo tylko jej daje cukierki.
Tak zapamiętała swoje pierwsze drżenie serca. Na to poważniejsze uczucie musiała kilkanaście lat poczekać. Wpadł na nią na schodach w liceum i nie przeprosił. "Gbur" - pomyślała. Potem zamiast "cześć" mówił "uważaj, jak chodzisz". Ona zbywała go tylko spojrzeniem pełnym niechęci. To trwało kilka miesięcy dopóki w autobusie nie przysiadł się do niej jakiś chłopak z niewybrednymi tekstami. Nie zauważyła Gbura, dopiero gdy wziął tamtego za fraki zrozumiała, że jest bezpieczna. Gdy natręt został spławiony, uśmiechnęła się i zaproponowała pizzę. Ale zanim na nią poszli Gbur wyciągnął z kieszeni krówkę ciągutkę i ją poczęstował. Uśmiechnęła się. Kojarzyły się z czymś miłych, beztroska radością i pierwszym narzeczonym z przedszkola. W tym momencie zaczęła się ich wspólna historia. Pokochali się jak wariaci choć byli tak różni. Ona pilna uczennica, on szkolny buntownik łamiący wszystkie zasady. Ona spokojna i łagodna, on cyniczny i gwałtowny. Byli mieszanką wybuchową. On ją uczył spontaniczności i luzu, ona go opanowania i spokoju. Wszystkiego próbowali razem, uczyli się siebie, kłócąc się skakali sobie do oczu, a potem na siebie całując się namiętnie. Było burzliwie, intensywnie, głośno, a czasem cicho. Kochała go całą sobą, on ją każdą komórką ciała.
Razem uczyli się do matury, razem ją zdawali, tańczyli na studniówce do rana i razem poszli w świat. I choć po jakimś czasie ich drogi się rozeszły to ona zawsze gdy je krówkę ciągutkę pamięta o swoim pierwszym zauroczeniu i pierwszej poważnej miłości, która sprawiła, że dowiedziała się, że potrafi kochać po same paznokcie.
A Wasze pierwsze miłości? Jak u Was było? Pamiętacie?
Podoba Ci się ten post?
Udostępnij go.
Zostań na mojej stronie, zaczytaj się.
Wiem, że Ci się spodoba, a ja będę wiedziała, że mam pisać dalej...
Obraz bess.hamiti@gmail.com z Pixabay

ŻYCIE PO ŻYCIU

 

Image by Pixabay

Myślałam, że życie po Tobie nie jest możliwe. Przestałam przecież oddychać, rozpadłam się, stłukłam niczym kieliszek z cienkiego szkła. Oddałam Ci serce, straciłam rozum, zapadłam się w Tobie, a gdy nasze drogi nagle się rozeszły, skulona w pozycji embrionalnej, z trudem łapałam oddech. Byłeś moim powietrzem, słońcem, powodem dla którego się uśmiechałam, tańczyłam, chłonęłam świat.
Bez Ciebie nie było mnie. Było wycie, a gdy zabrakło łez tylko ciche jęki wydawane ostatkiem sił.
Słońce jednak świeciło nadal, świat się kręcił, a ja skulona z przyklejonym uśmiechem wegetowałam myśląc, że bez Ciebie nic nie ma sensu.
Nie miało.
Jednak komuś na mnie zależało. Patrzył na mnie czarnymi, smutnymi oczami, też skulony wewnętrznie. Uśmiechnął się. Zapytał jak się czuję. Pytał codziennie i kazał żyć. Nie znikał, choć strzelałam w niego różnymi pociskami - pogardą, płaczem, cynizmem, radością. Byłam całą feerią emocji. On był cierpliwy. Tak cholernie cierpliwy. Czekał, patrzył, widział być może to, co Ty zauważyłeś. A może znalazł we mnie coś innego? Zawsze pytał o moje samopoczucie.
Wciąż powtarzał:
- Nie myśl.
- Nie analizuj.
- Próbuj.
- Żyj.
- Nie pytaj.
- Nie oczekuj.
- Zamknij oczy i chłoń.
Z nim było łatwo. Akceptował mnie. Kazał patrzeć w lustro. On widzi piękną kobietę. Ja widzę siebie. Otwiera mnie powoli. Zaczynam oddychać. Życie po życiu staje się realne.

Podoba Ci się ten tekst?
Podaj go dalej.
Trzeba go przeczytać.
Obserwuj moją stronę Poli Ann
Rozgość się, zapraszam.
Obraz StockSnap z Pixabay

ANKI, ANNY

 


Dziś są nasze imieniny.
Ten blog nosi taką nazwę, bo Anna to najpopularniejsze imię w Polsce.
Jest uniwersalne, nadawane w wielu językach.
A chciałam, by tu odnalazła się każda moja Czytelniczka.
Anką jest tak naprawdę każda z nas, dlatego stworzyłam to miejsce, by pisać tu o życiu, o porażkach i zwycięstwach, o miłości i jej braku, o relacjach międzyludzkich, bo to na nich przecież opiera się życie.
Moimi tekstami wchodzę Wam do głowy, nie daję spokoju, wywołuję uśmiech, czasami łzy. Czasem szokuję, uspakajam, przytulam, irytuję, bawię, wzruszam. I dobrze. Bo bez emocji ten blog byłby mdły. On istnieje dzięki Wam i dla Was. Bo go czytacie, komentujecie, udostępniacie to, co napiszę.
Anki moje kochane i kochani (ach płeć męska też po drugiej stronie ekranu jest) wszystkiego najlepszego.
Bądźcie szczęśliwi.

