NIE TO NIE

 


Jestem oburzona. Jestem wściekła i sfrustrowana. Stąd mój wczorajszy krótki post, ale że dostaję od Was wiele zapytań oraz opisujecie mi swoje historie, postanowiłam rozwinąć moje słowa.
Jako obywatelka, Polka, Europejka, kobieta, matka jestem przerażona. Wczoraj dane do wiadomości informacje o decyzji prokuratora dotyczącej czynu taksówkarza wobec szesnastoletniej dziewczyny bardzo mną wstrząsnęły.
Okazuje się, że można zaczepić dziewczynę/kobietę, dotykać ją w sposób taki, że ona czuje się zagrożona, całować ją, zatrzasnąć drzwi samochodu i mimo wszystko nie zostać odpowiednio ukaranym.
Okazuje się, że takie skandaliczne zachowanie nie jest traktowane jako czynność seksualna (a za takową sprawcę czeka inna kara). To ja się do cholery pytam - co to jest? Ktoś ma moim blogu zapytał czy to gra wstępna. Niestety mężczyzna.
Ludzie!!! Mamy dwudziesty pierwszy wiek, jesteśmy świadomi, cywilizowani i naprawdę nadal trzeba tłumaczyć, że choćby nie wiem jak chuć była silna to łapy trzeba trzymać przy sobie? Że nawet jeśli nastolatka wygląda poważniej to nic, ABSOLUTNIE NIC, nie można jej zrobić? I ta sama zasada dotyczy KAŻDEJ KOBIETY BEZ WZGLĘDU NA WIEK! A w obecnej sytuacji wydaje się, że mężczyzna dostaje przyzwolenie. Se pomaca, pocałuje, poślini, nacieszy oczy, nakarmi zgłodniały popęd i jest praktycznie bezkarny. Ot, najwyżej dostanie jakiś wyrok w zawiasach i kilka godzin prac społecznych. I jeszcze powie, że kobieta go szczuła, bo miała krótką spódniczkę albo dekolt. No krew mnie zalewa!
A słyszał kto, by się baba na chłopa zaczaiła, bo ten bez koszulki biega czy w szortach? I mówiła jeszcze, że ją w ten sposób zachęcał? No ku..wa nie! A kobiety też mają popęd seksualny i jakoś dają radę. Dziwne prawda? I proszę mi tu nie mówić, że kobieta raz chce a raz nie chce. Jeśli w jakimkolwiek momencie mówi "nie" to choćby nie wiem jak partner byłby napalony, powinien iść pod zimny prysznic i uszanować jej wolę. Bo taka jest niestety widać prawda, że niektórzy mężczyźni kobiet w tym kraju nie szanują. Dają jawną zgodę na cielesny podryw. Traktują kobiety przedmiotowo niczym lalki, których zadaniem jest sprawianie przyjemności płci męskiej bez względu na to czy one same tę przyjemność odczuwają. I nie godzę się na to!!! Jako kobieta, matka, nauczycielka. Nie wiem jakbym zachowała się w takiej sytuacji. Czy bym się broniła, krzyczała, czy też zastygła w przerażeniu. I żadna z nas nie wie. Wiem natomiast, że jako matka czy nauczycielka chciałabym kary dla zwyrodnialca, który w jakikolwiek sposób dotknąłby moje dziecko czy uczennicę. I nie godzę się na to, by nie nazywać rzeczy po imieniu. Molestowanie to molestowanie!!! To czynność seksualna lub czynność mająca na celu doprowadzenie do innej czynności seksualnej. Jak kobiety mają czuć się bezpiecznie w tym kraju, jeśli prawo nie stoi po ich stronie? Jeśli komuś wolno więcej i ktoś inny decyduje co to było? Jak mam wyjaśnić to mojej córce, że ma na siebie uważać tylko dlatego że jest dziewczynką? Że powinna chodzić zapięta po szyję, bo ktoś może uznać, że jest zbyt wyzywająca? Wolne żarty! Może zacznijmy od edukacji seksualnej młodzieży i nauczmy chłopców jak należy traktować koleżanki, by w dorosłym życiu nie zrobili nikomu krzywdy tylko dlatego, że ich członek stanął na baczność?
Gdy Szanowny Pan Czarnek mówi o cnotach niewieścich zapytajmy gdzie są cnoty rycerskie? Czy my żyjemy w kraju patriarchalnym, gdzie kobieta nie może stanowić o sobie?!!
Łapię się za głowę, rzucam zaklęcia (czytaj: rzucam mięsem) i ponownie dochodzę do wniosku, że w tutaj kobiet się nienawidzi. Czy tylko dlatego, że nic nam nie majta między nogami to jesteśmy gorszym sortem obywateli? Nosz k...rwa nie! Ja się pytam, gdzie jest ta prawda i sprawiedliwość zatem? Słów brak.
Zgadzasz się?
Podaj ten post dalej.
Obraz Gerd Altmann z Pixabay

NAJSZCZĘŚLIWSZA DZIEWCZYNA NA ŚWIECIE

 


No tak, była przecież taka szczęśliwa, bo na palcu lśnił wielki pierścionek z diamentem, który nosiła jego ukochana babcia.
Była szczęśliwa, bo dzięki wyrzeczeniom schudła do rozmiaru XS i poddała się zabiegowi zmniejszenia obfitego biustu, który przyciągał uwagę płci przeciwnej, a z niej czynił obiekt seksualny.
Była taka szczęśliwa, bo robiła karierę, nosiła drogie torebki i buty. Bywała na przyjęciach, na których każdy chciał się pokazać.
Była taka szczęśliwa, bo zazdrościli jej urody, pracy i faceta jak z żurnala.
Była szczęśliwa, bo świat jaki zaprojektowała sobie wokół miała pod kontrolą. Nic nie mogło jej zaskoczyć. Zawsze wiedziała co ma powiedzieć. Wyreżyserowała każdą chwilę. Dyplomatyczna, czujna, czarująca. Pozornie pewna siebie. Na zewnątrz twarda skała, wewnątrz płynna gorąca lawa.
Uszczęśliwiała także innych, mówiła im co chcą usłyszeć.
Była szczęśliwą nakręconą lalką wykonującą wyuczone ruchy, uśmiechającą się ma pokaż, robiącą obrót na hasło. W łóżku z tym wymarzonym facetem skupiona na nim, głucha na własne potrzeby.
Była taka szczęśliwa z tym przyklejonym uśmiechem, na niebotycznych szpilkach w ołówkowej spódnicy na wdechu, byleby zachować nienaganną sylwetkę. Ze ściśniętą żuchwą, byleby nie powiedzieć za dużo. Nie wygadać się i nie zdradzić co tak naprawdę myśli. Nie przyznać się do tego, co w głębi czuje. Nie wracać do przeszłości. Grać swoją rolę pierwszorzędnie. Wyprzeć ze świadomości to, co sprawiło, że szczęśliwa będzie chciała być na siłę. Że to szczęście sobie wmówi, choć ciało i podświadomość będą krzyczeć.
Jak wtedy gdy miała kilkanaście lat, wypiła za dużo na imprezie i on ją wszędzie obmacywał i lizał. Gdy ten drugi skorzystał z okazji, że ona już leży i wszedł w nią nie zważając na to, jak się broni. Kiedy ten trzeci chciał ją odprowadzić do taksówki, a zawlókł do jakiegoś pokoju i rzucił na łóżko. I wmawiał jej, że tego chce. Że po to kusi dekoltem i krótką spódniczką i niech nie udaje świętej, bo wszyscy wiedzą jaka jest. Sama tego chciała, by ją przelecieli, więc to zrobili.
To wtedy po raz pierwszy poczuła, że brakuje jej powietrza, że dusi się we własnym ciele i go nienawidzi. W szkole huczało od plotek. Ona sama bała się iść na policję, a gdy za namową przyjaciółki poszła, nie wytrzymała presji pytań.
Jak była ubrana?
Ile wypiła?
Jaki miała makijaż?
Czy tańczyła?
Jak dziewczyna ma udowodnić, że choć była pijana to nie chciała współżycia?!
Że krótka spódniczka i obfity biust to nie jest zaproszenie do seksu? Że została zgwałcona przez kolegów ze szkoły, którzy kolejnego dnia zachowywali się jak gdyby nigdy nic, a gdy tylko zorientowali się, że ona może zacząć mówić, rozpuścili plotki. Zmiażdżyli ją i fizycznie i psychicznie.
To dlatego nie walczyła o ukaranie sprawców.
To dlatego zagryzając wargi przemykała szkolnym korytarzem dźwigając swój sekret.
To dlatego postanowiła, że będzie szczęśliwa, że będzie grała i mówiła ludziom to, co chcą usłyszeć. Na studiach schudła, uzbierała na operację biustu, nauczyła się grać pewną siebie. Dostała niezłą pracę i poznała tego jedynego. I zaczęła być szczęśliwa, choć przeszłość ją uwierała, przypomniała o sobie w najmniej spodziewanych momentach. Była jej niewolnikiem. Zaplątała się w swoich kłamstwach. Sama już nie wiedziała kim jest.
Pewnego dnia obudziła się i uznała, że dalej już tak nie może. Dusiła się, demony tańczyły jej w głowie. Oddała pierścionek, odwołała ślub, spotkała się z jednym z oprawców. Zaczęła być sobą. W końcu. Zaczęła mówić to, co naprawdę myśli. Zaczęła nosić to, co lubi. Zaczęła oddychać głęboko. Skonfrontowała się publicznie z przeszłością. Stawiła czoła plotkom. Wypiła za dużo. Śmiała się, bawiła, bo miała do tego prawo. Miała obfity biust, bo taką miała naturę. Nie kusiła, nie prowokowała, mówiła "nie", odpychała. Nie mieli prawa jej rozebrać. Nie mieli prawa wykorzystać jej stanu upojenia dla swoich seksualnych potrzeb. Nie mieli prawa jej zgwałcić. Nie mieli prawa szargać jej imienia.
Dziś ona to wie. Mówi o tym głośno. Skłania inne kobiety do mówienia prawdy. A tych reaguje coraz więcej. Piszą, mówią, otwierają się. A ona, bez tego gorsetu i udawania kim nie jest, dopiero zaczyna rozumieć, że ma prawo być szczęśliwa i może bezkarnie się tym cieszyć. I tak, jest szczęśliwa.
Udostępnij ten post.
Jest on ważny.
Czytaj mnie.
Wiem, że warto.
Image by Pixabay

KOBIETY KOBIETOM

 


