CHU...WY SYLWESTER




Urodziła w Sylwestra??? Ale chu....wo. - tak bliski przyjaciel taty skomentował narodziny mojego dziecka.
No chu....wo, nie ma co. Tak myśli każdy. Dzieciak najmłodszy wszędzie, najpóźniej się uczy, ciągle goni rówieśników i dla matki słabo, że w sylwestra się bidna nie pobawiła. Ano niekoniecznie. Ale od początku. 
Spakowałam torbę szybko. A mój chłop się dziwił. 

Urodzisz w przyszłym roku. Po co torbę pakujesz?

Ale ja robiłam swoje. Mimo że wszystkie znaki na ziemi i niebie mówiły, że potomka powiję w połowie stycznia, ja uparcie dokładałam kolejny milion rzeczy, jakich rodząca może potrzebować.
Chłop tylko pukał się w czoło i mamrotał coś pod nosem. Przed sylwestrem, spokojna o torbę uszykowałam nawet kieckę na wieczór, coby u znajomych jakoś wyglądać. A że w ciąży przytyłam, uwaga, całe sześć kilo, to wystarczyła sukienka w kwiatki z sieciówki w rozmiarze 38. Takem naszykowana zległam obok z lubego. On smacznie chrapie, a ja nieświadoma, że oto dziecię się mi się pcha na świat, kręcę się z boku na bok. I ssanie mnie bierze i wcinam po nocy danonki jakieś, ażeby lubego nie budzić i żeby se pochrapał dalej. Gdy brzuch mój sam zaczyna ćwiczyć brzuszki (czytaj: spinać) wielcem zaskoczona zaczynam kojarzyć o co kaman. No jak to, przecież jeszcze dwa tygodnie i ściskam uda naiwnie wierząc, że mi się rodzić odechce. I nic. Usiadłam sobie więc w kuchni i liczę te skurcze, i czytam podręcznik dla ciężarnej, który ponoć znałam na pamięć, ale cuś mi się akuratnie w chwili owej zapomniało. Radzą, by wejść pod prysznic, więc włażę i nogom własnym nie wierzę. Tak, nogom, bo czuję jak coś mi po nich cieknie. Ale wstyd. Żebym nie czuła, że siku muszę zrobić? Jezus Maria, ta ciąża to faktycznie ciąży. Ściskam więc co mogę, by zasiąść na sedesie i tam dokończyć dzieła, a tu nic. Leci. I oświeca mnie, że oto mi wody odchodzą. Nie chlustem jak to jest na filmach, ale cieniutko. Wołam więc do chrapiącego lubego, że rodzić zaczynam wierząc, że on ochoczo wyskoczy z pieleszy i wszystko za mnie zrobi. Ale gdzie tam, luby pyta, czy jestem pewna. No żesz kurka wodna, od godzin kilku jak myszka sobie skurcze liczę, a ten dopytuje o prawdopodobieństwo zastanawiając się czy mu z łóżka wstać się opłaca. Było za inżyniera iść, było? Wstał waćpan, ja już ubrana, wypachniona, a ten w lustrze się przegląda. I mnie cholera trafiła i żem bardzo konkretnie zasugerowała lubemu,  że oto nastał czas, byśmy się pospieszyli. A że skurcze były już co trzy minuty to nie dbałam o klasę i tylko wysapałam - Se jeszcze k... makijaż zrób! Chłop zrozumiał i trymiga byliśmy w aucie, a po kilku minutach w szpitalu. 

A tu wywiad i ja między jednym a drugim skurczem recytuję swoje dane sylabizując jak przedszkolak. Potem każą skrabać się na łóżko ginekologiczne, co już takie proste nie jest, kiedy skurcze są co dwie minuty. Chłop trochę zażenowany, boi się bidny, pomóc nie bardzo może, więc rodząc podejmuję męską decyzję, żeby te kafelki zawiózł na nowe mieszkanie, a ja tu sobie poczekam aż mnie na cc wezmą. Jako żem wąska w biodrach, a i córa główką do góry ułożona, to tylko krojenie w grę wchodziło. Na sali 7 osób, bom na studentów wyraziła zgodę. Uczyć się przecież na kimś muszą. Lekarze młodzi, muzyczka w tle, a oni majstrują coś przy moim brzuchu i kawały sobie opowiadają, i mówią mi, że już na imprezę to dziś nie pójdę, a oni za to tak i za moje zdrowie wypiją. No właśnie. To sem sylwestra zorganizowała. Ale żeby było śmieszniej to z wrażenia w tej naszykowanej kiecce do szpitala przyjechałam. A co, jak już rodzić w sylwestra to elegancko !

Córkę żem powiła zdrową i piękną, chłop niezestresowany był za drzwiami i zrobił jej pierwsze zdjęcia. A ja? No cóż, chu...wa data wcale nie była taka chu...wa. To był najpiękniejszy sylwester w moim życiu i już każdy jest odświętny, bo to święto moje i mojej małej. Wyjątkowy dzień to i wyjątkowe dziewczyny. 

A mój ojciec, jak ktoś komentuje, że ta data narodzin jego wnuczki jest chu...wa, to zawsze ripostuje - A ty umiesz w Sylwestra urodzić? 

No właśnie umiesz?;)

PORTRET SYLWESTROWY -MĘSKI

Obraz Pexels z Pixabay 


Sylwester

Jak przywita Nowy Rok? Spokojnie, bez fajerwerków. Na kanapie. Stoczył tyle bitew w tym starym, że pragnie jedynie ciszy. 
Dużo się wydarzyło. 
Rzucił pracę i otworzył własną firmę. Spory kredyt miażdżył, a najbardziej przyjaciel, już były, który go oszukał na kilka zer. 
Pracował więc dzień i noc, by odrobić straty. Kosztem rodziny. Żony, wiecznie samej i bardzo w małżeństwie samotnej, która chyba tylko cudem nie znalazła sobie kogoś na boku. 
I syna w wieku dojrzewania, który ojca potrzebował jak nigdy, a w zamian otrzymywał wciąż tą samą odpowiedź: "Synku nie teraz, pracuję". 
Syn też chyba tylko cudem nie znalazł sobie na boku jakiegoś szemranego towarzystwa. 
Stracił ojca, którego kochał tak w ukryciu, bo wciąż pamiętał ból jaki zadawał skórzany pas z jego ciężkiej ręki. Wybaczył mu chyba przed śmiercią dopiero trzymając go za rękę, gdy licznik wyliczał mu ostatnie oddechy. 
Musiał zająć się schorowaną mamą. Choć tak naprawdę to jego żona przejęła to zadanie, gdy on jeździł po sądach, urzędach, bankach i klientach lub gdy sztywny od bólu siedział przed monitorem komputera z oczami otwartymi niemal na zapałkę. Niełatwy był to obowiązek, bo mama z wiekiem prócz wigoru straciła dobry humor i dystans do siebie, i stała się marudna, i złośliwa. Jak jego żona dawała radę to on naprawdę nie wie. 
Wie tylko, że się opamiętał. Dwa razy dostał od życia w twarz. Raz w lewy policzek. Raz w prawy. 
Gdy wyniki badań miał niepokojące. Bał się, że skończy jak ojciec. 
I gdy w telefonie żony przeczytał kilka smsów od jej przełożonego, który z czarującą elegancją proponował jej kolację, a ona równie czarująco na szczęście odmówiła. 
Wówczas to zrozumiał, że czas przyhamować. Zatrzymać się nawet i wyjść z tego rollercoastera, jakim była praca. I wsiąść w pojazd zwany życie rodzinne. Czasem pędzący jak pendolino, czasem kołyszący jak łódka, niekiedy stojący w miejscu niczym auto w korku. 
Wiedział, że w innym przypadku z rollercoastera wypadnie, a w życiu nie będzie miał gdzie wracać. 
Dziś, w dniu swoich imienin, nacisnął więc hamulec. Jedyne czego pragnie to usiąść z żoną i synem na kanapie, obejrzeć wspólnie film, i zjeść pizzę, której tak dawno nie robił. A zza okna strzelające fajerwerki odliczają czas gdy oto postanowił wrócić do swojego nudnego życia, w którym zamierza być po prostu szczęśliwy.


