ICH TRZY

 

Image on Pixabay

Najpierw będę ja. 

Słyszę, że nie zajdę w ciążę, bo mam policystyczne jajniki i za mało ważę. Oglądam się za każdym dzieckiem na ulicy,  z zazdrością patrzę na zaokrąglone brzuchy innych kobiet. Ryczę po nocach, zmieniam lekarza, który początkowo podejrzewa mnie o anoreksję, a gdy lista zleconych badań jest wolna od wykrzykników, a wyniki książkowe, przeprasza mnie za uprzedzenia i obiecuje mi podkręcić hormony. Zachodzę w ciążę szybko, bo przestałam o niej obsesyjnie myśleć. Miesiąc unoszę się nad powierzchnią ziemi po czym spadam boleśnie na diagnozę. Moją. Jestem chora. Stanowię zagrożenie dla mojego dziecka. Różne myśli mam w głowie. Czytam mnóstwo medycznych artykułów, rozmawiam z lekarzami. Nikt niczego nie narzuca, nie osądza. MAM WYBÓR. PODEJMUJĘ DECYZJĘ, że urodzę. 


Ona 1 

Spotykam ją w szpitalu. Na położniczym. Siedzimy czekając na konsultację. Jest drobna, ma duże brązowe oczy i nieduży  brzuszek. Uśmiecham się, gratuluję jej, to pewnie początki. Ona patrzy na mnie spod firanki rzęs. 

"Jest bardzo chore. Już jutro będę pusta". - mówi cicho i odwraca wzrok, a ja w mig pojmuję o co chodzi. Nie mówię już nic. Widzę jaka jest blada, jak drżą jej ręce, jak całe ciało krzyczy z rozpaczy. Ona, te dziesięć lat temu, MA WYBÓR. To pewnie najboleśniejsza decyzja w jej życiu. Nawet nie próbuję sobie wyobrazić jej cierpienia ani tego, jak ból rozrywa jej serce na miliony kawałeczków. Nie próbuję zrozumieć, co czuje, bo mi aż głupio siedzieć obok z fikająca córką w brzuchu. Mogę jedynie podejrzewać jak trudne to chwile, jak bije się z myślami, boi. Jak jest przerażona i cholernie sama. Bo choćby dokoła stał tłum to kobieta i tak zawsze będzie sama ze swoim ciałem. 

Na tym samym oddziale będąc w zaawansowanej ciąży i czekając na rozwiązanie nie nawiązuję prawie żadnych znajomości. Boję się pytać innych dziewczyn o cokolwiek. Tu życie tańczy ze śmiercią. Cud narodzin, martwy płód, zdrowe bobasy i niedotlenione lub zdeformowane niemowlęta. 


Ona 2 

Od pielęgniarek wiem, że jedna dziewczyna, taka malutka i okrąglutka, właśnie przeżywa jedno i drugie. Jest w ciąży bliźniaczej, pewnej nocy okazuje się, że jedno dziecko nie żyje. Nie wiem czemu, pielęgniarka nie zdradziła mi powodu. Jedyne co było wtedy wiadome to to, że lekarze rozważają cesarkę (to już była wysoka ciąża). Pamiętam mowę ciała tej dziewczyny. Ciągle trzymała się za brzuch. Obejmowała go z całych sił, jakby nie chciała kogoś puścić, jakby chciała ochronić przed światem.

Niesamowity ból malował się na jej twarzy. Straciła jedno dziecko, bała się o drugie. Była inkubatorem dla jednego ciałka i żywicielką drugiego. Ona już nie miała wyboru. W ósmym miesiącu, nagle nie da się podjąć żadnych decyzji. Jej twarz i ciało jednak wyło z rozpaczy. 

Pielęgniarki po cichu nam o tym powiedziały nie po to, by sobie poplotkować. Chciały, by tamtej dziewczynie dać spokój, nie gratulować, nie pytać czy to będą bliźniaki czy może wód płodowych ma za dużo. Dziewczyna przeżywała katusze i bez tego. Dosłownie i w przenośni. Obok garniturka do chrztu wybierać musiała też ten do trumienki. Nie wiem, kiedy i czy zabrano ją na cesarkę. Ja urodziłam kolejnego dnia. 


Ten kilkudniowy pobyt w szpitalu nauczył mnie pokory i braku oceniania czegoś po pozorach. Dziś nie pytam żadnej kobiety czy jest ciąży (choć wyraźnie widzę brzuch) póki sama mi nie powie. Nie gratuluję, nie dopytuję, nie komentuję. Pozory są takie mylące. Okrągły brzuch lub 2 kreski na pasku mogą być szczęściem niesamowitym, najpiękniejszą przygodą w życiu lub osobistą tragedią, z którą to matka MUSI SIĘ ZMIERZYĆ i to ona, i tylko ona DECYDUJE, co będzie dalej. 


Podoba Ci się mój post? Podaj go dalej. 

Polub moją stronę ⬇️ 

https://www.facebook.com/PoliAnnBlog/ 

Warto! 

#AniJednejWięcej

HERBATA;)

Image on Pixabay


"Kobieta jest jak torebka z herbatą. 

Nie wiadomo, jak jest mocna, dopóki nie znajdzie się w gorącej wodzie".

- Eleonor Roosevelt. 


Kobieta - krucha jak szkło, mocna jak stal. Zniesie ogrom, przetrwa, odrodzi się, zaciśnie zęby, wytrzyma. I faktycznie, gdy pokocha, znienawidzi, ogarnie ją złość, czarna rozpacz czy bezkresna radość, ona pokazuje całą siebie, wszystkie barwy, emocje. Wtedy daje z siebie wszystko. Kobietę trzeba podziwiać za jej siłę, dziękować jej za miłość i poświęcenie, zdobywać, gdy jest daleko. Kobiety należy się bać, jeśli ona wpada w furię. Wtedy jak tsunami niszczy wszystko na swojej drodze. Bo kobieta to moc, energia, pokusa, potęga. Z nią możesz niebo lub piekło. Kiedy jest szczęśliwa może przenosić góry, unosić się nad ziemią. Gdy zamilknie, nie staraj się już. Jej emocje opadły, Ty ją straciłeś. Ucichła, bo jej nie zależy. Masz spokój, ciszę. Jeśli tego chciałeś, to nie ma problemu. Jeśli za tym tęsknisz, no cóż. Żałuj, idź dalej i nie popełniaj więcej tego błędu. Może kolejnej kobiety nie stracisz...

Podoba Ci się mój post? Podaj go dalej. 

Polub moją stronę ⬇️ 

https://www.facebook.com/PoliAnnBlog/ 

Warto! 

#poliannblog #piekłokobiet #chcęmiećwybór #tojestwojna #wybór #wybórniezakaz #silnakobieta

MOJA RZECZYWISTOŚĆ

archiwum prywatne

Rok 2020 vel Orwellowski 1984, gdzie wielki brat chce kontrolować każdy mój ruch i sam decydować, co zjem na śniadanie, jaką książkę przeczytam, do kogo/czego się będę modlić, jak mam myśleć (byle nie za dużo). A nawet kiedy do cholery mam się wypróżnić! Jako ze uważa się za wielkiego może nawet okaże mi chwilę uwagi i powie, że mam cierpieć, bo to wpisuje się w kobiecość. A ja powinnam wtedy otrzeć łzę i wziąć ten ciężar na swoje barki nie skarżąc się za bardzo. 

Rok 2020 vel Orwellowski 1984, gdzie jakiś służący wielkiego brata powie mi jeszcze, że ja jako belfer swoim niegrzecznym, oj niegrzecznym, zachowaniem namieszałam w podstawie programowej, że teraz wszyscy wokół brata mają z tym mnóstwo roboty, że w szkole mi przecież niczego nie brakuje i do niczego nie dopłacam, że przez strajk dzieci do dziś mają straszne zaległości i to będzie miało wpływ na egzamin, a na dodatek biorę udział w szeregu szkoleń, dzięki wielkiemu bratu i przez to będzie mi się lepiej pracowało w nowej covidowej, orwellowskiej rzeczywistości. 

Rok 2020 tym razem rzeczywisty:

👊 sama chcę decydować, co zjem, przeczytam, w co wierzę, jak mam myśleć, kiedy się do cholery wypróżnię i jaki ciężar na siebie wezmę! 

👊 sama chcę wybrać, czy będę cierpieć i czy się poświęcę!

👊 pracuję uczciwie, strajk sprzed 2 lat nie spowodował braków wiedzy u moich uczniów (trwał kilkanaście dni, podstawę programową zrealizowałam, przed egzaminem cały podręcznik był "przerobiony"), natomiast brak wszelkiej pomocy wielkiego brata w czasie pandemii i owszem!

👊 szkolę się, a jakże, ogarniam nowe aplikacje, ale żadne szkolenie, w jakim biorę udział nie jest tym od wielkiego brata. 

👊po dziś dzień odbija mi się czkawką nauczanie zaproponowane przez niego, gdzie na rzeź przed kamerą wysłał Bogu ducha winnych, chcąc ośmieszyć ich niekompetencję. 

👊 nie zliczę kupionych ryz papieru, cukierków, nalepek i drobiazgów dla uczniów. Moim wychowankom kupuję upominki, bo chcę, ale kupować nagród i drukować testów w domu na własnej drukarce własnym tuszem już nie!

👊a i jeszcze jedno, choć zdecydowanie wolę uczyć stacjonarnie i jestem świadoma niedoskonałości zdalnej nauki, każdego dnia dowiaduję się jak coraz więcej nauczycieli i pracowników oświaty zapada na covid, więc uprzejmie  proszę mi tu nie chrzanić, że w szkole dużej ilości zakażeń nie ma! Są. To konkretni ludzie. 

Zdjęcie wykonane w trakcie strajku. 💪

Znów cholernie aktualne❗

Tym razem nie walczymy o kasę❗

Walczymy o wolność, bezcenną, nie do kupienia❗

O przyszłość.

O spokój. 

O życie💞 

Podoba Ci się mój post? Podaj go dalej. 

Polub moją stronę ⬇️ 

https://www.facebook.com/PoliAnnBlog/ 

Warto! 

#poliannblog #piekłokobiet #chcęmiećwybór #tojestwojna #wybór #wybórniezakaz #silnakobieta #strajkkobiet #strajknauczycieli #nauczyciel #kobieta #wolnakobieta #polskakobieta

KOBIETY


Image on Pixabay

"Gdzie kilka kobiet weźmie się za sprawę jednej, 

tam żaden mężczyzna pochlebiać sobie nie może, 

aby im mógł stawić czoło."


Ignacy Kraszewski

#poliannblog #piekłokobiet #chcęmiećwybór #tojestwojna #wybór #wybórniezakaz #silnakobieta

PIEKŁO

Image on Pixabay

 "Unieście rąbki sukien, drogie panie, wkraczamy do piekieł"* 

*"Skowyt" Allen Ginsberg 

Słowa nie moje, ale jakże wymowne,  pojemne i ponadczasowe. Do różnorakich interpretacji! 

Nie macie wrażenia, że szalenie aktualne??? 

Rok temu i dziś. 

Bo czyż piekłem nie jest brak możliwości decydowania o sobie?

Bo czyż piekłem nie jest odebranie prawa głosu?

Bo czyż piekłem nie jest powolne skazywanie na śmierć?

Bo czyż piekłem nie jest straszenie kobiet?

Bo czyż piekłem nie jest uprzedmiotowienie kobiecego ciała i traktowanie go tylko jako inkubatora?

Bo czyż piekłem nie jest zabieranie matki, żony, siostry, kuzynki dla idei?

Bo czyż piekłem nie jest świadomość, że kobieta traci prawa do swojego ciała?

Bo czyż piekłem nie jest fakt, że lekarz boi się ratować pacjenta w obawie o własne bezpieczeństwo?

Bo czyż piekłem nie jest to, że kobiety zaczynają się bać o własne zdrowie?

Trudno uwierzyć, że kobieta kobietom zgotowała taki los....

PS. Jestem matką, kocham moją córkę najmocniej na świecie. Pragnę, by była wolna, by mogła się kształcić, a nie żyć w ciemnogrodzie jako rzecz. Nie śmiem oceniać ŻADNEJ KOBIETY za jej decyzje, to jej ciało, jej sumienie i jej (nie)życie!!!


Dziewczyny podajcie ten post dalej. 

Wiem, że wiele z Was ma takie samo zdanie jak ja. 

Że wiele z Was nie godzi się na taki stan.

Obserwujcie moją stronę, piszcie, komentujcie. W nas jest siła!

https://www.facebook.com/PoliAnnBlog/ 


#poliannblog #piekłokobiet #chcęmiećwybór #tojestwojna #wybór #wybórniezakaz #silnakobieta #anijednejwięcej

MOJA, MÓJ, MOJE

 

Image on Pixabay

Zawsze, już jako mała dziewczynka, chciałam decydować o sobie. 

Po dziś dzień rodzice wspominają jak nad jeziorem w wieku dwóch lat przysłoniłam rączką klatkę piersiową i zbuntowałam się przeciw ganianiu po piasku w samych majteczkach. Mama czym prędzej ubrała mi koszulkę, a na następne plażowanie kupiła dwuczęściowy strój. To była MOJA DECYZJA. 

Pamiętam jak w klasie trzeciej mama zapytała, czy chcę chodzić na dodatkowy angielski jak inne dzieci z mojej klasy. Lubiłam być inna, więc wybrałam niemiecki- to był  MÓJ WYBÓR. 

Gdy przyszło mi iść do liceum, zrobiłam tak jak czułam. Weszłam do zabytkowego gmachu nad Wisłą i się w nim zakochałam. To było MOJE MARZENIE chodzić do LMK (Liceum Marii Konopnickiej). 

Czas leciał jak szalony. Ja jednak szybko wiedziałam, jakie wybiorę studia. I choć asekuracyjnie dostałam się na prawo to zdecydowałam, że studiować będę właśnie ten ukochany niemiecki. To była MOJA DECYZJA. 

Tak samo było z podjęciem kolejnego kierunku studiów.

Z przyjęciem oświadczyn i moim zamążpójściem. 

I z macierzyństwem.

A gdy pewien ginekolog mi powiedział, że nigdy w ciążę nie zajdę, to się uparłam. Zmieniłam lekarza, dostosowałam się do jego zaleceń, zaszłam w ciążę i choć była zagrożona, bardzo chciałam to dziecko urodzić. TO BYŁO MOJE PRAGNIENIE. 

Podobnie było z podjęciem pracy, robieniem kursów, rozpoczęciem kolejnych studiów, obcięciem włosów (tak, ścięłam moje loki!) czy noszeniem aparatu ortodontycznego. 

Sama dwukrotnie postanawiałam poddać się trudnym, inwazyjnym i eksperymentalnym terapiom, jakich wymagało moje zdrowie. A raczej powrót do niego. 

Niemal wszystkie decyzje w moim życiu są MOJE. Nikt mnie nie zmuszał.

Sama stawałam przed lustrem, rozważałam za i przeciw, mierzyłam się z sumieniem.

I tak będę robić dalej!!! 

Nie wyobrażam sobie, by ktoś wybierał za mnie kolor płytek w moim mieszkaniu, krój sukienki, długość włosów, zapach perfum, a co dopiero, żeby mówił mi kogo mam kochać, jak oceniać ludzi, czy i kiedy zostać matką lub, czy urodzić śmiertelnie chore dziecko. Jak będę chciała zostać bohaterem we własnym domu to nim BĘDĘ!!!

Zapragnę zostać siłaczką w każdym znaczeniu tego słowa, to ZOSTANĘ!!!

Będę chciała w moim życiu coś zmienić, to ZMIENIĘ!!!

Zdecyduję się na jazdę bez trzymanki to pojadę, ale według mojego sumienia, na własnych zasadach, pogodzona ze sobą. 

Wybiorę oddać życie za kogoś to, to ZROBIĘ. 

Postanowię zawalczyć o siebie i swoje zdrowie, także będzie to MOJA DECYZJA. 

Do jasnej Anielki nie po to nasze prababki walczyły o równouprawnienie i prawa wyborcze, bym z tych przywilejów dziś nie korzystała!!! 

MOJE WYBORY dotyczą przede wszystkim mnie i moich bliskich. 

MOJE DECYZJE wpływają na moje życie i mojego otoczenia. 

Biorę za nie odpowiedzialność, liczę się z konsekwencjami, jestem ich ŚWIADOMA. 

To MOJE ŻYCIE i nikt mi do niego prawa nie zabierze. 

Jestem WOLNYM CZŁOWIEKIEM i żądam przywrócenia mi prawa o decydowaniu o sobie!!!

W takim przekonaniu wychowuję swoje dziecko.

Człowieku na wysokim stołku nie oddam ci zatem praw do mojej osoby i ciała!

Nie możesz wziąć tego, co nigdy nie należało do ciebie!!! 

Podoba Ci się mój post? Podaj go dalej. 

Polub moją stronę ⬇️ 

https://www.facebook.com/PoliAnnBlog/ 

Warto! 


#poliannblog #piekłokobiet #chcęmiećwybór #tojestwojna #wybór #wybórniezakaz #silnakobieta #parasolka #protestkobiet

SŁOWA MAJĄ MOC

Image on Pixabay

Ostatnio mam wrażenie, że zamachu dokonano także na nasz język ojczysty (językoznawstwo to moje odchylenie zawodowe:)

Zubożała nam ilość czasowników modalnych. Ograniczono je do dwóch, ewentualnie trzech. Nie będę ich pisać w bezokoliczniku, bo to nie wykład językoznawczy. 

Ostatnio ciągle słyszę, że coś MUSZĘ, czegoś mi NIE WOLNO, ewentualnie POWINNAM. 

A gdzie podziało się CHCĘ, MOGĘ, POTRAFIĘ, WOLNO MI, UMIEM i CHCIAŁABYM???? 

Jestem kobietą, więc MUSZĘ?

Muszę się dostosować.

Muszę zagryźć zęby.

Muszę się poświęcić.

Muszę zapomnieć o moich potrzebach.

Muszę cierpieć.

Muszę dumnie pełnić role w społeczeństwie jakie kobieta POWINNA?

No tak,  przecież powinnam od razu zakładać rodzinę, rodzić dzieci ile się da, nieważne czy zdrowe czy chore. Dajesz dziewczyno. MUSISZ. Jesteś tak wyposażona przez naturę, że POWINNAŚ zrobić z tego użytek. Czy masz na to ochotę czy nie. I siedź cicho. Dzieci też wydawaj na świat nie krzycząc za bardzo, bo nie wypada. Słabeusze krzyczą, Ty MUSISZ wziąć się w garść. Nie proś o znieczulenie, nacięcie. Poród w wodzie? W dupie Ci się poprzewracało!!!

MUSISZ skupić się na rodzinie. Tylko. Po co ci praca, twoje pieniądze, wykształcenie i ten cały feminizm. NIE WOLNO ci zapomnieć do czego jesteś stworzona, nie możesz decydować. Inni wiedzą lepiej głuptasku. Dobro ogółu liczy się ponad dobro jednostki. 

A gdzie do cholery moje CHCĘ? MOGĘ?WOLNO MI? CHCIAŁABYM?

Chcę, ale nie muszę. 

Mogę, bo jestem wolna. 

Wolno mi, gdyż nie zależę od nikogo. 

Chciałabym, więc to zrobię. 

Internet szaleje. Dziewczyny na ulicach. Chłopaki wspierają. Jest moc. Bo słowa mają moc.💪 

One tworzą rzeczywistość. 

Ja CHCĘ takiej ⬇️ 

Jestem kobietą = wolną =niezależną =matką, jeśli taka jest MOJA decyzja = sama stanowię o sobie = jestem CZŁOWIEKIEM 

Podaj post dalej, słowa mają moc💪

Polub moją stronę:

https://www.facebook.com/PoliAnnBlog/

Warto 👍

W OBIEKTYWNIE MICHAŁA

http://michalszczepankiewiczphoto.pl/ 

Blog mój prawie dwuletni, początkowo prowadziłam anonimowo. 

Za radą dobrych dusz, zaczęłam opatrywać moje teksty zdjęciami (z legalnych źródeł). Wszak stajemy się pokoleniem obrazu. Zatrzymujmy wzrok nie na tekście, abyście spojrzeli w głąb trzeba jakoś przyciągnąć Waszą uwagę:))) 

Na początku nie pokazywałam swojej twarzy. Wierzyłam, że blog się obroni. I faktycznie nieźle się rozkręcał jak na amatorskie miejsce. Wydanie książki jednak sprawiło, że postanowiłam się ujawnić. Wielu z Was nie wiedziało, że Poli Ann to ja:) 

Michał pomógł mi zadbać o mój wizerunek. Sesja w plenerze w moim ukochanym Gdańsku oraz studyjna w Luksferze pozwoliły mi pokazać siebie w różnych odsłonach. Naturalnie, ciekawie, prawdziwie. Zdjęcia oczywiście można robić sobie samemu, ale profesjonalne ujęcie to jednak coś innego. 

Sama zaś ze swej strony po prostu polecam Michała. Ma nowatorskie podejście, nie znosi nadmiernego retuszu, zdjęcia robi wszędzie. Potrafi się dopasować. 

http://michalszczepankiewiczphoto.pl/ 

Oto ja - Poli Ann w obiektywie gdańskiego fotografa.

RODZIC +NAUCZYCIEL= ?

 

archiwum prywatne:)


Tak się zastanawiam, czytając chcąc lub nie chcąc (serio nie chcę, ale komentarze co i rusz walą po oczach), jacy to nauczyciele muszą być straszni. No masakra. 

I dalej ciągnąc mój wywód, zadaję sobie pytanie, kiedy w końcu zrozumiemy, że komuś jest na rękę, byśmy się sobie rzucali do gardeł, kłócili i patrzyli wilkiem. By nie było solidarności, bo takimi trudniej się rządzi. 

Ostatnio pisałam w poście, że kocham moją robotę. I zdania nie zmieniłam, jednak trudno ze stoickim spokojem czytać jadowite zdania, jakie wypluwa się na kadrę nauczycielską. 

Nie będę przekonywać, że jestem świetnie wykształcona, że dobrze wykonuję moją pracę, jestem wielozadaniowa i szybko się uczę. 

Że mam śmiałość mieć pasję i chcę mieć czas dla rodziny. 

I serio wolę uczyć tradycyjnie. Nie czuję wsparcia tych z wyższych stołków, którzy przez pół roku nie mieli czasu, by stworzyć platformę wspólną dla wszystkich polskich dzieci. Przecież teams i zoom dadzą radę. Owszem dadzą, ale nie po to płacimy podatki. 

Bardzo bym chciała być porządnie przeszkolona, mieć sprzęt i pragnę, by żaden dzieciak nie był wykluczony. No cóż, to tylko moje pragnienia. 

Wcale nie chcę uczyć zdalnie i proszę mi nie wmawiać, że tylko na to czekam, by sobie wygodnie siedzieć na tyłku i pić kawkę. Kawy nie znoszę i wolę kontakt bezpośredni z uczniem. Wtedy mam szansę do niego trafić, zdiagnozować jego potrzeby albo po prostu pogadać. Bo to także robię. Wiem, że Zuzia kocha tańczyć, Natalka gra na gitarze, Adrian odbiera siostrę z przedszkola, a u Patryka w ogródku rośnie lawenda, której mały bukiecik mi podarował kilka dni temu. 

Oni też wiedzą, że pani Ania jest fit, jeździ na rowerze, kocha szpilki i litrami pije herbatę w kubku termicznym. Niektórzy nawet czytają mojego bloga i podglądają mnie na insta. Dla nich jestem osobą, człowiekiem, a nie wrogiem, na którego wylewa się frustrację. 

Nie wmawiajcie mi, że nic nie robię pracując zdalnie. Ta robota jest o wiele bardziej czasochłonna. Samo uporządkowanie maili od uczniów zajmuje godziny, ostatnio w porywach do dwóch  podczas gdy szkole trwa to max 2 minuty. Do uczniów podchodzę w maseczce, choć dzieciaki się śmieją, no ale to ja jestem dorosła i winnam świecić przykładem. 

Sama mam dość tej covidowej rzeczywistości. Chciałabym rozdać nagrody za konkurs na uroczystym apelu, a nie latać po klasach i na odległość gratulować tym, którzy zasłużyli na aplauz. Akademie na forum szkoły przecież szalenie milo się wspomina, to takie małe sukcesy często są początkiem czegoś wielkiego. To w szkole stawia się pierwsze kroki i wciąż nie rozumiem tego hejtu zewsząd. Przecież ktoś Was kiedyś uczył, a tych najsurowszych wspomina się najlepiej i w dojrzałym wieku przyznaje im rację. 

Co więcej, choć to może dziwne, też jestem mamą. Na pewno nieidealną, ale kochającą swoje dziecko najmocniej na świecie. Tak samo mocno jak swoje kochasz Ty. I jeśli ono ma zdalne nauczanie to ja też jako rodzic jestem zaangażowana. I pewnie, że nie mam na to ochoty, ale co zrobić jeśli decyzja odgórna nakazuje nam tak pracować?

I nie chcę ciągle walczyć z rodzicami (osobiście naprawdę nie musiałam, ba, nawet mi napisano, że mam cytuję: "naprawdę fajne lekcje"). Chodzi mi tu o ogół. Rodzic kontra nauczyciel. Czy naprawdę musi "kontra"? Nie może być "z", "razem" lub choćby "w jednym kierunku"?

To nie chodzi o to, by się pluć na siebie i wyrywać flaki. Cel mamy przecież wspólny - dobro naszych/waszych dzieci. Nauczyciel stoi z innej strony, ale nie znaczy, że na przeciwnej barykadzie. Widzimy więcej, jesteśmy obiektywni i mamy obowiązek przeprowadzenia procesu dydaktycznego najlepiej jak umiemy. 

Uwierz mi, że będąc na kwarantannie, nie nudziłam się śmiertelnie, choć upierasz się,  że postanowiłam uprzykrzyć Ci życie  co i rusz zadając Twojemu dziecku jakieś zadania. Bezczelna ze mnie baba! Mało tego, miałam śmiałość Ciebie jeszcze w to angażować. Bezczelna do kwadratu!

Przecież nic nie robiłam i jak zacznie się zdalne (mnie ono jeszcze nie dotyczy) to nadal będę leżeć brzuchem do góry podczas gdy Ty wypruwasz sobie żyły.

Jestem nauczycielem...tak mnie widzisz prawda? A próbowałeś spojrzeć na mnie z innej strony?  Nie będę narzekać jaka to jestem biedna, ojojoj. Ten tekst to nie licytacja kto ma gorzej. Porzuciłam pracę w korpo, bo po prostu lubię uczyć. Co więcej, jestem w tym dobra. Nawet bardzo. Mam kilka sukcesów na swoim koncie i uczniów, na których życie wpłynęłam na tyle, że wybrali te same studia co ja i do dnia dzisiejszego wysyłają życzenia z okazji moich imienin.

Jestem nauczycielem, który kształtuje młodego człowieka, spędza z nim czas, uczy go, chcąc nie chcąc wychowuje. Jestem psychologiem, pedagogiem, mediatorem, wychowawcą, opiekunem, pielęgniarką w jednym. Dlaczego nie mogę cieszyć się Twoim szacunkiem i dostawać za moją pracę godziwej zapłaty?

Jestem nauczycielem i owszem mam wakacje, ale kiedy Ty myślisz, że w czerwcowy piątek wychodzę z pracy na osiem tygodni to się grubo mylisz. Pracuję nad dokumentacją, siedzę na radach lub w komisjach rekrutacyjnych. Jestem pod telefonem, a w sierpniu przygotowuję egzaminy poprawkowe, jestem członkiem komisji maturalnych, przygotowuję salę, tworzę kolejne dokumenty i szkolę się, by jak najlepiej opiekować się Twoim dzieckiem.

Jestem nauczycielem, który czasem, jeśli plan pozwoli, szybciej kończy lekcje. Wtedy mogę przygotować kolejne materiały, sprawdzić zeszyty, wypracowania, ćwiczenia, testy, kartkówki, opracować tematy na lekcję wychowawczą i sporządzić obowiązkową dokumentację. Szybsze wychodzenie z pracy odrabiam na radach i wywiadówkach, siedząc w szkole do późnego wieczora.

Jestem nauczycielem, który uczy kilkadziesiąt dzieci. Może i ponad setkę. Pamiętam ich imiona, charakter pisma, znam ich problemy o których Ty jako rodzic czasem nie masz pojęcia. I nie mam zwyczaju na nikogo się uwziąć. Zastanów się dlaczego Twoje dziecko tak mówi? Może się boi Twojej reakcji albo broni, bo po prostu czegoś nie rozumie? Może podczas lekcji rozrabiało i wstyd mu się do tego przyznać? A może Tobie tak najłatwiej rozwiązać problem zrzucając odpowiedzialność na mnie? Mam pod swoimi skrzydłami całą klasę, około trzydziestu wspaniałych dzieciaków, których muszę czegoś nauczyć, podczas gdy one rozmawiają, są zadumane, może głodne lub zmęczone. Albo zmartwione, bo właśnie bierzecie rozwód.

Jestem nauczycielem, który tak samo jak i Ty ma prawo być wściekły i nie chcieć edukacji online. Ma rodzinę i swoje problemy. Nikt nie zapytał to, czy ma odpowiedni sprzęt, dostęp do Internetu i kwalifikacje do prowadzenia zdalnych zajęć. Szczerze mówiąc to cały czas się szkolę w tym temacie. Nie dlatego, że "nie ogarniam". Po prostu chcę być przygotowana na ewentualność zdalnego nauczania. 

Pracuję więc sporo. Więcej niż dotychczas. Może jak i Ty. Bo tak w ogóle to jesteśmy podobni wiesz? Jako rodzice, opiekunowie, czynni zawodowo. Mamy te same lęki, obawy, gusta i być może poczucie humoru. 

Jestem nauczycielem, mamą, żoną, córką, ciocią, przyjaciółką, sąsiadką, znajomą. 

Mam życie osobiste podobnie jak Ty. Uczę, bo to moja praca. Takie mam obowiązki. Jako rodzic też pracuję ze swoim dzieckiem. I widzę ile rzeczy musiałam robić z nim sama, a czym do tej pory zajmowała się szkoła, wyręczając nas - rodziców w wielu aspektach. To szkoła zapewniała edukację, zabawę, rozrywkę, wspomaganie i terapię. I opiekę często od świtu do późnego popołudnia. Wiem, że czujesz się sfrustrowany. Może nawet już sobie nie radzisz w tej nowej rzeczywistości. Pamiętaj nauczyciel to też człowiek, często rodzic i doskonale wie, z czym zmagasz się każdego dnia. Nie jestem workiem treningowym, w który możesz walić bez opamiętania tylko po to, by sobie ulżyć. Zanim więc wystosujesz do mnie maila pełnego złości strasząc dyrekcją, kuratorium czy ministrem edukacji lub na forum znów wyplujesz jad, weź głęboki oddech, odłóż rękawice i przeczytaj ten tekst, a potem spójrz na swoje dziecko. Oboje chcemy jego dobra, Ty je kochasz, ja je uczę. 

Mamy iść ramię w ramię. Łatwo nie będzie. Nikt tego nie obiecywał. Ja jestem gotowa, a Ty?

Podoba Ci się mój post?

Podaj go dalej.

Może komuś otworzy on oczy.

Polub mój blog ⬇️

https://www.facebook.com/PoliAnnBlog/

Warto 👍

ZWYCIĘŻCZYNI


Image on Pixabay

Czy nagle stałam się fanką tenisa? Nie, absolutnie. 

Szczerze mówiąc to kompletnie się na sporcie nie znam. Nie ogarniam zasad. Tylko te w "zbijaka"🤣

Ale fanką wspaniałych kobiet byłam, jestem i będę. Szalenie się cieszę z ich małych i dużych sukcesów. Podziwiam, gratuluję, a jeśli mogę to się nimi inspiruję. 

Pani Iga ponownie w swojej karierze dokonała wielkiej rzeczy, ale umówmy się, pracowała na to zwycięstwo od lat. To była ciężka robota, wyrzeczenia, zapewne też łzy, ból i przeklinanie "a po co mi to było?"

Zwyciężyła ponoć w pięknym stylu (na sporcie się nie znam, więc nie mnie oceniać). 

Ja po prostu widzę,  że wygrała młoda kobieta, dziewczyna, jeszcze nastolatka - i to jest piękne. Pani Iga daje nadzieję, że młode pokolenie to nie tylko Tik Tok, YouTube i Insta. To nie płytkie zdjęcia podpisane  hashtagiem, bo na więcej już autora nie stać. To nie bezmyślne działania mające na celu zdobycie jak największe ilości followersów. 

Ta młoda dziewczyna już dziś pretenduje do miana ikony - dziewczyny skromnej, cholernie pracowitej, silnej fizycznie i psychicznie, która ma dobrze poukładane w głowie. 

Oby stała się idolką współczesnej młodzieży, która może w końcu uwierzy, że ciężka praca daje owoce. 

Gratuluję ze swej skromnej strony nie tylko Zwyciężczyni ale i Rodzicom i Jej Trenerom. To skarb mieć takie wsparcie i móc rozwijać talent. 

Mam nadzieję, że dzięki takim wyczynom dużo kobiet odważy się sięgać po kolejne puchary. Będą zwyciężać w swoich dziedzinach. Pani Iga pokazała po raz kolejny, że można.

Bo można jak się chce i na to ciężko pracuje 💪🔥🎾

Podobają Ci się moje teksty?

Podaj mój blog dalej🙏

Warto 😄

KOBIETA

 

Image on Pixabay

Jak zdefiniować kobietę?

                                                                   Kruchość 


                                                           ciepłO


                                                                   Bliskość 


                                                                pIękno


                                                                 Emocje 


                                                            parTnerka 


                                                             siłA



Kobieta jest:

🥂 krucha i delikatna niczym szkło, 

Kobieta to:

🔥 ciepło, które odpowiednio rozpalone ogrzeje wszystkie wokół, 

Kobieta:

💝lubi być blisko i bliskość też sama potrafi dać, 

Każda kobieta:

🌹 jest piękna, trzeba tylko to dostrzec, a ona sama musi to czuć i chcieć to pokazać,

Kobieta:

⛈ dzięki emocjom rozumie świat, czasem nie używając słów, 

Kobieta:

🤝 jest partnerką, nie podwładną 

Kobieta:

💪nawet ta najbardziej krucha, jest silna jak huragan, choć może nie zawsze tego świadoma:)

Co jeszcze warto dodać?

Podaj ten post, by jak najwięcej kobiet mogło coś dopisać 😘

WHERE HAVE YOU BEEN?

Image on Pixabay

- Gdzie byłeś całe moje życie? - pytasz swoją miłość ciesząc się, że w końcu ją znalazłaś. Oddajesz się jej w pełni, zatracasz, Twój widnokrąg zawęża się tylko do tej jednej osoby. Nią żyjesz i oddychasz. Wspaniale, ale czy zadałaś sobie pytanie, gdzie w tym wszystkim jesteś Ty?

Gdzie Ty do cholery byłaś całe swoje życie?

Twoje marzenia, plany, ochota, pasje, zainteresowania, hobby, przemyślenia, spostrzeżenia, gusta, życzenia?

Po prostu Ty? Egoistycznie, samolubnie Ty? Twoje potrzeby, zachcianki? 

Kochać kogoś to wspaniałe, ale siebie też trzeba kochać zanim miłością obdarzy się kogoś innego. 

Może czas pobawić się w chowanego i odnaleźć samą siebie?

Odszukać i zapytać, czego chcesz?

Słuchać ulubionej muzyki, co z tego, że za ostrej lub kiczowatej? 

Zakładać ulubione szpilki lub wytarte trampki?

Jeść na śniadanie to, co naprawdę lubisz, a nie powinnaś kub woli on?

Kupić w końcu tę kieckę, bo po prostu Ci się podoba?

Przefarbować czy obciąć włosy?

Iść na ten koncert, wystawę lub przedstawienie bez wyrzutów sumienia?

Wyjechać na weekend sama ze sobą, tylko? Bo masz na to ochotę?

Odmówić, nie zrobić czegoś, odpuścić?

Próbowałaś poszukać siebie i oddychać swoim powietrzem?

Gdzie byłaś całe Twoje życie? Matko, córko, siostro, przyjaciółko, babciu, ciociu?

Kobieto zawsze pełniąca jakąś rolę? Zapominająca o sobie?

Już wiesz gdzie? 

Znalazłaś? 

Poszukaj. Dokładnie!

Na pewno gdzieś jesteś Ty. Tylko Ty. Pozwól sobie wyjść z kryjówki, nabierz powietrza i powiedz: 

"Tu jestem!" 

I idź dalej. Jako Ty. Kochająca siebie. Tak po prostu. 

Podoba Ci się mój post?

Podaj proszę mój blog dalej. 

Wiem, że warto 💞

Ściskam 😘

PORTRET MÓJ...BELFERKA

Image by Marta Borkowska

 Jak mam na imię, nie muszę pisać.  Zresztą, czy to ważne? Jestem nauczycielem. Od czternastu lat. Cholera jak szybko to minęło. 

Uważam się za stosunkowo młodą belferkę, ale na tyle doświadczoną, by wiedzieć co umiem i znać swoją wartość. 

Na początku września staram się nie czytać for internetowych na temat nauczycieli, jak to nam dobrze po dwumiesięcznych wakacjach i po zdalnym nauczaniu. To chyba najbardziej boli, bo akurat w trakcie kwarantanny pracowałam najwięcej w życiu. I wiem, że nie było to nauczanie doskonałe, nie mniej jednak, nie pozwolę sobie wmówić, że jestem pasożytem na łonie społeczeństwa. 

Co więcej, etat mój wynosi tylko osiemnaście godzin, więc to zawód dla leniuchów, nieuków i nieudaczników życiowych. I tyyyyyyle wolnego! Wśród nowych znajomych nawet mówię, kim jestem z zawodu, bo dość mam słuchania tego wszystkiego. Nasze społeczeństwo, nomen omen złożone głównie z malkontentów, niczego nie docenia i nie widzi dobrego. Widzi tylko to, co złe.

Tak, ta praca ma sporo zalet. Faktycznie nie martwię się o wakacje i o ferie zimowe. To dla rodzica komfort, choć w ciągu tygodnia często bywało, że moje dziecko ze świetlicy odbierałam jako ostatnie, bo rada, szkolenie czy zebrania. Obecnie zaś nasze plany kompletnie się rozmijają. Ja zaczynam, moja latorośl kończy. Ot, taki żywot. 

Zawsze wszystkim zazdrośnikom powtarzam, że każdy ma wybór. Zamiast marudzić można skończyć studia i zostać nauczycielem. Żaden problem. Tylko za te pieniądze raczej się nie chce.

Ja nauczycielem zostałam, bo miłością do języka obcego zaraziła mnie moja pani profesor z liceum. Tak to właśnie jest, że to nauczyciel może mieć moc sprawczą i tak zaczarować ucznia,  że ten będzie chciał iść w jego ślady. Takich cudnych mentorek miałam kilka. Akurat się składa, że były to same kobiety. Polonistka w podstawówce, potem kolejna w ukochanym liceum, a do tego germanistka  i anglistka. To dzięki nim zostałam filologiem. Potrójnym. 

Jestem zatem wykształconym człowiekiem. Z pasją, zainteresowaniami, wiedzą, którą cały czas poszerzam. Wielu mówi, że w szkole się marnuję. Czyżby? Czyżby przekazywanie wiedzy to było marnowanie????

Kształtowanie młodych ludzi, rozmowy z nimi, polemiki, zabawy z dziećmi to nadal marnowanie????

Warto się zastanowić nad takim pochopnym osądem.

Ja tak nie uważam. Przecież to o to chodzi, by nasze dzieci uczył ktoś kompetentny. Ktoś, kto chce i to kocha. Ja wybrałam ten zawód świadomie. Pracowałam w korporacji i odeszłam z tego toksycznego miejsca.

Praca w szkole do najłatwiejszych nie należy. Eksploatuje psychicznie i fizycznie. To praca w domu, bo w szkole realizuję to, co w domu właśnie zaplanowałam, sprawdziłam, przygotowałam. To praca z drugim człowiekiem, trudna, niewdzięczna, dopiero po latach przynosząca satysfakcję, gdy swoich podopiecznych spotka się na ulicy i gdy dziękują za cierpliwość, i uśmiech. To praca nie tylko przy biurku. To rozmowy, wyjazdy, wymiany, konkursy, wycieczki, za które nie dostaje się pieniędzy. To praca na okrągło. Nauczycielem jestem cały rok, w szkole, domu, supermarkecie, na siłowni czy w pubie. Bo ludzie mnie rozpoznają i komentują. Jestem poniekąd osobą publiczną.

Mam wymiany zagraniczne na swoim koncie. I wysokie lokaty moich uczniów w olimpiadach językowych. Do tego co roku mniejsze lub większe sukcesy w różnorakich konkursach. 

Odpowiedzialność ogromna (za zdrowie, bezpieczeństwo, przygotowanie do egzaminów państwowych), pracy mnóstwo, szczególnie tej papierkowej, zmęczenie fizyczne i poświęcenie czasu prywatnego. Z przełożonymi też bywało różnie, gdy za moje działania nagrodę dostawał ktoś inny.

Bo tak moi Państwo nagrody dostajemy, np. 1600 zł brutto raz do roku. Na Dzień Nauczyciela iluś wybranych dostępuje zaszczytu uściśnięcia dłoni dyrekcji. I proszę mi wierzyć, niektórym tak zależy, że zrobią sporo, niekoniecznie fair, by w tym gronie się znaleźć. Gdy wśród znajomych mówię o takiej premii, śmieją się tylko. Jak wspominam o dodatku motywacyjnym salwa śmiechu nie ma końca. Tak to wygląda od kuchni.

Czasami sobie myślę, że jestem chyba szalona, że bycie nauczycielem to fatalne zauroczenie, ale wiem, że jestem tam, gdzie chcę. Narzekać mogę dużo i długo, bo dzieci niewdzięczne, rodzice z pretensjami. I płacą mało. Przecież mogę zmienić pracę. Nie jestem tu za karę.

Póki co moje zauroczenie trwa, choć przyznam, że ostatnie lata są chyba najtrudniejsze w całej mojej belferskiej karierze. Takiego jadu i hejtu się nie spodziewałam, może niekoniecznie pod moim adresem, ale wobec nauczycieli w ogóle. Bycie workiem treningowym jest szalenie niekomfortowe, a brak wsparcia znikąd frustruje. Stąd nie ma się czemu dziwić, że parafrazowane są słowa" "Spieszmy się kochać nauczycieli, tak szybko odchodzą...do innej pracy".

Ja jednak wiem, że uwielbiam uczyć. Nadal. Jestem w tym dobra. Umiem to robić. Cieszy mnie cały proces nauczania. To bezcenne widzieć i słyszeć jak uczniowie najpierw niezgrabnie tworzą zdania, dobierają wyrazy, popełniają błędy. Jak z czasem radzą sobie coraz lepiej, śpiewają piosenki, mówią wierszyki, rozwiązują coraz to trudniejsze testy. Jak zdają do liceum, piszą maturę i dostają się na studia. Często językowe, bo miłością do języka ich po prostu zaraziłam. Hmm, w obecnych czasach chyba nie powinnam używać tego słowa 😉

Mam wiele sukcesów na swoim koncie, porażek pewnie jeszcze więcej. Jestem pokorna. Wciąż się uczę. 

Powiem zatem tak - MAM ODWAGĘ BYĆ NAUCZYCIELEM, bo zawsze trafi się uczeń, dla którego warto, bo za kilka lat docenią, bo się rozwijam, nie stoję w miejscu, bo wiem jak rozmawiać z moim dzieckiem, bo mam wpływ na młodego człowieka i z tego, co widzę, to bardzo pozytywny.

Bywa trudno. Jest pot i łzy. Ale co to za problem dla stukniętego belfra? Nie jedynego przecież. Takich wariatów jest przecież wielu. Każdy z nas był w szkole i jestem pewna, że miał swojego ulubionego mentora. To jego/ją warto zachować w pamięci i docenić, skoro ktoś jest tak szalony, by odważyć się uczyć!

Życzę sobie i moich kolegom po fachu oczywiście końskiego zdrowia, stalowych nerwów, stoickiego spokoju, ciekawości Sherlocka, ale i, by to fatalne zauroczenie jak najdłużej (bez niego przecież w szkole nie da się wytrzymać).

Podoba Ci się mój tekst?

Podaj mój blog dalej. 🙏

Wiem, że warto😊

PORTRET STOJĄCEJ W DESZCZU

 

Image on Pixabay



Wczoraj po raz kolejny w życiu rozdziawiłam gębę ze zdziwienia, a tak często powtarzam:"Mnie to już nic nie zdziwi!". Masz ci los.

Pisząc bloga nasłucham się, napatrzę, oczytam i serio myślę sobie, że ja już wszystko wiem. Tu zdrada, tam choroba,  szczęście, porażka, przemoc i noszenie na rękach. Każdy temat już chyba opisałam. Ano nie każdy. Życie jak to życie bardzo sprytnie zbija mnie pantałyku, w chwili gdy się najmniej tego spodziewam:))) Mam za swoje. 

Dzień Nauczyciela, poprawnie zwany Dniem Komisji Edukacji Narodowej, przywitał mieszkańców Pomorza gwałtownym wiatrem i silnym deszczem. Alerty zewsząd, że aura wielce nieprzychylna.

Ja, jak wielu czynnych zawodowo, zmokłam niemiłosiernie podczas drogi do auta (naprawdę lało) i mokra dotarłam do mojej placówki (podczas tego sprintu do samochodu w ciągu kilkudziesięciu).

Dzień był owszem luźniejszy, atmosfera szalenie miła, bo się człowiek trochę słodkich słówek nasłuchał i w piórka obrósł. Nawet czekoladki żem dostała i kwiatki śliczne, które cudem z powrotem wracając do auta doniosłam. W strugach deszczu, czując jak mi moja biała strzała na wietrze tańczy wybrałam się z moją latoroślą do ortodonty. Nie żebym czasu miała za dużo i szukała sobie "zapchajdziury". Termin ustalony był pół roku temu, więc dzielnie się do szanownej pani doktor wybrałyśmy. 

I na samym dzień dobry szczękę zbierałam już z podłoża. Czerwonego dywanu mi nie rozłożono (jakoś to przeżyłam), fanfar nie było, ale zatrzaśnięcie drzwi przed nosem i owszem. Pani doktor nie pozwoliła mi jako rodzicowi wejść do środka. Dodam uprzejmie, że drzwi szklane to widziałam, że w korytarzu było pusto. Żywej duszy, więc o braku zachowania dystansu mowy być nie mogło. Doniosę jeszcze bardziej uprzejmie, że w Gdańsku wiało, wręcz piździło niemiłosiernie, sztorm na dychę, drzewa się łamały, wypadki na ulicach, doniczki latają niczym spodki kosmiczne, a mi pani doktor uzbrojona w skafander, maseczkę, przyłbicę i rękawiczki mówi, że wejść nie mogę, bo zagrożenie. 

Ja jej mówię: "Pani droga ja w szkole pracuję, dzieci też mam do sali nie wpuścić? Z okna nauczać? A w Dzień Nauczyciela prosić, by laurki i czekoladki mi pod drzwiami zostawiały?".

Coś na ten przykład:

No Piotruś, połóż mi tę czekoladę o tam, cztery metry stąd. Tylko zdezynfekuj.

Kasiu, różyczkę na lewo daj, sześć metrów ode mnie. I nie chuchaj na nią!

I dzieci, nie patrzcie w moją stronę! Najlepiej to sobie idźcie, tak tak, z sali precz, biegusiem, ja wam zza drzwi wszystko wyjaśnię. 

Ludzie najmilsi! Ja rozumiem, koronawirus, ale jak kto się boi, to nie pracuje. 

Ale ta kobita uzbrojona była po zęby. Na miejscu wirusa sama bym uciekła. To tak jakby żołnierz w pełnym umundurowaniu jednak na wojnę nie poszedł, bo a nuż jakiś cywil mu krzywdę zrobi. 

I żeby nie było, że na służbę zdrowia tylko narzekam, bo zaledwie kilka miesięcy temu byłam w szpitalu, ręce wkładano mi w różne otwory ciała i jakoś nikt jak trędowatej nie traktował. Zagrożeniem nie byłam, choć  umówmy się, ryzyko zarażenia mnie lub lekarza czy pielęgniarki było o wiele większe. 

Na oddziale owszem wszyscy w maseczkach, do zabiegowego też takową przywdziewałam. Nawet na operację mnie nagusieńką, ale w maseczce wieźli. Zadać szyku można było, a co!

Zdrowy rozsądek widzę jest w cenie. Innej opcji póki co w obecnej rzeczywistości nie widzę. Nie dajmy się zwariować. 

Absurd moi Drodzy. Absurd absurdem pogania. A ja chyba zaraz Oskara dostanę za moje role pierwszoplanowe w filmach rodem z Barei. I do tap madl jeszcze mnie wezmą za sesję na wietrze, w ulewie, z rozwianym włosem. I wku...em na twarzy! Ołsom! 

I nie żebym się za męczennicę pierwszej klasy uważała, ale skoro jest tak źle to ja w szkole też powinnam zasuwać w odzieniu kosmonauty z NASA, dzieci uczyć przez dziurkę od klucza (przez okno to jednak za duże ryzyko), klasówek nie robić, bo a nuż wirus przeżyje i się zarażę. Nie wspomnę już o tym, że po szkolnym korytarzu to fruwać powinnam, ażeby dystans zachować. Pytanie czy ja i inni w oświacie pracujący to bohaterowie, idioci czy mięso armatnie? Aż się boję poznać odpowiedź. 

No więc, tyle to zdążyłam sobie pomyśleć stojąc pod budynkiem gabinetu moknąc i mając szczęście, że żadna gałąź mnie nie zdzieliła. Gdyby jednak to ciekawe czy szycie musiałabym robić sobie sama😉

I oto moi Drodzy tak mi minął ten Dzień Nauczyciela. Pełen niespodzianek. Przynajmniej inspirację znalazłam po tym jak już szczękę pozbierałam z mokrego chodnika. No cóż, nawet w temacie było, przecież pod gabinetem ortodontycznym z tą rozdziawioną gębą, stałam. 

Podoba Ci się mój blog? Udostępnij mnie dalej 🙏

Polub moją stronę ⬇️

https://www.facebook.com/PoliAnnBlog/

Wiem, że warto 👍

NIEBAJECZNA BAJKA

 

Image on Pixabay


Z nim przeżyła kosmos. Odleciała. On zresztą też. 

Zwiedzali sobie obce galaktyki  

Było tak pięknie, że aż nierealnie. 

Bajecznie. Księżniczka i żebrak. Książę i praczka. Różnie można byłoby ich nazwać. 

Życie rozłożyło przed nimi wachlarz pełen barw.

Spotkały się dwa światy, które nawet nie powinny dotknąć.

A one się przeniknęły. Wszystko zniknęło. Rozsądek, opamiętanie, twarde stąpanie po ziemi. No bo jak to? Oni chyba zwariowali. Tak różni ludzie nie mogą być przecież razem. A oni byli. Wbrew, na przekór, przeciwko. 

On wystarczał jej. Jego przytulenie, spojrzenie i ton, w jakim wypowiadał jej imię. 

Ona wystarczyła jemu. Jej śmiech, dotyk i oczy ponoć ładne. 

Słońce, deszcz, chłód, ciepło. Jego ramię, jej głowa w nie wtulona.

Ich usta połączone, wtulenie, przyspieszony oddech, żar w oczach. 

Mieli siebie. Tylko. I cały świat przeciwko zakazanej miłości. Bo kto by zrozumiał różnicę wieku, wyznań. Inne zobowiązania i przyrzeczenia. 

Mimo to chciało im się tańczyć ze szczęścia i budzić się każdego dnia. 

Widzieć się, dotykać, czuć. 

Rozmawiać ze sobą, płakać, wzruszać się, kłócić, kochać. 

Świat zareagował. Ich kosmos się skończył. Nie był bezkresny. Życie wcisnęło czerwony guzik. Wszystko zniknęło. Nie mieli szans w zderzeniu z bezwzględną rzeczywistością. A może sami zawalili sprawę? Nie zadbali o to uczucie, stchórzyli, poszli na łatwiznę?

A może nigdy tego nie było?

Może tylko wymyślili taki kosmos i naiwnie uwierzyli, że on istnieje?

Siebie może też wymyślili,  kochając jedynie postaci z bajki?

Może stworzyli ułudne poczucie, że można mieć wspólny wszechświat kompletnie nie pasując do siebie?

Dziś oboje stoją twardo na ziemi. Wokół konkretna namacalna rzeczywistość. Żyją obowiązkami, zgodnie z danymi wcześniej życiu przyrzeczeniami.

On się realizuje. Czasem niespiesznie o niej pomyślawszy. Ona trzeźwa do bólu niekiedy patrzy w chmury przypominając sobie ich bajkę, dzięki której poleciała w kosmos. Dziś już sama nie wie, czy to wydarzyło się naprawdę. On chyba też nie. Nie mieli szansy, a może zabrakło im odwagi, by pozostać w tym kosmosie? Morałów z tej historii można by wyciągnąć sporo. 

A Ty jaki morał widzisz z tej bajecznej bajki, która nie skończyła się bajecznie? 

Podoba Ci się mój tekst?

Udostępnij go dalej. 

Polub moją stronę:

https://www.facebook.com/PoliAnnBlog/

Wiem, że warto 😊

Wersja Premium

Image by Poli Ann (archiwum prywatne)

Serio? Really? Oglądam i własnym oczom, i uszom nie wierzę. Po raz kolejny  pan na pewnym stołku z ego znacznie większym niż wszystko inne, będzie mi teraz mówił, że feminizm jest antyrodzinny i że dziewczynkom trzeba wpajać mieć cnoty niewieście? A co to w ogóle jest, pozwólcie że zapytam uprzejmie, choć w sumie mam tu ochotę użyć zupełnie innych słów? Proszę to wyjaśnić kobiecie wolnej w dwudziestym pierwszym wieku z prawami wyborczymi, niezależnej, pracującej zawodowo, wykształconej, świadomej swoich praw, obowiązków i przywilejów?


Już słyszałam, że kobiety rodzić mają w wieku dwudziestu lat, bo przecież koło trzydziestki to już za wiele tych latorośli na świat nie wydadzą? Że my Polacy mamy patrzeć na zwierzęta, dziki na ten przykład, jak się rodzinę zakłada i czemu ona ma służyć? Że kobiecie trzeba powiedzieć, wyjaśnić, pokazać... No tak, bo ona sama na to nie wpadnie. A jakże! A ostatnio kolejny nius - szkoła jest po to wychowywać i wpajać te bliżej nieokreślone, ale jakże pięknie brzmiące cnoty niewieście, gdyż współczesna kobieta jest generalnie próżna, egoistyczna i myśli o sobie? Próżna, bo se rzęsy zrobi i hybrydę albo botoks wstrzyknie? Bo chce sie rozwijać zawodowo, pnie po szczeblach kariery kiedy już odchowa dzieci albo w ogóle ich na świat nie wyda? Bo wie, czego w życiu chce i potrafi o to zawalczyć? Jest świadoma swojej wartości (i nie o posag mi tu chodzi)?

No błagam! Ludzie drodzy! 

Takie to słowa słyszę i czytam, rozglądam się więc dookoła. Widzę komórkę, mikrofalówkę, panele na podłodze, na tyłku mam stringi, wyżej stanik koronkowy, a na nim bluzę z kapturem. Gapię się w telewizor i zastanawiam, który to wiek. Czy może nie mam klepiska przed sobą, strzechy nad głową, miotły, pieca i kuchni na węgiel, a pod bawełnianą kiecką barchanów albo nic, gaci żadnych, bo w sumie kiedyś bielizny nie noszono. Może w niedzielę tylko. Chusty na głowie też nie mam. I pytam siebie,  czy te cnoty niewieście chociaż mam????

Włosy rozpuszczone, makijaż i dżinsy, o litości! Obcisłe i z dziurami!!! Żadnego pasa cnoty albo gorsetu chociaż. Patrzę na wyświetlacz mojego smartphona, dwudziesty pierwszy wiek jak z bicza strzelił. A ja nadal mam wrażenie, że nie w taką epokę, co trzeba się przeniosłam, choć aplikacja właśnie mi wysyła powiadomienie, że okres mi się zbliża:)

Czuję się młodo, choć bliżej mi do czterech zer niż trzech. Pracuję, jestem wykształcona, zarabiam. Mój wkład w budżet rodzinny się liczy. Sama też decyduję co kupię, nikogo o nic nie proszę. Mamusia nauczyła samodzielności, resztę pokazało życie. Tatuś mówił, żebym twardy tyłek miała. Do Chodakowskiej to mi brakuje, ale problemy życiowe wzmocniły to i owo na przedłużeniu pleców.

Męża mam i kredyt jak większość małżeństw, i  związków. Obowiązki dzielimy na pół, bo mamy równouprawnienie, z którego ów pan na wysokim stołku tak drwi. Jestem świetna w swojej pracy, znam języki, rozwijam się, mam pasje. Jestem mamą i na razie na jednej latorośli zakończyłam prokreację. Dlaczego? To już moja sprawa. Nikomu nie będę się tłumaczyć z moich wyborów. Moje dziecko jest szczęśliwe, zadowolone. Ostatnio mi powiedziało, że widzi jak o nie dbam i się nim interesuję. Czuje się kochane. I że jest że mnie dumne, bo piszę  książki!!! Widzi więc matkę spełnioną, szczęśliwą, wiedzącą czego chce, lubiącą i znającą swoje ciało, i świadomą swojej wartości.
Ja zaś, matka współczesna, mam  rodzinę 2+1, ale seks uprawiam, o zgrozo, dla przyjemności! I mam czelność się zabezpieczać. I świadomie planować,  czy w ciążę zajdę czy też nie. Chyba nie powinnam tego pisać, bo przecież to zbrodnia kochać się, ale niekoniecznie rozmnażać. Czyżbym, mając jednego męża w przeciwieństwie co do niektórych dziewic orleańskich i nie unieważniając ślubu kościelnego (bo rozwodów kościelnych według prawa kanonicznego nie ma), nie posiadała jednak cnót niewieścich?

Akceptuję inne wyznania, rasy i orientacje. Dla mnie liczy się człowiek, po prostu. Dobry, życzliwy, pomocny. Takich wartości uczę moje dziecko tłumacząc mu, że ma prawo kochać kogo chce, że jesteśmy równi, że nie ma lepszych i gorszych. Jako że mam córkę to nie wmawiam jej, że musi wyjść za mąż za młodu (o ile w ogóle). Sama zdecyduje, a ja ją będę wspierać. Grunt, żeby żyła zgodnie ze swoim sumieniem i nie krzywdziła innych. A jeśli się jej zdarzy, by przeprosiła i godnie poniosła konsekwencje. I znów,  ani słowem w wychowaniu nie zająknęłam się o tychże cnotach niewieścich, o których tyle się ostatnio mówi. Może je na Allegro zamówię albo na OLX chociaż, skoro takie modne?

W domu jestem żoną, ale nie służącą. Nie robię mężowi kanapek, nie piorę skarpetek, nie podaję piwa i gazety. Gdy ja coś ugotuję, on zmywa. Gdy on rządzi w kuchni, ja wykonuję inne obowiązki. Żyjemy razem, pracujemy, oboje jesteśmy zmęczeni. Wymieniamy się, działamy jak trybiki w jednej maszynie. Razem i jednocześnie niezależnie od siebie. Mamy wspólne hobby i osobne pasje. Każdemu potrzeba przecież wolności i swojego powietrza. 

Ostatnie wypowiedzi pewnego pana tak mnie wzburzyły, że żywo dyskutuję z innymi kobietami na temat ich życia. Przecież to najczęściej matki i nie tylko,  pracujące tak jak ja (i nie tylko:). I jedna z nich mi donosi uprzejmie, że jej mąż oczekuje kanapek do pracy, wypranych skarpetek, gaci wyprasowanych  w kant, domu wylizanego na błysk, obiadu z deserem, ogródka niczym z katalogu, grzecznych i dopilnowanych dzieci, nakarmionej zwierzyny domowej i na koniec dnia nóg na za piętnaście trzecia. Dodam ponownie uprzejmie, ze owa kobieta pracuje zawodowo na wysokim stanowisku, jest naprawdę dobrze zorganizowana, wygląda świetnie, dba o siebie na ile rozwrzeszczana dzieciarnia pozwoli (którą kocha ponad życie, żeby była jasność). I jak usłyszałam wymagania jej małżonka, którego rola winna kończyć się na zarabianiu pieniędzy (oczywiście do spóły z żoną) to krew mnie zalewa. A dodajmy jeszcze zapytanie,  czy aby małżonka owa posiada cnoty niewieście i czy przekazuje je córce? I co teraz, jeśli nie bardzo?
Panowie tego pokroju jak widać na niższych i wyższych stołkach oczekują po prostu wersji premium. Żeby baba dzieci rodziła, za mądra nie była, w garach mieszała i jeszcze mimo wszystko kasę do domu też przynosiła, ażeby darmozjadem nie być. A poznać ją pewnie można po cnotach niewieścich, o których to w szkole pewnie pani "uczycielka" mówiła. 

Jak zatem zachować spokój stoicki i jak się w dwudziestym pierwszym wieku takie dyrdymały słyszy??? "Konopielka"  wydaje się tu być bardziej oświecona aniżeli teoria o cnotach niewieścich.
 Jak wychowywać córki i synów, skoro otrzymują sprzeczne komunikaty? Jak być kobietą, żoną, partnerką, niezależną (co nie znaczy od razu samotną, wredną suką, egoistką) i sfeminizowaną czyli taką którą wie o co kaman w damsko-męskim świecie, i jest świadoma swoich praw (a nie jest przeciwna rodzinie, rodzeniu dzieci i ich wychowywaniu)? Otóż ja jestem i zamierzam taka dalej być, mieć osobne konto, dzielić rachunki, wychowywać dziecko, rozwijać się, umieć powiedzieć, że czegoś chcę i nie chcę. Jestem partnerką a nie męczennicą utyraną po łokcie, bo takiego dokonałam wyboru. Jeśli któraś kobieta spełnia się w domu wychowując kilkoro dzieci to cudownie, o ile była to jej decyzja, a nie widzi mi się jakiegoś mężczyzny, męża, partnera czy polityka. Ja chcę mieć wybór. I nie jestem przeciwna rodzinie (sama ją mam) i wiem, że wiele kobiet niema komfortu wyboru, bo z różnych powodów są uzależnione finansowo od swoich mężów. Ale na litość boską powinny być wspierane, a nie słyszeć, że feminizm jest antyrodzinny i że kobieta winna tylko dzieci wydawać na świat. I być wzorem cnót niewieścich (nie mylić z wszelakich).

Ja chcę jako kobieta, równouprawniona obywatelka mieć wybór co do mojej edukacji o edukacji moich uczniów, co do podjęcia pracy, sposobu ubierania i mojej macicy, z której zrobię użytek nie na potrzeby państwa, a po prostu z miłości. 

Jako kobieta żyjąca w związku chcę mieć partnera, a nie pana i władcę, przyjaciela, który mnie wspiera, jest obok i niczego nie nakazuje. Który szanuje mnie jak i ja jego, rozumie moje pasje, uzgadnia wybory co do mojej kariery/pracy, jeśli chcę się jej podjąć i ilości pociech (o ile w ogóle mają się pojawić). I nie odhacza, czy ja cnoty niewieście spełniam czy też nie. 

Jako nauczyciel chcę mieć mentorów,  których cenię i szanuję, od których mogę się uczyć, a nie nie wiedzieć czy płakać nad swoim belferskim losem tudzież śmiać się histerycznie, bo nic innego mi już nie pozostało. Chcę uczyć dzieci i młodzież poczucia niezależności, podejmowania decyzji, a nie narzucania średniowiecznych reguł ani wpajania cnót niewieścich. Chcę i będę wersją premium, nie dla innych, lecz tylko i wyłącznie dla siebie. I tego mam zamiar nauczyć moją latorośl, ot co!


#dzieńchłopaka


Image on Pixabay

Hej Chłopaku! 

Rozejrzyj się dokładnie wokół.

Zerknij w przeszłość. 

Pomyśl o jutrze.

Działaj dzisiaj. 

Bądź sobą, ale żyj tak, by nikt nie płakał w Twojej obecności lub z Twojego powodu. 

Co najwyżej ze szczęścia:)

Na pewno jesteś kimś świetnym, na przykład super kumplem, cudownym ojcem, wspaniałym dziadkiem, kochanym wujkiem, niezastąpionym bratem,  a może wymarzonym mężem/partnerem. 

Trzymaj się Chłopie zdrowo i bądź najlepszą wersją samego siebie, Ty już wiesz, którą 👍

#BeMumSelf

 

Obraz Jessica Jé z Pixabay 

Rok 1990


Przed lustrem stoi siedmioletnia dziewczynka. Wierna kopia swojej matki. Chłodny błękit tęczówek, długi nos, pełne wargi, lekko falowane włosy, szczupłe ramiona, talia osy, małe stopy. Nawet płytkę paznokcia mają taką samą.

Dziewczynka trzyma matkę kurczowo za rękę. Jest pierwszy września, idą właśnie do szkoły. To dla nich wielki dzień. Każda zdaje egzamin. Córka z samodzielności, a matka z samodzielności podarowania jej swojej latorośli. Obie przejęte, w białych
bluzkach z kołnierzykiem i granatowych plisowanych spódnicach uszytych z tego samego materiału przez panią Bogusię. W ten sam sposób przygryzają wargi, rozglądają się niepewnie. Mała Hania wielkością szkoły jest oczarowana i przerażona jednocześnie. Niechętnie puszcza rękę matki. Boi się nowego świata i tego, czy sobie poradzi. Mama całuje ją w czoło i ze łzami w oczach odprowadza ją do sali. Potem biegnie na autobus. Musi zdążyć do pracy. Odbierze Hanię dopiero za kilka godzin, gdy ta w oknie już niecierpliwie będzie jej wypatrywać.


Rok 2016

Przed lustrem stoi siedmioletnia dziewczynka. Wierna kopia swojej matki. Chłodny błękit tęczówek, długi nos, pełne wargi, lekko falowane włosy, szczupłe ramiona, talia osy, małe stopy. Nawet płytkę paznokcia mają taką samą.

Dziewczynka się uśmiecha. Jest radosna, przecież mama mówiła, że dziś czeka je taki fajny dzień. Jest pierwszy września i jadą do szkoły. Nie będą zdawać żadnego egzaminu. Obie świetnie przecież sobie poradzą. Zaczynają nowy etap w swoim życiu - mała uczennica i mama pierwszoklasistki.

Hania parkuje nieco dalej, by mogły się przejść i podziwiać okolicę. A ta jest malownicza. Budynek szkolny mały, odnowiony. To obrzeża miasta. Dookoła same domki jednorodzinne z pięknymi ogrodami. Dziewczyny idą i się śmieją. Laura w ślicznej białej sukience z granatową lamówką na mankiecikach i ciemnej niebieskiej marynareczce. Hanna w sukience w kwiaty, długiej i zwiewnej. Ma rozpuszczone włosy i długie kolczyki. Na jednym jej nadgarstku lśni zegarek, na drugim brzęczą bransoletki. Dziewczyny żywo rozmawiają, planują wspólny dzień, już marzą o lodach. Przy szkole Laura puszcza rękę matki i biegnie do koleżanek, które zna z przedszkola. Hania już nie przygryza warg jak dwadzieścia sześć lat temu. Uśmiecha się widząc radosną córkę. Nie boi się o córkę ani o siebie. Sama kiedyś niepewna dziś stoi pewnie i tak wychowuje córkę. Patrzy na śmiejącą się Laurę, która nawet nie spogląda w jej stronę, bo ta energicznie gestykulując o czymś opowiada koleżankom. Wie, że mama tam stoi i nie musi za nią tęsknić. Nie będzie jej też wpatrywać w oknie ani przybiegać do pani na świetlicy z pytaniem kiedy będzie mama. Przecież to oczywiste, że będzie.


Maj 1992

Hania stoi w przymierzalni. Mama przynosi jej sukienki i mówi, że w krótkiej sukience będzie ładniej i oryginalnie, bo reszta dziewczynek pójdzie do komunii w długich sukienkach. Hania też marzy o długiej i o lakierkach ze stukającym obcasikiem. Nie mówi matce nic. Przecież ta sukienka tyle kosztuje i będzie wyglądać inaczej. Cała rodzina się zjedzie, wszystkie ciotki zaangażowane w gotowanie, mama też wzięła tydzień urlopu, by przygotować przyjęcie w domu. W dniu komunii mama z ciotkami podejmuje decyzję, że włosy Hani będą rozpuszczone, bo przecież się tak ładnie falują. Szkoda. Hanka tak marzy o prawdziwym koku baletnicy.




Marzec 2019

Laura siedzi z mamą na kanapie. Obie wpatrują się w ekran tabletu. Szukają sukienki na Laury komunię. Omawiają zdjęcia, dziewczynka mówi, co jej się podoba, wybiera, komentuje, pyta, a Hania określa budżet. Oglądają różne modele. Laura zachwyca się długą suknią z wielką kokardą z tyłu. Mama pomaga jej dobierać bolerko, rękawiczki, wianek i torebeczkę. Buty kupią w sklepie, żeby na pewno były wygodne. W dniu komunii Laura jest zachwycona swoim odbiciem. Koronkowe rękawiczki i torebeczka z koralikami cieszą ją najbardziej.
"Dokładnie tak chciałam wyglądać!" - woła do Hani rzucając się jej na siłę.


Czerwiec 1997

Hanka dostała na dzień dziecka super rolki. Świetne, czarno-fioletowe. Będzie mogła jeździć na nich cały dzień na asfaltowym chodniku wzdłuż bloku z koleżankami. Może i chciałaby z mamą lub tatą, ale oni nie mają czasu i chyba nie umieją. Nawet rolek nie mają i żaden z rodziców przecież nie zasuwa z dzieckiem po tym chodniku. Mama to co najwyżej zawoła z okna na obiad lub kolację…




Lipiec 2019


Laura już opanowała rolki, jeździ pewnie i chętnie. Hania cierpliwie ją uczyła od kilku tygodni i dziś już razem mogą śmigać po ścieżkach dla rolkarzy. Nawet rolki mają takie same, różni je tylko rozmiar. Laura się śmieje, że jak urośnie to już będzie miała rolki po mamie.

W trakcie lub po oczywiście idą na lody. To taka ich mała tradycja, którą dzięki pamięci Laury pielęgnują. Do domu wracają zmęczone, z umorusanymi czekoladą ustami, czasem z siniakami, ale szczęśliwe.



Marzec 2020

Właśnie trwa pandemia. Dziewczyny są razem non stop. To zupełnie dla nich nowa sytuacja. Jak dla wszystkich zresztą. Hania pracuje online, Laura też uczy się przy komputerze. Mają swój plan dnia, wyznaczoną przestrzeń na pracę i relaks. Muszą się odnaleźć jakoś w tej nowej rzeczywistości. Laura lubi bawić sama. Zamyka się w pokoju zabraniając Hani wstępu i zatapia się w świecie lalek, ķtóre się stroją, idą na bale, odwiedzają. Hanka po pracy też ma swoje rytuały i sprawia sobie małe przyjemności. Gdy siedzi na kanapie z nogami opartymi o pufę, wiadomo już, że będzie czytać i jak córka zanurzy się w świecie bohaterów książki. Albo zniknie w łazience, gdzie będzie pielęgnować urodę. Wieczorem zaś rozłoży matę i będzie ćwiczyć. Raz wymyśli trening sama, raz wymęczy ją Ewa. Hania lubi się porządnie sforsować. Laura jej już wtedy nie przeszkadza. Wie, że mama też potrzebuje swojej chwili. Razem przecież tyle robią - gotują, sprzątają, grają w planszówki, oglądają bajki. Muszą też być czasem osobno, choć są w jednym mieszkaniu.

„Bo przecież mama to taka duża córka.”- jak kiedyś wieczorem leżąc razem w łóżku powiedziała jej Laura. Też potrzebuje swoich zabawek, koleżanek i zamkniętego pokoju. A gdy gorzej się czuje to ciepłej herbatki i kocyka po sam nosek. I dobrego słowa, gdy jej źle. Buziaka na drogę, kanapkę do plecaka, plasterek na wyprawę i chusteczki na katar lub łzy. Bo dziewczyny czasem muszą sobie popłakać. Ze śmiechu też.

Pewna siebie mama nauczy córkę doceniania swojej wartości, wyciągania wniosków z porażek, dążenia do sukcesu. Dobra mama da córce przestrzeń, nauczy szacunku do samej siebie i potrzeb innych, pokaże świat, nauczy zasad w nim panujących. A czasem jak trzeba to je złamie i będzie się z córka huśtać na huśtawce na placu zabaw ku zaskoczeniu innych mam i ogromnej radości swojej pociechy.

Hania uczyła się tego sama, metodą prób i błędów. Wie doskonale jaką mamą nie chce być. Od swojej nadopiekuńczej rodzicielki zaczerpnęła opiekuńczość, a „nad” wyrzuciła do śmieci. Przesadną skromność przerobiła na pewność siebie, by móc sięgać w życiu po to, czego pragnie.

Od „nie wypada” odjęła „nie”, które tylko wszystkich uwierało.

Matkuje Laurze i sobie samej, gdy któraś tego potrzebuje. Bywa też pozytywną egoistką, kiedy na godzinę lub dwie zamyka się w swoim świecie na to samo pozwala córce. Wie, że warto dla spokoju swojego, komfortu małej i zdrowych relacji miedzy nimi dwiema. Przecież jest mamą i dużą córką jednocześnie:)

Podoba Ci się mój post?
Udostępnij go.
Obserwuj moją stronę Poli Ann
Warta jest Twojego czasu !


#dzienusmiechu

 

@michalszczepankiewicz_photo


Dziś dzień uśmiechu podobno, więc życzę Wam go


😊 na co dzień tak po prostu, 

😊 szczególnie, gdy nie jest Wam do śmiechu,

😊 jeśli nie wiecie co wybrać, czy się śmiać lub płakać,

😊 gdy absurd życia absurdem pogania,

😊 jeżeli ktoś źle Wam życzy, 

😊 jak sprawy nie idą po Waszej myśli. 


Czasem taki zwykły uśmiech rozbroi bombę, pokona wroga lub po prostu rozchmurzy dzień😄 oby jak najczęściej👍

JESIEŃ


Zdjęcie  FotoSolo Danka Szafrańska


Nie wiedzieć czemu kiedyś nie lubiłam jesieni. Wolałam prażyć się w słońcu. I choć po dzień dzisiejszy uwielbiam promienie słoneczne, które mnie łapczywie, muskają, pieszczą, obejmują to zauważam, że czasami wolę jeśli to objęcie nie jest takie mocne. 

Jesienne słońce dotyka delikatnie, muska, stopniuje ciepło, nie przesadza. Owszem, czasem da pierwszeństwo deszczom, mgle i powiewom wiatru. Przyprawi o dreszcze. Schowa się uparcie zmuszając do zostania w domu z kubkiem gorącej herbaty. Wtedy się za nim tęskni i docenia każdy promyk. 

Czasem jesień jest łaskawa - zaprosi na spacer i rozkładając kolorowy dywan z liści, podaruje grzyby, utuczy dynie, które w towarzystwie wrzosów będą się pysznić na balkonach, tarasach, gankach i w ogródku. 

Jesień na pewno jest kobietą. 

Pewną siebie, dojrzalszą, nieco tajemniczą, zaskakującą. Już nic nie musi udowadniać. Zbiera plony, korzysta z nich, wieje chłodem i mami ciepłem. Jest zmienna, w żadnym wypadku nudna. Intryguje i wzbudza różne emocje. 

Jesień lubię jeszcze za niesamowitą paletę kolorów, za grę światła, za aurę idealną do sportów na zewnątrz. 

Jesień nie musi oznaczać jedynie słoty i pluchy, a nawet jeśli, to ma w tym swój urok. 



#DzienSzpilek


Image by Poli Ann 


Szpilki - nieodłączny atrybut kobiecości. Mogą być niewygodne, a i tak je założymy, by czuć się lepiej, wyglądać smuklej, powabniej i jeszcze bardziej kobieco. 👠

Szpilki zakładamy nawet w przenośni, by zdobywać świat, iść wyprostowaną i stawić czoła przeciwnościom. To obcasy nadają animuszu, pewności siebie i umówmy się są bezkonkurencyjne wobec innych butów.

Dziś je załóż choć na chwilę. Zrób zdjęcie, dodaj hasztag i pomóż dzieciom chorym na raka🙏

I leć w codzienność. Miłego dnia!

KOMPLEMENT

  - Ładna sukienka. - No coś ty, stara. - Ślicznie dziś wyglądasz. - Nie przesadzaj. - Do twarzy ci w tych okularach. - E tam. Zwykłe oksy. ...