DZIEŃ KUNDELKA
Ależ stare zdjęcie! Mam tu chyba siedemnaście lat i próbuję zapozować do zdjęcia z moim pierwszym psem - kundelkiem. Sunia ta zamieszkała z nami, gdy byłam w ósmej klasie. Byłam już na tyle duża by z nią wyjść i się nią opiekować. Oczywiście część obowiązków spadła też na moich rodziców, szczególnie gdy wyjechałam na studia.
Nuta, bo tak się wabiła, była malutkim psiakiem, głośnym i początkowo bardzo nieusłuchanym. Uciekała nam, gdzie pieprz rośnie. Bardzo szybko zrozumiała po co wychodzi się na dwór. Była bardzo mądra. Wiedziała jak nas podejść by dostać smakołyk. A kapcie gryzła tylko mojemu tacie:)
Gdy była szczeniakiem potrafiła tak się schować i zasnąć, że szukaliśmy jej nawet na dworze myśląc, że wypadła przez balkon. Ale nie! Ona się po prostu chowała za szafkę w kuchni, koło kaloryfera, gdzie było jej cicho i ciepło.
Bez ceregieli ładowała się do łóżka, moszcząc się na poduszce. Nie znosiła kąpieli, ale tarzanie w śmierdzących rzeczach jak najbardziej. Lubiła też pływać. Kiedyś wystartowała do jeziora, za ptakiem jakimś bodajże. Sęk w tym, że była to zima, jezioro w połowie przymarznięte, a więc woda była lodowata. Do domu tata niósł ją pod kurtką. Tak się trzęsła.
Moja mama była człowiekiem od karmienia. Gdy tylko kręciła się w kuchni, Nuta nie odstępowała jej na krok licząc na to, że coś jej skapnie. No i zawsze coś dostała.
Nuta żyła kilkanaście lat. Długo była okazem zdrowia. Potem zaatakował ją nowotwór. Cierpiała bardzo. Moi rodzice z nią nie spali całymi nocami. Ja mieszkałam już w Gdańsku nie do końca świadoma jak zły jest jej stan.
Nuta zasnęła w pewien lipcowy dzień w gabinecie weterynaryjnym na włocławskim Michelinie, w spokoju, otoczona miłością i profesjonalną opieką. Dała nam dużo radości, a moim rodzicom zapewniała rozrywkę gdy już wyfrunęłam z domu.
#dzieńkundelka
Komentarze
Prześlij komentarz