WYNOCHA Z MOJEJ GŁOWY

 


Image by Pixabay


Idź już!
Precz!!
Daj mi wreszcie spokój!!!
Wszedłeś w moje życie tak nagle, z impetem, niezapowiedziany i nieproszony.
Byłeś gościem, którego się nie spodziewałam, ale przyjęłam z otwartymi ramionami.
Z nieśmiałym uśmiechem i rumieńcami na policzkach, kiedy Ty bezczelnie patrzyłeś mi w oczy.
Ugościłam, dałam wszystko co mam.
Gość w dom, Bóg w dom, prawda?
Pokochanie Ciebie nie było mi na rękę.
Tobie pokochanie mnie także nie, a mimo to stałeś się już domownikiem.
Słowa, których wagi się baliśmy, mocno nas ze sobą związały.
Urządzaliśmy nasz dom, nasz świat.
Salon, w którym mieliśmy oglądać filmy.
Kuchnię, gdzie mieliśmy próbować życia.
Sypialnię, w której nigdy nie mieliśmy spać.
Ogród, którego kwiatami chciałeś mnie obsypywać.
W moje szare życie wprowadziłeś kolor, otworzyłeś okna, wywietrzyłeś je.
Świat stał się piękniejszy.
A ja po domu fruwałam, ciesząc się, że Ciebie mam.
Że Twoje oczy patrzą na mnie, że Twoje dłonie uczą się mnie na pamięć, a usta niecierpliwie próbują mojego smaku.
Wszystko było możliwe.
Nawet ten dom z Tobą, choć nasz związek był dla wszystkich szokiem.
Wyprowadzałeś się kilka razy.
Z impetem, po cichu, nocą i za dnia.
Wracałeś, bo ja błagałam.
Wracałeś, bo Ty błagałeś.
Przyciągalismy się i odpychaliśmy z niesamowitą siłą. 
W końcu zniknąłeś na dobre.
Zabrałeś mi powietrze, a ścianom naszego domu odebrałeś kolor.
Bez Ciebie wszystko stało się mdłe, ja snułam się po pokojach niczym duch.
Może i umarłam.
Ty też stałeś duchem.
Choć odszedłeś z naszego domu, nadal wracasz do mojej głowy.
Znów nieproszony, nieoczekiwany.
Jesteś marą, która przypomina mi o tamtym życiu.
Włączasz nasze piosenki, kiedy przypadkowo słucham radia.
Prowadzisz mnie w nasze miejsca, gdy idąc na długi spacer zgubię drogę.
Przychodzisz w nocy, gdy szczelnie zamykam oczy.
Idź już stąd!
Zostaw!!
Nie wracaj!!
Wynocha z mojej głowy!!!

Daj mi być samej z sobą.
Pozwól kogoś pokochać.
Chcę znów być szczęśliwa.
Niemożliwe, bym cały limit szczęścia wykorzystała będąc z Tobą...


Podoba Ci się ten post?
Podaj go dalej.
Obserwuj moją stronę Poli Ann
I pamiętaj, limit szczęścia na pewno masz jeszcze niewykorzystany.

DZIEWCZYNY Z POWSTANIA

 



Image from Pixabay


Janka w podziemiu działała od roku. Skończyła siedemnaście lat, marzyła, by w trakcie tej wojny robić coś użytecznego. W szeregi konspiracji wprowadziła ją starsza trzy lata kuzynka Irena. Zawsze trzymała się z chłopakami i gdy tylko młodzież zaczęła się organizować szybko do nich dołączyła. Wysoka, sprawna fizycznie, silna. Takich ludzi im było trzeba.

