KOBIETA ZE STALI



Zahartowałeś mnie niczym stal. Z każdym dniem staję się twardsza i bardziej odporna na świat. Jakbym zakładała pancerz, a może i sama go sobie tworzyła. Taką cieniutką warstwę, która powoli staje się coraz grubsza. Milimetr po milimetrze.
Byłam kiedyś taka miękka, a w cieple Twoich słów i rąk przelewałam się przez palce. Twoje ostre słowa wchodziły we mnie jak w masło. Surowy wzrok roztapiał pewność siebie i poczucie bezpieczeństwa.
Przyjmowałam wszystko niezdolna w żaden sposób zareagować. Uformowałeś mnie jak chciałeś. Trudno było się oprzeć Twojemu blaskowi. Oślepił mnie, rozgrzał do czerwoności, zmieniając moją formę wedle Twojego kaprysu. Spalałam się.
I nagle żar znikł. Twój blask przestał mnie ogrzewać. Zostałam sama. Przerażona i nieznająca samej siebie. Obca. Byłam formą, jaką mi nadawałeś. Zastygałam. Łzy już nawet nie ciekły. Bardzo powoli szukałam mojego ja. Już bez Ciebie. Po omacku. Cholernie trudno było wydostać się z Twoich ram(ion), w których wciąż mentalnie tkwiłam. Hartowałam się dzięki Tobie, przez Ciebie i bez Ciebie. 
Dziś jestem twardsza. Odporna na różne blaski. Sama nadałam sobie formę. Długo jej szukałam. Ponoć co nie zabije, to wzmocni. Nie zabiło mnie, choć nie miałam czym oddychać ani grzać się w Twoim blasku. Jestem mocniejsza, zahartowana i gotowa na życie. Stalowe życie po Tobie.

LISTY DO K.



Obraz bvnfoto z Pixabay

Kasieńko!

Gdy patrzę na Ciebie, na maluteńkie stópki i rączki, bystre niebieskie oczka i malinowe usteczka, tyle chciałabym Ci powiedzieć. Póki co musi wystarczyć mój kojący głos, a nie słowa, bo ich nie rozumiesz. I moja obecność też musi Ci wystarczyć. Zawsze i wszędzie, bo inaczej tracisz poczucie bezpieczeństwa. Już teraz powtarzam Ci, że jesteś moim cudem i ratunkiem. Moim sensem życia, choć za mała jesteś, by to pojąć. Teraz chcę, żebyś wiedziała, że jestem obok, czujna ma Twoje potrzeby. Rezygnuję z moich, by zaspokoić Twoje. Nie śpię, kiedy ogarnia mnie zmęczenie. Nie jem, gdy jestem głodna. Nie spotykam się z przyjaciółmi, kiedy mam ochotę. Ty dyktujesz mi dzień. Z Tobą odkrywam nowy świat. Uczę się Ciebie i siebie. Dzięki Tobie zrzuciłam z siebie egoizm, spojrzałam dalej niż czubek własnego nosa. Nie myślę ja, lecz my. Swoją przyszłość definiuję Tobą. Uczę się odpowiedzialności. Codzienne piszę z niej klasówkę. Idzie mi coraz lepiej. Staję się lepsza dla Ciebie i siebie. W tym macierzyństwie powoli zdobywam kolejne poziomy. Rozważnie. Tu nie ma miejsca na pomyłkę. Tu nie mam dziesięciu żyć. Mam je jedno i Ty wypełniasz je po brzegi. Zrobię wszystko, byś była zdrowa i radosna. Pokażę Ci świat. Wytłumaczę Ci go jak umiem najlepiej. Słowami, smakami, kolorami, muzyką, obrazami.
Dam Ci tyle miłości, ile zdołam. Byś mogła zasnąć i budzić się beztrosko coraz mądrzejsza każdego dnia. 

Kasiu!

Dziś ubrałam Cię w białą bluzkę z kołnierzykiem, granatową spódniczkę i białe rajstopki. Zaplotłam Twoje pukle w dwa warkoczyki. Idziemy razem do szkoły. Jesteś dzielna i już taka duża. Sama wiążesz sznurówki, jeździsz na rowerze, a rolkach i łyżwach lepiej niż ja. Pięknie rysujesz. Jesteś szalenie wrażliwa i pokazujesz to na każdym swoim rysunku. 
Dziś zaczynasz nowy rozdział w swoim życiu. Chcę byś pamiętała, że jestem z Ciebie dumna. Że dla mnie jesteś najwspanialsza i że nie musisz mieć piątek, i szóstek od góry do dołu. Że nie każda koleżanka czy kolega musi Cię lubić. Trudno, ich strata. Ale na pewno poznasz tu wspaniałych przyjaciół, być może na całe życie. 
Nauczysz się tu wielu rzeczy. I obiecuję, że w czymś będziesz świetna, a w czymś przeciętna. Nie przejmuj się tym. Szlifuj swój talent, nie marnuj czasu i energii na to, by wyjść centymetr poza tę przeciętność. Pamiętaj, że pani w szkole też może mieć gorszy dzień i kiedyś zapomni Ci wstawić za coś plusa. Wszystkim przecież zdarza się o czymś zapomnieć. 
To w szkole zaczniesz się zmieniać. Usamodzielniać, podkreślać swoją niezależność i się buntować. Zmieni się Twoje ciało. Nie do końca może Ci się podobać, ale pamiętaj zanim łabędź stał się taki piękny, był brzydkim kaczątkiem. Znasz tą bajkę. Lubiłaś jak Ci ją czytałam. 
Dbaj o to ciało. Ono chwilowo może wyglądać nie tak jakbyś chciała, by w końcu osiągnąć piękny, kobiecy kształt. Nie ulegaj modzie i trendom. Nie musisz wyglądać jak wszystkie dziewczyny dookoła. Bądź po prostu sobą.

W jakimś momencie przestanę być dla Ciebie ważna. Koleżanki zajmą moje miejsce. Słuchaj wtedy intuicji. Bądź ostrożna i jeśli ktoś każe Ci coś dla przyjaźni udowodnić to znaczy, że nie rozumie czym ta przyjaźń jest. 

To w szkole zakochasz się pierwszy raz. I pewnie nie ostatni. Będzie pięknie, magicznie. Stawiaj siebie na pierwszym miejscu. Oczekuj szacunku, a gdy go nie otrzymasz, oznacza to, że ta osoba nie jest Ciebie warta. Mogą pojawić się łzy, gdy serce pęknie Ci na miliony kawałków. To minie, obiecuję. Może przyjdziesz się wtedy przytulić. Może opiszesz w pamiętniku, co czujesz i zachowasz to dla siebie. Pamiętaj, że po każdej burzy świeci słońce i że karma wraca. Zawsze. Bądź więc dobra dla siebie, ludzi i świata, nawet gdy złość, i smutek przysłania wszystko. Jesteś mądra i piękna. Dasz radę!

Katarzyno!

