O NAUCZYCIELACH KU REFLEKSJI

 



Dzień bez artykułu o nauczycielach w mediach społecznościowych jest chyba dniem straconym. Serio, niedobrze już się robi. Nawet samym belfrom.
Bony na laptopy. Krzyku było tyle. Część dostała, część nie. Póki co otrzymali je nauczyciele podstawówek, inni (licealni i przedszkolni) czekają, czują się sfrustrowani i potraktowani niesprawiedliwie. I niestety nie sprzyja to solidarnej postawie.
I nie bardzo wiem, skąd oburzenie dookoła. Przecież dziś komputer to podstawowe narzędzie pracy. Czy innym pracownikom z budżetówki się wypomina, że mają na czym pracować? Och i zanim podniesiecie larum, że ten laptop używamy będzie w domu od razu dodam, że owszem - będzie używany z dziką premedytacją, celem przygotowania lekcji, dokumentacji czy wyszukania materiałów edukacyjnych. Bo takie rzeczy belfer robi najczęściej w domu. W szkole uczy. Wtedy nie ma czasu na papierkową robotę, na sprawdzenie testów czy wypełnianie tabelek. A na przerwie, jeśli już takową ma do własnej dyspozycji, najczęściej leci do łazienki, a potem (jeśli zdąży) po łyk zimnej już kawy. Taki lajf. Jednak wciąż odnoszę nieodparte wrażenie, że ten laptop stoi kością społeczeństwu w gardle.
Generalnie, byle jaki artykuł, wzmianka i już wiadra pomyj wylewa się na tych, którzy kształcą nasze dzieci i młodzież. I trudno jest nie zareagować. Ileż można!
Gdy inne grupy zawodowe walczą o podwyżki to jest cisza. I niech walczą! Popieram. Trzeba szanować siebie i innych. Ale co w tym złego, że belfer też walczy o swoje? Że od kilku ładnych lat poza nędznym wyrównaniem nie dostał żadnej, ale to żadnej podwyżki. Że jego pensja jest niemal równa najniższej krajowej, a ilość obowiązków wzrosła w błyskawicznym tempie.
I jak w końcu na naszych kontach zobaczyliśmy jakieś ruchy (niestety nie takie jakie obiecano, co mnie oburzyło, ale i tak przyznać trzeba, że kwoty te były najwyższe od kilku lat), znów wrze w internetach.
Że ile to belfer nie zarabia? - Wciąż za mało.
Jakim prawem? - Takim, że za pracę należy się wynagrodzenie.
Niewątpliwie każdy nas trafił na niekompetentnego nauczyciela, tak jak i na lekarza, urzędnika, rzemieślnika. I czy na te profesje wylewa się zewsząd taki hejt? Nie żebym namawiała. Wręcz przeciwnie. Cały czas jestem zdania, że każdy zawód należy doceniać i mieć świadomość, że w gronie świetnych fachowców znajdą się partacze. Ale nie!
Nauczycieli świetnych się nie chwali. Nauczycieli się tak po prostu, dla zasady, w tym kraju nienawidzi. To już nie jest brak sympatii, lecz wyraz pogardy. Spędzamy z Waszymi dziećmi połowę dnia, wspieramy, uczymy, często pierwsi diagnozujemy problemy, a i tak jesteśmy oceniani przez pryzmat Waszych negatywnych doświadczeń.
Serio aż taki brak zaufania? Skoro tak, to może warto skorzystać z możliwości edukacji domowej. Rodzic sam uczy swoje dziecko, ma realny wpływ na proces kształcenia, ale uwaga - sam ponosi za to odpowiedzialność. Jeśli nie zamierza skorzystać z tej opcji to może warto zaufać? Byłoby wszystkim łatwiej, naprawdę. Można się wspierać, a nie rościć prawa, żądać, oczekiwać. I nie pluć jadem nie mając pojęcia jak ów fach wygląda od kuchni. W szkole się pracuje. Jest się wyeksploatowanym emocjonalnie i intelektualnie, a co najważniejsze - jest się odpowiedzialnym za edukację, zdrowie i życie Waszych pociech.
A jeśli już o tym mowa to pozwólcie, że poruszę tutaj jeszcze jedną kwestię, o której trąbią internety. Wiosna się zbliża to i temat wyjść i wycieczek ostatnio dziwnym trafem na wielu portalach jest szeroko omawiany. Jakże nęcące nagłówki wołają:
"Nauczyciel nie chce ma wycieczkę!"
"Dzieci płaczą, bo pani w szkole zła."
"Nauczyciel domaga się pieniędzy za wycieczki."
No cóż. Sama się nabieram i czytam te często już na początku negatywnie nacechowane artykuły. I dowiaduję się, jakim to jestem potworem skoro nie chcę jechać z uczniami na zieloną szkołę czy wycieczkę do Krakowa. Ano nie chcę! Mam prawo. A czy ktoś z Państwa świadomie przez kilka dni pracuje za darmo, dwadzieścia cztery na dobę, z odpowiedzialnością obarczoną jednak niemałym ryzykiem? Wiecie, na wyjazdach fantazja dzieci nie ma granic tak samo jak i pretensje rodziców jeśli ktoś obetrze kolanko czy ubrudzi spodenki. O cięższym kalibrze zachowań nawet nie wspomnę. Podkreślę jedynie, że dzisiejsi rodzice się nie hamują i od razu działają. Człowiek więc najzwyczajniej w świecie się boi. Po co tak ryzykować, nie zarobić, się narobić i jeszcze zebrać baty? Czasy, kiedy to my lub nasi rodzice wyjeżdżali bezpowrotnie minęły. Dlaczego belfer ma poświęcać swój prywatny czas, zdrowie i nerwy nie dostając za to wynagrodzenia? Ja wiem co powiecie - bo ma misję. Ależ oczywiście, że ma. Do uczenia, przy tablicy. Gdyby chciał organizować wycieczki pracowałby w sektorze turystycznym. Proste. Natomiast jeśli oczywiście jakiś nauczyciel ma ochotę na takie wyjazdy, proszę bardzo. Chwała mu, ale na litość boską, niech to będzie jego decyzja!
Może warto spojrzeć na tę kwestię z innej strony? Bez pretensji i jadu? Może należy spojrzeć na belfra jak na człowieka, który ma rodzinę/pasje/swoje prywatne życie i ma prawo wyznaczyć granice. Tyle trąbimy o wzajemnym szacunku. Podarujmy go sobie nawzajem. Nie musimy się lubić, zgadzać też nie, ale szanować się jak najbardziej by wypadało.
Ku refleksji...

Komentarze

Popularne posty