Dziewczyny serio bywamy wstrętne. Uwielbiamy dogryzać, dowalać szczególnie innym kobietom. I w głowie mi się nie mieści, czemu jesteśmy tak wredne. Najlepiej plucie hejtem wychodzi nam w internetach. O tak, wtedy jesteśmy tej dyscyplinie mistrzyniami świata.
Obserwujemy celebrytki i dajemy popis swoich językowych umiejętności.
Ta ma zmarszczki. "To by coś z sobą zrobiła no patrzeć się nie da."
Ta botoks wstrzyknęła. "No jak lalka. Fe!"
Ta gruba. "Powinna schudnąć."
Ta chuda. "Przytyłaby trochę."
Ale się wymalowała. "Staro wygląda.
Bez makijażu do ludzi?! Okropna!"
Ciągle coś reklamuje. "Już nią rzygam."
Uuu zniknęła z mediów. "Pewnie pije i po karierze."
Schudła po ciąży. "Na pewno miała operację zresztą tyle kasy ma to może."
Nie schudła po ciąży. "By się wstydziła. Wygląda jak baleron."
Ma nowego faceta. "No ba, odbiła innej. Czego to dla kariery się nie robi?"
Nie ma faceta. "No tak, nikt jej nie chce."
Ćwiczy. "Ale się chwali. I tak ma stare ciało."
Nie ćwiczy. "Mogłaby się ruszyć. Jest taka sflaczała."
Założyła golf z aplikacjami. "Jezu, po co się tak wystroiła, jak choinka."
Założyła sukienkę. "No i po co te chude/grube nogi eksponuje. Brzydkie toto."
Namawia do samokontroli piersi. "Znawczyni się udała od siedmiu boleści."
Nie podejmuje żadnych społecznych akcji. "Egoistka. Tylko by coś reklamowała i kasę zbierała."
Dziewczyny drogie! Baby kochane! Serio będziemy tak się lały po pysku każdego dnia? Będziemy tak sobie dogryzały i pluły jadem gdzie popadnie? A gdzie do cholery jest solidarność jajników? Gdzie wsparcie? Wiemy jak nam trudno w życiu. Nie ma co, płeć brzydsza ma naprawdę fory w wielu dziedzinach. Na tych samych stanowiskach mężczyźni zarabiają więcej. Mężczyzn się faworyzuje, bo w ciążę nie zachodzą i zwolnienia brać na dzieci nie będą. Bo nie będą narzekać na bóle miesiączkowe czy nadczynność tarczycy. To często mężczyźni decydują czy kobieta zrobi karierę. To jej proponują awans przez łóżko. To ją łatwiej nazwać puszczalską podczas gdy w takiej samej sytuacji on będzie macho albo co najwyżej zimnym draniem.
Przykładów można by tu mnożyć, ale ten post nie ma na celu linczowania płci przeciwnej. Ja chcę byśmy się Kobity ogarnęły!
Mamy pod górkę z tym okresem, goleniem nóg, rodzeniem dzieci, menopauzą i milionem innych spraw. I zamiast się wspierać to podkładamy sobie nogi. Kto najwięcej hejtuje celebrytki? Inne baby! No ku**a mać! Zauważyłyście by panowie hejtowali innych panów? No ku**a nie! Bo po co? Oni se dadzą po pysku co najwyżej i po sprawie. A baby nie! My musimy cichaczem, z przyklejonym uśmiechem dowalić innej babie. A nie można się cieszyć, że którejś się coś udało? Że się wybiła? Błagam Was. Jeszcze sto pięćdziesiąt lat temu miejsce kobiety było w kuchni, nie miała praw wyborczych. Miała być ładna, powabna, skromna i płodna. To po te nasze prababki walczyły, byśmy sobie teraz do gardeł skakały? Niech se te Cichopki, Rozenki, Gwity, Opozdy, Koroniewskie, Lewe, Chody i inne będą szczęśliwe. Niech robią kariery, zarabiają kasę, rozwijają się. Niech pokazują, że kobieta może!!! Bo może do cholery jasnej! Wspierajmy się, kibicujmy sobie. Bijmy brawo tym, którym się udało. Te dziewczyny ciężko pracowały na swój sukces. A jeśli miały szczęście to też dobrze, bo to znaczy, że wszystko jest możliwe. Że kobiety mogą się realizować, iść do przodu i zdobywać szczyty. A reszta powinna im jak nie gratulować to chociaż nie rzucać kłód pod nogi ani nie pluć hejtem. Przecież jesteśmy takie fajne. Nie musimy się dowartościowywać szyderczym komentarzem. A jak któraś musi to trzeba przepracować temat. Dogadać się z sama ze sobą.
Wiecie w tym całym bałaganie chodzi o to, by kobieta poprawiła koronę innej kobiecie nie mówiąc o tym nikomu. Ot, cały sekret. Przykre jeśli współczesne kobiety wciąż tego nie rozumieją...
Udostępnij ten post jeśli się z nim zgadzasz.
Jest on ważny. Kobiety muszą go przeczytać!
Zostań na mojej stronieoPoli Ann Warto.
Image by Pixabay

DRONY

 


DRONY - o współczesnym rodzicielstwie słów kilka
Helikoptery - tak nazywamy współczesnych rodziców, którzy nie odstępują swoich pociech ani na krok towarzysząc im dosłownie wszędzie. I nie mówię tu o raczkujących szkrabach, które faktycznie trzeba mieć na oku. Ani o przedszkolakach, które chodzić umieją, ale wciąż wymagają obecności dorosłego. Mówię tu o dzieciakach ze szkoły, co najmniej dziesięcioletnich.
Rodzice-helikoptery pomagają, wspierają, ale też i wyręczają, załatwiają wszystko za swoje pociechy. Nawigują, prowadzą, śledzą. Są blisko, na każde zawołanie czy nawet skinienie.
Niby ułatwiają im żywot, bo przecież nimi samymi tak się nie opiekowano. Do szkoły chodziło się samemu, z kluczem na szyi. Czasem trzeba było zrobić obiad czy chociaż obrać ziemniaki. O sprawach szkolnych rodzicom za dużo się nie mówiło. Lekcje robiło się samemu. Czasem może pomogli przy pracy na technikę jak karmnik trzeba było zrobić. Albo mama pomogła jakiś ścieg wyszyć na skrawku materiału. Do szkoły dygało się samemu. Przez park, las czy pół osiedla i jakoś dawały radę. Mama w szkole bywała tylko na wywiadówkach lub nie daj Boże, gdy się coś zbroiło. O połowie rzeczy nie wiedziała i każdy był szczęśliwszy.
Dziś rodzice zmienili front. Inwigilują dzieci, wspierają, wiedzą wszystko, są wszędzie. Jakiś czas temu nazwano ich helikopterami. Ostatnio zaś pojawiło się nowe określenie: rodzice - kosiarze. Ci poszli o krok dalej - torują drogę, wygładzają ją, prostują usuwając wszelkie przeszkody. Nawet najdrobniejsze kamyczki, więc dzieciaki kroczą uśmiechnięte lekko w podskokach radośnie, bez wysiłku, a potem spadają na twardą, kamienistą rzeczywistość. Byle starcie i siniak są tragedią. A mamuśki kosiarki już lecą z plasterkiem.
Kosiarze to niezłe określenie, jednak ja uważam, że współcześni rodziciele to drony. Tak, dokładnie. Drony. Wyspecjalizowane drony zawsze w pobliżu swoich latorośli. Nagrywają filmy, podsłuchują, inwigilują. Są obok 24/7, wiedzą wszystko, prasują drogę jaką dziecko kroczy, zapewniają confetti i fanfary, a gdy pociecha się zachwieje od razu podlatują i chwytają, byleby tylko nie było żadnego zadrapania. Drony rozwiązują wszelkie problemy, nawiązują za dzieci relacje, załatwiają wszystkie sprawy w szkole, a gdy tylko dzieciak się skrzywi, od razu jest atak na wroga, bowiem każdy kto towarzyszy dziecku drona i go nie wyręcza jest tym złym.
Zła pani w sklepie, bo nieprzyjaźnie spojrzała.
Zły lekarz, bo nie dał naklejki i był poważny.
Zła pani nauczycielka, która postawiła tróję, choć dron uczył się z dzieckiem przecież i zaręcza, że ten wszystko wie.
Zła pani korepetytorka, bo kasę bierze, wymaga i ma czelność mówić, że się pociecha nie przygotowała.
Dron wie przecież wszystko lepiej. Widzi, nagrywa, zapisuje, śledzi, więc ma prawo osądzać, krytykować. Jego naczelnym obowiązkiem jest być obok, kierować pomagać, wspomagać, ratować, ułatwiać, eliminować, upraszczać.
Dron nie wie, że jest stronniczy, że bywa niesprawiedliwy i nieobiektywny. Że swoją obecnością krzywdzi, że nie wspomaga, a wyręcza i okalecza swoje ukochane dziecko. Że czyni z niego kalekę, która rozpieszczana do granic możliwości nie wyrobi na pierwszym lepszym zakręcie. Która bez drona nie jest w stanie samodzielnie funkcjonować. Która wciąż monitorowana nie wie, że popełnianie błędów do element nauki, że życie bywa niesprawiedliwe, że to, że ktoś ma inne zdanie nie oznacza, iż jest wrogiem. Że ludzie się różnią i subiektywnie patrzą na świat. Że rodzice są ludźmi i też popełniają błędy. Że po upadku trzeba wstać, samodzielnie!!!
Drony wyspecjalizowały się w swojej działalności. Są naprawdę świetne w tym co robią. Znakomicie wyręczają. Doskonale usuwają przeszkody. Skutecznie eliminują wrogów. Dokładnie monitorują każdy ruch obserwowanego i nawigują go podczas wędrówki.
Pytanie czy taka jest rola rodzica i jak dzieci dronów poradzą sobie w dorosłym życiu...?
To wazny post, proszę udostępnij go.
Skomentuj, jestem ciekawa Twojego zdania.
Obserwuj moją stronę Poli Ann
Warta jest Twojego czasu.
Image by Pixabay

4. ROCZNICA BLOGA POLI ANN

 


Kolejny ważny rok za mną.
Dlaczego piszę o jakiejś rocznicy, skoro do Sylwestra mamy jeszcze trochę czasu?
Cztery lata temu kompletnie nie wiedząc czy to w ogóle ma sens, założyłam tę stronę. Instruowana przez koleżankę, bo dopiero co założyłam profil, pod który podpięłam ten blog.
Poli Ann Blog to stworzone całkowicie przeze mnie miejsce gdzie najpierw nieśmiało, a potem coraz odważniej publikowałam własne teksty.
To blog założony najpierw anonimowo, na tydzień, miesiąc, rok, by sprawdzić czy ktoś to w ogóle będzie czytał. Przez dwanaście miesięcy nie zdradziłam kim jestem, nie pokazałam twarzy. Chciałam, by teksty broniły się same.
Ja, kompletna ignorantka medialna rzuciłam się na głęboką wodę i wciąż się utrzymuję na powierzchni. Piszę o wszystkim. Nie ma dla mnie tematów tabu. Nie boję się krytyki. Stałam się twardsza i pewniejsza siebie.
Po roku od założenia bloga wydałam swój debiutancki tomik opowiadań "PORTRETY". Wówczas to poznaliście mnie we własnej osobie. I zapewne wiele osób zaskoczyłam. Zresztą siebie samą też.
Ten blog to moje drugie dziecko. Oddaję mu dużo czasu i energii. Wciąż piszę, tematy leżą dookoła. Okazało się, że nieźle radzę sobie w tworzeniu dłuższych form literackich. Napisałam dwie powieści obyczajowe "Listy do Emki" i "Moją Drogą I...", które cieszą się świetnymi opiniami.
Otworzyłam się przed Wami. Opowiedziałam swoją historię i choć mam wrażenie, że napisałam już o wszystkim, ciągle tworzę nowe teksty.
Nie boję się już. Znam swoją wartość. Wiem, że mam dobre pióro i coś do powiedzenia. Pragnę, by rzesza odbiorców się powiększała. Wiem, że mój blog jest tego wart. Chciałabym, by był jednym z najbardziej poczytnych w tym kraju. Może to wielkie marzenie, ale dlaczego miałabym po nie nie sięgać?
Dream big, do bigger, prawda?
Bardzo dziękuję stałym Czytelnikom, którzy czytają mnie co rano oraz Tym, którzy dopiero zatrzymali się tu na chwilę. Rozgośćcie się, zaczytajcie. Jest w czym!
Szczególnie dziś liczę na Wasze udostępniania i komentarze. Napiszcie czemu tu jesteście, co Was urzekło, jak się czujecie w moich progach?
Pamiętajcie ten blog istnieje, bo Wy jesteście po drugiej stronie.
Dziękuję Wam bardzo.
Kłaniam się nisko.

DAJĘ... NIEKONIECZNIE W SZYJĘ

 