Przed chwilą zdmuchnęłaś osiemnaście świeczek na ulubionym czekoladowym torcie. To było jakby wczoraj.
Zdałaś maturę i zdecydowałaś, że chcesz iść na studia. Serce podyktowało Ci jakie. Ja mogłam Cię tylko wspierać i wierzyć dalej, że dasz radę. 
Oczywiście dałaś, choć przyszło Ci iść pod górę, by za chwilę spaść boleśnie w dół. Było śmieszno i smutno. Przekonałeś się, czym jest prawdziwa przyjaźń i że pierwsza miłość nie musi być tą ostatnią. Że dla niektórych ludzi pieniądze są ważniejsze niż drugi człowiek, ale i że w trudnej chwili możesz liczyć na Ankę, z którą się znasz od pierwszej klasy. Przekonujesz się, że życie jest usłane różami, ale większość z nich ma kolce i trzeba cholernie uważać, żeby się nie dać pokłuć. A jak już trafi się na kolec, należy zagryźć zęby, uronić więcej niż jedną łzę, może zwątpić, by nabrać siły i iść dalej. 
Wiesz, że możesz na mnie zawsze liczyć. Że usuwam się w cień, byś samodzielnie mogła żyć swoim życiem i podejść do mnie, gdy będziesz tego potrzebować. 

I dziękuję Ci, że to mnie wybrałaś na swoją towarzyszkę na sali porodowej. Dałam Ci życie, prowadziłam przez nie, by stopniowo wypuszczać Cię ze swoich ramion. Ty znów wracasz do mnie, obdarzając zaufaniem, szukając poczucia, które zawsze starałam Ci się dać. Chcesz, bym w najważniejszym dla Ciebie dniu to ja trzymała Cię za rękę i dostąpiła zaszczytu zobaczenia mojej wnuczki, a Twojej córki jako pierwsza. Chcesz, bym w wychowaniu małej Ci pomogła. Ja, jak do tej pory, będę obecna w Twoim życiu na tyle, na ile będziesz mnie potrzebować. Jestem pewna, że dasz radę. Zapewne popełniłam podczas naszej wędrówki wiele błędów, ale mimo to widzę, że mając taką córkę, odniosłam sukces. Nie chcę byś mnie ślepo naśladowała. Skorzystaj z moich rad i pamiętaj, że dziecko wystarczy kochać mądrze. Reszta przyjdzie sama. Spójrz na siebie. Mi się przecież udało. Ty zrobisz to jeszcze lepiej!

Podoba Ci się mój post?
Udostępnij go!
Obserwuj moją stronę Poli Ann
Zasługuje na Ciebie:)

BEZKONKURENCYJNA


Image on Pixabay



Marcelina 

Mężczyźni mówili jej, że jest piękna, ma śliczny uśmiech, zgrabne nogi, fajną figurę. Mimo to tak do końca się nie czuła. Owszem, patrząc w lustro widziała ładną twarz. Ale dookoła było tyle pięknych.
Z wiekiem stawała się coraz pewniejsza siebie, świadoma swojej wartości i tego, że nie chce być z nikim porównywana. Trudne to było, bo wszędzie jednak trzeba stanąć obok kogoś i się wykazać, pokazać, zareklamować. Presja tańczy wtedy obok i podaje w kieliszku stres do wypicia. Marcelinie przestały się podobać takie imprezy. Zwykłe komplementy działały, ale na krótko. I nie chodziło o brak pewności siebie tylko o ich treść. Były typu one size. Pasowały do wszystkich i do nikogo zarazem. 
Raz jednak od przyjaciela usłyszała takie słowa, które swoją mocą postawiły ją do pionu. Tylko słowa i aż słowa. 

"Pamiętaj Dziewczyno, nie masz konkurencji. Reszta jest tylko tłem. Jesteś poza konkurencją". 

Wzięła sobie do serca te dwanaście wyrazów. Nie po to, by miażdżyć inne kobiety, wywyższać się, patrzeć na nie z góry zadzierając nosa tak, że mogłaby łaskotać nim chmury. Zapamiętała je dla siebie samej, by nie być pod presją, czuć się wyjątkową taką jaką jest, niczym kolekcja limitowana. Przecież nie chce i nie musi być lepsza lub gorsza. Pragnie po prostu być jedyna w swoim rodzaju, inna, niepowtarzalna. Bezkonkurencyjna. Wtedy tylko będzie mogła stawić czoła światu pełnemu konkurencji.

DNO




Kamila

Kamila jest na dnie. Nie do końca świadoma leży w odmętach tego, co jest jej życiem. Dzieci już śpią. Mąż chyba na nocnej zmianie. Cholera wie gdzie. Nie obchodzi jej to już. Za chwilę wstanie czując do siebie wstręt. Spocona, z rozmazanym makijażem i nieświeżym oddechem będzie próbowała doprowadzić się do ładu, by od rana znów udawać, że wszystko gra tylko ciśnienie jakieś słabe i stąd ten ból głowy. Będzie starała się nie krzyczeć na dzieci, usmaży im naleśniki i może pojedzie do pracy, a może weźmie "użeta". Będzie wtedy sączyć słabe drinki, nabierze wigoru. Jeśli nie przesadzi to niewykluczone, że posprząta, zrobi zakupy, upiecze szarlorkę i zrobi spaghetti. Jeżeli wypije drinka za dużo, położy się spać, zamówi pizzę, a mąż odbierze dzieci. Ona popołudniu będzie słaniać się po domu udając bóle menstruacyjne. 
Dna dotyka już palcami stóp. Dziś cała na nim zalegnie, gdy mąż wieczorem postawi ultimatum: albo terapia albo rozwód z orzekaniem o jej winie. Zabiera dzieci, wyprowadza się blok dalej, a ona się ogarnie lub zostanie sama w objęciach butelki. 


Aleksandra 

Ładna buzia. Trochę pyzata, kobieca sylwetka. Pełne biodra i biust. Modelką wieszakiem nigdy nie będzie, ale na taką XL świetnie by się nadawała. Nie jest tego świadoma. A szkoda, bo twarz ma naprawdę piękną. Nie docenia swojej urody. Widzi za dużo krągłości i to, że sukienka XS jest dla niej nieosiągalna. Nienawidzi siebie. Im bardziej jest zła, tym albo więcej je albo całkowicie rezygnuje z jedzenia. Posiłki to jej bat. Nimi się karze, gdy pochłania za dużo lub gdy się głodzi. Jakby pędziła na rollercoasterze. Zbliża się do dna, choć nie przyjmuje tego do wiadomości. Z pewnością siebie na poziomie zero, z zazdrością o męża na poziomie tysiąc. Góra, dół, góra, dół, dół, dół. Mąż jej nie rozumie, nawet nie próbuje. Uważa, że ma wiecznie sfochowaną żonę, która tylko narzeka, płacze albo zamyka się w sypialni obrażona. Wzięłaby się w garść, do cholery. No do cholery, chciałaby, ale potrzebuje pomocy. Jakiejkolwiek. Mąż zajęty pracą i kolejnymi kochankami, które są o wiele prostsze w obsłudze niż własna żona. I wcale nie są wiele chudsze ani ładniejsze. 
Olka sięga dna, gdy po kolejnej awanturze z mężem ten po prostu wyrzuca ją z mieszkania. Mieszkanie należy do jego matki, więc w końcu spełnia wielokrotnie wygłaszaną już groźbę. Ola pakuje się pospiesznie, ląduje u najbliższej koleżanki, która zawsze przyjmie ją z otwartym sercem i szczerą poradą. Już nie raz namawiała ją na odejście z toksycznego związku, ale Ola trzymała się go jak tonący brzytwy. Dłonie krwawią, rany rozrywa piekący ból, brak tchu. 
Teraz jest podobnie z tą różnicą, że Ola sięga dna. Jest zmęczona fizycznie huśtawką żywieniową, zmaltretowana psychicznie, bo tego się po mężu nie spodziewała. Znokautował ją, a ona leżąc na tym dnie wciąż ma nadzieję, że przygarnie ją z powrotem. 


