9. SIERPNIA

 



Ano tak, faktycznie dziewiątego sierpnia każdego roku mam swoje święto. Jako zodiakalna Lwica, pojawiłam się z przytupem, bo mama niczego nieświadoma jeszcze pomidory czy ogórki do słoików kładła, kiedy to ja trochę wcześniej pchałam się na ten świat. Na szczęście powiła mnie ponoć szybko, w miarę boleśnie (bezboleśnie się nie da), bo czekając na ten największy ból, uświadomiła sobie, że oto jest stała się matką niejakiej dziewczynki - jako że z tych zamierzchłych czasach, w jakich mnie spłodzono, badania USG bez znajomości to się nie robiło. Kolorowo nie było, bo mnie szybko w inkubator wsadzili, tam też chrzcili i generalnie dużych szans mi nie dawano, ale ja dałam radę. W końcu Lwica i jestem! Na przekór wszystkiemu i wszystkim!
Miałam być Adasiem albo Grzesiem, no ale między nogami nic mi nie majtało, to zostałam najpierw, uwaga: Martą, ale że tatuś mój Marty nie bardzo lubił, to samowolnie zarejestrował mnie jako Ankę Maryśkę, o czym moja rodzicielka dowiedziała się dopiero po kilku dniach. Że ta moja mam to nerwowo zniosła, to biję jej brawa na stojąco. Chłop se imię zmienił (w sumie nie se, tylko mi), a jej to nie przeszkadzało:))
Jestem zatem Ania, Anka, Anna, Anusia, Aneczka - jak kto woli. Z bujna grzywą, kochająca lato. Trochę jednak poszkodowana, bo latem nigdy imprezy zrobić nie mogę. Wszyscy na urlopach. Co poradzić, nie może być przecież za idealnie.
Dobrze, że ten fejsbuk jest to trochę milej na duszy. Życzenia idą jak szalone od tych, których na oczy nie widziałam, ale którym włażę w życie, bo przecież piszę tym ludziom niemal codziennie. Zawracam im głowę swoimi przemyśleniami i historiami, a oni chcą mnie czytać. I tak myślę sobie (rany, to już czwarty raz dzisiaj:), że ten blog to był chyba nie taki zły pomysł. Bałam się bardzo, a jednak ruszyło. I te życzenia. Odlot!
Co roku zachodzę w głowę, gdy bliscy pytają, co bym chciała na urodziny. A ja nigdy nie wiem. Sukienkę dziesiątą z rzędu? Te modne buty, które za miesiąc już nie będą modne? Perfumy? To akurat dobry pomysł, ale czy potrzebuję ich już? I te pe i te de.
I dochodzę do wniosku, że nie bardzo wiem. Bo bez rzeczy materialnych mogę się obejść bez problemu. Kocham szpilki (hmm, te cieliste na przykład, miodzio) kolczyki i torebki. I sukienki (ostatnio długa w kwiaty). Książki...hmmm, to chyba z dziesięć musiałabym dostać:)) ale nie muszę, bo jako trochę romantyczna dusza, wolę rzeczy nieoczywiste. Coś hand made na przykład, bukiet kwiatów, polnych najlepiej lub wierszyk ładniutki. Choć młoda to stara wnętrzem doceniam te ponadczasowe wartości - czas z kimś, zdrowie, uśmiech, wspólny posiłek, wyhaftowaną serwetkę czy spacer. I kilka ciepłych słów na deser. Jak wczoraj:)))
Dziękuję bardzo za życzenia, niespodzianki, kwiaty, prezenty i obecność (szczególnie tych, które całkowicie milczały cały dzień udając, że zapomniały
Jestem cały czas chyba w najlepszym momencie swojego życia (choć wierzę, że ten naj najlepszy jeszcze przede mną).
Patrzę i widzę, co osiągnęłam, zbudowałam, ile się nauczyłam.
Idę do przodu, czasem biegnę, czasem wolnym spacerkiem. Nie za wszelką cenę.
Uczę się odpuszczać (karma zrobi swoje)!
Nie muszę nikomu nic udowadniać, a jeśli już to sobie jeśli chcę!
Wiem, co i ile umiem, ale wciąż się rozwijam.
Okiełznałam demony.
Zbieram odwagę na kolejne kroki.
Lubię siebie. W końcu. Znam moje mocne strony.
Patrzę na zdjęcia i widzę fajną babkę.

Komentarze

Popularne posty