Janina była jej przeciwieństwem - drobna blondynka, z wielkimi niebieskimi oczami z warkoczem za łopatki. Małomówna, niepozorna, dobra obserwatorka. Okazało się, że te jej cechy były w jej służbie przydatne. Nie wzbudzała podejrzeń, dostarczała tajemne informacje ważnym osobom w podziemiu. Znała niemiecki, swoją aryjską urodą wzbudzała zachwyt wśród żołnierzy SS, którzy patrolowali miasto. Nie jeden raz uszła z życiem dzięki swojemu niewinnemu spojrzeniu, gotowa na strzał, bo pod spódnicą, w pończosze miała mały pistolet. Nigdy do tej pory go nie użyła jednak wiedziała, że kiedyś nastanie taki dzień, kiedy strzeli do drugiego człowieka.
Irena miała już ten krok za sobą. Za pierwszym razem gdy strzeliła do chłopaka mniej więcej w jej wieku, który celował w nią z bezdusznym wzrokiem, a kiedy otrzymał śmiertelny strzał jeszcze chwilę żył i wołał matkę. Wtedy to zamarła na chwilę. Zdała sobie sprawę, że właśnie zabiła. Uciekła w jakąś pobliską bramę i zwymiotowała choć wiedziała, że gdyby nie pociągnęła za spust pierwsza, on zabiłby ją z zimną krwią. Myślała, że biorąc udział w kolejnych akcjach, oswoi się ze śmiercią. Jednak tak się nie stało. Pamiętała każdą twarz zabitego, jeśli akurat strzelała do kogoś w bezpośrednim starciu - twarz zaskoczoną, wściekłą, przerażoną i zawsze wymiotowała. Tak odreagowywała. Zastanawiała się kim, był ten chłopak czy mężczyzna. Czy miał rodzinę, co lubił, co robił przed wojną. I choć była świadoma tego, że zabija wroga, który sprzątnąłby ją z zimną krwią, przeżywała to na swój sposób. Wiedziała, że tej śmierci będzie jeszcze więcej, gdy wybuchnie Powstanie. Czekała na nie mimo to. Chciała stanąć do walki o Warszawę, wypędzić Niemców ze swojego miasta, pokazać im, że się ich nie boi, bo jest u siebie.
Janka jako łączniczka wiedziała, że godzina "W" nastanie niedługo. Jak wszyscy inni czekała na to z niecierpliwością. Wierzyła w zwycięstwo. Byli świetnie przygotowani, mieli broń, byli młodzi i silni podczas gdy esesmani starsi, często otyli i podchmieleni. Janina była wyszkolona, w ciągu tego roku z każdej akcji wyszła cała, choć zdarzały się takie momenty, że z przerażenia zasychało jej w gardle. Kiedyś w szkolnej torbie w pudełku po artykułach higienicznych przenosiła ważne rozkazy. Patrol SS zatrzymał ją do kontroli licząc na to, że coś znajdą a może dla zabawy, bo żołnierze SS miewali takie rozrywki. Janka zapamiętała twarz szczególnie jednego chłopaka, do którego starszy towarzyszy mówił Hans. Patrzył na nią nie jak na Polkę, na wroga, lecz kobietę. Podobała mu się, jednak w jego spojrzeniu nie było nic nieprzyzwoitego. To był zachwyt. Chłopak sięgnął z torby Janki pudełeczko, a ta zarumieniła się. On myślał, że to dlatego, że sięgnął po coś bardzo intymnego. Ona zgrzała się ze strachu i odruchowo złapała się za brzuch. Hans zrozumiał, że kontrolują niewinną dziewczynę. Wręcz się zawstydził i puścił wolno, za co dostał od kompana reprymendę. Żaden z nich jednak do niej nie strzelił. Janka nie wie czemu.
W dniu Powstania przygotowała sobie małą apteczkę, jakiś stary scyzoryk i trochę chleba. Ubrała się w sukienkę nie chcąc wzbudzać podejrzeń mamy. Kobieta tyle przecierpiała. Męża zgarnęli podczas łapanki, a syna - starszego brata dziewczyny, zastrzelono podczas jakiejś przypadkowej egzekucji. Gdyby dowiedziała się, że Janka idzie na front, pewnie by jej nie puściła. A dziewczyna tak chciała walczyć, pomścić brata i tylu przyjaciół zabitych dla rozrywki.
Był upalny dzień. Wtorek, od wczoraj wiadomo było, że godzina "W" została wyznaczona. Irena była w tym samym oddziale co Janka, jednak pełniła inne funkcje. Walczyła z chłopakami ramię w ramię, wydawała się być niezłomna. Rzucała granaty i strzelała z poważniejszej broni. Janina czuła i radość i strach. Jak wszyscy wierzyła, że w kilka dni stolica zostanie zdobyta.
Nie przypuszczała nawet, że jeszcze tej samej nocy odda pierwszy śmiertelny strzał, że zejdzie do kanałów i będzie po pachy szła w nieczystościach kilka godzin
Że ranną Irenę znajdzie po kilku dniach na ulicy i nie zdoła jej przeciągnąć do pobliskiego domu i że kuzynka zginie od serii strzałów z okrzykiem: "Jeszcze polska nie zginęła".
Że weźmie Ireny broń, marynarkę i buty, dzięki którym będzie mogła dalej iść z mniejszym bólem. Sandałki jakie miała na sobie absolutnie nie nadawały się na ucieczkę po gruzach i wędrówki po kanałach.
Że spać będzie w piwnicach, że będzie głodna i spragniona jak nigdy, że będzie strzelać, że pożegna wielu przyjaciół i że Hans jej nie zabije, tylko uda, że jej nie widzi podczas gdy będzie biegła po ruinach ukochanego miasta, że uda się jej uratować Kryśkę - dawną koleżankę ze szkoły, z którą szczerze się nie znosiły.
Że nauczy się tamować krew i dobijać swoich, dla których nie ma już ratunku. Do domu wróci zmieniona, inna i załamana, a jej matka przeklinać będzie Powstańców.
Że po wojnie ze względu na swoją konspiracyjną działalność nie będzie miała łatwego życia. Bezpieka uniemożliwi jej studiowanie, będzie śledzić każdy jej ruch, zablokuje jej wszelkie plany i marzenia. Mimo to Janka nigdy nie będzie żałować swojego udziału w zrywie. Zawsze pierwszego sierpnia będzie czcić pamięć poległych przyjaciół i dziękować za każdą kolejną rocznicę, jaką przyszło jej przeżyć. Zawsze mając nadzieję, że ci wszyscy walczący w Powstaniu nie tracili życia na darmo...


#cześćichwałabohaterom #powstaniewarszawskie #dumnizpowstańców

9. SIERPNIA

 