SYLWESTER - JANINA


Obraz Jill Wellington z Pixabay


Niby wszyscy obchodzony go jednego dnia. Zawsze 31.grudnia cała kula ziemska szaleje, tańczy i krzyczy. Rozbija szampana, fajerwerkami odstrasza stary rok i hucznie wita nowy. I co drugi z nas ma noworoczne postanowienia. I wierzy, że narodzi się na nowo. Że oto następnego dnia obudzi się lepszy, nowszy, piękniejszy. I wielu z nas w to wierzy, a tak niewielu udaje się dotrzymać słowa. A tak naprawdę sylwestrem może zwyczajny dzień. 


Jak dla Janiny 

Swojego sylwestra przeżyła, kiedy lato rozpanoszyło się za oknem. Jej serce mimo upału i słońca na niebie, było zamrożone. Niby biło, ale tylko po to, by wegetować. Wieść, że zostanie babcią powaliła ją na kolana. W przenośni i dosłownie. Uklękła, jakby właśnie złapała pierwszy oddech. Tak jakby jej martwe serce zaczęło bić. Dotychczasowy ból po stracie Syna mieszał się z radością nowego życia. Obudziła się z długiego snu. Koszmaru wręcz. I tego właśnie dnia zaczęło jej się chcieć uśmiechać. Wcześniej próbowała żyć bez Syna. Nie umiała. Żyła w lodowej skorupie. Od teraz wiedziała, że będzie żyć dla swojej Córki, która pod sercem nosiła mały cud. Została babcią i choć dla wielu kobiet to cios, dla Janiny był to dar i bodziec, by znów wyjść na pełnie słońca i czerpać z niego to, czego do tej pory sobie odmawiała. Jej Sylwester pachniał ściętym zbożem, makami i słodką lemoniadą. Letnio. Fajerwerkami były promienie słoneczne, cekinami gwiazdy na bezchmurnym niebie. Nie potrzeba było pić szampana. A Janina upajała się radością, w końcu obudzona z zimowego snu.


SYLWESTER - RAFAŁ


Obraz StockSnap z Pixabay

Niby wszyscy obchodzony go jednego dnia. Zawsze 31.grudnia cała kula ziemska szaleje, tańczy i krzyczy. Rozbija szampana, fajerwerkami odstrasza stary rok i hucznie wita nowy. I co drugi z nas ma noworoczne postanowienia. I wierzy, że narodzi się na nowo. Że oto następnego dnia obudzi się lepszy, nowszy, piękniejszy. I wielu z nas w to wierzy, a tak niewielu udaje się dotrzymać słowa. A tak naprawdę sylwestrem może zwyczajny dzień. 


Jak dla Rafała 


Kiedy został sam, a Agnieszka przegrała walkę z rakiem, myślał, że świat mu się zawalił. I zawalił się faktycznie. Nie miał siły wstać z łóżka, jeść, umyć się, nie mówiąc o wyjściu do pracy. Z dnia na dzień wpadł w czarną dziurę. Do końca wierzył, że wygrają walkę z tym, co chodzi wspak. Nie udało się. Przegrali, gdy nastąpiła remisja i pojawiła się nadzieja na lepsze jutro. Ale to jutro nigdy nie nadeszło. Zostawiło ją samą, a z Rafała wyssało chęć do życia. 

Poznał ją przypadkiem. Musiał wyjść z domu. Nieogolony, w dresach, chudy jak szkapa. Wyjechała mu z podporządkowanej i nie ustąpiła pierwszeństwa. Nie takiej reakcji się spodziewał. Nie było płaczu ani flirtu. Od razu przyznała się do winy i spisali na szybko oświadczenie. Zapowiedziała, że przyjedzie do niego, by napisać je na specjalnym druku, bo to pisane na kolanie nie jest profesjonalne. Przestraszył się bałaganu, w jakim żył. Po raz pierwszy od kilku tygodni ogarnął mieszkanie, ogolił się, ubrał w czyste ubrania. Nie dla niej. Dla siebie. Po prostu było mu wstyd. Przyjechała, spisali oświadczenie. Nic się nie wydarzyło. Żadnemu z nich nie przeszło zresztą przez myśl, żeby robić cokolwiek. Jej wizyta zmotywowała go po prostu do działania. Wpadli na siebie jakiś czas później. Potem znów i znów. Też na cmentarzu, gdzie ona szła na grób tragicznie zmarłej przyjaciółki. To wtedy poszli na kawę. I tak się zaczęło. Rafał swój sylwester przeżył kilka miesięcy potem, w szary i bury dzień listopada, gdy uświadomił sobie, że jest gotów pokochać inną kobietę i że Agnieszka nie miałaby mu tego za złe. 


SYLWESTER - Ania



Obraz AllClear55 z Pixabay

Niby wszyscy obchodzony go jednego dnia. Zawsze 31.grudnia cała kula ziemska szaleje, tańczy i krzyczy. Rozbija szampana, fajerwerkami odstrasza stary rok i hucznie wita nowy. I co drugi z nas ma noworoczne postanowienia. I wierzy, że narodzi się na nowo. Że oto następnego dnia obudzi się lepszy, nowszy, piękniejszy. I wielu z nas w to wierzy, a tak niewielu udaje się dotrzymać słowa. A tak naprawdę sylwestrem może zwyczajny dzień. 


Jak dla Ani

20 marca zadzwoniła koordynatorka leczenia. Anka to pamięta, bo tego dnia było wyjątkowo ciepło, choć zaledwie kilka dni temu padał śnieg. Właśnie przeszła pierwsza wiosenna burza, spadł deszcz, a w promieniach nieśmiało tańczyła tęcza. Głoś pani Małgosi był ściszony. Nie wolno jej było łamać protokołu, nie powinna informować pacjentów o niczym. Ale Ani było jej po prostu żal. Chciała, by wiedziała o wszystkim jak najszybciej. Tyle czasu walczyła, tyle łez wypłakała. Wyniki badań nie pozostawiały żadnych wątpliwości. Czarno na białym stało, że Ania jest zdrowa. Z-D-R-O-W-A. Leki w końcu zadziałały. Po ośmiu latach, przerwanych terapiach i straconych nadziejach. Tego dnia narodziła się na nowo. Przeżyła swój sylwester szlochając ze szczęścia. Niepotrzebne były fajerwerki, cekiny i szpilki. Anka wiedziała, że następnego dnia znacznie nowy rozdział w swoim życiu. Nauczy się mówić o sobie - zdrowa. Nie będzie bała się jutra. Zacznie mieć odwagę robić to, co do tej pory nie miało dla niej sensu. Będzie szła odważniej i sięgnie po nawet najbardziej nierealne marzenia. 

PS. Anka dziś prowadzi blog, wydała dwie książki, w międzyczasie zmieniła pracę i dostała jeszcze kolejną, dzięki której nie stoi w miejscu. Pisze tez artykuły dla portalu dla kobiet. Uczy się zdrowego egoizmu. Jest aktywna fizycznie, dba o siebie, wygrała walkę z kompleksami, w lustrze uśmiecha się do siebie. Fajerwerków nie ma, ale i tak ma ochotę tańczyć. Gdyby te kilka lat temu ktoś powiedział jej, że tyle rzeczy zmieni się w jej życiu, wyśmiałaby go szyderczo. Dziś natomiast się śmieje. Idealnie nie jest, ale jest dobrze, po prostu dobrze.  