Panie Prezesie i Pana Zwolenniczki!
Pozwolicie, że zacznę najpierw od kobiet. Wszak to one wedle dobrych manier mają pierwszeństwo.
Wiecie co Dziewczyny, wstyd mi za Was. I mówię to do każdej z Was tam siedzących i oklaskujących biednego rechoczącego człowieka. On Wam pluje twarz, a Wy udajecie, że deszcz pada i na dodatek pachnie. Na litość boską, Baby gdzie nasza solidarność??!!! Przecież w takich kwestiach jak macierzyństwo, ciąża czy kariera powinnyśmy się wspierać a mężczyzn słuchać tylko tych, którzy:
a) nie chcą nam zaszkodzić,
b) mają pojęcie, o czym mówią,
c) doświadczyli w życiu tego, o czym perorują.
Wasz Prezes pojęcia o związkach, małżeństwie, staraniu się o ciążę, samej ciąży, macierzyństwie i tacierzyństwie nie ma za cholerę, a Wy mu bijecie brawo podczas gdy on w głos się śmieje z Waszego durnego poddaństwa.
Przypomnę Wam Drogie Panie, że uprawnienie to mamy od dawna. Że kobieta ma prawo myśleć o swoim zdrowiu i życiu, decydować czy i z kim będzie uprawiać seks i czy będzie on prokreacyjny czy też (trzymajcie się mocno) rekreacyjny!
Kobieta jest świadoma swoich potrzeb, może być niezależna finansowo, ma prawo mieć pasje, karierę i życie takie, jakie chce i z kim chce.
I naprawdę nie pojmuję Waszego entuzjazmu. Jeszcze żebyście mdlały, bo Elvis przyjechał lub Beatelsi albo Czerwone Gitary to rozumiem. Jest co i kogo podziwiać. Ale tu? Człowiek Wam uwłacza, nabija się z Was, Waszych córek, sióstr, koleżanek, przyjaciółek, a Wy siedzicie biernie na tyłkach???
Hańba!
Hańba Wam i Panu także!
Tak się składa, że echa Pańskiej pożal się Boże przemowy nie milkną. I nie ma się co dziwić. Mamy świadome babki w naszym społeczeństwie, które nie pozwolą się obrażać.
Pan w żaden sposób nie ustosunkował się do swoich słów. No cóż. Można było się tego spodziewać. A pozwoli Pan, że przypomnę, że powiła Pana kobieta. Kobieta taka jak tysiące innych Polek. To tak gwoli ścisłości, gdyby Pan o tym zapomniał.
Widzi Pan zabieram tutaj głos, bo akurat jestem kobietą, matką, żoną, dobrą obywatelką. Wiem sporo o związku z mężczyzną, o trudnej ciąży, o chorobie w jej trakcie i myśli czy urodzę zdrowe niemowlę. Wiem co to strach o utrzymanie ciąży, szczęśliwe rozwiązanie i o samo dziecko. Wiem, co to łączenie macierzyństwa z pracą, chęć samorozwoju i bezwarunkowa miłość do córki. Wiem też co to walka o zdrowie, gdy rząd nie daje dotacji dla konkretnej grupy chorych. Niech chorzy se radzą sami.
Wie Pan, było ciężko, cholernie i jakoś nie czułam nigdy potrzeby dać se w szyję. Dawałam se za to w brzuch lub udo zastrzyki ratujące moje życie. Oj dawałam. A jaki odlot po nich był! Legalny! Pewnie lepszy niż u tych, co rzekomo przed dwudziestym piątym życia za kołnierz nie wylewają.
Ani ja ani bliskie mi kobiety ani te w moim otoczeniu nie dawały i nie dają se w szyję. Sięgam pamięcią daleko wstecz i nie przypominam sobie, by któraś z nich tak chlała, że zagrażałoby to jej zdolności do rozrodu.
Ale doskonale przypominam sobie moich kilka koleżanek z liceum, które mają niepełnosprawne dzieci.
Dwie kobiety w mojej rodzinie, które opiekują się dziećmi autystycznymi.
Znajomą, która nie może zajść w upragnioną ciążę, bo wytwarza jakieś przeciwciała, które sprawiają, że roni każde poczęte dziecko.
Sąsiadkę, która ma taką endometriozę, że chodzi w trakcie menstruacji zgięta w pół i nie może mieć dzieci.
Znajomą znajomej, która choruje na bezpłodność i jedynym ratunkiem dla niej jest in vitro. Jednak ona, dziewczyna pełna ciepła matką nigdy nie zostanie, bo na in vitro jej po prostu nie stać. Na adopcję zresztą też nie, bo nie ma odpowiednich warunków lokalowych. Całe czterdzieści metrów na kredyt, którego raty ostatnio tak dziwnie poszybowały w górę. Słyszał Pan o tym? Nie? No tak właśnie myślałam.
I wie Pan co, może Pana zaskoczę, takich kobiet jest caaałe mnóstwo i one w szyję se nie dawały i nie dają. Jedyne co, to jakoś dają sobie radę w tej popieprzonej rzeczywistości, gdzie znikąd pomocy ani wsparcia. Gdzie rząd zamiast wspomagać zabiera i obraża, zamiast przeprosić chowa głowę w piasek, zamiast mówić prawdę, manipuluje faktami.
A może w szyję se daje i nie wie, co się dzieje dookoła?
Przecież każdy mierzy swoją miarą prawda?
I wie Pan z tej złości to faktycznie chciałoby się wychylić kieliszek na skołatane nerwy, ale zapewne jak miliony innych odpowiedzialnych, rozsądnych Polek w tygodniu tego nie zrobię. Czy w weekend? Nie wiem, bo mam mnóstwo innych ciekawszych rzeczy do załatwienia aniżeli dać se w szyję.
Bo niech sobie Pan wyobrazi, ja chętnie sobie daję:
- luz,
- spokój,
- i wycisk!
To ostatnie polecam szczególnie. Jak się człowiek tak porządnie zmęczy to od razu zrobi się szczęśliwy. Życzę Panu tego, bo moim skromnym zdaniem szczęśliwy to Pan nie jest. A nieszczęśliwi ludzie chcą by inni też tacy byli. Całe szczęście (sic!), że Pan nas tylko wkurwia, a nie unieszczęśliwia!
Dodam jeszcze, że kobiety spełnione, które żyją jak chcą, u boku męża, partnera, partnerki, bez nikogo, z dzieckiem, ich całą gromadką czy bez, pracujące, robiące karierę, studiujące czy wychowujące swoje pociechy, dają z siebie wszystko, a w szyję dają jedynie w Pana wyobraźni z rzeczywistością niemającą na szczęście niczego wspólnego.
Łączę pozdrowienia
Poli Ann - kobieta współczesna, spełniona, wiedząca czego chce. Dumna z innych niedających se w szyję Polek, ale z Pana niekoniecznie.
Ps. Zdjęcie własne, z archiwum prywatnego. Pana zdrowie. Mam już dziecko i więcej niż dwadzieścia pięć wiosen, więc rozumiem, że mogę? Spokojnie, to było pytanie retoryczne. Ja decyduję i wiem, czy i kiedy dać se w szyję!

#DAWANIEWSZYJĘ

 


Szanowny Panie Prezesie!
Pan to nie da się kobietom nudzić. Naprawdę dba Pan o nasze ciśnienie lepiej niż poranna kawa z trzech łyżeczek, bez cukru i bez mleka.
Zastanawiam się cóż takiego strasznego Panu płeć piękna uczyniła, że jej Pan tak nienawidzi, tak nią gardzi i obraża?
Moim skromnym zdaniem Pan kobiet nie tylko nie znosi, ale także się ich boi. Jakże mało szacunku trzeba mieć do drugiego człowieka, by takie brednie opowiadać.
Doprawdy niesamowite!
Gwoli wyjaśnienia, kobieta to też człowiek, gdyby miał Pan jakieś wątpliwości.
Widzi Pan piszę dopiero teraz, bo w weekend pracowałam (w niedzielę także, olaboga!) i nie bardzo było kiedy naskrobać tych kilka słów. Jednak zrobił mi Pan weekend, nie ma co! Ciśnienie mi Pan żeś podniósł, za co w sumie powinnam być wdzięczna, bo jestem niskociśnieniowcem. Mogłabym też dać w sobie w szyję tylko tak się składa, że czynię to okazjonalnie. Poza tym mam więcej niż dwadzieścia pięć wiosen, więc statystyk Panu nie psuję. Tak więc byłam w pracy, dorabiając do mojej nauczycielskiej pensji i robiąc to, co naprawdę lubię i potrafię. Dałam radę!
Tak samo dałam radę dwanaście lat temu powić dziecko i wywalczyć leczenie, na które nie było dla mnie pieniędzy. Poddałam się terapii eksperymentalnej, jestem zdrowa i ku Pana zaskoczeniu nie daję sobie w szyję za często. Owszem zdarza się, mea culpa, czasem aperol sobie zapodać i o dziwo jestem, mimo to, dobrą matką, żoną i generalnie fajną kobietą bez względu na to, czy w szyję se dam czy nie.
Wie Pan co, nie bardzo mam na to czas i ostatnio pieniędzy nieco mniej, bo aperol spritz tanim trunkiem nie jest. Da Pan wiarę, że kupić prosecco poniżej trzech dych jest trudno? A aperola poniżej pięciu niemal niemożliwe? Ach burżujstwa mi się zachciewa prawda?
Ale do rzeczy.
Myślę sobie, co się Pan tak tych bab uwziął. I do rodzenia je zmusza? Czy kobiety w dwudziestym pierwszym wieku to maszynki do wydawania dzieci na świat? A pomyślał Pan jak je wspierać w tych wszystkich rolach, jakie przychodzi im wypełniać? Oj chyba nie!
Grunt by baba dzieci rodziła, za dużo nie gadała, posłuszna była, a i w szyję za dużo nie dawała. I szlus. Mission completed.
Tylko tu pojawia się problem. Wie Pan, mamy równouprawnienie. Babki są już bardziej kumate i świadome i tak się składa, że na porodówkę im ostatnio nie jest spieszno.
Niech mi Pan powie, czemu zmusza nas Pan do rozrodu w nieludzkich warunkach, patrzy na ilość a nie jakość, oczekuje poświęcenia totalnego, kładzenia własnego zdrowia i życia na szali w imię macierzyństwa, nie pyta o zdanie i potrzeby, nie akceptuje osób z inną orientacją seksualną? Wie Pan, że lesbijki też są matkami i to fantastycznymi i by nimi zostać na pewno nie dają se w szyję!
Matki dzieci niepełnosprawnych natomiast to są dopiero heroski, powinien być Pan z nich dumny. One se w szyje nie dają, choć w sumie powinny dla odreagowania, ale tak się składa, że nie mogą, bo są pielęgniarkami dla swoich dzieci 24/7 i w ciągłym biegu i strachu nie bardzo mają czas, by sobie dla kurażu chociaż jeden kieliszek wychylić.
Jak już sobie tak rozprawiamy, powiedz mi Pan, skoro już o dawaniu mowa, czemu nie wspomniał Pan o mężczyznach dających se w gardło? Przecież oni nasienie dają i takim to nasieniem kobiety zapładniają. I to już Panu nie przeszkadza i Pana nie martwi? A nie martwi Pana przemoc domowa gdy mężczyzna po tym ja da se w szyję to chce by mu żona dała, choć ona niekoniecznie ma ochotę i on przed, po lub w trakcie daje jej w twarz, po żebrach czy w brzuch? I to nie buziaka.
A nie martwi Pana depresja u młodych ludzi, samobójstwa i to że dzieciaki nie dają sobie rady z życiem?
A jak się zapatruje Pan na tych, co kobiecie swoje nasienie podarować chcą ale wbrew jej woli, w parku na ten przykład pod osłoną nocy? Śledzi Pan rejestr gwałcicieli?
Co im Pan powie? Żeby nie dali się złapać?
A co Pan powie pedofilom, świeckim i tym odzianym w sutanny także? Żeby dali sobie spokój czy na mszę dla spokoju ducha?
Naprawdę ciekawa jestem to i pytam. Wie Pan, kto pyta nie błądzi.
Zatem pełna nadziei czekam na rozwianie moich wątpliwości.
Z poważaniem
Poli Ann - kobieta, matka, żona, nauczycielka, blogerka, która to za często se w szyję nie daje, bo ciągle w niedoczasie ma w życiu co robić. Ot, kobieta jakich wiele!

DZIEŃ WIEDŹMY

 


Dzisiaj Dzień Wiedźmy!
No masz. Mogę w końcu świętować bezwstydnie i delektować się faktem, że z wiedźmami mi po drodze!
Wszak wiedźma to ta, co wie. A mnie życie już trochę przeczołgało więc i wiedzy mi przybyło. Trochę już doświadczyłam, widziałam, słyszałam, przeżyłam i oswoiłam demony, gdzieniegdzie wyluzowałam, włączyłam tryb "nie, bo nie i tłumaczyć się nie będę".
Wciąż się rozwijam, uczę asertywności, nie boję się mówić tego, co myślę. Mam świetną intuicję i inteligencję emocjonalną. Nabieram dystansu, gdzie nie mam ma coś wpływu, a gdy mam to walczę i używam czarów.
Na sabaty jeżdżę i owszem, i "knuję" z innymi wiedźmami. Miotła zawsze gotowa, zaklęcia już znam. Jest fajnie!
Pozdrawiam wszystkie Wiedźmy!
Jesteście tam?
Meldować mi się tu!