Ano tak, faktycznie dziewiątego sierpnia każdego roku mam swoje święto. Jako zodiakalna Lwica, pojawiłam się z przytupem, bo mama niczego nieświadoma jeszcze pomidory czy ogórki do słoików kładła, kiedy to ja trochę wcześniej pchałam się na ten świat. Na szczęście powiła mnie ponoć szybko, w miarę boleśnie (bezboleśnie się nie da), bo czekając na ten największy ból, uświadomiła sobie, że oto jest stała się matką niejakiej dziewczynki - jako że z tych zamierzchłych czasach, w jakich mnie spłodzono, badania USG bez znajomości to się nie robiło. Kolorowo nie było, bo mnie szybko w inkubator wsadzili, tam też chrzcili i generalnie dużych szans mi nie dawano, ale ja dałam radę. W końcu Lwica i jestem! Na przekór wszystkiemu i wszystkim!
Miałam być Adasiem albo Grzesiem, no ale między nogami nic mi nie majtało, to zostałam najpierw, uwaga: Martą, ale że tatuś mój Marty nie bardzo lubił, to samowolnie zarejestrował mnie jako Ankę Maryśkę, o czym moja rodzicielka dowiedziała się dopiero po kilku dniach. Że ta moja mam to nerwowo zniosła, to biję jej brawa na stojąco. Chłop se imię zmienił (w sumie nie se, tylko mi), a jej to nie przeszkadzało:))
Jestem zatem Ania, Anka, Anna, Anusia, Aneczka - jak kto woli. Z bujna grzywą, kochająca lato. Trochę jednak poszkodowana, bo latem nigdy imprezy zrobić nie mogę. Wszyscy na urlopach. Co poradzić, nie może być przecież za idealnie.
Dobrze, że ten fejsbuk jest to trochę milej na duszy. Życzenia idą jak szalone od tych, których na oczy nie widziałam, ale którym włażę w życie, bo przecież piszę tym ludziom niemal codziennie. Zawracam im głowę swoimi przemyśleniami i historiami, a oni chcą mnie czytać. I tak myślę sobie (rany, to już czwarty raz dzisiaj:), że ten blog to był chyba nie taki zły pomysł. Bałam się bardzo, a jednak ruszyło. I te życzenia. Odlot!
Co roku zachodzę w głowę, gdy bliscy pytają, co bym chciała na urodziny. A ja nigdy nie wiem. Sukienkę dziesiątą z rzędu? Te modne buty, które za miesiąc już nie będą modne? Perfumy? To akurat dobry pomysł, ale czy potrzebuję ich już? I te pe i te de.
I dochodzę do wniosku, że nie bardzo wiem. Bo bez rzeczy materialnych mogę się obejść bez problemu. Kocham szpilki (hmm, te cieliste na przykład, miodzio) kolczyki i torebki. I sukienki (ostatnio długa w kwiaty). Książki...hmmm, to chyba z dziesięć musiałabym dostać:)) ale nie muszę, bo jako trochę romantyczna dusza, wolę rzeczy nieoczywiste. Coś hand made na przykład, bukiet kwiatów, polnych najlepiej lub wierszyk ładniutki. Choć młoda to stara wnętrzem doceniam te ponadczasowe wartości - czas z kimś, zdrowie, uśmiech, wspólny posiłek, wyhaftowaną serwetkę czy spacer. I kilka ciepłych słów na deser. Jak wczoraj:)))
Dziękuję bardzo za życzenia, niespodzianki, kwiaty, prezenty i obecność (szczególnie tych, które całkowicie milczały cały dzień udając, że zapomniały
Jestem cały czas chyba w najlepszym momencie swojego życia (choć wierzę, że ten naj najlepszy jeszcze przede mną).
Patrzę i widzę, co osiągnęłam, zbudowałam, ile się nauczyłam.
Idę do przodu, czasem biegnę, czasem wolnym spacerkiem. Nie za wszelką cenę.
Uczę się odpuszczać (karma zrobi swoje)!
Nie muszę nikomu nic udowadniać, a jeśli już to sobie jeśli chcę!
Wiem, co i ile umiem, ale wciąż się rozwijam.
Okiełznałam demony.
Zbieram odwagę na kolejne kroki.
Lubię siebie. W końcu. Znam moje mocne strony.
Patrzę na zdjęcia i widzę fajną babkę.

NIENAPRAWIALNA

 

Image by Pixabay


Byliśmy pewni, że do siebie pasujemy. A byliśmy przecież tak różni. Ty spokojny, małomówny, tajemniczy, którego otwierałam milimetr po milimetrze. Na zewnątrz twardy, niedostępny, w środku okazałeś się czuły, wrażliwy. Niewielu znało Cię bez maski, którą nakładałeś. Ja, niepoprawna romantyczka, artystyczna dusza z kolorowymi włosami i paznokciami, barwny ptak, z której czytałeś jak z otwartej książki. Było nam dobrze. Lubiłeś mój śmiech, gdy łaskotałeś mnie do utraty tchu. Bawiłeś się moimi kosmykami włosów mieniącymi się kolorami tęczy. Uwielbiałeś mój krzyk, kiedy towarzyszem naszych rozkoszy był jedynie księżyc.

Gdy pierwszy raz usłyszałam, że jestem zbyt emocjonalna, zapragnęłam byś mnie naprawił. Panicznie bałam się Ciebie stracić. Chciałam Cię mieć za wszelką cenę. Mogłabym ogolić głowę na łyso skoro moje kolorowe włosy Ci przeszkadzały. Skrócić paznokcie i więcej ich nie malować. Chciałam przestać się śmiać i dąsać nawet na niby skoro moje emocje Cię irytowały. Marzyłam byś przyszedł pewnego razu z narzędziami i mnie naprawił. Przykręcił, dokręcił, odkręcił, zakręcił. By powstała taka kobieta, którą będziesz wielbił. Byłam przecież taka niedoskonała, rozedrgana, niestabilna. Ty byłeś taki mocny, stały i obcy, gdy wypluwałeś z siebie kilogramy nieprzyjemnych słów. One niczym naboje dziurawiły mą duszę i pozostawiały rany, które miały nigdy się nie zabliźnić. Nie naprawiłeś mnie. Zepsułeś wręcz. Moje wszystkie emocje były na wierzchu. Patrzyłam na siebie z odrazą. Rwałam te kolorowe włosy z głowy, zgryzałam lakier, przestałam się śmiać. Wyłam, a potem, gdy już zabrakło łez, zrozumiałam, że te barwy stanowią o mnie. One mnie określają, znaczą, definiują. Że taka jestem i nie potrzebuję naprawy.