TRÓJKĄT



Image on Pixabay

Karolina kończy prostować włosy. Są lśniące i idealnie proste. Robi makijaż. Ma ładne rzęsy. Spojrzeniem magnetyzuje. Pociąga usta pomadką i jest gotowa do pracy. Ładna garsonka, elegancka bluzka i wysokie obcasy. Ma dziś ważne spotkanie. Negocjuje umowę z dużym kontrahentem. Jest świetnie przygotowana. Da radę. 
Po trzech godzinach siada przy swoim biurku w gabinecie. Kładzie nogi na stół. Faktycznie była dobra. Będzie miała tego klienta. Nawet nie chciał się targować. Uroda niewątpliwie jej pomogła, ale wiedza i pewność siebie to było to, czym wygrywa takie trudne rozmowy. W pracy radzi sobie znakomicie. Aż trudno uwierzyć, że w domu tak łatwo jej nie idzie. Ma jednego przeciwnika. Wagi ciężkiej. W przenośni i dosłownie, bo teściowa po trzech ciążach się roztyła. Tak teściowa. Z kontrahentami Karolina daje radę zachowując pełen profesjonalizm. Z matką swojego męża walczy od prawie dziesięciu lat. Nadal bez sukcesu. Czemu walczy? Bo od początku traktowana jest jak wróg. Teściowa wtrąca się do wszystkiego. Robi jej porządki w bieliźnie, doprawia zupę, bo zbyt mdła, myje okna, bo przecież w oknach idealnej gospodyni można się przejrzeć. Dzwoni w sobotę o trzynastej i jest oburzona, że obiadu u nich jeszcze nie było albo zaprasza syna na grochówkę czy zrazy, bo takich jak ona to Karolina zrobić nie umie na pewno. Nie zważając na to, że Karolina zrobiła super pierogi z fetą i szpinakiem, które jeść będzie przez cały tydzień, bo mąż obdarowany słoikami od mamy, pierogów nie tknie. Synową krytykuje ciągle. Za ładnie ubrana, za wysokie buty, za gruba, a jak schudnie to za chuda. Źle dzieci wychowuje, rozpieszcza je albo jest zbyt surowa. A tak w ogóle to po co ta Karolina tyle pracuje, materialistka jedna. Ona -  teściowa czyli nigdy pracowała, poświęciła się dzieciom - trzem synom, z których to tylko jeden się ożenił i to z Karoliną na dodatek. No mógł lepiej trafić. Nie przyjmuje do wiadomości, że to Karolina ogarnia dom, wychowuje synka i bliźniaczki, które dają jej popalić. Wozi dzieci do przedszkola i szkoły, odbiera je, bawi się z nimi, odrabia lekcje, robi zakupy. W tygodniu nie gotuje, na wieść czego teściowa mało zawału nie dostała. Dzieci mają posiłki zapewnione, ona w pracy bar z domowymi jedzeniem, w którym zamawia obiad też dla męża. A teściowa pomstuje jak tak można. 
Mąż cierpi, bo żona taka niegospodarna i inna niż mama. Ma odwagę robić karierę, jeździć na konferencje i szkolenie. Ostatnio wymarzyła sobie drugie studia. Zarabia więcej niestety i praktycznie to ona utrzymuje dom. Czemu niestety? Bo mąż czuje się sfrustrowany, chodzi wściekły, punktuje za niedokładnie wytarty kurz. I pyta dla kogo Karolina kupiła ten gorset koronkowy i po co taki drogi, skoro w Lidlu są za 29,99. Nie rozumie aluzji, że gorset ma go skusić i może go z niej nawet zedrzeć. 
Wsparcie ma w mamie, z którą rozmawia więcej niż z Karoliną. O seksie najwyraźniej też, bo ostatnio teściowa zaczęła wspominać, że kolejne dziecko by uratowało ich związek. I w związku z tym zakupiła dla synka bokserki z niewybrednymi testami, coby na Karolinę podziałały. Póki co to działają jej na nerwy nie tyle seksowne gacie męża, co teściowa, która zdaje się mieszkać w ich kuchni, łazience i sypialni nawet. Taki trójkącik im się zrobił. Każdy w tym układzie jest nieszczęśliwy. Mąż, Karolina i teściowa. 
To trójkąt, gdzie nie ma wyznaczonych terytoriów i ich granic. 
Trójkąt, w którym męczy się każdy. 
Trójkąt, gdzie nie da się wytrzymać i z którego póki co tylko Karolina ma chęć się wydostać.

WYBACZYŁAM. NIE ZAPOMNIAŁAM.

Image on Pixabay


WYBACZYŁAM. NIE ZAPOMNIAŁAM.

Marzena jest bardzo wesoła. Uśmiecha się ciągle. Wulkan energii. Czasem zastanawiam się co ona bierze, że jest taka radosna. Musi chyba mieć dobre cukierki od lekarza. I gdy tak sobie żartuję to nie jestem świadoma, że te cukierki niedawno postawiły ją na nogi. I że faktycznie je brała. Dzięki nim wstała z łóżka i wzięła się z samą sobą i z życiem za bary.

Przemyślała wszystko. Obiektywnie. Wie, gdzie mogła popełnić błąd. Pamięta jak oszalała na punkcie dziecka. Synek miał kolki, więc spała z nim, mówiła tylko o nim, patrzyła tylko na niego. Mąż poszedł w odstawkę. Spał sam, czas spędzał albo z żoną i małym albo zamknięty w pokoju, bo synek śpi i trzeba być cicho. Marzena wszystko podporządkowała dziecku. Nie chciała obejrzeć filmu czy wyskoczyć do znajomych. Seks przestał dla niej istnieć. Nie pytała Adama o pracę. Zniknął z jej pola widzenia całkowicie. Stała się matką, przestała być żoną kompletnie tego nie wiedząc. Adam to rozumiał, tłumaczył sobie, że kobiety tak mają, że Marzena jest tak synkiem pochłonięta tylko chwilowo. Wydawało się, że wszystko gra. Marzena choć zmęczona czuła się wspaniale w nowej roli. Adam był taki cierpliwy. Nie wiedziała, że czuje się odsunięty.

Gdy dostał propozycję pracy zagranicą za świetne pieniądze, uznali, że pojedzie. Marzena dzięki temu nie będzie musiała pracować. Układ idealny. Dla Marzeny, bo będzie sama z dzieckiem i się poświęci mu bez reszty. Dla Adama, bo oderwie się od rutyny i poczuje pewniej zarabiając duże pieniądze. Poleciał.

Do kraju przylatuje raz na miesiąc. Marzena z dzieckiem też do niego lata. Jest spokojnie i dobrze. Rozłąka chyba dobrze im robi. Finansowo stają na nogi.

Dogadują się. Marzena zaczyna za nim tęsknić. Nawet nie myśli, że coś może być nie tak. I jak zwykle dowiaduje się jako ostatnia. Na fejsbuku, gdy jakaś kobieta składa mu życzenia nie pozostawiając wątpliwości, że łączy ich coś więcej niż przyjaźń. Potem okazuje się, że i niektórzy znajomi też są już wtajemniczeni. Adam po prostu nie chciał Marzeny martwić. Jakże wspaniałomyślnie. Nie zmartwił jej. To mu się udało. Marzena się po prostu wściekła się. Wsiadła w pierwszy samolot, by wygarnąć mu jak się czuje. Jeszcze nie wiedziała czy leci ratować ten związek czy może go zakończyć. Adam zaskoczony jej determinacją obiecał, że zakończy romans.

