TOKSYCZNI


Image by Grae Dickason from Pixabay


Julita 

Wpadła do mamy na chwilę. Była właśnie u fryzjera, zrobiła małe zakupy i chciała napić się z mamą kawy. Takiej mocnej z przepyszną śmietanką, co by ją na nogi postawiła, bo jakoś dziś ledwo wstała. U fryzjera zaszalała. A co, raz się jeno żyje. Oddała się w ręce młodego chłopaka, który z mysiego koloru wyczarował głęboki rudy. Włosy jej obciął na chłopczycę, zachwalając jej długą szyję i ładny profil, którego nie powinna ukrywać. Kurczę, parę zdań, kilka ruchów nożyczkami, jakaś nowa farba i Julita cała w skowronkach wyszła z salonu. Fryzura mega, kolor petarda. Jeszcze kawa i może zdobywać świat. Poprawi makijaż, bardziej zaznaczy oko, wyjdzie dumna do ludzi. Prosta jak struna z uśmiechem niemal dookoła głowy. Mama na pewno jest w domu. Nie trzeba się zapowiadać. 

- Coś ty dziecko sobie na głowie zrobiła? - dziarska sześćdziesięciolatka jednym pytaniem i tym tak dobrze Julicie znanym spojrzeniem, zabiera córce całą pozytywną energię. Jakby jej prąd odłączyła. - Julitko, okropne toto, no paskudne. 

- Mamo, Julitka była w szkole podstawowej, tyle razy mówię, żebyś mówiła Julita. - Julita, choć wyższa od matki o pół głowy, kurczy się trochę emocjonalnie. - Jak to paskudne? Fryzjer mówił, że bomba. - mówi trochę ciszej. 

- Zarobić na głupocie ludzkiej to zawsze można. No spójrz Julitka w lustro, jak Ty wyglądasz! To kolor dla siusiumajtek, a nie statecznej żony i matki. - mama nawet nie patrzy na córkę. Nie widzi, że właśnie zgasiła błysk w jej oku. - Kawy zrobię, ale bez śmietanki, bo ci przybyło tu i ówdzie. Musisz uważać, do menopauzy blisko. Lepiej żebyś się za mocno nie roztyła. 

I czar prysł. Julita odkąd pamięta jest pod obstrzałem matczynych komentarzy. Czasami ostrych jak brzytwa, co to tną na pół albo i ćwiartki. Boli to cholernie. Po dziś dzień, choć Julita ma czterdzieści lat, prowadzi własną firmę, ma udane małżeństwo, fajnego syna. Auto też ma ładne. I dwa koty na dodatek. Takie kochane. I nie wiedzieć czemu wpada do mamy zawsze na chwilę. Niby to matka, kocha ją bardzo, ale zawsze tak sprowadzi do parteru, w sumie to do piwnicy na poziom minus sto, że Julicie chce się wyć. Makijaż faktycznie poprawia, ale dlatego, że uroniwszy kilka łez w łazience, rozmazała resztkę tego, co wymalowała rano. Nie podkresla oka jak chciała wcześniej. Nie chce dalej słuchać komentarzy rodzicielki, która przecież zawsze z troską mówi, a Julitka jakaś taka nerwowa i się niepotrzebnie przejmuje. No matka przecież prawdę mówi. Kto to słyszał, żeby w tym wieku szorty nosić i trampki, rude włosy, jeździć na rolkach, chodzić na dyskoteki i te pe.

Julita niby stara się mamą nie przejmować, ale zawsze jakoś jej cholera przykro. Mama umiejętnie w jej słodkie życie dokłada łyżkę dziegciu, odbierając córce często całą radość. Dziś też to zrobiła. Szczyptę dała, ale skutecznie. Julita wychodzi od matki skulona i pozbawiona energii, choć ta siekiera, którą jej zrobiła, powinna dać jej turbodoładowanie. W sumie to ją turbo rozładowała. No Julitka, w tym wieku to już przecież nie wypada.. 



Marika

Dzwonek do drzwi obudził ją z drzemki. Wyrwał wręcz brutalnie, bo właśnie we śnie leżała na łące taka zrelaksowana. Jezu, żeby to nie był tylko Wojtek, ale tylko on tak męczy jej dzwonek z taką energią. Marika nie ma ochoty mu otwierać. Kurczę, nie dziś. Znów popsuje jej humor. Wojtek to w sumie fajny facet. Wykształcony, ambitny, dość majętny. Czy przystojny? No o gustach się nie dyskutuje, ale ładniejszy od diabła jest na pewno. To jej sąsiad, pomocny, uczynny, ale... No właśnie to ale. Maruda z tego Wojtka straszna. Ciągle mu coś nie pasuje. 

Pogoda zła, za ciepło, za zimno. Ciśnienie za wysokie, a wiatr to mógłby wiać z innej strony. Mówię Ci Marika, załamka.

Pod blokiem plac zabaw i dzieciory za głośne. Co to za rodzice skoro taki zwierzyniec tam na dole, nie? Marika?

A sąsiad z czwartego zawsze parkuje na tym samym miejscu i jakim prawem sobie na to pozwala? No wykupił sobie to miejsce? Marika, szlag mnie trafia. 

A tę nową z trzeciego widziałaś?Jakaś taka lala wypindrowana, rzęsami to by mogła korytarz zamiatać. I windzie nawet nic nie powie. Marika no masakra ma szpilkach.

Marika mówię ci, ta Karolina to szatan jakiś była. Dobrze, że ją pogoniłem. Obraziła się, bo jej powiedziałem, że jej brat to palant. No błagam cię. Chłop i depresja. Kto to słyszał?

A chleb w tej piekarni na dole to się jakiś gumowy zrobił. Kupujesz tam? Marika, mówię ci, niedobry jest. 

Idziesz pracować do tego korpo? Marika proszę cię. Kolegi znajomy ponoć tam pracuje i kicha straszna. Naobiecywali ci na rozmowie, a wycyckają do cna, zobaczysz.

Marika, Ty widziałaś jak sprzątaczka korytarz umyła? Nawet tego nie umie. Trzeba będzie to zgłosić na zebraniu wspólnoty. 

Marika, Jezu co za dzień masakryczny...

Dlatego Marika leży dalej w łóżku i ani myśli otwierać temu, co zapewne stoi za drzwiami. Niby go lubi, ale zawsze w jego towarzystwie ma jakieś podcięte skrzydła i gorszy humor. Wszystko jest takie słabe, beznadziejne i w ogóle lepiej nie gadać. Dlatego Marika dziś, spokojna, zadowolona z awansu, z uśmiechem patrząca dookoła, nie ma zamiaru zjeżdżać z Wojtkiem w dół. Tym bardziej, że właśnie się rozpadało, a to przecież byłby świetny powód, by wpuścić trochę toksyn dookoła i ponarzekać zaczynając tak niewinnie "Marika, mówię ci..."

Komentarze

Popularne posty