Słyszysz? Nie trzeba mnie reperować!!!
Gdybyś kochał mnie naprawdę, wielbiłbyś każdy mój kolor. Każdego kosmka i paznokcia.
Gdybyś mnie kochał, nie chciałbyś mnie zmieniać.
Gdybyś mnie kochał, byłbyś obok bez względu na to, jaka jestem. Bawiłbyś się moimi włosami, całowałbyś dłonie, nosił mnie na barana i łaskotał do utraty tchu tak jak wtedy. Ja bym nadal była sobą. Zresztą nadal jestem. 
Z bliznami po Tobie, ale to nadal ta sama ja. 
Już nie Twoja. 
Wciąż ta sama. 
Nienaprawialna. 
Przez wielkie "N".

Podoba Ci się ten post?
Skomentuj go, udostępnij, obserwuj moją stronę Poli Ann
Dzięki Tobie i Twoim reakcjom wiem, że mam pisać dalej.

WYKŁAD "ŻYCIE TWORZY SZKIELET, A JA GO UBIERAM W HISTORIĘ"

 



W Bibliotece PUZ w moim rodzinnym mieście w ramach projektu "Zawsze aktywni- zawsze młodzi" dla Słuchaczy Medyczny Uniwersytet Trzeciego Wieku we Włocławku miałam dziś zaszczyt wygłosić wykład "To życie tworzy szkielet, a ja go ubieram w historię".
Jako włocławianka z pochodzenia, absolwentka SP 18 i ukochanego LMK, na włocławskim Zazamczu czułam się wyśmienicie. W końcu byłam u swoich, a że świat mały okazało się, że wiele twarzy spośród obecnych znam.
Zostałam bardzo ciepło przyjęta przez tryskających energią Seniorów. Można by nią napędzać elektrownie
Wspaniała i charyzmatyczna Starościni grupy Pani Zofia Krukowska, dzięki której na w/w wykład zostałam "zwerbowana" zorganizowała wszystko na szóstkę z plusem. Ja po prostu przyjechałam i miałam mówić, a to obok pisania wychodzi ponoć nieźle:) I słuchali, naprawdę słuchali!!!
Szybko udało mi się u nawiązać ze Słuchaczami wspólny język i okazało się, że to, co o czym piszę jest bliskie ich sercu. Rozmowom nie było końca. Ach takich spotkań nigdy nie mam dość!
Mam nadzieję, że to dopiero początek naszej znajomości i że z przemiłą grupą Słuchaczy spotkam się jeszcze wiele razy!

NAJTRUDNIEJ

 


Wiesz, kiedy jest najtrudniej?
Nie, kiedy masz problemy. Wówczas jest trudno.
Najtrudniej jest, gdy osiągasz sukces.
Nie musi być on spektakularny, może być tyci tyci, grunt, że coś Ci się udaje. Wtedy jest ciężko. Cholernie, ale nie Tobie, lecz ludziom wokół, bo nie każdy będzie cieszyć się z Twoich zwycięstw. To może nawet komuś przeszkadzać, wadzić. Łatwiej przecież komuś ocierać łzy aniżeli gratulować.

I wiesz co? To jest ich problem, nie Twój. Ty się ciesz, rozwijaj, uśmiechaj. To może być bolesne, gdy się zorientujesz, że nie każdy dobrze Ci życzy, jednak im szybciej się o tym dowiesz tym lepiej. I dla nich (po co mają się męczyć?) i dla Ciebie (miej w swoim kręgu życzliwych ludzi w prawdziwym tego słowa znaczeniu). Otrzyj łzę i rób swoje. Przecież tyle walczysz o ten swój sukces, tyle mu poświęcasz. I uśmiechnij się do wszystkich, do tych pseudo-życzliwych przede wszystkim. Karma przecież wraca.
Powodzenia w drodze na Twój szczyt, czymkolwiek on jest. Będzie pięknie. Obiecuję!


Podoba Ci się ten post? Udostępnij go, skomentuj.
Obserwuj moją stronę. Zapraszam:)

Image by Pixabay

SPOTKANIE AUTORSKIE - Włocławek 27. maja 2022

 




Było intensywnie. Pobudka po piątej, praca, codzienne obowiązki, potem za kierownicą 200 km i 'wylądowałam" w moim rodzinnym Włocławku.
Pani Wiesława Szychulska próbowała ze mną zrobić spotkanie autorskie już dwa lata temu, ale miałam konkurencję w postaci niejakiej Pandemii. Ale! Co się odwlecze to nie uciecze, toteż w progi Miejska Biblioteka Publiczna im. Zdzisława Arentowicza we Włocławku, a dokładniej rzecz biorąc do Filli nr 1 na Zawiślu w końcu miałam przyjemność zawitać. Z szybko bijącym sercem, bo nie byłam pewna, czy ktokolwiek tam w ogóle się zjawi:)
Zjawiły się Czytelniczki, które zaczytały się w "Portretach" - moim pierwszym tomiku opowiadań, jaki wydałam we współpracy z Wydawnictwo Borgis. Jak mi powiedziano - każde opowiadanie to esencja życia, zdania trafione w punkt, gdzie już nic nie trzeba dopowiadać. Opisane historie się trawi, analizuje, przeżywa.
Spotkanie z Czytelnikiem jest niesamowite, to interakcja, wysłuchanie jego wrażeń, interpretacji. To rozmowa, wymiana spostrzeżeń. To znów życie podane na tacy, gotowe do opisania.
Organizatorka spotkania, której jestem szalenie wdzięczna za zaproszenie i zaangażowanie, zapytała, dlaczego na blogu i w "Portretach" często pokazuję człowieka po przejściach, przetrąconego przez życie. Cóż mogę rzec? Taki człowiek jest po prostu najpiękniejszy.
Jestem szalenie ciekawa, czy "Listy do Emki", a za kilka chwil "Moja Droga I..." także zostaną tak ciepło przyjęte.
Moja "Portrety" można nabyć tylko i wyłącznie ze strony wydawnictwa:
https://ksiegarnia.borgis.pl/strona-glowna/65-portrety.html
Natomiast "Listy do Emki" i ich drugą część - "Moja droga I...", która już się drukuje i za chwilę będzie dostępna, będzie można nabyć u mnie poprzez wiadomość prywatną ze mną. Odbiór osobisty możliwy w Gdańsku i Włocławku, a przesyłka szybka i wygodna paczkomatem:)
Jeszcze z dziękuję za tak ciepłe przyjęcie!