Dzwonił codziennie. Przylatywał częściej. Marzena też dbała o codzienne kontakty. Wysłała smsy i zdjęcia niekoniecznie grzeczne, które on komentował pikantnie. Odzyskała spokój. Adam dbał o nią nawet gdy była chora na ospę. Przyleciał, ale żeby się nie zarazić spał u mamy, a Marzenie przynosił jedzenie, wpadał na moment i machał do okna wysyłając buziaczki. Była szczęśliwa. Gdy przypadkiem zostawił telefon nawet nie zamierzała go sprawdzać. Coś ją jednak podkusiło. Zajrzała. Mnóstwo wiadomości od niej i do niej. Uff. Dużo jej zdjęć. Uff. Ale w osobnym folderze już nie jej. Wcale nie jakiejś piękności. Zwykłej dziewczyny. Nie zawsze ubranej po samą szyję. Marzenie zrobiło się gorąco. Przeszukała telefon. I znalazła. Wszystko. Romansu nie zakończył. Ją przedstawił jako eks i matkę jego dziecka. Z tamtą spędzał te weekendy, kiedy nie przylatywał do Polski i gdy Marzena nie mogła się zjawić się u niego. I teraz też wcale nie spał u matki. Prowadził podwójne życie.

Mimo temperatury Marzena wzięła taksówkę, pojechała do domu teściowej i zrobiła mu karczemną awanturę. Do kochanki też nie omieszkała nie zadzwonić. Na głośnomówiący. Przeklinając co drugie słowo wyrzuciła z siebie wszystko. Żal, złość, rozpacz. Klasę i dumę schowała do kieszeni. Nie pamięta jak wróciła do domu. Wie, że strasznie wymiotowała tak jakby fizycznie też chciała się oczyścić.

Kolejne tygodnie jak w amoku. Xanax jak cukierek. Praca i ogarnięcie dziecka. Wieczorem wycie w poduszkę. Gdyby nie mama i przyjaciółki Marzena nie wie jakby przetrwała.

Adam wrócił. Rzucił tamtą pracę. Pracuje blisko. Stara się odbudować zaufanie. Ma z synem dobry kontakt. Kochanka zniknęła z ich życia. Marzena mu wybaczyła. Dała drugą szansę. Ale nie zapomniała. Dziś już uśmiecha się bez xanax'u. Zaczyna wierzyć w siebie. Wie, że nie jest gorsza.

Gdy zapytałam, czemu mi o sobie opowiada, po chwili zastanowienia mówi:

"Każdy zasługuje na drugą szansę. Adam ją dostał. Wie też, że wybaczyłam, ale nie zapomniałam. Próbuję, by potem nie mieć wyrzutów sumienia. Wiem, że sama też o związek muszę dbać. Zobaczymy, czy starczy nam tej miłości czy być może jedziemy już tylko na rezerwie..."

PS. Po jakimś czasie Marzena odzywa się znowu. Mąż wrócił do kochanki, a ona sama jeszcze z cukierkami w kieszenie złożyła pozew o rozwód. Jest pewna swojej decyzji. Chce być wolna i spokojna.

UCZENNICA


Obraz Анастасия Гепп z Pixabay


Zawsze wydawało mi się że to ja Ciebie uczę. Uczę Cię podnosić główkę, przekręcać się, raczkować, chodzić, mówić. Tłumaczę Ci świat. Pokazuję co dobre i złe, wesołe, i smutne. Objaśniam zasady działania tego świata, które przecież nie są takie proste. Ocieram Twoje łzy, opatruję guzy i siniaki, karmię pusty brzuszek, usypiam, uspokajam. Zdaję się być Twoim nauczycielem. I choć nie stawiam Ci ocen to szybko mogę ocenić postępy mojej pracy. To Twoje zachowanie, reakcje i traktowanie innych. I widzę co trzeba poprawić, a co już mamy zaliczone. Co jest Twoją mocną stroną, a co wymaga doszlifowania. 

Ja matka - nauczycielka życia. To takie proste i szampowe ujęcie. Jednak z każdym dniem dochodzę do wniosku, że tak naprawdę to Ty uczysz mnie. 

To ja ciągle zdaję egzaminy z macierzyństwa i człowieczeństwa. 

Uczysz mnie cierpliwości, której nigdy nie miałam. 

Akceptacji, bo przecież nie mogę Cię uformować jak chcę. Mogę Cię po prostu kochać. 

Przebaczenia, bo dla Ciebie świat jest czarno-biały. I przebaczam sobie i innym, bo pokazujesz, że warto. 

Dzielenia się z innymi. Tobie umiem oddać wszystko, bez żalu. Innym wciąż się uczę. 

Beztroski, kiedy skaczesz po łóżku i chcesz, bym dołączyła.

Dokładności. Tak pięknie malujesz, widzisz szczegóły, które ja dostrzegam dopiero dzięki Tobie. 

Piękna. Bo w Twoich oczach taka jestem. I staram się, byś nie zmieniła zdania. 

Bycia matką. Bez Ciebie bym nią przecież nie była i gdy ciągle myślę, że robię coś nie tak, pomagasz mi albo to zmienić albo tłumaczysz, że nie mam racji. 

Jestem Twoją uczennicą Moja Córko Kochana. Czy zdam, tego nie wiem. Powiesz mi pewnie za kilka lat, a ja Ci podziękuję za najpiękniejszą szkołę życia.

PORTRECIKI CHOINKOWE - Maciej


Obraz Lorraine Cormier z Pixabay

Usiadł w dużym pokoju przy ławie, która pamięta czasy Gierka. Fotele i segment zresztą też. Nie ma zmysłu artystycznego. Nie zarabia dużo. Na bieżące wydatki starcza i na alimenty jeszcze musi, odkąd się rozwiódł. No musiał. Żonę, już byłą dzisiaj, widziano wiele razy z kimś na mieście. Zapytana przez niego, co się dzieje, odparła, że się zakochała. I po prostu odeszła. Dbał o nią jak umiał, ale chyba nie umiał do końca, skoro znalazła innego. Wcale nie młodszego i bogatego. 

Bolało bardzo. Do dziś zresztą boli. Wnętrze jakoś tak ciśnie. Związuje się na ciasny supeł. Jak nie dwa. I złość aż kipi z niego. Nie ma ochoty z nią nic ustalać. Na początku nawet syna nie chciał widywać. Złość niechcący wylała się się też na niego. Na szczęście na krótko. Spędza z nim co drugi weekend i każdy poniedziałek, i czwartek po szkole. Z nią nie chce nawet rozmawiać. Pisze jedynie oschłe smsy. 

Dziś spadł śnieg. Nawet nie zwrócił na to uwagi. Kupił synowi puzzle ze Star Wars. Na droższy prezent nie było go stać. Sam prezentu nie dostał od czasu rozwodu. Żonie, już byłej, też nic nie kupował. 

Syn będzie dopiero jutro. Spędzą razem dzień. Usmaży karpia. Kupił w garmażu sałatkę jarzynową i pastę jajeczną. Syn lubi. Pograją razem w monopol. Może ułożą puzzle. Pójdą na spacer. 

Choinkę ma małą. Sztuczną, którą co roku ubiera w te same kiczowate bombki. Kładzie pod nią starannie zapakowany prezent dla syna. Nie wie nawet, że obok ten, w którego istnienie przestał wierzyć w wieku 10 lat, położył małą paczuszkę. Uchylił wieczko, by aromat ZGODY rozniósł się po małym mieszkaniu. I swoim ledwo wyczuwalnym zapachem spowodował, że jutro, gdy była już żona przyprowadzi syna, zaprosi ją chociaż na herbatę i po raz pierwszy od czasu rozwodu w ZGODZIE z nią porozmawia. 