Luiza 

Trzydzieści kilka lat. Świetna z matmy. Ambitna. Króciutkie włosy, ciemne oprawki okularów, surowy wyraz twarzy, ale przesympatyczny uśmiech, choć ostatnio rzadko gości na jej buzi. Zęby równiuteńkie. Ideał ortodontyczny. Szczupła, sportowa sylwetka. 
Luiza tonie w długach. Praca w korporacji trochę ją rozpuściła. Wzięła olbrzymi kredyt wierząc, że w firmie pracować będzie wiecznie. Niestety. Headhunterka znalazła kogoś lepszego na jej miejsce. Luiza została sama. No może z kredytem, który jako jedyny jej nie opuścił. Poszukiwania nowej pracy szły słabo. Na podobnym stanowisku w innych miejscach zarabiać by mogła połowę mniej. Nie godziła się na to. Ani na sprzedaż mieszkania. Była zbyt dumna. 
Do kasyna trafiła przypadkiem przechodząc obok któregoś wieczoru. Weszła z ciekawości. Wyszła po godzinie w kilkoma stówkami. Miała łeb do cyferek. Najpierw zachodziła tam raz w tygodniu. Nigdy nie tracąc pieniędzy. Obliczyła ile wizyt by wystarczyło, by się odbić. Zaczęła grać na poważnie. Zdarzało się wygrać kilka tysięcy. Wracała wierząc w dobrą passę i przegrywała dziesięć tysięcy. Wsiadła na tę karuzelę, która zaczęła kręcić się coraz szybciej. Luiza zaczęła pożyczać pieniądze, by spłacać długi. Weszła na poziom jazdy bez trzymanki. Zbliża się do dna. Nieuchronnie. I bardzo dobrze, bo tylko potężne z nim zderzenie gwarantuje, że w końcu się odbije. 

Dno jest po coś. Czasem może się wydawać, że to koniec wszystkiego, a to tak naprawdę początek. Trzeba do niego dojść, spaść na nie, zderzyć się z nim konkretnie, a może uderzyć głową, by zrozumieć, że teraz ma się tylko dwa wyjścia. Albo na nim zostać i pogrążać się w beznadziejnej sytuacji, albo spróbować wstać, otrzepać się, zagryźć zęby, odepchnąć się. Może idąc, może na czworaka albo czołgając się resztką sił, połykając łzy, kalecząc się i cholernie się bojąc tego, co będzie teraz. Jedno jest pewne, każdy milimetr oddalenia od dna to milimetr bliżej do nowego życia. Będzie być może trudno, niepewnie i nieznajomo. Odległość od dna pozwoli jednak zrozumieć, że trzeba było go doświadczyć, by ruszyć w inną stronę. A ta może być już tylko lepsza.

LIST DO LATA


List do Lata 

Droga Pani Lato?
A może drogi Panie Lato?

No w sumie to musisz być facetem, skoro wszystkie babki dostają świra, gdy masz nadejść. I to dosłownie. Bo jak Lato, to trzeba schudnąć, rzeźbę zrobić, nowe fotki na fejsa czy insta wrzucić, pazury na szalony kolor pomalować, fryzurę zmienić, na solarium iść, żeby córki młynarza na plaży nie przypominać, na dietę jaką przejść no i urlop porządny zaliczyć. Hmm, może nie zaliczyć, choć to z latem pewnie też się co niektórym kojarzy, toteż powiedzmy, urlop zrobić tudzież zorganizować. Wszystko musi być naj, top, debest, mega i super. Bo Lato się zbliża. 

Więc Szanowny Panie Lato, 
naprawdę się cieszę z Twojego nadejścia. Lubię słońce, śpiew ptaków nad ranem (gdy mam pozamykane okna;), centrum miasta tętniące życiem, imprezy, koncerty, mniejsze korki, bo dzieciarnia wiedzy nie zdobywa i ten dłuższy dzień też mi się podoba. Serio. Jakoś więcej da się zrobić, choć doba nadal ma 24 godziny. Lubię takie Twoje oblicze, ale czy na litość boską, wraz z Twoim nastaniem muszą wszystkie baby wariować? No kobitki kochane! Jak nie schudniemy i tyłka w mniejsze stringi nie wbijemy (w sumie czy w dobre czy w za małe to tak samo w tyłek włażą), nowej hybrydy nie strzelimy, koloru na włosach nie zrobimy czy z glutenu nie zrezygnujemy, to coś poważnego się stanie? Nie przyjdziesz? Obrazisz się czy co? Uchylę zatem rąbka tajemnicy i powiem cichutko, że do jasnej Anielki: "NIE". Przyjdziesz. Prędzej czy później, ale się zjawisz. Z całą pewnością. Bez względu na to czy stringi trochę cisną lub czy nowa kiecka letnia wisi w szafie. Z metką zaznaczam, bo kupiona z rozsądku (koleżanka ma to muszę taką samą, nieważne, że to nie mój krój), a nie miłości od pierwszego wejrzenia (rety, jakie cudo). Nawet jak hybrydy nowej nie będzie ani farby ma włosach, ani rzeźby na brzuchu to i tak się pojawisz.
Więc Drogi Panie czekam na Ciebie z niecierpliwością, ale szaleńczo szykować się na Twoje przyjście nie będę. Założę uśmiech co najwyżej, zmyję makijaż i zły humor, naładuję akumulatory na słoneczku, usiądę sobie na balkonie lub w ogródku i będę niespiesznie sączyć wodę, sok, a może chłodne winko. I taka spokojna, radosna i saute zorientuję się, że oto jesteś. Wystarczy prawda?

KAJDANKI W KOLORZE KRWISTO-CZERWONYM



Image on Pixabay


Ona kupiła sobie ładne kajdanki. Jej koleżanki też. Wszystkie je kupiły. Śliczne są, trochę niewygodne, ale nieważne. Takie kajdanki mus jest mieć.


Koleżanka Onej kupiła kajdanki krwisto-czerwone jak jej usta. Chłopak ją ubłagał, by je sobie powiększyła. Miała cienkie wargi, a jemu tak marzyło się, by takie ponętne wargi dawały mu przyjemność. Więc grzecznie położyła się na kozetce i dała się ostrzyknąć, choć panicznie boi się igieł i mdleje na widok krwi. Tym razem zresztą też osunęła się z tej kozetki. Chyba ze strachu. Zacisnęła jednak pięści i wytrzymała. Nieważne, że ciągle było jej niedobrze i po zabiegu spuchła, bo dostała jakiegoś uczulenia. I dłuższą chwilę trwało zanim leki to opanowały, a ona poczuła się lepiej. Taki urok tych kajdanek. Są, by sprawiać ból. Grunt, że jej usta wyglądają tak jak on sobie wymarzył. Szkoda tylko, że ona czuje się bardzo niekomfortowo sprawiając mu nimi tę przyjemność ...


Podoba Ci się ten post?
Udostępnij go.
Obserwuj moją stronę. Warta jest Twojego czasu.

Obraz z Pixabay



KAJDANKI W KOLORZE CZEKOLADOWYM

Image by Pixabay


Kupiła sobie ładne kajdanki. Jej koleżanki też. Wszystkie je kupiły. Śliczne są, trochę niewygodne, ale nieważne. Takie kajdanki mus jest mieć.