Do RODZICÓW - KONIEC ROKU SZKOLNEGO

 



Drogi Rodzicu!
Najbardziej nie lubię, kiedy kończy się rok szkolny. Nie znoszę tego momentu, gdy zaczyna się walka o oceny, gdy przychodzą maile z nieśmiertelnym pytaniem: " Co moje dziecko może zrobić, by poprawić ocenę?", "Brakuje nam jednej szóstki do paska, w Pani nadzieja", "Tamten nauczyciel się uwziął, może Pani coś zrobić?", "Jest Pani wychowawcą niech Pani coś zrobi!" i tak dalej.
Rozumiem, gdy ocena się waha, gdy ktoś dłużej chorował, gdy były problemy rodzinne, jednak do szewskiej pasji doprowadza mnie sytuacja, kiedy dzieciak cały czas ma mniej więcej takie same oceny i nagle się budzi (on lub rodzice), że chce mieć pasek.
"Niech się Pani zlituje."
"Od Pani zależy przyszłość naszego dziecka."
"Dobry pedagog przecież wspomaga uczniów!".
No szlag mnie trafia! Jak ktoś ma czwórki to mu nagle szóstki nie urodzę! I darujmy sobie referaty na litość boską!!! Przy dzisiejszej technologii to i ja mogę epopeję po chińsku napisać. Wystarczy, że kliknę "kopiuj i drukuj". Kiedyś referaty miały sens. To były wyprawy do biblioteki, szukanie, czytanie. Dziś? To pójście na skróty. W imię czego mam poprawiać oceny tym, którzy budzą się pod koniec maja, podczas gdy inni sumiennie pracowali przez cały rok? Tego chcemy nauczyć nasze dzieci? Szkoła winna być miejscem promowania cnót takich jak pracowitość, a nie cech takich jak kombinatorstwo. I żeby była jasność - ja nie jestem nauczycielem od linijki do linijki, czyli średnia ocen 4,5 i piątki nie postawię. Przecież na całokształt oceny składa się aktywność, zaangażowanie, chęci, udział w konkursach. Straszne świństwo robimy dzieciom ucząc je cwaniactwa. Zawsze przecież chcemy być sprawiedliwe oceniani. W szkole także albo i przede wszystkim. Jak się leserowało cały rok to sorry, czwórki ani piątki nie będzie. Na to trzeba solidnie popracować kilka miesięcy, a nie dni. Bądźmy fair.
I jeszcze jedno - belfer to też człowiek. Pomyłki się zdarzają. Sam przecież wiesz jak to jest, gdy masz problem, który Cię miażdży, a do roboty iść trzeba. Może ktoś mierzy się z chorobą rodzica, rozwodem, śmiercią bliskiej osoby? Wziąłeś to pod uwagę? Nie wiesz, więc nie rzucaj oskarżeń, że ktoś się uwziął, że nie lubi, że się wyżywa. Dla mnie szkoła to nie arena ma moje popisy ani wylewanie frustracji. To miejsce mojej pracy, gdzie staram się wykonywać moje obowiązki jak najlepiej. Czy ja Ci się wtrącam w Twoją pracę? Nie? No właśnie! Daj mi więc moją wykonywać uczciwie i pamiętaj, że Twoje dziecko to niedoskonały, ale piękny człowiek, którego nie zmienisz na siłę, którego masz kochać bezwarunkowo, bez względu na to, czy ma piątki czy tróje na cenzurce.


Udostępnij ten post.
Może powinien go ktos przeczytać.
Obserwuj moją stronę Poli Ann
Zapraszam, zaczytaj się.
Image by Pixabay

KUREWSKO BOLI

 