PORTRECIKI CHOINKOWE - Dominik


Obraz Pexels z Pixabay



Nie wierzył w świętego Mikołaja. Jak można wierzyć w kogoś, kto nie istnieje. Nie kupował nawet choinki. Bo po co? 

Skoro jest od zawsze jest sam. Prezentów nie dostaje i nikomu nie kupuje. Nawet jedynej siostrze, mieszkającej na drugim końcu miasta. Nie chce jej znać. No bo jak można nie być na pogrzebie rodziców, tragicznie zmarłych i świetnie bawić się w tej Anglii, i jeszcze łgać, że lotu nie było. Od tego momentu nie ma już siostry. 

Siedzi więc sam w brudnym mieszkaniu. Nie czekając na nikogo, może już chyba tylko na śmierć, która uwolni to od tego parszywego życia. Nawet nie wie, że ten z imieniem na M., który ponoć nie istnieje, tu był. Zostawił malutki pakunek w kącie, skoro choinki nie było. Pakunek z uchylonym wieczkiem, by jego zawartość usiadła mu na ramieniu. To PRZEBACZENIE, o którym nawet nie marzył, a w głębi serca, nieświadomie, bardzo pragnął. 

Ono będzie bardzo cierpliwe. Delikatnie zaszepce do ucha, by odwiedził siostrę i w końcu poznał malutkiego siostrzeńca. Zanim jednak to zrobi, ono siedząc mu na ramieniu pokieruje go do lustra, żeby w końcu spojrzał sobie w twarz i przebaczył. Przebaczył sobie tę złość na cały świat. Wtedy dopiero pojedzie na drugi koniec miasta, by jej przebaczyć. A ono zejdzie z jego ramienia i będzie czekać, by znów komuś na nim usiąść. 

PORTRECIKI CHOINKOWE - Sara

Obraz AllClear55 z Pixabay

Siedzi cichutko w luksusowej kuchni, zaprojektowanej przez najdroższego w mieście projektanta, z której roztacza się widok na przestronny salon. Światło świec okala jej zapłakaną twarz. W kącie choinka dumnie pręży gałęzie bogato obwieszone złocistymi ozdobami. Zza okna widać delikatnie migoczące lampki. Też złociste. Wszystko dopasowała idealnie. Szkoda, że tylko to. Cała reszta płonie też złotym ogniem, który trawi jej życie doszczętnie. Tak przynajmniej dziś myśli. Za dużo się ostatnio wydarzyło. Co z tego, że awans i jeszcze więcej zer na koncie. On ją zostawił. To się liczyło. Zrobił to z dnia na dzień. Bo tak. Tak brzmiała odpowiedź, gdy pytała z szeroko ze zdziwienia otwartymi oczami. Zbyt dumna była, by pytać dalej, prosić i doszukiwać się przyczyn. Dumnie zamknęła drzwi gabinetu. Otarła jedną niezdyscyplinowaną łzę. I skupiła się nad projektem jej życia, który to zapewnił jej ten wielozerowy awans. 
Potem jak transie kupno choinki, ozdób i świec, by samej sobie zrobić piękne święta. 

Wstała. Na ścianie widać cień jej sylwetki idącej do równie pięknej łazienki. Obmywa twarz. I zmęczona kładzie się spać w pustym już łóżku. 

Jeszcze nie wie, że już nie jest sama. Nad ranem, gdy wykona test, otrzyma kolejny prezent, który los na spółkę z brodatym jegomościem w czerwonym kubraczku zostawił jej pod bujną, złotą choinką. Nie opakował prezentu, bo MIŁOŚCI nie da się w nic zapakować. Ani zwinąć, złożyć, przepołowić. Daje się ją w całości. I taką właśnie dostała. 

Złapała się za jeszcze płaski brzuch, który był schronieniem dla małej istotki. I uśmiechnęła się czule, bo wiedziała, że od tej chwili nie będzie już sama. Nie zdążyła nawet pomyśleć, że usunie problem, bo MIŁOŚĆ rozgościła się u niej w salonie czując się jak u siebie. Wszystko egoistycznie odsunęła na dalszy plan, bo lubiła być w centrum zainteresowania. 

A za rok, gdy ona trzymać będzie w ręku malutką wersję samej siebie i odpakowywać wielkiego pluszowego misia, MIŁOŚĆ nadal będzie siedzieć wygodnie na kanapie i wcale nie będzie miała ochoty nigdzie odchodzić... 


BEZ KORONY



Image on Pixabay

Wiesz czasami dość już mam tej korony - Ewa powiedziała to cicho kuląc nogi pod siebie. Wino do połowy wypite, więc wiadomo było, że lada moment wejdziemy w grube tematy. - Noszę ją codziennie. Prosto, dumnie, wypolerowaną tak, że się świeci jak psu...I czasem jest już mi tak niewygodnie - upiła łyk wina. - Fajnie być królową, dzierżyć berło, ale nie dwadzieścia cztery na dwadzieścia cztery...

O tak, Ewa nosi tę koronę naprawdę dostojnie. Codziennie szpile, super stylówki, perfekcyjny makijaż, zero odrostów, pazury zrobione. Uśmiech numer jeden, zapach Chanel numer pięć.

Dyrektor handlowy, stanowisko równie wysokie jak jej buty. Dwoje dzieci. Dom. I mąż, który jej przebojowością czuje się chyba zdołowany. 

Chciałabym, żeby mnie ktoś przytulił. Chcę zdjąć tę koronę i szpilki. I biegać na bosaka - mówi dalej. Uśmiecha się, ale oczy ma smutne. - To biegaj - mówię, choć doskonale wiem, że to nie takie łatwe. 

Ewa ogarnia cały dom. Dosłownie i w przenośni. W pracy perfekcyjna. O takich matkach i żonach się marzy. Mąż chyba jednak nie pieje z zachwytu. 

Tu jeszcze brudno - mówi chłodno i ani myśli, tu właśnie posprzątać. Przecież to zadanie kobiety, a nie mężczyzny, który na dodatek będąc na wysokim stanowisku ściereczką plamić rąk nie zamierza. Ewa więc dumnie najpierw zaciska zęby i z tą koroną dzielnie zasuwa po domu. Sprząta, myje, pierze, prasuje. A jak korona się przekrzywi to ją poprawia i walczy dalej. Ostatnio zaś opada z sił. I nie ma zamiaru męża prosić o pomoc, bo ten kwituje - Chciałaś to masz. 

Więc ma. 

Ma dość. 

Ma ochotę się schować, być przytuloną i usłyszeć  - Okej kotku, zajmę się tym. 

Ma pragnienie, by ktoś do niej podszedł zdjął jej koronę, potargał grzywkę i pocałował w czoło. I powiedział:  Świetnie sobie radzisz czy mogę Ci w czymś pomóc kochanie?

Ma chęć zdjąć koronę i królować sobie w domu bez niej na niższych obrotach i ze wspomaganiem faceta, którego kocha i z którym tworzy zgrany tandem. 

Ma wrażenie, że oboje z mężem rozjeżdżają się w inne strony, nie mają wspólnego celu. No chyba, że jest nim święty spokój. 

Zbliża się nowy rok, nowe plany i postanowienia. Ewa już wie, że z koroną to biegać sobie będzie do szesnastej. W domu co najwyżej w dresach na luzie, w swoim tempie, z potarganą grzywką, na bosaka. A czy mąż ją dogoni czy pobiegnie w inną stronę to już czas pokaże...