#DAJCIEŻYĆ

 


Drodzy Rządzący!
Wciąż zachodzę w głowę jak bardzo polityka wtrąca się w życie obywateli. I jako, że jestem płci żeńskiej to pozwólcie, że skupię się na kwestiach związanych z obywatelkami naszego wspaniałego kraju. O panach ściśle zaangażowanych nie zapomnę także, bo dzięki ich wsparciu "nie szłyśmy same".
Wciąż odnoszę nieodparte wrażenie, że kobiety w tym kraju są wiecznie na cenzurowanym. I dosłownie i w przenośni. Zagląda się nam pod spódnice, do łóżka ostatnio nawet do gardeł, ale nie w celach sprawdzenia czy aby infekcja się tam jakaś nie rozwija. Zagląda się nam do wnętrza, do macicy rzecz konkretniej ujmując. Rozlicza z płodów tam się znajdujących, kontroluje, nakazuje, zabrania grozi. Ale NIE POMAGA, NIE WSPIERA, NIE DOSTOSOWUJE RZECZYWISTOŚCI DO OBOWIĄZUJĄCYCH PRZEPISÓW!
Matki i ojcowie dzieci niepełnosprawnych alarmują, że wsparcie finansowe, jakie otrzymują na opiekę nad swoimi pociechami jest rażąco niskie. Błagam, serio 2119 złotych świadczenia pielęgnacyjnego i zakaz podjęcia jakiejkolwiek pracy zarobkowej???? Ja chyba śnię.
Cudownie jeśli taki rodzic ma wsparcie swojego męża/partnera czy swojej żony/partnerki. Wtedy jakoś, podkreślam (jakoś i naprawdę nie wiem jak) ciągną ten wózek. Umówmy się, leczenie, rehabilitacja, terapie są nieodzownym elementem życia osób niepełnosprawnych i kosztują bajońskie sumy. I jak napisała Pani Agnieszka Jóźwicka w swoim poście, który rozrywa serce na miliony kawałków, ma się te 2119 polskich złociszy i trzeba sobie radzić. Nie ma zmiłuj.
A ja tak bardzo chciałabym wiedzieć, skoro Pan Prezes i jego świta tak wspiera polskie rodziny to gdzie jest ta pomoc? Gdzie elastyczność rządu? Aktualizacja wsparcia? Serio to taka zbrodnia gdy matka czy ojciec niepełnosprawnego dziecka dorobi sobie coś do tej jałmużny, jaką pobierają od łaskawego rządu, który trwoni nasze pieniądze na lewo i prawo ZAMIAST REALNIE POMAGAĆ? No krew mnie zalewa! Po raz kolejny zresztą.
Drodzy Rządzący! Te matki dawać w szyję by se mogły w takich warunkach, ale jako że są odpowiedzialne, troskliwe po prostu dają sobie radę. Jak zwykle.
I wspaniale tylko czy na tym polegać życie w nowoczesnym kraju w XXI wieku?! Czy te heroski i herosi nie mają prawa do godziwego życia i zapewnienia swoim pociechom opieki i leków? No do cholery jasnej!!! Cywilizowane społeczeństwa rozumieją chyba czym jest empatia i wsparcie?
Czy ktoś z Państwa Rządzących z racji pełnionych funkcji społecznych poświęcił choć jeden dzień ze swojej doniosłej służby obywatelom, by zobaczyć z bliska jak wygląda rzeczywistość opiekunów osób niepełnosprawnych i samych ich podopiecznych? Czy ktoś zapoznał się z ich rachunkami, paragonami i potrzebami? No chyba nie! Na posadce polityka wygodnie, ciepło. Fotek się kilka pstryknie, wrzuci w internety i obywatele widzą, że taki polityk bardzo zapracowany i zatroskany o losy społeczeństwa, dzieci w szczególności. A za te 2119 niech się bujają ci, co pasożytują i łapę jeszcze po kasę wyciągają. Naprawdę nikt nie zadał sobie trudu, by zrozumieć położenie takich rodzin? Niejedna garsonka czy garnitur Rządzących kosztuje ze dwa koła, a tu za tyle przeżyć trzeba. Opiekunowie osób niepełnosprawnych to naprawdę guru marketingu. Jak dają radę to już wiedzą tylko oni. Mają pod górę z każdej strony, ale dzielnie się wspinają. Mają honor. Czy niektórzy Rządzący wiedzą co to jest? Te matki i ci ojcowie nie wyciągają ręki po gotowe. Nie oczekują utrzymywania. Oni tylko chcą uczciwie pracować, rozwijać się, ratować domowy budżet, który szczególnie przy takiej inflacji jest mocno nadszarpnięty i tego im się zabrania? Uczciwej pracy? Serio nie rozumiem. Absurd absurdem pogania, człowiek próbuje to jakoś pojąć, ale ni ch...nie da rady. I weź tu żyj, kiedy Rządzący nie dają żyć...
Wsz

STO CZTERY

 


Sto cztery lata mamy prawa wyborcze.
Ponad wiek w końcu prawnie jesteśmy, a przynajmniej powinnyśmy być traktowane na równi.
Jednak cały czas odnoszę nieodparte wrażenie, że jako kobieta w naszym kraju gram niezłą rolę!!! Serio. W super operze mydlanej, która się rozkręca i co chwila dorabiane są nowe odcinki.
Inne Polki też tam zostały obsadzone! Serio! Mówię Wam. Każda z Was, która ma już na tyle rozwiniętą macicę, żeby comiesięcznie krwawić. Matki przyszłe i obecne. No po prostu sztos.
Serial można by określić różnymi tytułami, ja proponuję „Klan”, „Bardzopolscy” albo „Na złe i na złe”.
Gramy tam w sumie same siebie, trochę jednak kukiełki, bo niczym u Orwella wielki brat (celowo z małej) chce kontrolować każdy nasz ruch, sam decydować, co wolno nam ubrać, czytać, jak się prowadzić, do kogo/czego się modlić, jak mamy myśleć (byle nie za dużo). A propos rozmnażania też chce mieć sporo do powiedzenia, nieważne jakim i czyim kosztem! Jako że uważa się za wielkiego może nawet okaże nam chwilę uwagi i łaskawie powie, że mamy cierpieć, bo to wpisuje się w naszą kobiecość. A my powinnyśmy wtedy otrzeć łzę i wziąć ten ciężar na swoje barki nie skarżąc się za bardzo. No bo jakżeby się sprzeciwić temu wielkiemu????
Posłusznie więc staniemy w równym rządku, odziane schludnie po kostki i szyję, oczy spuścimy (ależ okropne słowo, tfu!!!). Wróć! Oczy skierujemy w dół i będziemy czekać na naszą kolej.
Na nagrody?
Nie tym razem Dziewczyny Moje
Na numerek (znów obrzydliwe, tfu tfu, niegrzeczna ja!).
Wróć!
Na liczbę zatem, kiedy to nasze macice będą wpisywane w rejestr. Nieważne w jakim stanie, grunt, żeby były wypełnione (i to najlepiej „po bożemu” – z całym tu szacunkiem do Pana Boga). A jak Matka Natura zdecyduje inaczej to tłumacz się Dziewczyno, cóżeś Ty uczyniła niegodziwego. Stań przed wielkim bratem i jego podwładnym i przeżywaj te katusze i jeszcze raz, i jeszcze, żeby zapiekło do żywego, żeby serce krwawiło, bo jak to możliwe żeś pusta? A jak na dodatek się jaki medyk znalazł, który Twoje życie ratował to biada mu, oj biada!
Bo baba przecież wszystkiemu winna!
Bo gdzie diabeł nie może to babę pośle!
Tak, babę z piekła rodem!
Gdzie ja żyję, ja się pytam do cholery jasnej?
W państwie totalitarnym?
Na folwarku zwierzęcym?
Za żelazną kurtyną?
W średniowieczu, gdzie tylko nieliczni wiedzą, że zaćmienie księżyca to nie gniew Najwyższego, a prawa natury?
Gdzie kobieta nie ma żadnych praw, bo jest własnością ogółu i jako gorsza płeć nie jest w stanie decydować o sobie?
Mam się bać wyrażać własne zdanie?
Tańczyć jak marionetka, bo ktoś wie lepiej, jaki jest cel mojego życia?
Być jak dziecko i ślepo ufać temu, co mówi pan na wysokim krzesełku?
Zacisnąć zęby i cierpieć albo poświęcać życie?
A czy ktoś w tym kraju spisuje gwałcicieli?
Albo pedofilów, którzy piastując często wysokie urzędy, hasają sobie wolno?
Czy obok definicji cnót niewieścich pojawiły się też tych rycerskich, jak dbać o damę swego serca, nie kalać jej dobrego imienia, a swoich myśli wulgarnym pożądaniem i nieokiełznaną chucią?
Czy zajście w ciążę ma się wiązać ze strachem o siebie?
Czy ktoś heroskom, które zdecydują się urodzić chore dzieci ktoś pomoże, długofalowo przez kilkanaście lub kilkadziesiąt lat czy tylko spojrzy z politowaniem w myślach się ciesząc: „Jak dobrze, że to nieszczęście na mnie nie trafiło?” i zrzuci całą pomoc na Pana Owsiaka i rzeszę jemu podobnych, którzy cerują sprzętowe braki w polskich szpitalach, a przed którymi ja osobiście chylę czoła, że im się chce ruszyć doopę?
Obawiam się, że znam odpowiedź.
Ktoś tu musi bardzo nienawidzić kobiet. Z całych sił, aż się trzęsąc. I to nie tylko jest kilku facetów, którzy dorwali się do władzy. To też kobiety, z jedną na czele, która musi także nie znosić samej siebie, która żyje w jakimś matrixie nie mając pojęcia jak wiele twarzy ma macierzyństwo.
Ten ktoś musi bać się kobiet. Panicznie.
Atak bowiem i spętanie kajdanami jest tylko i wyłącznie rezultatem strachu i nienawiści.
Strachu tak wielkiego, że poza nim nic się nie liczy…
I nienawiści do siebie samego tak ogromnej, że na inne uczucia nie ma już miejsca…
Na szczęście Nam - Kobietom te sto cztery lata dały ogrom siły.
Damy radę.
Nawet tutaj. Przecież siła jest kobietą!
Poli Ann – kobieta, matka, żona, córka, ciotka, kuzynka, obywatelka, Europejka, Polka!
Poli Ann - CZŁOWIEK!
Zgadzasz się?
Podaj ten post dalej!!!
Obserwuj moją kobiecą stronę życia, gdzie poruszam różne tematy!
Warto!

DZIEŃ HERBATY

 


Dzień jak co dzień zaczynam od dawania se w szyję jak na prawdziwą Matkę Polkę przystało.
W robocie też popijam, a jak!
Generalnie cały dzień tak se sączę.
Kto mi zabroni?
Szczególnie dziś przy minus trzynastu stopniach pić trzeba. Ja wypiję zaraz, potem w drodze do pracy i w samej także. A jakże!
Dziś DZIEŃ HERBATY - mojego ulubionego napoju, bez którego nie istnieję. Piję ją latem nawet. Koniecznie czarna (wcale nie zielona ani nie czerwona, wiem, że zdrowe, ale smak jakiś taki...błotny?), z cytryną, miodem, a w okresie zimowym wszelkimi dodatkami - cynamony, goździki, imbiry, pomarańcze - wszystko co się da!
Sokiem malinowym w herbacie także nie pogardzę. Pychota!
W Gdańsku mam swoje kawiarnie, gdzie podają tak zwaną herbatę zimową. I się nią raczę albo daję se nią w szyję (to już jak kto woli).
Miłego dnia zatem!
Wasze zdrowie!
Idę pić
PS. Tu herbatka ze znanej cukierni pana P.

Do PANA PREZYDENTA

 


