PORTRET STOJĄCEJ W DESZCZU

 

Image on Pixabay



Wczoraj po raz kolejny w życiu rozdziawiłam gębę ze zdziwienia, a tak często powtarzam:"Mnie to już nic nie zdziwi!". Masz ci los.

Pisząc bloga nasłucham się, napatrzę, oczytam i serio myślę sobie, że ja już wszystko wiem. Tu zdrada, tam choroba,  szczęście, porażka, przemoc i noszenie na rękach. Każdy temat już chyba opisałam. Ano nie każdy. Życie jak to życie bardzo sprytnie zbija mnie pantałyku, w chwili gdy się najmniej tego spodziewam:))) Mam za swoje. 

Dzień Nauczyciela, poprawnie zwany Dniem Komisji Edukacji Narodowej, przywitał mieszkańców Pomorza gwałtownym wiatrem i silnym deszczem. Alerty zewsząd, że aura wielce nieprzychylna.

Ja, jak wielu czynnych zawodowo, zmokłam niemiłosiernie podczas drogi do auta (naprawdę lało) i mokra dotarłam do mojej placówki (podczas tego sprintu do samochodu w ciągu kilkudziesięciu).

Dzień był owszem luźniejszy, atmosfera szalenie miła, bo się człowiek trochę słodkich słówek nasłuchał i w piórka obrósł. Nawet czekoladki żem dostała i kwiatki śliczne, które cudem z powrotem wracając do auta doniosłam. W strugach deszczu, czując jak mi moja biała strzała na wietrze tańczy wybrałam się z moją latoroślą do ortodonty. Nie żebym czasu miała za dużo i szukała sobie "zapchajdziury". Termin ustalony był pół roku temu, więc dzielnie się do szanownej pani doktor wybrałyśmy. 

I na samym dzień dobry szczękę zbierałam już z podłoża. Czerwonego dywanu mi nie rozłożono (jakoś to przeżyłam), fanfar nie było, ale zatrzaśnięcie drzwi przed nosem i owszem. Pani doktor nie pozwoliła mi jako rodzicowi wejść do środka. Dodam uprzejmie, że drzwi szklane to widziałam, że w korytarzu było pusto. Żywej duszy, więc o braku zachowania dystansu mowy być nie mogło. Doniosę jeszcze bardziej uprzejmie, że w Gdańsku wiało, wręcz piździło niemiłosiernie, sztorm na dychę, drzewa się łamały, wypadki na ulicach, doniczki latają niczym spodki kosmiczne, a mi pani doktor uzbrojona w skafander, maseczkę, przyłbicę i rękawiczki mówi, że wejść nie mogę, bo zagrożenie. 

Ja jej mówię: "Pani droga ja w szkole pracuję, dzieci też mam do sali nie wpuścić? Z okna nauczać? A w Dzień Nauczyciela prosić, by laurki i czekoladki mi pod drzwiami zostawiały?".

Coś na ten przykład:

No Piotruś, połóż mi tę czekoladę o tam, cztery metry stąd. Tylko zdezynfekuj.

Kasiu, różyczkę na lewo daj, sześć metrów ode mnie. I nie chuchaj na nią!

I dzieci, nie patrzcie w moją stronę! Najlepiej to sobie idźcie, tak tak, z sali precz, biegusiem, ja wam zza drzwi wszystko wyjaśnię. 

Ludzie najmilsi! Ja rozumiem, koronawirus, ale jak kto się boi, to nie pracuje. 

Ale ta kobita uzbrojona była po zęby. Na miejscu wirusa sama bym uciekła. To tak jakby żołnierz w pełnym umundurowaniu jednak na wojnę nie poszedł, bo a nuż jakiś cywil mu krzywdę zrobi. 

I żeby nie było, że na służbę zdrowia tylko narzekam, bo zaledwie kilka miesięcy temu byłam w szpitalu, ręce wkładano mi w różne otwory ciała i jakoś nikt jak trędowatej nie traktował. Zagrożeniem nie byłam, choć  umówmy się, ryzyko zarażenia mnie lub lekarza czy pielęgniarki było o wiele większe. 

Na oddziale owszem wszyscy w maseczkach, do zabiegowego też takową przywdziewałam. Nawet na operację mnie nagusieńką, ale w maseczce wieźli. Zadać szyku można było, a co!

Zdrowy rozsądek widzę jest w cenie. Innej opcji póki co w obecnej rzeczywistości nie widzę. Nie dajmy się zwariować. 

Absurd moi Drodzy. Absurd absurdem pogania. A ja chyba zaraz Oskara dostanę za moje role pierwszoplanowe w filmach rodem z Barei. I do tap madl jeszcze mnie wezmą za sesję na wietrze, w ulewie, z rozwianym włosem. I wku...em na twarzy! Ołsom! 

I nie żebym się za męczennicę pierwszej klasy uważała, ale skoro jest tak źle to ja w szkole też powinnam zasuwać w odzieniu kosmonauty z NASA, dzieci uczyć przez dziurkę od klucza (przez okno to jednak za duże ryzyko), klasówek nie robić, bo a nuż wirus przeżyje i się zarażę. Nie wspomnę już o tym, że po szkolnym korytarzu to fruwać powinnam, ażeby dystans zachować. Pytanie czy ja i inni w oświacie pracujący to bohaterowie, idioci czy mięso armatnie? Aż się boję poznać odpowiedź. 

No więc, tyle to zdążyłam sobie pomyśleć stojąc pod budynkiem gabinetu moknąc i mając szczęście, że żadna gałąź mnie nie zdzieliła. Gdyby jednak to ciekawe czy szycie musiałabym robić sobie sama😉

I oto moi Drodzy tak mi minął ten Dzień Nauczyciela. Pełen niespodzianek. Przynajmniej inspirację znalazłam po tym jak już szczękę pozbierałam z mokrego chodnika. No cóż, nawet w temacie było, przecież pod gabinetem ortodontycznym z tą rozdziawioną gębą, stałam. 

Podoba Ci się mój blog? Udostępnij mnie dalej 🙏

Polub moją stronę ⬇️

https://www.facebook.com/PoliAnnBlog/

Wiem, że warto 👍

Komentarze

Popularne posty