Ona kupiła kajdanki w kolorze czekoladowym. Takim dokładnie jak jej ulubiona czekolada, po którą już nie może sięgać. Zakazała sobie. Przytyła ostatnio ze 3 kg. Ledwo mieści się w ukochane dżinsy, a dziewczyny w pracy kąśliwie szepczą po kątach, że coś pralka jej źle pierze i ubrania kurczy. Założyła więc te kajdanki, odkładając ukochaną czekoladę na bok. Kajdanki ładne i owszem, ale cholernie niewygodne. Ale co tam! Wytrzyma! Zaweźmie się i schudnie. Przeklęta czekolada. Po co ją żarła? Teraz patrzeć na siebie nie może. Na tyłek szczególnie co to w te dżinsy ledwo się mieści.  I jeszcze te spojrzenia dziewczyn. Takie radosne, bo oto przytyła, nie jest trendy. Jest słaba.  Chodzi więc wściekła, naburmuszona, choć szczerze mówiąc sama ze sobą wcale tak źle się nie czuje. Kajdanki ranią i sprawiają większy ból niż przyciasne spodnie, a i mąż o dziwo stwierdził, że odrobinę większa pupa mu się nawet i podoba...

YOU MADE MY DAY - 5

Image by Jonny Lindner from Pixabay

Dzień A. 

M. spojrzał na nią trochę lodowato. Błękit jego oczu zdawał się mrozić rozmówcę. A. była świecie przekonana, że jej nie lubi. Był taki obcesowy i cyniczny. Zawsze z komentarzem ostrym na krańcach tak, by lekko drasnąć poczucie czyjej wartości czy bezpieczeństwa. Nie lubiła z nim rozmawiać, nie lubiła nawet nie niego patrzeć.
Teraz akurat stała obok niego. Przypadkiem. Milczała więc, nie mając ochoty na słowne potyczki. Nagle poczuła jego dotyk. Zmroziło ją, jednak dotyk ten był inny niż mogłaby się  jako kobieta od mężczyzny spodziewać. M. miękko musnął ją wokół kostki wiążąc jej rozwiązaną sznurówkę w zielonych trampkach. Spojrzała na niego zaskoczona, gdy pochylił się nad jej stopą i spokojnie, jak gdyby nigdy nic, robił kształtną kokardkę z jej bieluśkiej sznurówki. 

- Przepraszam, musiałem. Inaczej zaraz się przewrócisz - skomentował krótko. Wstał i spojrzał na nią. Inaczej. Bez lodu w oczach. Powiedział to miękkim głosem, z cieniem uśmiechu w kącikach ust, a jego błękitne oczy zdawały sie uśmiechać. 

A. pomyślała, że jednak można. W każdej kopalni coś wartościowego się znajdzie. Pytanie jak głęboko sie kopie... 
M. made her day.

Podoba Ci się ten post?
Podaj go dalej.
Rozgość się na mojej stronie.
Zapraszam.

YOU MADE MY DAY(s) - 4

Image by StockSnap from Pixabay

Dzień P.

Spojrzała na siebie w lustrze. Ochlapała twarz zimna wodą. Nic nie było po niej widać. Wyglądała jak zwykle. Może sińce pod oczami zdradzały zmęczenie. Była taka normalna. Nikt by się nie domyślił jak bardzo jest chora. Strach chowała za szerokim uśmiechem, czasami zbyt głośnym. 
W ciele natomiast kropla drążyła skałę. Przez duże K. Pomału, niemal niewidocznie, ale regularnie, uparcie rujnując ją od środka. Wyniki badań to potwierdzały. 

P. wiedziała o jej istnieniu. Popłakała trzy dni, kiedy usłyszała wyrok, potem zagryzła zęby. Nie użalała się nad sobą. Przecież jest tak silna. Da radę. 
Lekko drżące dłonie zdradzały jej zdenerwowanie, do którego nie chciała się przyznać. Serce biło jak oszalałe, ale tylko ona czuła jego rytm. Czekała pod gabinetem. Spokojna. Z malutką nadzieją na lepsze jutro. Nie miała jednak usłyszeć dobrych wiadomości. G. był z nią. Siedział obok, przypatrywał się drobnej sylwetce kobiety, gładził dłoń lekko się uśmiechając. Wierzył, że będzie dobrze. Bał się diagnozy, bał się, co jej powie, gdy znów okaże się, że nie ma leczenia. Trzymał fason, choć tak cholernie się bał. Gdy wyszła po pół godzinie z gabinetu nadal tam siedział. Cierpliwie. Niczym skała, która miała dać jej wsparcie. Nie pytał o nic. Jej smutne oczy wykrzyczały mu prawdę. Przytulił ją. Mocno. Milczał, a P. schowała się w jego ramionach. W tym momencie byli tylko oni. Nic się nie liczyło. Czuła się przy nim tak bezpiecznie, choć drążenie kropli czuła każdą komórką ciała. Teraz jednak było to nieważne. On  był przecież obok, trzymał ją długo w objęciach i gładził po włosach. Bał się, ale był. Był dla niej, przy niej, z nią. Ten straszny dzień uczynił znośnym. Nawet więcej niż znośnym. To że tu był, nie uciekł, tylko wycierał jej łzy, było najczulszym wyrazem wyznania miłości. Uśmiechnęła się. Spojrzała w jego piękne oczy. Z nim mogła stawiać czoła najgorszym potworom. On zrobił jej dzień. I kolejne też. 

Podoba Ci sie mój post?
Podaj go dalej.
Obserwuj moją kobiecą stronę życia Poli Ann
Warto. Naprawdę.

YOU MADE MY DAY - DAY 3

Image by Nikos Apelaths from Pixabay 

Tak niewiele trzeba, by komuś pokolorować dzień, by go uzupełnić po brzegi i sprawić, że zaliczy się to tych udanych w życiu. Może nawet wyjątkowych, wartych zapamiętania.

Dzień G.

Obudził ojca. Długo zbierał się do tej rozmowy.  Bał się jej, ale czuł, że jest gotowy. Wiedział, że będzie awantura. Że ojciec nie zrozumie jego wyboru. Zacisnął wargi i przyznał się do wszystkiego co czuł już od gimnazjum. Powiedział wszystko na jednym wydechu patrząc ojcu prosto w oczy. Ten wrzeszczał i wyrywał sobie włosy z głowy, bo nie tak syna wychowywał, że będzie taki wstyd, co to ludzie powiedzą.

G. poszedł się pakować. Miał dość. Nie zrobił przecież nic złego. Taki miał plan na życie, nic na to nie poradzi. Wrzucał rzeczy do torby na oślep. Cały drżał. Wiedział, że tak będzie, ale mimo to w głębi duszy miał nadzieję, że reakcja ojca będzie inna. G. chciał jak najszybciej wyjść z domu. Zniknąć, rozpuścić się po tym co powiedział mu tata. 
Nagle zapikał mu telefon. Napisała Przyjaciółka. Wiedziała, że dziś nastąpi jego coming out. Czuła, że to wyznanie nie spotka się to z aprobatą bliskich. Czekała pod blokiem, tak po prostu, gotowa, by zawieźć go tam dokąd chciał. Do niego - tego, którego on tak kochał. Wybiegł szybko. Zamknął stare życie trzaskając drzwiami. Tak bardzo się cieszył, gdy zobaczył otwarty bagażnik i jak bez słowa otworzyła mu drzwi od auta i zawiozła do nowego życia. Nie musiała nic mówić, Wystarczy, że była, choć o to nie prosił. Zrobiła mu dzień. 
M. made his day.