Przyszedł nocą. Był tak silny, że zwinięta w kłębek nie była w stanie krzyknąć. Otulił ją, obezwładnił, a ona leżała nieruchomo. Czasem tylko kwiliła. On jej nie opuszczał. Co jakiś czas luzował objęcie, by mogła złapać oddech, a po chwili obejmował ją tak mocno, że brakowało jej tchu. Nie umiała się od niego uwolnić. Była bezbronna, bezwładna i szalenie samotna w starciu z nim. Z bólem tak silnym, że marzy się jakiejkolwiek metodzie usunięcia go, nawet jeśli byłaby to śmierć.
Tak wyglądało kilkadziesiąt godzin mojego życia. W nocy ból był tak przeszywający, że nie byłam w stanie zrobić nic. W dzień nieco zelżał, do lekarza szłam zgięta w pół. Nigdy nic tak mnie nie bolało. Diagnoza? Najprawdopodobniej wyrostek. Zażądałam badania USG na cito, pobrano krew. Byłam pewna, że za chwilę wyląduję na stole operacyjnym. To nie wyrostek. To była torbiel, żeby było śmieszniej o jakże wdzięcznej nazwie - czekoladowa. Spora, do usunięcia, bo wchłonąć raczej by się nie dała. Słowa lekarza?
- Ma pani endometriozę.
Dla mnie szok! Ale jak, skoro wszystko u mnie działa jak w zegarku, jestem mamą i nigdy nie miałam ani bolesnych ani obfitych miesiączek?
- Niech się Pani cieszy - usłyszałam dostając skierowanie na operację. U mnie poszło szybko. Zabieg w ciągu kilku tygodni. Ból nie powrócił. Badam się regularnie. Ponownie torbiel jest, ale póki co do obserwacji. Zoperowano mnie równo dwa lata temu. Myślałam, że po laparoskopii będę fikać jak kozica, a mnie dosłownie ścięło. Przez dwa tygodnie chodziłam zgięta, w tempie ślimaka. Po miesiącu na szczęście już wsiadłam na rower. Funkcjonuję bez bólu, miesiączka nie utrudnia mi życia, ale...
Dziewczyny cierpią katusze, mdleją, mają wyjęte po kilka dni z życiorysu w miesiącu i słyszą, że "taka ich uroda", "musi boleć".
Endometrioza boli. Boli kurewsko (tak wiem, mocne słowo, ono zawiera w sobie i bezmiar bólu cierpiącej i jej złość). I nic nie pomaga. Żadne tabletki, masaże, kąpiele. Endo jest podstępna, atakuje jak popadnie. Jajniki, jelita, wątrobę, płuca. Włazi, gdzie jej wygodnie. I nie chce wyjść. To nowotwór, który panoszy się w ciele i wciąż jest niezbadany. Wycięcie torbieli nie gwarantuje, że nowe się nie pojawią.
Endodziewczyny nie mogą zajść w ciążę, mają trudności z jej donoszeniem jeśli jednak się uda wywalczyć dwie kreski na teście. Cierpią okrutnie. I fizycznie i psychicznie. I żadne słowa pocieszenia nie pomogą. Trudno jest być kobietą. Trudno funkcjonować, gdy ból jest tak silny, że ledwo się oddycha.
Patrycja - na diagnozę czekała kilka lat. W pierwszym dniu miesiączki mdleje z bólu. Brała tabletki antykoncepcyjne, po których dostała wysypki. Czeka na usunięcie kilku torbieli, które zauważono dopiero na rezonansie magnetycznym.
Lidka - zbiera pieniądze na zabieg w Niemczech. Ma pozrastane jelita, problemy w wypróżnianiem. Nie może zajść w ciążę. Psychicznie jest wrakiem. Chyba rozstanie się z narzeczonym...
Kaśka - od roku na leczeniu. Bierze hormony, które wprowadziły ją w sztuczną menopauzę choć ona ma dopiero trzydzieści lat. Ból związany z miesiączką był tak silny, że kilka razy zmieniała pracę. Nikt jej nie rozumiał, myślano, że przesadza, gdy z bólu wymiotowała. Obecnie nie miesiączkuje. Porzuciła marzenia o dziecku.
Marcelina - bardzo chce zajść w ciążę. Miała już trzy laparoskopie, bierze hormony. Lekarze nie dają jej dużych szans, ale ona czeka na okres, który choć ją zgina w pół, da jej szansę na macierzyństwo.
Endodziewczyn są tysiące. Każda ma swoją historię, swoje cierpienie, lęki, odebrane szanse. Mnóstwo pacjentek jeszcze nie zostało zdiagnozowanych. Dlatego, gdy kobieta mówi, że miesiączka ją boli, okaż zrozumienie. Może zapytaj czy się badała. Pomóż, wesprzyj, nie komentuj. Endometrioza naprawę boli. Jak? Kurewsko. Inne słowo tego lepiej nie odda.
To ważny post.
Udostępnij go.
Obserwuj mój blog Poli Ann
Piszę o życiu, każdym, bo ono jest najlepszą inspiracją.
Image by Pixabay

NIEMOŻLIWE

 


- Niemożliwe - mówisz, gdy chcesz schudnąć, a Ci się nie udaje, gdy boisz się złożyć pozew, gdy myślisz o własnej firmie. Jeśli się chce, czegoś bardzo pragnie to jest to osiągalne. Wszystko jest w Twojej głowie.

Magda
Nie planowała trzeciej ciąży. Etat w pracy czekał na nią niecierpliwie, a ona z żalem powiedziała przełożonej, że spodziewa się dziecka. Była zła na siebie i męża. W dodatku była to trudna ciąża, bliźniacza, w której przytyła trzydzieści kilo. Gdy waga pokazała dziewięćdziesiąt popłakała się. Czuła się jak słoń, nie miała siły na spacery z dziećmi, najchętniej je wystawiała w wózku na ogródek. Starsi chłopcy dawali popalić, oddałaby wszystko za przespaną noc. Trwała tak kilkanaście miesięcy. Pewnego dnia postanowiła, że przestanie słodzić herbatę i zrezygnuje z mleka do kawy. Tym sposobem oszczędzała kilkaset kalorii. Na śniadanie owsianka. Obiad? Warzywa na parze plus jajka lub chude mięso. Kolacja lekka do godziny osiemnastej. Pierwsze dni organizm był w szoku, potem jak szalony zaczął tracić kilogramy. Gdy dzieci były w żłobku i przedszkolu chodziła na spacery i ćwiczyła. Każdy miesiąc oznaczał coraz niższą wagę. Gdy straciła dwadzieścia kilo poczuła się na tyle pewnie, by trenować pole dance. Była krew, pot i łzy, a potem szeroki uśmiech, gdy wykonała jakąś figurę.
Dziś Magda waży w sumie trzydzieści kilogramów mniej. Schudła sama zmieniając nawyki i będąc aktywną fizycznie. Nie ma obwisłej skóry, czuje się wyśmienicie, wygląda wspaniale. Na rurce umie zrobić coraz trudniejsze akrobacje.
- Nie ma rzeczy niemożliwych - mówi. Wszystko jest w Twojej głowie.