Drogi Panie Prezydencie,
Z małym opóźnieniem piszę, ale na pewno Pan zrozumie, że pod koniec semestru belfer zawalony jest robotą, toteż dziś żem dała radę wystukać tych kilka słów.
Dziękuję Panu za już drugie weto w kwestii Lex Czarnek. Jako szary nauczyciel, trybik w wielkiej maszynie, który zwie się polską szkołą, pozwalam sobie kierować do Pana właśnie te słowa wdzięczności. I nie ma w nich ani krzty ironii, żeby była jasność!
Naprawdę wspaniale, że Pan żeś tego NIE podPISał, jednak braw na stojąco Panu bić nie będę. Tak się składa, że w edukacji robię już kilkanaście lat. Robię - to najwłaściwsze słowo. Robię za nauczycielkę, psycholożkę, pedagożkę, mediatorkę, opiekunkę, organizatorkę wyjść i wycieczek, animatorkę, dekoratorkę, trenerkę itp. Uczę w sumie przy okazji, jak starczy czasu.
Ostatnie cztery lata są najtrudniejsze - strajk (olaboga! Jak śmiałam domagać się godziwej zapłaty za moją pracę?), pandemia (pożal się Boże nauka zdalna której nauczyciele tak naprawdę uczyli się sami, a w której rząd nas nie wsparł nawet ma centymetr), wybuch wojny w Ukrainie (belfrze radź sobie z nowymi uczniami w klasie, z ich traumami, nieznajomością języka i strachem), sHIT'y, za które polskiej inteligencji jest po prostu wstyd, no i oczywiście już dwa podejścia do ustanowienia Lex Czarnek.
To co się wyprawia w obecnych czasach w edukacji to jakaś farsa. Uczę i oczom nie wierzę jak się przerabia treści w podręcznikach by pasowały do panującej propagandy, jak się zaniedbuje dzieciaki milcząco wołające o pomoc z żyletką albo garścią tabletek w ręku, jak się trwoni kasę na Laboratoria Przyszłości podczas gdy w szkole brak papieru na ksero czy na ręczniki papierowe. Nieważne, że rodzice kupują ryzy papieru. Ważne, że szkoła ma drukarki i długopisy 3D, ale że jest coraz więcej dzieci z depresją i zaburzeniami wszelakimi, że coraz mniej psychologów i pedagogów i nauczycieli jest w ogóle, bo ludzi przestaje być stać na wolontariat z powołania, to już się przemilcza.
Widzi Pan Panie Prezydencie, jestem germanistką z wykształcenia. Mówi to Panu coś? Nie jestem pewna, gdyż Pana Małżonka coś mało mówi, zatem dopytuję. Mam nadzieję, iż mimo faktu posiadania nierozmownej żony wie Pan jak wygląda praca w szkole z perspektywy belfra. I przez tyle lat nic Pan nie zrobił poza dwoma niemachnięciami długopisem? Wybaczy Pan, ale to mało.
Serio nie widzi Pan tego, co się dzieje w polskiej edukacji? Nie chce Pan widzieć? Ja jako nauczyciel i rodzic jestem przerażona. Przepełnione szkoły, przeładowane plany lekcji, egzaminy, które tresują uczniów nie pozwalając im na kreatywność, brak miejscach w szkołach ponadpodstawowych, brak budżetu, by godziwie opłacić pracowników edukacji.
Pan i Pana ludzie mieliście tyle czasu, by naprawić błędy innych. Niestety Pana Minister pogłębia je tylko i sprawia, że idziemy po równi pochyłej. I proszę się nie dziwić, że nauczyciele tracą cierpliwość. Jesteśmy napędem społeczeństwa i zamiast wsparcia, szacunku, o godziwej pensji nie wspominając, nie dostajemy nic poza pogardą i krytyką?
Nie wierzę, że nie spotkał Pan ma swojej drodze choć jednego wspaniałego belfra!!! Wie Pan, nie ma ludzi idealnych, jednak są tacy, którzy do uczenia się po prostu nadają i robią to naprawdę dobrze. Dlaczego im się nie ufa, zakłada kajdany, nie pozwala mówić prawdy?
Nauczyciel ma nauczać, formować młodego człowieka, a nie produkować bezmyślne istoty zdające testy. Ma inspirować, ale trudno być inspiracją, gdy człowiek myśli o zmianie pracy, bo w okresie szalejącej inflacji nie zarabia już nawet na waciki. Jak nauczyciel ma być wzorem, skoro ciągle podjudza się społeczeństwo przeciw niemu?
Tych kwestii jest naprawdę ogrom, ale jako że jest piątek i nie chciałabym już Panu zabierać cennego czasu, zakończę moje rozważania tutaj, dziękując Panu za wczorajsze weto, kiwając głową z wdzięcznością, ale bez owacji na stojąco. W tym momencie w sumie mogłabym zagwizdać, ale że mam szacunek do Głowy Państwa i równowaga w przyrodzie musi być, zamilknę bacznie patrząc co dzieje się wokół, niestety bez nadziei na rychłe zmiany w obszarze edukacji.
A może jednak się mylę? Och, byłoby cudownie, móc powiedzieć, że zbyt ostro Pana oceniłam. No ale nie myli się ten, kto nic nie robi, nieprawdaż?
Z poważaniem
Poli Ann
Kobieta, obywatelka, filolożka, nauczycielka, matka, żona, blogerka

LIST DO MINISTRA EDUKACJI

 


Szanowny Panie Ministrze Edukacji i Nauki,
Wybaczy Pan, że w przeddzień sylwestra zawracam Panu głowę, ale coś tam Pan ostatnio powiedział i tak z nudów pomyślałam, że skrobnę kilka słów. W końcu belfer jestem, wolne mam to sobie czas zagospodaruję.
Tak się zastanawiam, czy te słowa o stu tysiącach nauczycieli do zwolnienia to Pan tak dla żartu powiedział czy chce Pan podgrzać atmosferę przed Sylwestrem, coby obywatele mieli o czym gadać jak Zenek będzie śpiewał w Zakopanem i żeby nauczyciele za pewnie się nie czuli w tych swoich strefach komfortu (jak to się uparcie społeczeństwu wmawia)?
Widzi Pan, tak się składa, że jestem nauczycielką z kilkunastoletnim stażem. Mam doświadczenie w pracy z dziećmi, młodzieżą i dorosłymi. Uczę języków obcych, przygotowuję do matury, do egzaminów wszelkiej maści i sama też wciąż się dokształcam i rozwijam. Mam to szczęście, że jako dwuprzedmiotowiec mam w szkole etat, czasami bywa że i dwa, bo koledzy i koleżanki odchodzą ze szkoły albo do innej placówki (bo na przykład bliżej, a paliwo coraz droższe więc każdy grosz się liczy) albo żegnają się z edukacją i realizują w zupełnie innych dziedzinach.
Naprawdę wspaniali nauczyciele odchodzą nie dlatego, że się ich zwalnia, lecz nie chcą pracować za tak śmieszne pieniądze, nie będąc w dodatku respektowanym przez społeczeństwo. Mnóstwo z nich pracuje w firmach, korporacjach, zakłada swoje biznesy lub idzie nawet na kasę do supermarketu, gdyż przy takich stopach procentowych nie są w stanie spłacać kredytów ani utrzymać rodziny. Ci, co zostali trwają niczym załoga Titanica. Wielu kolegów po fachu łączy pracę w kilku szkołach, by uciułać etat. Jak oni to robią pracując w trzech, czterech placówkach to nie mam pojęcia. W ten sposób zmęczonymi nauczycielami łata się drastyczne braki kadrowe, a niżu demograficznego jakoś nie widać. Nie wspomnę już nawet o obecnych ósmoklasistach, którzy mówią, że nie ma sensu się uczyć, gdyż świetny wynik z egzaminu i piękne świadectwo nie gwarantują im dostania się do wymarzonej szkoły. Nie dość, że są zdublowane dwa roczniki to w ławkach zasiedli również uczniowie z Ukrainy, dla których miejsce w szkole ponadpodstawowej też musi się znaleźć. Toteż nasze dzieciaki często sfrustrowane rzeczywistością w najlepszym wypadku się nie uczą, a w najgorszym wpadają w szpony depresji, zaburzeń odżywiania lub też targają się na własne życie. Dodajmy do tego nauczycieli, podkreślę, że tych z prawdziwego zdarzenia, którym się naprawdę chciało (ale już niekoniecznie chce, bo ileż można znosić plucie w twarz i udawać, że to deszcz? Bo z czegoś rachunki płacić trzeba, bo praca nauczyciela to nie wolontariat).
Tak więc wracając do sedna sprawy, zastanawiam się intensywnie o jakich stu tysiącach nauczycieli Pan prawisz, skoro tylu jak nie więcej porzuciło mury szkolne, a kolejni do takiego ruchu dojrzewają? Jako nauczyciel wykładowca na uczelni wyższej widzę jak likwiduje się specjalizacje nauczycielskie na wielu kierunkach, bo coraz mniej studentów pragnie iść w stronę nauczania. Nauczycieli zatem nie przybywa, a ubywa. I choć matematyka nie jest moją mocną stroną, to dziwnym trafem widzę, że uczniów jest coraz więcej albo tyle samo, a belfrów brakuje. Wnioski zatem narzucają się same i są chyba dość klarowne?
Wybaczy Pan, że tak analizuję Pańskie słowa, ale dotyczą one bliskiej mi sfery więc chwilę jeszcze podrążę.
Bo przecież na pewno wypowiedział Pan te słowa z troski o tenże jakże ważny zawód nie chcąc straszyć społeczeństwa, nauczycieli w szczególności, nie chcąc ich skłócić ani podjudzać negatywnych emocji w stronę belfrów już od jakiegoś czasu skierowanych? Po co robić takie rzeczy pod koniec roku kiedy tyle innych problemów dookoła, nieprawdaż? Po co nadmuchiwać sprawy, których nie ma i przykrywać nimi ważne kwestie? Och, zapewne poniosła mnie wyobraźnia i nie takie miał Pan intencje. Po prostu stwierdził Pan fakty. Ojejku, nie wiem czy powinnam używać takich słów...Ujmę to zatem inaczej, chciał Pan uczciwie poinformować o stanie faktycznym (ups, I did it again!).
Spróbujmy więc trzeci raz - zamierzał Pan przekazać nam swoje prognozy co do zawodu nauczyciela z racji pełnionej przez Pana zaszczytnej funkcji i nie ma powodów ani do zmartwień, ani do obaw. Na pewno wszystko będzie dobrze, jakżeby inaczej!!!
I nie chcąc zabierać już Pańskiego cennego czasu, tego Panu, sobie i moim kolegom i koleżankom po fachu w przededniu sylwestra serdecznie życzę.
Z poważaniem
Poli Ann - kobieta, obywatelka, filolożka, nauczycielka, wykładowczyni, aktywna zawodowo matka i żona
Zdjęcie Michał Szczepankiewicz

PODSUMOWUJĄC 2022

 


Przez te ostatnich kilka dni, gdy już wróciłam do siebie po rewolucjach żołądkowych, rozmyślałam nad minionym rokiem.
Zaczęty jak zwykle pięknie świętowaniem urodzin mojej córki, przeraził nas początkowo wojną, która wybuchła w Ukrainie. Pamiętam, że byłam przerażona. Pamiętam pomoc organizowaną dla naszych sąsiadów, a jako belfer przerażone twarze nowych uczniów, którzy przeszli przez niewyobrażalny dla nas koszmar.
W pracy więc znowu trzeba było stawić czoła zupełnie nowej rzeczywistości, która tak naprawdę trwa do dziś...
Dzień 24. lutego tak pamiętny dla historii dla mnie osobiście był ciekawym dniem, gdyż byłam wówczas gościem programu pani Agnieszki Kuszeli pt. "Co czytają włocławianie?". Tego samego dnia popołudniu pognałam w mury mojego byłego liceum, by przeprowadzać warsztaty literackie z młodzieżą z mojego rodzinnego Włocławka.
Pod względem literackim zatem rok zaczął się dobrze. Blog rozkwitał, ja pracowałam nad wydaniem mojej drugiej powieści, która drukiem ukazała się 1. czerwca i zebrała bardzo dobre opinie. Na swoim koncie mam także spotkania ze Słuchaczami Uniwersytetu Trzeciego Wieku z Włocławka, teksty pisane dla portalu psychologicznego Oh!Me oraz współpracę z Centrum Herdera, dla którego mam zaszczyt recenzować książki niemieckojęzycznych autorów.
Jednocześnie policzyłam, że na moim Miętusie (dla niewtajemniczonych wyjaśniam, że jest to mój rower holenderski w miętowym kolorze, który tak pieszczotliwie nazwał mój przyjaciel), który w tym roku idzie ma zasłużoną emeryturę (oczywiście bicykl,a nie kumpel!) przejechałam ponad 1500 km !!! Po moim kochanym Gdańsku!!!
W październiku po dwudziestu latach wróciłam do tańca. Tańczę różne formy street dance i dawno nie byłam tak szczęśliwa! Do domu wracam spocona, sponiewierana, ale spełniona.
Zawodowo wciąż się rozwijam, córka mi dojrzewa, Beza robi się coraz mądrzejsza, luby też;)
Myślę sobie, to nie był zły rok. Skończyłam go z dużym plusem, uśmiechnięta, zapracowana jak zwykle, z większym bagażem doświadczeń, ale wciąż taka sama. No, troszkę starsza. Jednak póki poznaję siebie w lustrze, mam swoje zęby i bez problemu mieszczę się w stare portki to chyba nie ma co narzekać. Jest dobrze i będzie dobrze. Musi!
A jak Wasze podsumowania?
Jestem ich szalenie ciekawa.

DZIEŃ DZIWAKA

 



Dziś ponoć Dzień Dziwaka i jako że każdy na swój sposób dziwny jest to bezczelnie uzurpuję sobie prawo do złożenia sobie życzeń i uśmiechnięcia się do siebie.
W sumie dla wielu bywam dziwna, bo dziwne było to, że już chrzcili mnie w szpitalu, podłączali do miliona rureczek, rodzicom kazali trumienkę wybierać, a ja dziwnym trafem, mimo złych rokowań, zaczęłam żyć!
Dziwnym byłam dzieckiem w latach osiemdziesiątych, co to chleba jeść nie mogło. Dziś tak znana dieta bezglutenowa była kiedyś wydziwianiem. A że jeszcze na dodatek byłam niejadkiem, to już w ogóle byłam dziwolągiem do kwadratu.
W podstawówce jako jedyna miałam za zębach stały aparat. Rodzice się wykosztowali, w stolicy mi lekarza znaleźli, a na mnie wszyscy patrzyli jak na kosmitkę, bo jakieś żelastwo w otworze gębowym miałam.
Dziwne tez były objawy mojej choroby, bo marudziłam, że mi niedobrze po pewnych produktach i że mam wzdęcia, a jako że byłam szczupła to uznano mnie za dziwaka czytaj: przewrażliwioną na swoim punkcie maniaczkę.
Dziwnie patrzyła na mnie moja przyjaciółka w liceum (wtedy jeszcze nie przyjaciółka), bowiem włosy mi się kręciły przy twarzy, a z tyłu były proste (obecnie też tak mam). I owa koleżanka uznała, że jakaś dziwna jestem skoro sobie loki kręcę z przodu, a z tyłu już nie:)
Najpierw dziwnie, a potem już jednak z podziwem patrzyli na mnie kumple z pracy gdy na miętowym holendrze z wiklinowym koszyczkiem dzień w dzień zasuwałam do pracy. Nakręciłam tysiące kilometrów. Deszcz nie deszcz, a ja na bicyklu. Dziwna prawda?
Podobnie było ze szpilkami, jakie nosiłam w pracy. Po cholerę ona się tak męczy? - myśleli, a ja stukałam sobie obcasikami bez względu na to czy to było dziwne czy nie.
Jestem aktywna fizycznie, co też wielu dziwi, bom szczupła bardzo. I choć mogłabym czipsy czekoladą popijać to jakoś mi nie na rękę taka dieta (ale samą czekoladę uwielbiam).
Generalnie w sumie mogę być dziwna w czyichś oczach - gadam sama do siebie, zapisałam się na jakieś tańce, lubię czytać słowniki, nie tknę owoców morza i tatara, choć nigdy tego nie jadłam. Nie pijam kawy, nie przepadam za bigosem, nie znoszę chodzić na ryby i grzyby, nie cierpię wódki, kocham język niemiecki i w generalnie filologiczne klimaty, jestem chuda, choć mam niedoczynność tarczycy i Hashimoto, i pracuję jako belfer. No dziwaczka do kwadratu, albo i potęgi entej.
No cóż, dlatego dziś sobie poświętuję, a innym dziwakom i dziwaczkom zdradzę, że w języku chorwackim "divna żena" oznacza wspaniałą kobietę i tego się będę trzymać!