Podoba Ci się mój post?
Udostępnij go!
Obserwuj moją stronę Poli Ann
Zrób mi dzień:)
image on Pixabay

PORTRET PRAWIE ROMANSU...




Tak łatwo jest zacząć romans. Dorota spojrzała na telefon i uśmiechnęła się. Rozbawił ją. On, nie telefon. Kilka lat młodszy, z niedbałym zarostem i dużą pewnością siebie. Żonaty od roku. Szczęśliwie.
Poznała go na imprezie. Znany klub i one. Kilka przyjaciółek spośród których jedna wychodzi za mąż. Wszystkie prócz Moniki - panny młodej i Beaty są mężatkami. Beata rozwiodła się niedawno i w sumie ma ochotę na dobrą zabawę. Z naciskiem na "dobrą". Reszta dziewczyn chce tylko potańczyć do upadłego i pośmiać się do rozpuku.
Na parkiecie podchodzi do nich grupka młodych mężczyzn. Z kawalerskiego. Chcą się dołączyć do pląsów, a że większość dziewczyn zaobrączkowana, oni zresztą też, to będzie miło i grzecznie. I tak faktycznie jest. Dziewczyny nawet drinki kupują same sobie. Nie chcą kusić losu. Chłopaki są uśmiechnięci i ręce trzymają przy sobie. Impreza idealna.
Z Dorotą tańczy on. Mateusz. Świetnie prowadzi. W jej typie. Dżinsy, trampki i koszula, którą nosi tak nonszalancko. Koloru jego oczu nie pamięta. Nie patrzy w nie.
Na parkiecie rozumieją się bez słów. W ich tańcu nie ma krzty erotyzmu. Bawią się na stopie kumpelskiej i może dlatego jest tak dobrze. Przy stoliku też doskonale się rozumieją. Tym razem używając słów, a nie dopasowując kroki. Nie mogą się nagadać. Opowiadają sobie życie w dużym skrócie. Nikt niczego nie ukrywa. Obrączki lśnią na ich palcach, które spotykają się tylko w tańcu.
W sumie to trudno powiedzieć, co sprawia im większą radość - wspólne pląsy czy rozmowa? Bawią się wyśmienicie. Cała ekipa. Nikt nie pije za dużo, nikt nikogo nie podrywa, tylko Dorocie z tym Mateuszem jakoś tak fajnie się gada.
Klub opuszczają wszyscy nad ranem. Grzeczne pożegnania, podanie ręku, co najwyżej przyjacielski cmok w policzek.
Dorota chce jeszcze sobie zrobić selfie z dziewczynami wieńczące tę noc. Mateusz proponuje pomoc i robi coś, czego nikt się nie spodziewa. Zanim wykona zdjęcie sam dzwoni do siebie z telefonu Doroty. Ona nie zdąży mu wyrwać komórki. Czemu to zrobił? Potem napisze, że nie wie. To był impuls. Chciał mieć jej numer po prostu. Wiedział, że by mu go nie dała. To nie ten typ kobiety. Dorota nie wie, czy jest bardziej zaskoczona czy oburzona. Żegna go z uśmiechem przekonana, że Mateusz zrobił sobie żart.
Nie zrobił. Napisał nazajutrz. Po przyjacielsku pytając jak jej stopy po tylu godzinach szaleństw na parkiecie. Odpisała też zadając pytanie. I tak sms za smsem. Piszą często, ale nie codziennie. Niezobowiązująco, nie mówiąc o tym swoim drugim połówkom. Niby nic złego się nie dzieje. Nie flirtują nawet. To po prostu luźne rozmowy. Żarty, że następnym razem rozniosą parkiet.
Pewnego dnia on pyta w końcu o to, o co każde z powinno. Czy nie skasują swoich numerów, bo to chyba się rozkręca. Dorota bez wahania przyznaje mu rację. Wyprzedził ją tym pytaniem. Myślała o tym wiele razy tylko nie mogła znaleźć powodu. No bo dlaczego? Bo rozmawiają o pracy, pogodzie i czasie wolnym? Nie chciała chyba widzieć, że ten kontakt może faktycznie się rozkręcić.
Życzyli sobie miłego życia. I powiedzieli do zobaczenia przypadkiem.
Czy Dorocie żal? Chyba nie. Odczuła ulgę. Bała się podświadomie, że wejdzie w tę relację za bardzo. Z drugiej strony nic złego przecież nie robiła. Tak się jej przynajmniej zdawało.
Usunęła numer od razu. Obiecała. Nie wiedziała jak Mateusz się nazywa, gdzie dokładnie pracuje i mieszka. Nie szukała go. Nie wiedzieć czemu po kilku tygodniach dostała sms od kogoś nieznanego, oficjalnie informujący, że oto zmieniłem numer i jestem dostępny pod...Tu padło imię i nazwisko. Sprawdziła na fejsie. To był on. Nie skasował numeru. Może zapomniał, może nie chciał. Kilka dni biła się z myślami, czy do niego napisać.
Nie napisała. Bała się, że może ją wyśmieje. A może, że to wszystko wróci ze zdwojoną siłą. Do dziś się zastanawia, czemu nie dotrzymał słowa i wie, że gdyby napisała to może coś by wybuchło. Coś może niewinnego, a może nieprzewidywalnego. To takie przecież proste. Kilka smsów, jakieś rozmowy, gdy nikt nie słyszy. Nie musieliby się spotykać. Romans mógłby rozkwitać i bez tego. Nieważne, że obrączki lśnią na palcu i że ich związki wcale nie chylą się ku upadkowi. Wystarczyło nie kasować numeru albo przekonać go, że jego usuwanie nie ma sensu, bo przecież tylko niewinnie piszą i rozmawiają.
Dorota tego nie zrobiła. Mateusz nie pisze. Może faktycznie zapomniał. Może czekał na jej inicjatywę. Nie wiadomo. Nie widują się. Najwyraźniej nie są sobie pisani. I dobrze. Żyją swoim prawdziwym życiem.
Dorocie nasuwa się jednak pytanie, co by było gdyby? Pytanie, ile osób na ich miejscu zachowałoby się tak samo? Ile faktycznie usunęłoby numer i miało odwagę powiedzieć stop? A ile weszłoby w niewinny z pozoru układ, bo przecież to tylko sms...?



Podoba Ci się mój post?
Podaj go dalej.
Obserwuj moją stronę Poli Ann
Warta jest Twojego czasu!
image by Pixabay

YOU MADE MY DAY - DAY 2


Image by Free-Photos from Pixabay


Tak niewiele trzeba, by komuś pokolorować dzień, by go uzupełnić po brzegi i sprawić, że zaliczy się to tych udanych w życiu. Może nawet wyjątkowych, wartych zapamiętania.