Podoba Ci sie ten post?
Udostępnij go, skomentuj, bym wiedziała, że moje pisanie ma sens.
Rozgość się na mojej stronie, rozczytaj się.
Będzie mi miło!


ŚWIĘTA - MOJE INTENSYWNE PRZYGOTOWANIA


Obraz Thought Catalog z Pixabay

Święta, święta i po świętach. Tyle roboty, szykowania, zakupów i sprzątania. I zaraz będzie jak z bicza strzelił. Tylko, że ja w tym roku mam bunt. I w nosie wszystko. Padam na pysk, bo zabiegana jestem i pracy tyle. I obowiązków iiii. Okna niepomyte, kurze wysoko niestarte, a choinkę ubiorą inni członkowie rodziny, bo ja sobie wezmę kąpiel. Można? Można! I okazuje się, że jednak umieją! Stroiki zrobiłam sama w kilkanaście minut. Prezentów niemal nie kupuję. Zamówiłam trochę przez internet, a reszta familii dostanie moją książkę. Chcą czy nie chcą. Trudno! Napisałam, wydałam, niech mają. Ale za to paznokcie mam zrobione i serum co wieczór w buziaka wklepuję, wierząc naiwnie, że pomoże:) A tak w ogóle na weekend po świętach jadę  się spa’ować. Zamiast prezentu sprawiam sobie wypad do hotelu (oraz się żyje!!!), by popływać, wypocić stresy po sportach świąteczne. A bo tak jak wszyscy trenuję bardzo intensywnie np. wyścigi w siedzeniu przy stole, slalom do kuchni po nowe talerze, bieg na orientację kierunek – choinka i rozpakowywanie prezentów na czas. Następnie sprint po rodzinie, strzelanie sucharami i jeszcze plank naszych nerwów. Co to? - zapytacie. Ano, próba powstrzymania się od kłótni o pierdoły takie jak: 

A u twojej mamy siedzieliśmy o sześć i pół minuty dłużej niż u mojej…
Było zostawić tego pieroga dla wujka! 
Mogłaś złożyć życzenia stryjecznej ciotce. 
Czemu nie założyłeś tamtego krawata?? 
Po co ty tyle gadasz?! 
Spóźnimy się! 
Było nie siedzieć tyle w łazience! Itd. 

Więc póki co myślę o basenie i saunie, i o tańcach, na które chodzę dwa razy w tygodniu, żeby nie zwariować. Bo wariować będę za dni kilka i przeżyję jakoś, że okna brudne, kurze wytarte pobieżnie i w szafie niepoukładane. Zapewne połowy rzeczy zapomnę, pęknę z przejedzenia i zdążę się wkurzyć milion razy. Ale co tam, przecież i tak uwielbiam święta. 

PS. I może w końcu będę miała czas, by przeczytać WŁASNĄ KSIĄŻKĘ :)


"TE" ROZMOWY MAŁEJ I DUŻEJ KOBIETY




Obraz Kimberly Bonioli Kim z Pixabay

Dobrze, że będzie córka. Ty będziesz z nią rozmawiać na te tematy. - powiedział mój chłop, kiedy to akurat w rocznicę ślubu dowiedzieliśmy się, że w moim niedużym brzuchu mieszka sobie jednak dziewczynka. Czemu jednak? Bo mnie przekonywał (chłop, nie brzuch), że wiedział co robi i że na pewno będzie potomek płci męskiej. A tu niespodzianka w rodzaju żeńskim:)) Długonoga, co widać już było na USG i śliczna, co zobaczyłam zaraz po porodzie. Mądra, o czym przekonuję się każdego dnia.
Mnie tam było to wtedy obojętne jakiej płci dziecko noszę pod sercem, bo przecież matce zależy na tym, by latorośl była zdrowa i szczęśliwa. Ale po cichu liczyłam sobie, że za lat dwadzieścia będę miała trochę córkę, trochę przyjaciółkę, z którą będę mogła sobie pogadać na różne tematy. Te tematy przez duże T też. Nie przypuszczałam jednak, że podejmiemy je (absolutnie nie z mojej inicjatywy) tak szybko. 

Mała moja sama je inicjowała w różnych miejscach i okolicznościach. A że od zawsze włazi do łazienki nieproszona to i stawia czoła nagim faktom. I to dosłownie. Jak jej tatuś, a mąż mój, zapomniał kiedyś zamknąć drzwi  to Mała wparowała tam z impetem, kiedy to ręcznika żadnego nie miał na podorędziu i zszokowana pyta A cio to? - wskazując na przyrodzenie, które to właśnie ją poczęło. Ja zamiast ratować sytuację, najpierw wybucham śmiechem. Nie ma co, wykuta na blachę psychologia właśnie poszła się bujać. Resztkami zdrowego rozsądku reaguję i tłumaczę małej, że chłopcy i dziewczynki inaczej robią siku, na co Mała nieco później rezolutnie mi powie, że już woli siadać na sedesie niż przy nim stać i celować. Poza tym mama to chyba niezbyt wygodne jak coś tam majta między nogami, nie?


No tak. - brzmi moja odpowiedź, bo jako że nic mi tam także nie wyrosło to porównania nie mam. 


Ale żeby sprawiedliwości stało się zadość, Mała też mi weszła do sypialni, kiedy to stałam jak mnie Pan Bóg mnie stworzył. O istnieniu piersi moje dziecko wie, więc myślę sobie, że tych oto nie skomentuje. No przecież tyle razy je widziała. Ale nie. Pewnego razu przygląda się mi bacznie i wypowiada te słowa: 


Wiesz mamuś, też chcę mieć takie małe cycuszki jak ty

I rozbraja mnie uśmiechem, a ja nie wiem czy się śmiać czy płakać i cieszyć się, że dziecko chce wyglądać jak matka czy martwić rozmiarem swoich piersi. Duża jednak ze mnie dziewczynka i postanawiam wybrać opcję pierwszą. Póki córka widzi w matce wzór to chyba powód do radości?

Innym razem znów moja Mała bacznie obserwując jak zakładam rajstopy stwierdza: 


Ale masz grube uda. 

I nie byłoby w tym nic zaskakującego gdyby nie fakt, żem bardzo szczupła o wadze wręcz piórkowej i grube to ja mam tylko włosy. No ale muszę wziąć na klatę, że może jednak te uda chude nie są:))) Przeżyję to jakoś!


W miejscach publicznych moje dziecię także miewa trafne spostrzeżenia. Zawsze wchodzi ze mną do toalety i tu też pada pewnego dnia pytanie zadane na cały regulator:


Mamusiu, a  ten sznureczek to do czego?

O żesz cholera jasna i co tu powiedzieć, że to ładowarka czy włącznik/wyłącznik, kiedy obok są inni ludzie i już słyszę niemal jak wstrzymali oddech w oczekiwaniu na moją ripostę.


To tampon. - odpowiadam ze spokojem, choć serce mi wali jak młot - W domu ci wyjaśnię, bo tu kolejka i trzeba się pospieszyć. 


Mała w domu nie odpuszcza i pyta, no mamo to co to ten tampan. Wie co to miesiączka od dawna, bo przecież największą atrakcją w ciągu dnia było zaglądanie do sedesu, żeby sprawdzić co tam mamusia wyprodukowała zanim oczywiście zdążyła spuścić wodę. I ze łzami w oczach zapytała, czy umieram, bo krew mi leci. I czy ona też umarnie. Nie miałam więc wyjścia jak trzylatce wyjaśnić, jak to funkcjonuje ciało kobiety. Na jej poziomie oczywiście. Grunt, żeby dzieciak się nie bał, że oto niedługo wykrwawi się na śmierć. Tampon zaś to już wyższa szkoła jazdy. No cóż, dałam radę i tu, na co mój chłop tylko uśmiecha szczęśliwy, że on dziecka uświadamiać nie musi. 