LIST DO MADKI

 



Droga Mamo trójki dzieci, która na forach internetowych wypisujesz, że prawdziwy poród to tylko taki, który następuje siłami natury, a cięcie cesarskie nazywasz wydobycinami.
Ty tak serio? Czy dla żartu takie bzdury z nudów wypisujesz? Człowiek rano przegląda se internety, a mu ciśnienie podnoszą. Czytam i oczom nie wierzę. Dwudziesty pierwszy wiek, medycyna na wysokim poziomie, a tu kobiety zdawać by się mogło, otrzaskane, piszą na forach stwierdzenia takie, że włos się jeży na głowie
Szczerze mówiąc to zaklęć kilka rzuciłam, bo na spokojnie czytać się tego nie dało. Niesamowite, że baby to lubią sobie tak po mordzie dawać. Przypominam, że z jaskiń już dawno wyszłyśmy i że o chłopów walczyć nie trzeba. Dostajemy od życia i losu naprawdę ostro w kość i zamiast się wspierać to obrzucamy się błotem. Jestem ciekawa czy tej pożal się Boże mamuśce zrobiło się lepiej, skoro jako rodząca drogami rodnymi dowartościować się musiała podkreślając, że dokonała tego trzy razy. Nie powiem, namęczyła się kobita, ale zabiera stanowisko w kwestii, o której bladego pojęcia nie ma.
Rozumiem, że według takiego myślenia poród to musi być pot, krew i łzy, najlepiej dwadzieścia godzin, żeby rozerwało, bo tylko taka martyrologia stanowi o sile macierzyństwa? Jeszcze niech się hemoroidy zrobią. I rozstępy i cellulit, a cycki niech pasa sięgają. O tak, Matka Polka Męczennica.
A jak tylko którejś kobiecie pójdzie łatwiej to to nie poród, prawda? Serio w XXI wieku kobieta kobiecie wilkiem?
Lżej Ci się Madko zrobiło jak uraziłaś tysiące kobiet, dla których cięcie cesarskie było ratunkiem lub jedyną opcją? A nawet jak któraś sobie taką opcję załatwiła to co, żal Ci? Cesarskie cięcie to operacja, która niesie ze sobą mnóstwo powikłań, to nie zabawa.
Nie wiem czy ta dziewczyna ma córkę. Co jeśli ta córka będzie musiała urodzić przez cc? Też jej powie albo synowej (przy założeniu, że ma synów), że nigdy nie rodziła, bo jej dzieciaka z brzucha wydobyli? Wolne żarty!
Wedle światopoglądu takiej madki najlepiej się wykrwawić, nie myśleć o swoim życiu. Cierpienie musi być i to po równo. I poród tylko przez kanał rodny, najlepiej w bólu nieziemskim. Wtedy to jest to!
Witamy w średniowieczu!!!! Normalnie ręce opadają.
Ano moja droga Pani, nic nie jest w życiu po równo i niestety nie będzie. Po co sobie i innymi życie uprzykrzać? Nie lepiej powiedzieć:
"Dziewczyny świetnie dajecie radę. Nieważne jak rodzicie, ważne że jesteście matkami. Że dajecie sobie radę, że chcecie i walczycie o te często trudne ciąże?"
O ileż by była Pani szczęśliwsza, gdyby Pani zmieniła tok myślenia. Sądzę bowiem, że jest Pani cholernie samotna w tym macierzyństwie, umęczona i wkurwiona, że być może komuś jest/było łatwiej. Otóż pozory mylą to raz. Dwa, trzeba polecam cieszyć się szczęściem innych. Serio. Głowa spokojniejsza, zmarszczek mniej, żuchwa nie boli od tego złowrogiego ściskoszczęku. Świat jest piękniejszy, naprawdę.

Życzę mimo to miłego dnia.
Matka która urodziła przez cc, spełniona, szczęśliwa, mająca wspaniałą zdrową córkę.
Ps. Przy porodzie naturalnym najpewniej bym zmarła. Moja córka także.
Image by Pixabay

MOST - całe opowiadanie

 



Zawiśle było małą wioską tuż przy rzece. Położone malowniczo, dookoła pola i niebieska wstęga wijąca się kręto tak jakby każdą osadę chciała przytulić.

Chata ojców Krystyny była na końcu wsi. Bieda aż piszczała, matka same córki porodziła. Tatko marzył o synu, a tu same dziewuchy mu się na świat pchały. Krysia była najstarsza i najurodziwsza nie tylko spośród pięciu sióstr. Najpiękniejsza była w caluteńkiej wsi. Okoliczni  chłopcy po cichu do niej wzdychali, ale dziewka bez majątku? Co ludzie powiedzą? Inne za żony brali. Wszędzie było skromnie. Niemce i Ruski kradli jak popadnie. A czego nie wzięli to spalili. Niektórzy mieli szczęście i ich chaty pominięto. Kur tylko pokradli i na wiejskie dziewuchy łakomym okiem patrzyli. Niektóre ponoć za stodołę brali, ale jak tylko kto się bronić ich odważył to żegnał się z życiem, a w najlepszym wypadku pobity do nieprzytomności został. Miasto raz było w rękach jednych, raz drugich. Niespokojne to były czasy, niespokojne. A wojna zbliżała się nieuchronnie.

Kryśka pracowita była. Matka wszystkiego w domu jej nauczyła, choć była niepiśmienna to wiedziała, że córka w chałupie pracować umieć musi. Urodę miała, robota też jej się w rękach paliła. Może i znajdzie się taki, co ją zechce. We wsi każdy młody czy stary marzył, by w jego kuchni i sypialni rządziła ona. Tako gospodarna i bogato obdarowana przez naturę. Warkocz do samego pasa. Gruby ino jak pięść i w kolorze pszenicy, co to ją dookoła uprawiają. Biust obfity, sterczący i ta cienko talia. Biodra słuszne. Ach, Kryśka bydzie szybko rodzić. Taka kobita toż to skarb.

 Kryśce jednak żeniaczka nie była w głowie. Do miasta chciała. Do szkoły nie mogła,  ale choć na odpust czy na rynek popatrzeć na galante miejskie damy w pięknych kapeluszach. Widziała je z daleka, gdy przechadzały się bulwarami w słoneczne popołudnia, a gdy ona na chwilę uciekała z pola nad Wisłę właśnie, by schłodzić się w wodzie i popatrzeć na ten wielki świat za mostem. Jak oni ten most budowali! Rósł ino w oczach, a ona pojąć nie mogła, że on tak we wodzie stoi i się nawet nie wygino!

Stał taki dumny i wywoływał podziw w oczach prostej dziewczyny, która marzyła, by móc po nim przejść w takiej eleganckiej sukni i z kapeluszem na głowie, i w trzewikach, a nie na boso w koszuli i spódnicy jak to chodziła codziennie.

Nie wiedziała, że gdy zdejmuje tę właśnie koszulę i spódnicę i naga zanurza się w rzece zza krzaka obserwuje ją młody panicz z miasta, który z nudów przyjechał aż za most. Nie miał konkretnego celu. Pogoda piękna, wiosna w pełnym rozkwicie ustępowało miejsca nachalnemu latu. Choć był maj jeszcze, to gorąc panował. Nauka chłopakowi szła opornie w te upały, więc gdy tylko mógł to zaraz po skończeniu nauk, wychodził z domu. Most kusił. I świat za nim także. Wioska mała, pola i zwierzęta i ciekawość ogromna, co też za tym nowym mostem, co go wybudowali jest.

Gdy ujrzał nagą dziewczynę zaczął za most przyjeżdżać niemal codziennie. Krystyna nie wiedziała, że specjalnie dla niej tu się zjawia, że aż zza tego mostu przybywa, by jej ciałem nacieszyć oczy. Byli chyba w tym samym wieku, z różnych światów. On uczeń, z bogatego domu, mający niedługo iść na front, bo czasy niespokojne były. Ona prosta chłopka, której życie wymierzała natura i obowiązki przy chałupie. Dla obojga most był drogą do lepszego świata. Dla niego, by móc cieszyć się wolnością i nasycać oczy piękną dziewczyną. Dla niej, by poznać miasto, podziwiać stroje i podglądać maniery, których nie znała.

Ten dzień był gorący. Wyjątkowo. Koszule aż paliły ciała. Słońce bezlitośnie wymierzało baty swoimi promieniami. Kryśka uwijała się szybko. Nad rzekę chciała. Nad most, by patrzeć jak się pręży i jak leniwa rzeka opatula go falami.

Gdy uporała się z robotą po cichu poszła w swojej ukochane miejsce. Spocona i brudna marzyła by się ochłodzić.  Gdy zdjęła koszulę usłyszała szelest gałęzi. Odwróciła się prędko, dłonią próbując zakryć piękny biust. I zobaczyła go, tego który już jakiś czas ją podglądał i nasycał jej widokiem. Zaczął powoli się rozbierać, a ona nie rozumiejąc samej siebie, wcale nie uciekła. Zanurzyła się w wodzie i czekała. Chłopak podszedł jak w transie niczym nieskrępowany i dotknął jej szyi. Dziewczyna poddawała mu się, gdy gładził jej włosy, dotykał piersi, gdy pod wodą uczył się jej ciała dłońmi tak niecierpliwie jakby miało się roztopić. Działali instynktownie. Krystyna nauk żadnych nie pobierała, wiedziała jednak, że dzieci chłop z babą pod pierzyną robi. Nie jeden raz w nocy widziała jak ojciec matkę dosiada. Często po pijaku, gdy matka broniła się bijąc ojca po torsie a ten się tylko śmiał, a potem sapał ciężko poruszając na niej biodrami, a ta leżała niczym kłoda po cichu połykając łzy. Raz tylko kiedyś matka jej powiedziała, wiedząc, że Kryśka wtedy nie spała, że tak musi być, że chłop musi tak kobitę wziąć i że to boli. Boli jakby kto na żywca ciął, ale taka jest rola żony, by dać mężowi to, co chce i jakiś czas będzie spokój.

Kryśka nigdy z nikim o tym nie rozmawiała. Dziewczyny czasami przy szyciu chichotały, a te zamężne powtarzały to samo, co jej matka, że chłop tak musi i że za pierwszym razem krew leci, że boli i piecze i że kobieta jest silna i to wytrzyma.

Gdy chłopak dotknął opuszkami palców jej ust, przeszedł ją dreszcz. Przyjemny taki, a nie taki gdy zimno się robi. Chciała, by ją dotykał. Robił to powoli, niespiesznie, chcąc zapamiętać każdy milimetr jej ciała. Nie mówił nic. Tylko patrzył tak, że jej się ciepło robiło.

Tego też nie rozumiała. Wyszedł z wody pierwszy oszołomiony jej pięknem. I zniknął za krzakami, po czym Krystyna ujrzała go jak idzie przez most. A most dostojnie go prowadził na drugą stronę, do jego świata, do którego ona nie miała wstępu. Promienie zachodzącego słońca dotykały drewniane przęsła konstrukcji, a chłopak raz po raz spoglądał w jej stronę nie mogąc uwierzyć w to, co stało się za mostem.