Dzień L.
Szła do pracy. Szybko, bo była spóźniona. Dzieci marudziły przy śniadaniu, bluzka zalana kawą i ta cholerna brama garażowa się zacięła. S. musiała poczekać, aż szanowna brama się zechce "odzaciąć". Szlag by to trafił!
S. wpadła do sklepu pod pracą. Sama śniadania nie zjadła zajęta zmianą odzienia. W sklepie na szybko kupiła serki wiejskie, bułki razowe, sok marchewkowy i różne owoce. 
L. stał pod sklepem, gdy właśnie wychodziła. Brudny, w łachmanach, cuchnący. Ona ładna, delikatna i czysta. Usłyszała cichy głos, że jest głodny. Nie prosił o pieniądze. Wzrok miał opuszczony w dół. Chyba się wstydził. Bez wahania oddała mu całą reklamówkę. Spontanicznie, nie myśląc o tym, co przez cały dzień będzie jadła. Ale to nie problem. Dziewczyny w biurze zawsze coś mają na spółkę.
Dla niego był to pierwszy posiłek od trzech dni. A owoce jadł ostatnio jak wygrzebał ze śmietnika na spleśniałe jabłka. 
Smakiem bułki razowej maczanej w serku wiejskim długo się delektował. Uśmiechnął się. Ta kobieta zrobiła mu dzień.
S. made his day.

YOU MADE MY DAY - DAY 1


Image on Pixabay


Tak niewiele trzeba, by komuś pokolorować dzień, by go uzupełnić po brzegi i sprawić, że zaliczy się to tych udanych w życiu. Może nawet wyjątkowych, wartych zapamiętania.

Dzień K.

A. po prostu się do niego uśmiechnęła. Szła zamyślona z poważną miną. Trapiło ja trochę spraw. Można by pomyśleć, że jest sztywna czy zarozumiała. Idąc tak z pochmurną miną niemal nie zauważyła K.na korytarzu. Spojrzała znienacka. I nagle ucieszyła się, że go widzi. Bez powodu. Posłała mu swój uśmiech. tak o, tak po prostu, bezwiednie. K. nie pomyślał, że ten uśmiech jest ładny. Pomyślał, że jest piękny. A. nieświadomie rozjaśniła jego pochmurny dzień. Kiedy wszystko szło nie po jego myśli, kiedy złość wzbierała po same brzegi, a dłonie same zaciskały się w pięści ona nieświadomie  rozchmurzyła jego niebo. 

Jeden zwykły uśmiech. Po prostu zwyczajny jak mogłoby się zdawać ruch mięśni w okolicy ust, był tak niezwykły. 

She made his day.

DO WYTRZYMANIA



Image by koroed85 from Pixabay



Mówił, że z żadną kobietą by nie wytrzymał. Kobieta jest tak emocjonalna, pełna sprzeczności i zmienna, że głowy by sobie nią nie zawracał.
Bo i po co? Kłócić się o drobiazgi?
Słuchać jej narzekania?
Schodzić jej z drogi, gdy są "te dni"?
Domyślać się, o co znów chodzi?
Ważyć słowa, by nie wywołać focha?
Nosić jej torebkę, w której i tak nic nie może znaleźć?
Hamować się z żartem, by jej nie urazić?
Ciągle na nią czekać aż będzie gotowa?
Zauważać, że schudła, zmieniła kolor włosów i kształt brwi?
Po co tracić wolność i poczucie równowagi?
Nie warte to wszystko żadnego wysiłku.
Nie do wytrzymania wręcz.


Nie chciał tego. Miał swój świat, gdzie kobieta na dłużej tylko by przeszkadzała i drażniłaby go niemiłosiernie. Był taki pewny swego i twardy, że nie ulegnie. Gdy tylko jakaś ona pojawiała się na horyzoncie, on od razu widział w niej same kłopoty, fochy, kłótnie, pretensje. Po kilku żartach przekonywał się, że ma rację.
Aż do momentu gdy pojawiła się Ona. W trampkach, bez makijażu i żadnych oczekiwań. Bez fochów, pretensji i sprzeczek. Niezauważalnie i nieświadomie zabierała jego przestrzeń. Milimetr po milimetrze. Ona też tego nie czuła. Działo się to poza nami.
Nie kłócili się o drobiazgi.
Nie słuchał jej narzekania. Zwierzała mu się jedynie, bo był taki bezpieczny. Idealny materiał na przyjaciela. Heteroseksualny facet, który nie chce mieć kobiety. Świadomie.
Nie musiał jej schodzić z drogi, gdy miała "te dni". Zawsze była przy nim radosna i swobodna. I bezpośrednia. Nie trzeba było się niczego domyślać.
Nie ważył słów. Śmiała się do rozpuku i żonglowała ciętą ripostą. Umiała mu dokopać słowem, nie obrażała się, prowokowała wręcz do potyczek słownych z tym błyskiem w oku.
Nosił jej torebkę i sweter. I wiązał trampki. Sam z siebie, tak o. Nie musiała go prosić.
Nie czekał na nią. Była zawsze szybsza.
Zauważał jak pomalowała tuszem rzęsy. Gdy zmieniła skarpetki. I użyła nowego błyszczyka. Nawet nie wie, kiedy nauczył się jej na pamięć.
Dla niej zrobił wyjątek, bo była taka niepozorna i inna. Nie chciała zawłaszczać jego niezależności. Sam ją jej dał. Nie pukała do jego serca. Sam otworzył. I między jednym żartem a drugim, jakby od niechcenia, ale poważnym już tonem zamiast "kocham Cię" powiedział: "Z Tobą bym wytrzymał".



Podoba Ci się mój post?
Podaj go dalej.
Obserwuj moją stronę Poli Ann
Warto!
Image by Pixabay


PRZESZŁOŚĆ

Image by StockSnap from Pixabay

Mówią: 

"Nie odwracaj się za siebie. Zostaw przeszłość. Spójrz w przyszłość".

Ja jednak czasem oglądam się za siebie. Widzę to, co zasiałam i to, co zdeptałam. Widzę zarówno piękne, jak i wyschnięte, połamane kwiaty. I wyciągam z tego naukę. Uczę się na błędach i sukcesach. Wiem, czego zaniechać i unikać, a co warto kontynuować i pielęgnować. To przeszłość mnie ukształtowała i pokazała drogę, dlatego nie mogę jej zostawić. To, jaka jestem dziś zawdzięczam właśnie jej. Więc oglądam się do tyłu dość często, by wiedzieć, jak potem patrzeć w przód.

Podoba Ci się ten post?
Udostępnij go!
Obserwuj moją stronę Poli Ann
Zaczytaj się.
Image by Pixabay




PORZĄDKI


Image on Pixabay


Urządzam moją głowę na nowo.  Tą samą przestrzeń zaplanuję zupełnie inaczej. Muszę, chcę, potrafię, mogę!
Pozbędę się negatywnych myśli, które od zawsze leżały w kącie, niby nietknięte, a tak naprawdę nie dawały żyć. Zakurzone, szare, z rysami nie pozwalały dostrzegać kolorów, jakie mnie otaczają.
Wyrzucę smutek. Ten zaplątany w pajęczynę. Już nie będzie mnie otaczał ani spadał na mnie w najmniej oczekiwanym momencie.
Złość też wywalę. Sczerniała szalenie zabrudzała mi życie.
Zardzewiałe łzy, ciężkie od bólu, jaki nimi wylałam zakopię głęboko w lesie. Tak by nikt ich nie znalazł. Po co one komu?
Pożółkły gniew po prostu z siebie strzepnę niczym kurz.  Niech się rozpadnie na miliony cząsteczek.
Wpuszczę do mojej głowy dużo światła. Będzie w niej jasno i przyjemnie.
Już kupiłam świeże uśmiechy i postawiłam je na środku. Tak pięknie wyglądają i roztaczają cudną aurę.
Pachnącą radość rozpylę w każdym kącie. Niech unosi się lekko, bym przesiąkła nią cała.
A błyszczącą wiarę w siebie rozłożę na całej podłodze. Wszędzie. Będzie mnie być może oślepiać, ale w chwilach zwątpienia trudno mi będzie jej nie zauważyć.
Moja nowa głowa lśni czystością. Jest świeża, barwna, pachnąca. Taka pastelowa. Podoba mi się. Chyba się tu rozgoszczę:)