Moja działka zaś wprowadzania w arkana tych tematów dopiero się powiększa. Póki co Mała tamponów nie akceptuje i mówi, że używać będzie te opaski. Nie zamierza też przytulać się z chłopakiem, ale jak najbardziej cieszy się na noszenie stanika i stringów. Takich koronkowych. O czym zresztą zdążyła mnie poinformować, pytając czy jak umarnę to może sobie moje wziąć:)


MATKA DO MŁODEJ MATKI

Image on Pixabay


Jesteś taka śliczna. Pewnie tego nawet nie wiesz, bo jesteś tak potwornie zmęczona pierwszymi krokami, które właśnie stawiasz wspinając się na górę zwaną macierzyństwem. Ciążę znosiłaś nieźle. Byłaś radosna, bo wszystko było takie różowe. Jak ubranka, które kupiłaś dla wymarzonej córeczki. Urodziłaś ją i już tu, na samym początku może przeraził Cię ból porodu, ogrom krwi z Ciebie wypływającej albo i dyskomfort po cesarce, kiedy to zgięta na pół szłaś korytarzem mając wrażenie, że wnętrzności zaraz Ci wyjdą na wierzch. A może wtedy, kiedy mała nie umiała ssać i raniła Ci sutki. Lub gdy nie miałaś pokarmu i miałaś wrażenie, że nie nadajesz się na matkę. Albo w momencie, jak nie umiałaś założyć dziecku pieluszki. O tak, wtedy czułaś się jak potwór. 

I już tu powiem Ci to, czego mi nikt nie powiedział. 

Masz prawo czuć się słabiej i nie wiedzieć czemu dziecko płacze, jak je ubrać, co podać na kolki, kiedy rozszerzać dietę i czy je zaszczepić.

Możesz być szalenie sfrustrowana, gdy noworodek dyktuje Ci nawet to, kiedy korzystasz z toalety. To normalne, że jak są kolki czy ząbkowanie, to masz ochotę uciec i schować się pod kocem, a za przespaną noc oddałabyś najlepsze szpilki. I torebkę.
 
Masz prawo czuć się zakładnikiem w domu, kiedy to pociecha ustala wszystko, a Ty możesz jedynie się dostosować i błagać dzieciaka o godzinę snu, kiedy oczy otwierasz już tylko na zapałki. 

Masz prawo do wielu rzeczy. Do płakania z bezsilności, złości na otoczenie, permanentnego zmęczenia i zastanawiania się po co mi to było. 

Ale pamiętaj, że bycie mamą to nadal bycie kobietą. 

Nie musisz być perfekcyjną panią domu. 
Odpuść sobie obiady, ciasta i latanie po domu ze ścierką, kiedy córeczka śpi. Połóż się z nią, gdy opadasz z sił albo zamów w tym czasie w Internecie sukienkę. Najlepiej dwie. Tylko dla siebie. I co z tego, że być może o rozmiar większe, bo efekt celebrytki A.L. jeszcze Cię nie dopadł. Wyjdź z domu na godzinę lub dwie, idź na spacer, na basen czy ulubione lody. Pobądź sama ze sobą. Twoi bliscy na pewno dobrze zaopiekują się maleństwem. 

Masz prawo iść do kina, na zakupy, do kawiarni z przyjaciółką i na imprezę. Nie pozwól sobie wmówić, że dobra matka jest z dzieckiem dwadzieścia cztery na dobę, siedem na siedem. Ono potrzebuje też babci, dziadka, cioci i taty. I uśmiechniętej mamy, która jakoś musi ładować akumulatory. 

Nie bój się wrócić do pracy, jeśli czujesz się na to gotowa. 

Nie miej wyrzutów sumienia, że tak tęsknisz za życiem sprzed ciąży, że chcesz do ludzi i dość masz tematu zupek i kupek. 

Bycie matką to absolutnie najpiękniejsze doświadczenie jakie mogło Ci się przytrafić. Coś o tym wiem. Pamiętam też moje wątpliwości, smutki i czarne wizje. 

Nie zapomnij jednak, że jako rodzicielka masz nie tylko obowiązki, ale i prawa. Cały szereg praw, bo masz prawo być matką niedoskonałą. Dziecko i tak będzie Cię kochać bezgranicznie. A obowiązuje Cię tylko i wyłącznie jeden zakaz - zakaz zapominania o sobie. Bo jak można kochać kogoś, kogo nie ma, bo przestał istnieć sam dla siebie?

MATERIALISTKA

Image on Pixabay


Zakochałem się!!!! - jego głos był pełen radości. Elka dawno go takim nie słyszała. Uśmiechnęła się. Życzyła mu dobrze. Tyle przecież szukał, wybredny nie był, co najwyżej spragniony miłości jak psiak ze schroniska. Wiedziała, że poznał ją przez Internet. Oby tym razem się udało. 

Dużo piszemy i rozmawiamy. Spotykamy się. - świergotał Arek radośnie. - Mówię ci, Asia jest inna i piękna. Sama zobacz. 

Ze zdjęcia uśmiechała się bardzo atrakcyjna trzydziestokilkulatka. Naprawdę ładna, smukła, z nogami aż do nieba. Oby tylko była tylko Arka warta. Elka znała go od lat, przyjaźnili się. Był wrażliwy, o gołębim sercu, postury ogromnej, która trochę przeczyła jego usposobieniu. Miał za sobą nieudane małżeństwo i jeden poważny związek. Szukał dalej, bo marzył o domu, w którym ktoś na niego będzie czekał. 

Chyba razem zamieszkamy! - ćwierkał jak skowronek, a Elka tylko milczała. Tak bardzo chciała wierzyć, że mu się uda, ale coś mówiło jej, że to nie wypali. Arek zniknął na kilka tygodni. Pewnie wili gniazdko i nie wychodzili z łóżka. Może ta Asia faktycznie była tą właściwą...?


Elka, jaki ja jestem głupi! - Arek już nie świergotał radośnie, a raczej syczał wściekły. - Jej zależało tylko na mojej kasie. Wygrałem ostatnio spory projekt. I zaczęło się. Kup to, kup tamto. Dołóż do tego. 

Najpierw się cieszył. Dumny jak paw, że może kupić swojej kobiecie sukienkę czy kolczyki. Dokładał się do zakupów, gdy był u niej na weekend. Aż w końcu robił te zakupy sam, bo silny, taki mądry, bo wie co kupić, ją odciąży, bo ona jako samotna matka ciągle się zapożycza. Bo bo bo. Czerwona lampka mu się zapaliła, gdy pożyczyła na super buty dla synka. Gdy zapytał, kiedy odda, to się obraziła. No jak może. Dziecku żałować i po niej tak jeździć. Przecież on ma tyle kasy, że nie zauważy braku kilku stów. Faktycznie, nie zauważył. Tak samo jak tej czerwonej lampki, która świeciła coraz bardziej. Dał więc jeszcze na pralkę i super bieliznę dla niej. Fakt, warto było. Asia wyglądała obłędnie, a i w łóżku był ogień. 