Przychodził do Krystyny niemal codziennie. Wymykał się, kłamał, kręcił, byleby tylko przedostać się za most. Do tej dziewczyny, która zawsze na niego czekała i rozpalała jego zmysły. Pragnął jej dotykać, całować. Rozmawiali mało. O czym mógł prawić z niepiśmienną dziewczyną zza mostu? Więcej mówiły oczy, gesty, ręce nawzajem się szukające. Obserwował ją bacznie i szokowało go, że sprawia jej przyjemność. W swoim pięknym domu za mostem nigdy nie widział by matka reagowała tak na dotyk ojca. Spała w swojej sypialni, wpuszczała, go tylko gdy skomlał pod drzwiami. Raz chłopak podsłuchiwał nawet te ich spotkania w alkowie. Słyszał tylko jęczącego ojca, jej nigdy. Ją usłyszał tylko raz, gdy tatko gdzieś wyjechał, a ona za długo jadła kolację z jakimś ważnym gościem. Nie widział jak jegomość skradał się do jej pokoju, ale słyszał ją wyraźnie. Nie mogła być sama. Zawstydzony tym co usłyszał, uciekł do pokoju i nigdy nikomu o tym nie powiedział.

Nauk o relacjach damsko-męskich podobnie jak Krystyna nigdzie nie pobierał. Uczono go jedynie dobrych manier, wpajano, że to mężczyzna musi utrzymać dom i dać żonie bezpieczeństwo, i że żona musi pochodzić z dobrego domu, z dużym posagiem. Matka powoli podsuwała mu nazwiska panien z wyższych sfer, którymi winien się zainteresować. Ojciec śmiał się tylko, że najpierw to syn na front musi, bo tylko tam nauczy się męstwa. Chłopak początkowo słuchał rodziców. Ufał, że tak wygląda życie każdego z jego kręgu, a że czasy niespokojne i zawsze jakaś wojna gdzieś się toczy to trzeba „szabelką pomachać” – jak to mawiał tatko puszczając mu oko. Raz tylko zapytał syna, pijany po jakimś raucie, czy z tej szabelki co ma w spodniach pożytek już zrobił. Chłopak się zaczerwienił, a ojciec tylko poklepał go po ramieniu mówiąc:

- Spiesz się chłopcze, zanim mężem zostaniesz - i odszedł chwiejnym krokiem kierując się w stronę sypialni matki. Zapukał kilka razy, a gdy nie usłyszał odpowiedzi odszedł w stronę biblioteki, gdzie miał zwyczaj ucinać sobie drzemki.

Synowi przypomniał się śmiech matki, kiedy to tamten ważny gość przebywał w ich progach. Pojął słowa ojca i nie rozumiał swojego ciała, które teraz szalało. Gdy tylko pomyślał o dziewczynie zza mostu cały drżał, czuł szybsze bicie serca i nie miał żadnej kontroli nad tym, co się z nim dzieje. Czuł niesamowitą przyjemność, zagryzał wargi leżąc w swoim łóżku, nawet cicho pojękiwał. Choć przerażony poddawał się temu całkowicie. Nie chciał z tego zrezygnować.

Krystyna, mimo że nawet nie umiała tego nazwać, czuła się podobnie. Wiedziała jedynie, że dziewczyna być z chłopakiem musi. Jednak żaden z chłopaków ze wsi tak na nią nie działał jak ten panicz zza mostu. Nawet Józek – ten, z którym jej ojce by ją najchętniej widzieli i do którego wszystkie dziewczyny się wdzięczyły, bo był silny, zdrowy i dobrze w polu robił. Taką przyszłość dla niej matka sobie wymarzyła, by Krysię dobrze za mąż wydać, za robotnego jakiego, co to posagu krysinego nie zmarnuje. Nikt nie wspominał o uczuciach jakichś ani nie  pytał, że się jej ten Józek podoba. Ojce kazali to tak być musiało. Po wsi co prawda krążyły plotki, że zamiast za spódnicą to Józek chętniej za portkami się ogląda, ale tego, który to powiedział na głos Józek tak pewnego razu zbił na kwaśne jabłko, a potem ponoć żonę mu uwiódł w polu, że ludziom odechciało się głośno z józkowych preferencji naśmiewać. Gadano więc po cichu. Oj gadano. O Mańce, która dzieciów mieć nie mogła. O Janie, który bił swoją kobitę i dzieci, o księdzu, że bimber od Stasiaka lubi. Krystyna nasłuchiwała pilnie, czy aby kto jej tajemnicy nie odkrył. Zawsze się pilnowała, szła w najgłębsze zarośla, gdy inni  już kąpieli zażyli. Marzyła o chłopaku zza mostu. O jego pięknych niebieskich oczach, niecierpliwych dłoniach, które ją tak pięknie dotykały. Nikt nigdy tak jej nie dotykał. Nawet mama. Tatko to w skórę pasem dawał, a matula ścierą tylko pogoniła, gdy za dzieciaka Krysia drugą pajdę chleba z cukrem chciała. A panicz zza mostu robił z jej ciałem coś, czego nie pojmowała, ale za żadne skarby nie chciała by przestawał. Wyczekiwała go, a gdy nie przychodził, wiedziała, że będzie o nim myśleć noc całą.

Gdy zamykała oczy, jak już wszyscy posnęli, zatapiała się w marzeniach. Czuła dotyk chłopaka na sobie, tak delikatny i silny zarazem. Onieśmielała go nie będąc tego świadomą. Była najpiękniejszą dziewczyna jaką do tej pory spotkał. On zresztą, panicz zza mostu, był dla niej niczym książę z bajek zza siedmiu mórz. We snach i w trakcie spotkań nad Wisłą był cały jej. Zasypiając muskała siebie delikatnie chcąc w ten sposób zapamiętać to, jak on ją dotykał. Drżała, działa instynktownie, zupełnie nie wiedząc dlaczego to robi. Czuła, że to coś niedozwolonego skoro nikt nigdy tego nie robił. Zresztą matula zawsze mówiła, że ten Pan Najjaśniejszy z góry wszelkich przyjemności ludziom zabrania, bo one na manowce prowadzą. Krysia jednak nie czuła, by błądziła. Wręcz przeciwnie. Czuła, ze odkrywa nowy świat, dotychczas dla niej zamknięty. I choć nie wiedziała dokąd to ja zaprowadzi, pragnęła iść dalej. Razem z chłopakiem zza mostu, który sprawiał, że traciła zmysły.

Gdy tylko się spotykali pojękiwała jak wtedy jego matka. Krysiny wzrok był jakby nieobecny, usta lekko rozchylone, ciało głodne pieszczot. Panicz grał na niej niczym na fortepianie, jaki stał u nich w pokoju muzycznym. Poddawała mu się kompletnie, a on całując ją łapczywie i patrząc na most, marzył by go nie było. By nie dzielił ich rzeczywistości na dwa światy, które nie mogły się nawet dotknąć tak jak oni właśnie dotykali siebie.

Bo to, że chłopak z miasta nie powinien się tu zjawiać, było jasne. Oraz to, że dziewczyna z Zawiśla, chłopka, nieważne jak urodziwa, bałamucić panicza nie powinna. Zasady, nigdzie niepisane, znali wszyscy. Mimo to tych dwoje nie zważało ten ów kodeks, chcąc się nacieszyć sobą do syta.

Pewnego dnia, po ulewie mocnej, kiedy to w polu nic nie robili, Krystyna wiedziona przez intuicję, znów wymknęła się domu uporawszy się z całą robotą za siebie i za siostrę, aby ta matuli nie wydała, że Kryśka gdzieś zniknęła. Idąc po cichu, drogą naokoło natknęła się na swojego panicza, który zmoczony do suchej nitki musiał najwyraźniej wyjść z domu przed deszczem. Nie wrócił jak widać do miasta, tylko skrył się pod drzewem i wyczekiwał dziewczyny.

- Jezdeś – szepnęła i uśmiechnęła się najpiękniej jak potrafiła pokazując szereg równiutkich, bieluśkich zębów.

- Jestem – odrzekł i patrzył łapczywie na dziewczynę, ciesząc się, że znów się zjawiła. Chwycił ją za rękę i pociągnął w stronę malutkiej plaży, otoczonej z trzech stron gęstymi krzakami, gdzie niewidziani przez nikogo mogli się sobą nasycać. Szli wtuleni, zerkając co chwila na siebie. Ona wzrok unosząc do góry, on spoglądając na nią w dół. Był od Krysi sporo wyższy. Smukły, z silnymi ramionami, które dopiero zaczynały przyjmować męską postać. Ona drobna, z wąską talią, zarysowanymi już biodrami i biustem drobnym, ale i tak niemałym wobec jej postury, z warkoczem koloru lnu, grubym jak nadgarstek. Z rumianymi policzkami, cerą lekko opaloną i wielkimi przestraszonymi oczami. Była piękna i taka niczym niezmącona, w przeciwieństwie do panienek z miasta, bardzo mu podobała. Nieufryzowana, bez pomady, falban, halek, sukien i rękawiczek. W brązowej prostej sukience, z przewiązanym fartuszkiem w pasie, który sama wyhaftowała. Bosa i z luźnymi kosmkami włosów wokół twarzy. Gdy dotarli do swojej kryjówki, usłyszeli szelest i dziki, tłumiony śmiech. Krysia znała ten głos. To mógł tylko Józek, ten za którego ją wydać chcieli i który też od jakiegoś czasu w obejściu jej domu się kręcił, dając ojcom do zrozumienia, że jest Krystyną zainteresowany. Rodzicom taki zięć się podobał. Matka zawsze kazała Kryśce się uśmiechać do Józka i włosy przygładzić. Dziewczyna czyniła to niechętnie, gdyż podskórnie czuła, że uśmiech chłopaka nie jest szczery. Nie umiała powiedzieć czemu, ale jego żoną być by nie chciała. To wolałaby już Janka, tego rudego, z którym za dzieciaka po drzewach łaziła i jabłka sąsiadom wyjadała. Józek w swoim spojrzeniu miał coś, co ją paraliżowało. Gapił się na nią nie w taki sposób jak panicz. Była w tym jakaś dzikość, siła i dlatego Krysię caluśką strach zawsze ogarniał, gdy on tak te ślepia wybałuszał.

Teraz było już za późno, by zawracać. Zbyt blisko byli. Gałęzie pod ich naporem same się rozchyliły. Młoda para ujrzała Józka z innym chłopakiem, z tym Władkiem ze wsi obok, rozebranych, w objęciach dziwnych, bo Krysi to ich psa przypominało jak to suki ze wsi pokrywał. Cała czwórka zamarła. Doskonale wiedzieli, ze nie powinni się spotkać, że nikt nie powinien nakryć Józka z chłopakiem ani Kryśki z paniczem. Bo to, że był to chłopak z miasta poznać było od razu. Po stroju, cerze bladej i obuwiu. Włosy miał porządnie przystrzyżone i choć starał się ubierać w znoszone ubrania wyraźnie się odróżniał od chłopaków ze wsi. Zarówno Krysia jak i Józek złamali reguły.

Dziewczyna stanęła jak wryta, zaniemówiła, bo poza w jakiej zobaczyła Józka napawała ją strachem. Nic a nic nie przypominało jej to delikatnych uniesień, jakie przeżywała z paniczem. Bo to, że Józek był tu na umizgach, było jej wiadome od razu. Prawdę ludzie we wsi gadali. Oj prawdę. Józek wstał, Władka odepchnął i znów zaśmiał się dziko, tym razem już głośniej, obwieszczając tym samym, że się Krysi i jej panicza nic a nic nie boi. Choć nieuczony, wiedział, że ma ją w szachu. Że gdy piśnie o nim słówko, to on rozpowie po wsi, że ona nie lepsza i że chłopaków swoich za nic ma, bo się z paniczami prowadza. Nie musiał Krysi tego mówić. W mig zrozumiała, że tak będzie.

- Uciekoj – powiedziała do panicza.

- No już, żebym cię tu nie widzioł – warknął Józek do chłopaka, który nie drgnął nawet na chwilę.

- Wolnym, mogę tu sobie spacerować – odrzekł hardo, czując podskórnie, że kręci na siebie bat. Józek niewiele myśląc naciągnął tylko koszulę na siebie i ruszył na młodzieńca. Władek zrobił to samo. Krysia próbowała ich odciągnąć, kopała, drapała, ale w pewnym momencie Józek uderzył ją tak mocno, że upadła. Panicz, nie wiedząc nawet skąd tyle siły dostał, odepchnął Władka, a ten wpadł w krzaki. Józka z całej mocy uderzył w brzuch aż ten się zachwiał i skulił z bólu, a on sam podbiegł do dziewczyny. Trzymał ją w ramionach bojąc się, że stała się jej krzywda. Gdy otworzyła oczy, przytulił ją, a Józek który właśnie stanął na nogi, odepchnął go sycząc:

- Krycha bydzie moja. I tak bydzie!!! – i uśmiechnął się szyderczo jeżdżąc palcem po jej torsie. Panicz rzucił się na niego, i kotłowali się tak kilka minut. Zmęczeni upadli obok siebie.