CO LUDZIE POWIEDZĄ

Image by Free-Photos from Pixabay



Od zawsze słyszała to babcine Co ludzie powiedzą. Pamięta babcię Manię siedzącą w kuchni przy stole nakrytym ceratą ze szklanką gorzkiej herbaty. Ósemka dzieci wychowana, wnuki pchały się na świat jeden po drugim. Babcia była ostoją całej rodziny. Drzwi się u niej nie zamykały. Zawsze ktoś przyszedł na obiad, kawę czy plotki. Była poważana. Co powiedziała, to było święte. Mówiła dzieciakom i wnukom co mają jeść, jak się ubierać, i zachowywać. O tak, to było najważniejsze. To zachowanie i to takie, żeby tylko ludzie nie gadali. 

Mów dzień dobry, bo ludzie powiedzą żeś gbur.
Nie zakładaj tych rajstop. Będą się z ciebie śmiali.
Wróć przed siódmą. Jak kto będzie wyglądać, że się szlajasz po nocy?
Zjedz więcej. Będą myśleli, że ci jeść nie dajemy.
No już dobrze, kup sobie ten długopis. Żeby nie było, że ci żałują.
Pomóż Nowakowej z praniem. Niech widzi, żeś dobrze wychowany. 
Idź do Walczaka i popracuj z nim w piwnicy. Po co ma gadać, że sąsiadom nie pomagamy?
Nie wpychaj się do kolejki. Nie chcę słyszeć od sklepowej, że moje dzieci niewychowane. 
Nie kupuj wyrobów czekoladopodobnych, gdy Piotrowska też jest w sklepie. Po co ma widzieć i gadać, że nas na czekoladę nie stać? 

I tak w kółko. Co ludzie powiedzą, czego nie powiedzą, co zobaczą albo czego nie. Babcia bardzo się tym przejmowała. Strofowała wszystkich każdym kroku. Dzieciaki przywykły, wnuki trochę mniej, bo dorastały już w innym świecie. Moja matka jednak przejęła od babci te zasady i może nie tak fanatycznie, ale dość pilnie obserwowała nasze, czyli moje i mojego brata, zachowanie. Jezu, jakże było to irytujące! Nie rób tego a tamtego, bo gadać będą, bo co pomyślą, bo bo bo. Od tego "bo" było mi niedobrze. Przecież nic złego nie robiłam. Nie szlajałam się po nocy, nie wracałam do domu po piwie, nie paliłam w ukryciu, mówiłam "dzień dobry" i trzymałam czasem sąsiadom drzwi. Ale nie. Trzeba było się pilnować, bo a nuż nasze zachowanie stanie się przyczynkiem do sąsiedzkich komentarzy. A wtedy? Hańba, wstyd i w ogóle chodzenie kanałami, bo jak inaczej się ludziom na oczy pokazać. Bezlitosna była dla mnie ta mentalność, którą chcąc nie chcąc trochę nasiąkłam. Pewnie nigdy się jej z głowy nie pozbędę, drżąc o swój wizerunek jak mama i babcia. Jakie one musiały być ostrożne, skupione i wykute na blachę, co przystoi albo i nie. Taka rzeczywistość złożona w kosteczkę, z kokardką na wierzchu. Co z tego, że drapie i gryzie? Grunt, że ładna i się innym podoba. 
Dziś staram się w ogóle nie używać tego babcinego pytania, które wiązało im wtedy ręce i kneblowało usta. 
Prowadzę zwykłe życie. 
Nikomu świń nie podkładam. 
Pracuję uczciwe, czasem rzucę mięsem, pokłócę się z moim facetem, mam gorszy humor lub krzyknę za głośno. 
I co? Świat się zawalił? No kurczę nie! Stoi jak stał. Ziemia też nie zaczęła się obracać w drugą stronę.
Myślę, że jestem dobrym człowiekiem. Na pewno niedoskonałym, ale starającym się żyć tak, by nikt przeze mnie nie płakał. 
A jak czasem zrobię sobie coś po swojemu, bo mam na to ochotę, to co?
Że szpilki niebotyczne założę, choć jestem stateczną matką i żoną? 
Że dżinsy z dziurami noszę (kto powiedział, że są tylko dla osiemnastek)? 
Że w uniesieniu miłosnym sobie powrzeszczę albo raz na rok imprezę do rana w chałupie zrobię? Włosy na błękit przefarbuję? 
I jeszcze dodam, że na pole dance chodzę. 
O rety! Co teraz? Co ludzie powiedzą? No koniec świata! - jakby powiedział mój ukochany pan Popiołek. A tu nic! N-I-C !!! Żyję, sąsiedzi też i o dziwo nadal mówimy sobie dzień dobry, i się do siebie uśmiechamy. Można? Można! A jak będą gadać? No trudno. Na zdrowie! Niech gadają. Przecież im nie zabronię. Znaczy, że interesująca jestem, skoro na mój temat plotkują. Może zazdroszczą, życia swojego nie mają? Ich problem. Ja chcę żyć po swojemu. Prosto, uczciwie, z odrobiną szaleństwa. Bez względu na to, co ludzie powiedzą:)

JEDYNACZKA

Image by timokefoto from Pixabay 



A bo to jedynaczka. No tak. To wszystko wiadomo! 

Rany boskie jak mnie irytuje takie myślenie. No krew mnie zalewa. Co wiadomo do cholery??? Bo jak siostry nie mam albo brata to co, gorszego sortu jestem? Głupsza? Mniej empatyczna czy organizowana? Zarozumiała, niesamodzielna czy aż za bardzo niezależna? Zadzieram nosa? Jestem pasożytem? Wykorzystuję ludzi czy ich nie szanuję? Czemu ciągle się mam się wstydzić mówić, że jestem jedynaczką? Już widzę te spojrzenia. No tak, rozpuszczona jak dziadowski bicz, pyskata, leniwa i dumna. Księżniczka na ziarnku grochu z nosem na kwintę i służbą u boku. Egoistka widząca tylko swoje potrzeby. Ot co!

No do jasnej Anielki! Żeby już bardziej mięsem nie rzucać! Owszem rodzeństwa los mi poskąpił. Nie wchodzę w szczegóły czemuż to moi rodziciele się o nie nie postarali. Nie mam to nie mam. Mea culpa? Życie, co począć, skoro oni nie poczęli? 