Planowali wspólny dom. Piękne wnętrza i najnowsze wyposażenie. Chciał dać jej wszystko, byleby tylko poczuć, że są rodziną. Przez moment tak było. Potem sprzeczki, jej sceny zazdrości o podwładne i te ciągłe pytania, na co on wydaje pieniądze. Tłumaczył sobie, że na tym właśnie polega związek. Na wsparciu też finansowym, że jest odpowiedzialny za Asię i małego, że się kochają, a ona chce czuć się zaopiekowana. Karmił się tym kilka tygodni. Aż Asia zażyczyła sobie nowy telewizor. Wtedy powiedział, że na to już nie da, bo to zbytek. I się zaczęło. Stek wyzwisk, pretensje, wyrzuty. Kazała mu się wynosić. Czerwona lampka świeciła już najmocniej z całych sił. Arek miał dość. Coś w nim pękło. Wstał i wyszedł. Telefon szalał, a Asia przechodziła samą siebie w kreatywności. Odpisał raz. To koniec. Nie pisz do mnie. I zablokował jej numer, choć serce krzyczało inaczej. 

Jest wściekły i rozżalony. Nie o kasę, bo to rzecz nabyta, lecz o naiwność. Swoją. Po raz kolejny dał się nabrać. Przecież miłość jest albo jej nie ma. Nie jest za kasę, nie na wynajem ani na kredyt. 

Elka już wie, że nie ma co go pocieszać. On musi przetrawić. Jeszcze długo będzie lizał rany i zapłaci za tę relację znacznie więcej niż stracił zer na koncie, ale Elka nadal będzie trzymać kciuki. Szkoda, by taki facet był sam.

Podoba Ci się ten post?
Podaj go dalej.
Obserwuj mój blog.
Warto, naprawdę:)

FASADA







To ona w sumie napisała ten tekst. Piękna i przebojowa. Żona i Matka Polka, która daje dzieciom ekologiczne warzywka i samodzielnie upieczone bułeczki. 

To ona - właścicielka domu, prawa ręka prezesa. Co z tego, że w życiu jego osobista córka, skoro jest w tej roli naprawdę świetna. 

To ona, która kładzie się ostatnia i wstaje pierwsza. Ustala życie całej rodziny. 

To ona - żona wojskowego, który w domu próbuje rządzić, ale ona z jej charakterem sobie na to nie pozwala. 

To ona - strażniczka domowego ogniska, które stworzyli razem podgrzewając je gorącym płomieniem z niby miłości. Dziś ognisko ledwo się tli, choć ona ciągle dorzuca drwa. 

To ona do mnie napisała, z tego swojego pięknego domu, gdzie listwy przypodłogowe mają taki sam odcień jak lampy, a obiad w niedzielę podaje się zawsze o dwunastej. 

Napisała, że jej życie jest tylko na pokaz, to piękne ubrania, grzeczne dzieci i mąż w mundurze. To wszystko to tylko fasada, która jakimś cudem się trzyma. Nie wiadomo czemu. Może dlatego, że ona jeszcze walczy, gotuje te cholerne obiady, wybiera nowe panele, robi karierę i ogarnia dzieci. Od a do zet. Fasada wydaje się taka solidna i jak z katalogu, podczas gdy w środku w tych pięknych wnętrzach mieszka już chłód, rutyna i obojętność. 

To ona i jej życie na pokaz, gdzie szkło lśni, sztućce wypolerowane, spodnie w kancik, paradyż na podłodze, calvin klein w łazience, a w powietrzu i tak unosi się smród..

I ona powoli traci siły. Na fasadzie pojawią się rysy. Smród staje się nie do zniesienia. Życiowe trzęsienie ziemi się zbliża. Ona to już wie. Intuicyjnie czuje drgania. Pytanie, co dalej? Na szczęście obok szpilek i garsonek w jej szafie stoją buty budowlane, a obok leżą stare dresy. I grube rękawice. Ona już jest gotowa na nową fasadę...


PRZESTAĆ MARZYĆ...


Apostolos Vamvouras z Pixabay

A gdyby tak przestać marzyć? Schować marzenia głęboko albo po prostu je wyrzucić? Poważnie mówię!!! Po cholerę gonić za nierealnym? Stąpać po omacku, na ślepo, bez żadnej gwarancji? Oddawać się mrzonkom, które mogą nigdy się nie spełnić?
Ja przestałam marzyć. Bez żalu. Obieram po prostu cel i dążę do niego. Marzenie przekuwam w działanie. Plan do realizowania. Idę, biegnę, płynę, jadę. Byleby w określonym kierunku.
Raz w podskokach, z radością, lekko z uśmiechem. Lecę na szpilach albo biegnę w trampkach.
Kiedy indziej się czołgam lub idę na kolanach. Ze łzami, bólem i grymasem na twarzy. I przekleństwem na ustach.
Ale wciąż do przodu. Do celu. Uparcie.
Mimo to warto, bo marzenia są tylko w głowie, a cele i plany w naszych rękach!

SKORUPA

Image on Pixabay

Życie dało Ci w kość. Oj tak, dało popalić. Zdzieliło w jeden policzek, a następnie w drugi gdyby jeden cios byłby za słaby. Potem dokładka jeszcze w brzuch, gdy juz leżysz i ledwo łapiesz oddech. Boli, tak cholernie boli. Czołgasz się. Nie masz siły płakać. Z Twoich ust wydobywa sie co najwyżej skowyt. Nie za głośny, bo przecież opadasz z sił. 
Zraniły Cię czyjeś słowa, czyny, szyderczy uśmiech, oszustwo czy nawet spojrzenie pełne litości.  Zamykasz się więc szczelnie przed światem. Nie ufasz już nikomu. Wegetujesz. Zasuwasz zasłony, przekręcasz klucz i chowasz go głęboko. A może nawet i wyrzucasz. Wchodzisz pod koc. Szczelnie się otulasz. Tak czujesz już bezpiecznie. Nie masz kontaktu ze światem, choć na co dzień tego nie widać. Zakładasz maskę, przyklejasz uśmiech i idziesz do ludzi tak naprawdę się ich bojąc. 

W swojej skorupie czujesz się najlepiej. Nikt już Cię nie rani, nie obraża, nie bije, nie dokucza. Nie cierpisz, nie czujesz bólu. Być może ktoś Cię zostawił albo zabrała go choroba lub wypadek. Opatulasz się kocem coraz ciaśniej. Skorupa pomieści tylko Ciebie. Nic do niej nie dociera. Ani kłamstwo, krzywda, złość, nienawiść, żal, smutek, rozpacz i ból. Ale też nie miłość, ciepło, pomoc, radość czy ukojenie. Nie ma nic. Czeluść, ciemność, cisza. Najpierw taka kojąca, a z czasem męcząca i szkodliwa.

Może to już czas by uchylić rąbek i powoli wygrzebać się z tego, co tak ciasno Cię oplata? Powoli, centymetr po centymetrze spróbować żyć poza skorupą? I zacząć odczuwać na nowo? Świadomie. Roztopić zamrożone emocje. Pozwolić im płynąć. Może warto dać się osmagać wiatrem, zmoknąć w deszczu, zmarznąć, ale i poczuć ciepło słońca i podziwiać tęczę, która mieni się całą feerią barw? Skorupa prawdziwego życia nie zapewni. To schowek. Oby chwilowy, by naładować baterie, a potem iść dalej i żyć tak naprawdę.

Jesli podoba Ci sie ten post, udostępnij go.
To historia wielu z Was.
I nie chodzi tu o wagę, lecz o szczęśliwe bycie z samym sobą.
Tego Wam życzę - byście kochali swoje odbicie w lustrze!
Obserwuj moją stronę Poli Ann
Warto!
Image by Pixabay

KOMPLEMENT

  - Ładna sukienka. - No coś ty, stara. - Ślicznie dziś wyglądasz. - Nie przesadzaj. - Do twarzy ci w tych okularach. - E tam. Zwykłe oksy. ...