Adriana
Przez kilka lat była w przemocowym związku. Nie była nawet tego świadoma. Dopiero gdy mąż pod jej adresem rzucał wyzwiskami i szarpnął raz tak mocno, że upadła, zrozumiała, że musi uciekać. Nie było łatwo. Wspólny kredyt, jego oszczerstwa, przerażone dzieci, jej niskopłatna praca. Myślała, że nie da rady, że zaciśnie zęby i wytrzyma albo że on się zmieni. Nie zmienił. Poszła na terapię, znalazła grupę wsparcia, trafiła na dobrą prawniczkę. Dużo traum przepracowała, uwierzyła w siebie, odważyła się złożyć pozew. Wynajęła malutką kawalerkę, po podziale majątku kupiła niewielkie dwupokojowe mieszkanie z ogródkiem. Były mąż mieszka kątem u swojej matki, ciągle się odgraża, stoi w miejscu podczas gdy Ada jest już zupełnie gdzie indziej. Nie boi się przyszłości, wie, że sobie poradzi. Ufa sobie. Zawsze była silna tylko nie zawsze o tym wiedziała.

Patrycja
Pracowała kilka lat dla pewnego pensjonatu, zajmowała się organizacją różnych imprez - wesel, bankietów konferencji, urodzin, bali, studniówek. Była w tym dobra. Lokal czerpał profity, jednak właściciel nie doceniał jej wysiłków. Kelnerzy przychodzili i odchodzili, walczyli o pensję, kucharze także, a ona tkwiła z wynagrodzeniem niezmienianym od lat. Gdy kolejny raz zorganizowała komuś wpływowemu piękny bankiet, a szef dał napiwek kelnerom, coś w niej pękło. Wymówienie złożyła kolejnego dnia. Pan Zbyszek rzucał wyzwiskami życząc jej wszystkiego najgorszego. To paradoksalnie dało jej siłę. Z pomocą córki założyła stronę na fejsbuku, chciała zobaczyć czy to się w ogóle rozkręci. Pierwsze zlecenie dostała właśnie od tego wpływowego klienta, któremu kilka dni temu robiła bankiet. Stanęła na rzęsach, by znaleźć mu lokal i wszystkiego dopilnować. Udało się. Polecił ją dalej. Gdy telefon się rozdzwonił założyła działalność. Pamiętano ją z pensjonatu, chwalono. Z kilkoma lokalami podpisała umowy, kontakty z różnymi dostawcami miała, musiała tylko się odważyć. Tylko albo aż. Bywało różnie, były szef próbował niejednokrotnie jej zaszkodzić, jednak zaciskała zęby i pracowała sumiennie. Jest panią własnego losu, wyrabia sobie markę. Telefon wciąż wibruje. Jest dobrze.
Można? Można!

Podoba Ci się ten post?
Udostępnij go.
Wiele kobiet musi go przeczytać.
Jesteś jedną z nich? Gratuluję!
Chcesz być jedną z nich? Dasz radę!
Obserwuj mój blog Poli Ann
Warto!
Image by Pixabay

ZMĘCZENIE

 



- Po co jeździsz?
- Bo lubię.
- Jak można lubić coś, co czyni cię zmęczonym?
- Ale to pozytywne zmęczenie.
- Zmęczenie to zmęczenie.
- Nie. To negatywne czyni cię nieszczęśliwym. To pozytywne sprawia, że wskakujesz pod prysznic, oczyszczasz się, a ciało jest ci wdzięczne za ruch.
- Taa, może ci jeszcze podziękuje
- Jasne. Jest smukłe, silne, jędrniejsze, więcej wytrzyma.
- Na pewno...
- Na pewno. Próbowałeś?
- Nie.
- To spróbuj.
- Po co?
- Żeby mieć zdanie na podstawie doświadczenia, a nie tylko przypuszczeń.
- Nie chce mi się.
- Ok, twoja sprawa.
- Nie rozumiem cię.
- Nie szkodzi. Najważniejsze, że ja siebie rozumiem:)
PS. Dziś pokonane 40 km, pierwszy raz w tym roku, było ciężko, pod słońce i pod wiatr. Gdańsk nie jest łatwy, morenowy krajobraz daje rowerzystom w kość, ale cieszy oczy. Zawsze jest coś za coś. I wiecie co? Warto było tak się zmęczyć.
Zdjęcie zrobione, gdy już wykąpana chowam bicykl do garażu. Wiadomo, jak się pokona te cztery dychy to lico troszkę inaczej wygląda (czyt. czerwone, spocone, makijaż rozmazany, w sumie to tusz, bo żadnych makeup'ów solidnych na wyprawę rowerową nie nakładam, tyłek trochę boli, więc mina też taka nie bardzo:)))

KOMPLEMENT

  - Ładna sukienka. - No coś ty, stara. - Ślicznie dziś wyglądasz. - Nie przesadzaj. - Do twarzy ci w tych okularach. - E tam. Zwykłe oksy. ...