I tak, miałam swój pokój. Doceniam. Nawet bardzo. Pamiętam koleżanki, które dzieliły swoją przestrzeń z bratem i każdego dnia staczały bójki o swoje centymetry kwadratowe. Ale żebym w luksusach opływała? Bez przesady. Zwykła dziewczyna z blokowiska. Uczennica wielkiej szkoły. Stała bywalczyni trzepaka i podwórka. Z kluczem na szyi. Rodzice chuchali na mnie jak leżałam w inkubatorze i jak źle przechodziłam ospę. Nie chwalili za dużo, żeby mi się w głowie nie poprzewracało (a jednak!). Nie pamiętam, żeby mnie wyręczali. 
Na kolonie i obozy jeździłam od siódmego roku życia. Radziłam sobie świetnie. I o dziwo wcale nie tęskniłam ani nie płakałam za mamą, jak to wiele moich mających rodzeństwo koleżanek. O tak, te to wyły całe dnie, podczas gdy ja brudna latałam po drzewach, bawiłam się w berka i w chowanego, skakałam przez ognisko i wygrywałam kolonijne konkursy. Mój pokój zawsze miał pierwsze miejsce w konkursie czystości. Raz nawet wszystkie ubrania wyprałam, ręcznie nadmienię, żeby już mamie kłopotu po powrocie z kolonii nie robić. I prawie by było idealnie, gdyby nie fakt, że nie do końca mi ręczniki poschły i torba, a raczej jej zawartość, po paru godzinach podróży autokarem nie była najświeższa:) Miałam 8 lat. 

Do szkoły chodziłam na pieszo jak inne dzieciaki. Nikt mi tyłka nie podwoził, choć tata po jakimś dorobił się auta. Nie kupowano mi wszystkiego, co bym tylko chciała. W domu biednie nie było, ale też się nie przelewało. Trzeba było zasłużyć, poczekać, czasem uzbierać oszczędności i dołożyć do wymarzonej zabawki, kasety czy butów.
Miałam dobre stopnie. W nauce mama pomagała mi chyba w pierwszej i drugiej klasie. Potem już nie wiedziała, co to znaczy uczenie się z dzieckiem. Ogarniałam wszystko sama. Co roku przynosiłam do domu świadectwo z czerwonym paskiem.
W wieku 10 lat wynegocjowałam kieszonkowe i uczyłam się gospodarowania pieniędzmi. Pamiętam jak mama mówiła, że na kolonie pieniędzy mi nie da. Mam sama odłożyć. Więc ja cały rok ciułałam, by potem było na lody i pamiątki. Zawsze starczyło. 
W domu miałam swoje obowiązki. A jakże. Sobota to był mój dzień. Gdy jeszcze nie nikt nie marzył o supermarketach, ja rano ganiałam po osiedlu z listą zakupów. Wiedziałam doskonale, co, gdzie i za ile kupić. I nigdy nie zabrałam mamie reszty. Oddawałam co do grosza. 
Ścierałam kurze, myłam naczynia, zdejmowałam pranie, obierałam ziemniaki na obiad, czyściłam łazienkę, zamiatałam korytarz, wynosiłam śmieci. Jak wszystkie inne dzieciaki. Nikt mnie na rękach nie nosił. 
Dostałam się do świetnego liceum. Nigdy nie miałam uwagi. Znów co roku pasek. Jak chciałam, żeby mama mi kupiła super bluzę to często dokładałam ze swoich oszczędności. Nie chciałam od rodziców ciągnąć pieniędzy. Byłam dumna. I tak mam do dziś. 
Na studia dostałam się bez problemu. Rodzice przelewali mi jakąś kwotę na przeżycie. Raz starczyło, raz nie. Trzeba było sobie radzić. Na drugim roku zaczęłam pracować. Byłam spokojna, że w razie kłopotów, do rodziców po kasę nie zadzwonię. W akademiku i na stancji odnalazłam się praktycznie od razu. Dostosowałam się do panujących zasad i wsiąkłam w życie studenta. I wiele razy słyszałam: "Ty jedynaczką? Nie wyglądasz!"
A co to w ogóle znaczy?! Ja się pytam. Jak wygląda jedynaczka? Ma być gruba czy chuda? Włosy proste czy kręcone? Jasne, a może ciemne? A charakter? Jedynak nie może być samodzielny i pracowity? Musi ciągle mieć mamę przy sobie, nawet jak pani w dziekanacie jest niepomocna? Ma dostawać dodatkową kasę, gdy tylko zapragnie? I sam cv też nie napisze? Jeszcze pewnie do toalety z kimś powinien chodzić, żeby mu się nic nie stało. 

To ja Wam powiem, że wyjechawszy na studia, zaczęłam dorosłe, niemal samodzielne życie. Rodziców nie interesowało nic. Ja płaciłam rachunki, za bilety, książki i jedzenie. O dziwo przeżyłam! Serio. Cała i zdrowa. Skończyłam studia. Dostałam pracę. Dziś mam mieszkanie na kredyt jak większość równolatków. Założyłam rodzinę. Dałam radę. Niesamowite! Przecież jestem jedynaczką. 

Teraz staram się by to role się odwróciły. Żebym to ja była dla rodziców wsparciem, a nie wciąż czekała z wyciągniętą dłonią na prezenty. Co roku mam problem z pytaniem, co chcę na urodziny. Bo w sumie dali mi tyle, że ja nic nie potrzebuję. A ciuchy, kosmetyki czy książki mogę kupić sobie sama. 
Tak jestem jedynaczką. Będę zdana na siebie, gdy rodzice nie będą domagać i gdy ich zabraknie. I dam radę, bo na szczęście nie trzymali mnie pod kloszem, dali mi po prostu wędkę i co złowiłam, to moje. 
Jestem jedynaczką. Mam grono przyjaciół. Umiem pomagać. Odnoszę i porażki, i sukcesy. Jestem ambitna. Stawiam sobie cele i do nich dążę. 
Dziś od rodziców chcę tylko, żeby byli. Czasem przytulili czy otarli łzę. Ja z całą resztą sobie poradzę. Nie ma innej opcji. W końcu jestem jedynaczką:)



Podoba Ci się ten post?
Podaj go dalej.
Czytaj moja stronę Poli Ann
Warta jest Twojego czasu.
Image by Pixabay

TĘCZA

Image on Pixabay



Miałeś zamieszkać w przedpokoju mojego serca. Przykucnąć w rogu, cichutko. I nie przeszkadzać mi w życiu. Nie wiedziałam czy tego chcę, ale Cię wpuściłam. Uchyliłam drzwi. Wszedłeś na paluszkach. Rozejrzałeś się po moim życiu. Było szare i smutne. Wyciągnąłeś więc emocje, by nimi pokolorować mój świat. Kolory były najpierw delikatne. Jasne i blade. Siedziałeś w tym kąciku i każdego dnia nadawałeś mojemu istnieniu barwę. Krok po kroku wchodziłeś coraz głębiej do mojego serca. Śmielej używając coraz mocniejszych barw. Nawet nie wiem kiedy zamieszkałeś w salonie. Rozsiadłeś się wygodnie. Wraz z Tobą wprowadziła się cała feeria barw. Lubiłam Cię tam mieć. Dziękuję Ci za każdy kolor i krok ku głębi mojego serca. Żyłam tęczą.

Dziś w moim sercu jest pusto bez Ciebie. Nawet w przedpokoju Cię nie ma. Wyszedłeś nie trzaskając drzwiami. Jest cholernie cicho. Łzy kapały bezszelestnie.

Dziś już spokojna obserwuję te intensywne barwy, które zostaną we mnie na zawsze przypominając mi, że niemożliwe jest możliwe.

KOMPLEMENT

  - Ładna sukienka. - No coś ty, stara. - Ślicznie dziś wyglądasz. - Nie przesadzaj. - Do twarzy ci w tych okularach. - E tam. Zwykłe oksy. ...