NIEPRZEMAKALNA


Kiedyś tak bardzo chciałam być nieprzemakalna. