DZIEWCZYNA Z WARKOCZAMI
Image on Pixabay by Pexels |
Krystyna ma długie włosy. Plecie je w dwa warkocze. Sięgają jej do pasa. Wygląda w nich bardzo dziewczęco. Dziecinnie wręcz. Wolałaby poważniej, ale idzie do przedostatniej klasy dopiero. Matura za rok. Potem studia na tajnych kompletach. Jest świetna z biologii. Pan Profesor mówi, że ma szansę dostać się na medycynę. Poleci ją najlepszym wykładowcom, którzy uczą tylko tych najlepszych. Ale to dopiero za dwa lata. Po maturze, którą musi zdać.
Krysia jeszcze nie wie, że prawdziwy egzamin dojrzałości przyjdzie jej zdawać za kilka godzin.
Dzień jest upalny. Całe podziemie w stanie najwyższej gotowości. Powstanie planowane od dawna. Krysia jest taka dumna, że brat wprowadził ją w końcu do konspiracji. Przydzielono jej ważne zadanie. Będzie sanitariuszką. To dobra praktyka przed maturą i studiami. Da radę. Przecież są świetnie przygotowani. Wygrają. Raz dwa przepędzą Niemców, odzyskają Warszawę, a potem cały kraj. I ta wojna się skończy. Są młodzi i silni. Mają broń, młodzież szkolą najlepsi dowódcy. Każdy chce do powstania. Nawet tata, wujek, kuzyni i co niektórzy sąsiedzi. Ci wtajemniczeni, którzy dostąpili zaszczytu wejścia w podziemie.
Dziś jest taki piękny dzień. Żar leje się z nieba. Mieszkańcy łapią słoneczne chwile. Wystawiają twarz do słońca. Gdzieś słychać czyjś śmiech. Gdy się zamknie oczy, nie myśli o jedzeniu to może i nawet przez moment uda się zapomnieć o koszmarze okupacji. Tylko podziemie nie jest spokojne. Zdenerwowane też nie. W powietrzu unosi się ekscytacja, radość i chęć walki. Każdy z nich oddycha lekko, jest zmobilizowany do walki z wrogiem o wolność. Są już gotowi. Przywódcy potwierdzają położenie niewidzialnymi łącznikami. Te warszawskie dzieciaki są takie szybkie i rezolutne. Niezbędne i niezastąpione.
Krysia patrzy na zegarek. Niedługo wybije godzina "W". Tata już wyszedł. Mamie nic nie powiedział. Ucałował ją w polik jak zwykle i przytulił troszkę dłużej. Może wiedział, że do domu już nie wróci. Tadek zniknął godzinę po nim. Powiedział, że umówił się z Hanią na spacer. Mama kazała mu nałożyć tę białą koszulę na długi rękaw, kamizelkę i marynarkę. Bo do dziewczyny elegancko trzeba iść. Tadek pieklił się okrutnie, ale matki posłuchał. Nie wiedział jeszcze, że za kilka godzin leżąc gdzieś ranny na ulicy będzie jej dziękował w myślach za takie, a nie inne odzienie. Dzięki marynarce będzie mu cieplej, a koszulę odda szybko Krysi na opaski uciskowe dla rannych, bo brakować będzie wszystkiego, a krew będzie się lała strumieniami. Mama jest jedyną w domu, która nic nie wie o powstaniu. Po co ją martwić? Jest taka nerwowa. Na pewno by ich odwodziła od tego pomysłu. Nie dlatego, że nie była patriotką. Bo była i owszem, ale za nic na świecie nikogo ze swoich najbliższych stracić nie chciała. Zbyt dobrze pamiętała, choć była dzieckiem, co się działo w osiemnastym roku.
Krysia wyszła po trzeciej. Oficjalnie na spotkanie z Zosią. W sumie nawet była to prawda. Zośka szła do powstania razem z nią. Też jako sanitariuszka. Miały iść niby nad Wisłę i tu znów czujne oko mamy kazało córce zmieniać buty. Bo Krysia chciała w sandałkach. Było przecież tak gorąco. Ale mama zarządziła te skórzane trzewiki. Wygodne i na kamienie lepsze. Krysia jak i brat też będzie jej wdzięczna za tę troskę, choć w pierwszej chwili złość ją ogarnęła. Ale że spieszyła się na zbiórkę to kłócić się nie chciała i szybko zdjęła sandałki.
Potem wszystko poleciało jak burza. O piątej zaczęło się piekło, którego nikt się nie spodziewał. Tadek, tegoroczny maturzysta strzelał ze łzami w oczach do niemieckich żołnierzy. Niektórzy byli niewiele starsi od niego. Inni w wieku ojca. Nie było czasu na wyrzuty sumienia. Chwila zawahania kosztowała życie. Jerzyk, chłopak z którym się wychowywał na jednym podwórku, zbyt wolno zmieniał amunicję i nie zdążył. Kula trafiła w szyję. Tadek zobaczył strach w oczach przyjaciela. Widział to tego dnia i w kolejnych jeszcze wiele razy. Każda kula, każdy granat, który nie trafił w niego, mógł być mu przeznaczony. Miał po prostu szczęście. I sprawność. Zawsze był szybki i zwinny. Trochę za chudy. Tylko dzięki temu przeżył, bo był lekki i miał kondycję. Trafiony w ramię mógł iść, a że ważył niewiele to nietrudno było go prowadzić w kanałach, gdy opadał z sił. Strzelał wiele razy. To już nie była zabawa. Albo i była, tylko że na śmierć i życie. Raz, dwa, trzy. Przeżyjesz ty.
Krysia dzięki butom była w stanie pomagać rannym dostać się do punktu sanitarnego. Przeszła wcześniej szkolenie, nie miała czasu na strach. Ręce były pełne roboty. Mnóstwo rannych, krwi, bólu, brudu, zapachu popalonych ciał. Zapomniała o głodzie i pragnieniu. Adrenalina tańczyła w żyłach. Kryśka ocierała pot z czoła, odrzucała warkocze na plecy i pomagała jak umiała. Dziewczyny w sandałkach miały poranione stopy, krew z nich ciekła ciurkiem. Cienkie sukienki całe brudne i poplamione nie przypominały dawnych siebie. Gdyby matki zobaczyły własne córki, płakałyby z przerażenia. Tak jak i same dziewczyny widząc koszmar powstania. Krysia pierwszy raz łkała do utraty tchu, gdy w ramionach trzymała Zośkę. Swoją Zośkę, z którą razem miała iść na studia, planowała przyszłość po wojnie, gdy obie znajdą sobie mężów, porodzą dzieci i będą dla siebie jak siostry. Pierwszy sierpnia 44 położył kres tej przyjaźni. Zosia umierała ciężko ranna w ramionach najlepszej przyjaciółki i prosiła, by ta walczyła dalej. Krysia poszła za kotarę, popłakała się. Wnętrze całe ją paliło. A gdy rannych przybywało poszła do przyjaciółki, nakryła ją i nadal całą noc opatrywała tych, którzy zdrowie poświęcili ojczyźnie. Płakała widząc małe dzieci. Dziesięcioletnich łączników, jedenastoletnie sanitariuszki. Poranione drobne ciałka, ale zacięte spojrzenia, bo przecież walczyć trzeba do ostatniej krwi.
Krysię w kanałach uratowały buty. Solidne, skórzane, choć mokre chroniły stopy. Może dzięki temu wycieńczona była nadal w stanie iść. Brat też. Prowadzony przez Andrzeja, kompana od walki. Ich matka miała szczęście. Rodzeństwo przeżyło. Ramię Tadka goiło się kilka tygodni, ale było to niczym w porównaniu z ranami serca, jakie ponieśli powstańcy. W jedną noc i potem każdego kolejnego dnia zdawali najtrudniejszy egzamin w życiu. Poświęcili marzenia, pożegnali przyjaciół i pierwsze miłości, które ginęły obok, bo zabrakło im szczęścia. Poczuli co to zwierzęcy strach i głód. Widzieli śmierć czyhającą na każdym kroku. Radość mieszaną z desperacją. W powstaniu zostawili cząstkę siebie. Choć przegrani, to z dumą i honorem patrzyli w swoje odbicia w lustrze, wierząc, że ich ofiara nie została poniesiona na marne.
A teraz wyobraź sobie Kristinę.
Ma dwadzieścia lat. Studiuje psychologię na uniwersytecie w Kijowie. Dobrze sobie radzi. Mówią, że będzie świetnym psychologiem, jest empatyczna, twarda.
Ma duże niebieskie oczy i długie włosy, które zawsze nosi rozpuszczone. Smukła, lubi biegać, ma świetną kondycję. Jest lubiana, komunikatywna, ma powodzenie, ale wzdycha do jednego chłopaka, czekając aż on ją zauważy.
Rano we czwartek dwudziestego czwartego budzą ją dziwne odgłosy. Najpierw nie wierzy własnym uszom, potem już wie, że to strzały, że ktoś ich atakuje. Na klatce sąsiedzi wciąż mówią, że to Rosja po nich idzie, że chce ich wchłonąć jak Krym. Nikt nie wie co robić, czy uciekać czy zostać w mieszkaniu. Kristina zostaje. Z rodzicami i bratem. Do metra pójdą za kilkadziesiąt godzin. Artem, rok starszy od niej, student medycyny pójdzie walczyć, pożegna płaczącą matkę i ojca dumnie przygryzającego wargi. Ten pewnie sam by poszedł, ale jest po zawale i fizycznie nie dałby rady. Jest psychologiem, jego obecność w metrze, głęboko pod ziemią da ukojenie wielu ludziom.
Kristina mając czynną komórkę zgaduje się z dziewczynami z roku, decydują się iść w bój. Młode, zdrowe, szybkie, wysportowane. Mama znów płacze, tata ponownie gryzie wargi, ale nie mówi nic. Ktoś musi iść bronić ojczyzny. Dziewczyna zaplata włosy w warkocz, by jej nie przeszkadzały, zgłasza się do obrony stolicy. Ktoś w metrze zamienia się z nią na buty, inni dają cieplejsze ubranie. Ktoś błogosławi ją i jej koleżankę. Dziewczyny idą. Chcą walczyć, dołączają do nich młodzi mężczyźni. Zaciągną się, przejdą szybkie szkolenie i pójdą w bój. Być może stracą życie. A może właśnie bronią ojczyzny przed brutalnym najeźdźcom. Tu już nie ma młodych, starych, dziewczyn, chłopaków, biednych i bogatych. Wszyscy w tej walce są równi, mają jeden cel.
Nie warto polec? A może takie było ich przeznaczenie, by swoje życie oddać dla przyszłych pokoleń i dać im przykład prawdziwego patriotyzmu w praktyce, a nie tylko w słowach?
Pięknie napisany tekst. Wspaniale oddaje wiele bardzo różnych, czasem skrajnych emocji. Brawa dla autorki!!!
OdpowiedzUsuńBardzo mi miło. Dziękuję.
UsuńPięknie opisane
OdpowiedzUsuń