- Wynocha z naszyj ziemi – Józek znów warknął, wstał , otrzepał się, podał rękę Władkowi, by ten wstał i odeszli. Poturbowani i mimo wszystko z obawami, czy Krysia ich wyda czy też nie.

Panicz doczołgał się do dziewczyny, ta nadal słaba powiedziała tylko:

- Uciekoj, ja sama do swoich wracać muszę. Ojce się nerwują, a ciebie obaczyć nie mogą.

Chłopak pomógł jej wstać i kryjąc się szedł za nią, patrząc czy nie upada. Kryśka silna była. Dała radę, choć policzek piekł ją nadal po józkowej pięści. Jeszcze nie wiedziała, co we wiosce wiedzą, czy Józek co powiedział, czy milczał jak grób.

W chałupie ojca nie było. Polazł pewno gdzie z chłopami. Matka kręciła się w obejściu i nawet nie zwróciła uwagi na to, że Krysia blada jakaś i słaba. Dziewczyna odetchnęła z ulgą. Józek nikomu nic nie powiedział inaczej już by ścierą dostała albo batem przez grzbiet. Matka podała jej wiadro, by ta obejście jeszcze wymyła, bo tatko lubił jak czysto było w progu. Dzielnie więc szorowała deski, myśląc cały czas o paniczu, martwiąc się czy dotarł bezpiecznie do domu i czy chłopaki ze wsi na kwaśne jabłko go nie zbili. Lato już nadchodziło to późno się robiło ciemno. Zmierzchało, a Józek właśnie pod domem Krysi się zjawił. Matka wypchnęła ją na zewnątrz, by chociaż z nim słowo zamieniła, by ludzie widzieli, że on w zaloty do jej Krysi przychodzi i że ona mu przychylna. Dziewczyna nic nie mówiąc poszła do chłopaka, bojąc się chyba bardziej gniewu ojców niż jego samego.

- Ślub weźniem – powiedział. – Ja obmyślił wszystko. Nikt ciebie przecie nie zechce, jak rozpowim, com widzioł. A tego paniczyka se z głowy wybij.

- A ty se Władka wybijesz? – odparła hardo, patrząc mu prosto w oczy. – Ciebie tyz żadno nie zechce, jak rozpowim, com widzioła. - Józek już pięści zacisnął i był gotów ją uderzyć, ale zmiarkował się, wiedząc, że ich wszystkie przez firanki obserwują. – Ja do niego chodzić bydę. Nie twoja sprawa, skoro ty portki wolisz. Siedzieć cicho bydę, jak i ty język za zymbami trzymoć bydziesz – powiedziała na jednym wdechu nie wiedząc skąd jej odwagi nagle przybyło.

- I tak się z tobom ożenię – powiedział szyderczo i spojrzał jakos tak dziko, że dziewczyna się na chwilę zarumieniła.

- Ożenisz, ale pod pierzynę cię nie wpuszczę póki ty Władka pokrywać bydziesz – wysyczała szybko.

Wiedziała, że za mąż pójść musi i że jeśli Józek ją wyda to ją wyklną i hańba spadnie na ojcow, a tego najbardziej by nie chciała. Marzyli przecie, by ją za Józka wydać to pójdzie za niego. Czas już był. A za panicza jej nie wydadzą. Zresztą czy on by ją chciał? Baby we wsi zawsze mówiły, że za swojego trzeba pójść, że za mostem to inny świat, nie dla nich. Krysia więc póki znała sekret Józka mogła robić to, co chciała. A chciała łapać chwile, których jej niewiele zostało, skoro za mąż miała pójść.

Krysia przez kolejnych kilka dni nie chodziła nad rzekę. Padało bardzo. Może to i dobrze. Mogła pozbierać myśli. Zresztą nie wiedziała, czy panicz jeszcze zechce ją nawiedzać. Nie był tu mile widziany, a i Józek kręcił się koło ich chałupy, że niby w zaloty,  tak naprawdę pilnował jej pewno, żeby z tamtym nie poszła. Matka szczęśliwa, bo szanse na zamążpójście najstarszej z córek robiły się coraz większe. Ludzie we wsi już przyuważyli Józkowe starania. Ojciec dumny chodził i wesele po cichu planował.

Gdy we wsi Stasiaka żona dziecię powiła, chłopy poszły pić do stodoły, bo taki zwyczaj był. Trza było za zdrowie nowonarodzonego wypić. Kobiety zebrały się w chacie już po robocie w polu, szyły razem i śpiewały i Stasiakowej doglądały. Krysia wymigała się bólem brzucha, za siostrę znów obowiązki wypełniła, by ta jej w razie czego nie wydala, i poszła w tajemne miejsce stęskniona za ukochanym.

Panicz zza mostu był dla Krystyny marzeniem, które się spełnia, choć czuła, że to ich szczęście jest tu i teraz, na chwilę tylko, bo ożenek, bo Józek i o tej wojnie ludzie tyle gadali.

Gdy dotarła na miejsce, wiedząc, że chłopy ze wsi już pijane są, zobaczyła chłopaka. Zerwał się ucieszony.

- Czekałem, kilka dni czekałem. Myślałem, że cię nie puści – powiedział cicho.

- Pijany tera je, dlatego żem przyszła, bo może to i ostatni raz… - odparła cicho.

- Wiem, ta wojna. Ojciec mój dziś już wyjechał, na front go wzięli. Mnie też zaraz mogą. Mama rozpacza – i pogładził Krysię po jej pięknej twarzy. Dłoń zatrzymał na siniaku, który jeszcze widoczny lekko barwił jej opaloną cerę.

- Mnie za Józka wydajom…- rzekła smutno. Ten pogłaskał ją po głowie i poczuł jak dziewczyna się mocno w niego wtuliła. Nie wytrzymał, choć obiecywał sobie, że będzie już uważniejszy. Nie był w stanie walczyć z pragnieniem. Krystyna zupełnie jakby czytała w jego myślach odchyliła głowę i poddała się jego dotykowi i pocałunkom.

Panicz posiadł ją tego wieczora, jak jej ojciec matkę, gdy już same pocałunki im nie wystarczały. Sama rozchyliła uda, sama chciała widzieć nad sobą jego oczy wpatrzone w nią jak nigdy dotąd nikt na nią nie patrzył. Poruszał się podobnie jak ojciec, ale nie sapał, nie śmiał się. Pachniał zupełnie inaczej niż ludzie we wsi. Był smukły, silny. Ona zaś nie przygryzała warg jak matka. Łzy też jej nie ciekły. Oddech jej przyspieszył, w środku ciepło rozpłynęło się po ciele. Nie umiała tego nazwać. Chciała jeszcze. Gdy chłopak wracał mostem do swojego świata, a ona do swojej chałupy, modliła się żarliwie czując, że popełnia jakiś grzech. Ale mimo to marzyła nadal o kochanku i falach gorąca, których pojąć nie mogła. I gdy znów tej nocy słyszała jak pijany ojciec dosiada matki, dziwiła się tylko, że matula nie jęczy jak ona, że wręcz odpycha męża jakby się odganiała od zarazy jakiej.


Lato właśnie zawitało, a wraz z nim niespokojne doniesienia. Most dumnie prężył się przed rzeką, która zdawała się ignorować jego istnienie. Ludzie we wsi i mieście mówili, że wojna wybuchła. Krysia znów wymknęła się nad rzekę. Czując, że te spotkania się skończą. Józka już się nie bała. Wiedziała, że znając jego sekret, jest bezpieczna, a że żeniaczka z nim stawała się coraz bardziej realna on i tak chodził po wsi dumny jak paw.

Tego dnia panicz przybiegł do kryjówki zdyszany i całował ją łapczywiej niż zwykle. Jakby chciał tych pocałunków mieć na zapas. Posiadł ją kilka razy nie mogąc nasycić się pięknem młodego ciała.

- Wojna je - powiedziała tylko.

- Wiem, na front muszę. Więcej nie przyjdę - powiedział smutno, nadal ją dotykając.
Wtedy po raz pierwszy przy nim spłynęła po jej poliku łza i coś ją ukłuło w środku. I sama go całowała i dotykała niecierpliwie przeklinając i most, i wojnę.

- Krysiu ja nie wiem czy wrócę – głos miał inny, zmieniony. Dziewczyna z warkocza ściągnęła tasiemkę, która sama cieniutkim haftem ozdobiła.

- Ja żonom bydę – i rozpłakała się.

- A czekać na mnie będziesz?

- Jak to na panicza? – zrobiła wielkie oczy.

- Krysiu kochana, nie mów tak do mnie. Ja Antek jestem.

- Antek… - szepnęła i wtuliła się w chłopaka najmocniej jak umiała. Wiedziała, ze odtąd zaczyna nowe życie. Że on nie przyjdzie, że Józkowa być musi, że czasy ciężkie idą, bo tak we wsi gadają.

Gdy się rozstali mocno już zmierzchało, ona jednak dostrzegła panicza sylwetkę na moście. Szedł powoli, zastanawiając się czy aby na pewno chce postawić kolejny krok. Wtedy widziała go po raz ostatni. I jego i most, który dzielił ich i łączył jednocześnie. Przyszli Niemce, a Ruskie uciekali z miasta, co je przed chwilą zajęli, spalili most.

Krystyna patrząc tej nocy na drewniane pale trawione przez ogień nie rozumiała, że ten most wcale nie dzielił jej od ukochanego. On ją z nim łączył. To jego dziecko nosiła pod sercem i Józek nawet jej syna nie zdążył poznać, bo zginął walcząc w lasach. Młodą wdową została, chłopy się wokół niej kręcili, ale ona na wszystkich obojętna była. Ludzie myśleli, że ona tak za Józkiem tęskni, a ona cieszyła się, gdy jej powiedzieli, że z rozprutym brzuchem go znaleźli. Niedobry był dla niej. Bił ją i brał jak pies sukę, bo Władek bał się z nim spotkać. A po wszystkim zawsze wymierzał jej policzek pytając, czy nadal o paniczu myśli. Te męki trwały na szczęście krótko. Chłopy do lasu poszli i tylko kilku ich wróciło. Jej ojcu się udało, ale nigdy już nie był taki jak przedtem. Krysia synka wychowywała sama, matula i siostry pomagały. Codziennie chodziła nad rzekę tęsknym wzrokiem patrząc na most, który odbudowano i znów niszczono. Kilka lat po wojnie ponownie prężył się kolejny obiecując Krysi powrót panicza. Wyczekiwała go wiernie, a gdy pewnego wieczora zjawił się poznała go od razu, choć był bardzo zmieniony. Twarz miał dojrzalszą, ramiona szersze, kulał wyraźnie, miał szramę na policzku, a w ręku trzymał tasiemkę, która mu dała. Przytuliła jego dłoń do twarzy, a on z policzków łzy jej scałował. Ojca wojna mu zabrała, matka drugi raz za mąż poszła, jeszcze bogatsza była. On sam z przymusu się ożenił, ale dzieci nie miał. Żona jego na histeryję cierpiała i na migreny i jak jego matka ojca, tak ona go do swojej alkowy nie zapraszała. Przychodził więc do Krystyny, dając jej tyle chwil ile mógł. We wsi wydało się, że to do niego na schadzki Krystyna chodzi i że dzieciak jego być musi, bo podobny jak dwie krople wody. W chałupie nawet u niej był, choć go matka dziewczyny milczeniem podjęła.

- Krysię kocham – powiedział jej tylko, a kobiecie łza po policzku tylko spłynęła. Doskonale wiedziała, że jej córka szczęście pełnego z paniczem zaznać nie może. On żeniaty, ona ze wsi. To w głowie się przecie nie mieści. Do dzieciaka przychodził i tego mu zabronić nie mogła. Groszem czasem sypnął.

Gdy most znów rozbierano, Krystyna ponownie myślała, że ich światy się rozchodzą. Panicz oznajmił, że do innego miasta wyrusza i że się więcej spotkać nie mogą. Pogładził ja po głowie, pocałował tasiemkę, jaką mu podarowała i wyszeptał, że kocha i żeby go nie zapomniała.

 To wojna, wróg i obyczaje zniszczyły to, co zapowiadało się tak pięknie i kilkadziesiąt lat później miałoby szansę na przetrwanie bez względu na to skąd oboje się wywodzą. Grunt jedynie, by połączył ich most. Obojętnie jaki.

Opowiadanie oparte na historii Mostu Łyżwowego we Włocławku. Na jego miejsce w roku 1937 zbudowano most stalowy im. Rydza-Śmigłego, istniejący do dziś.





KOMPLEMENT

  - Ładna sukienka. - No coś ty, stara. - Ślicznie dziś wyglądasz. - Nie przesadzaj. - Do twarzy ci w tych okularach. - E tam. Zwykłe oksy. ...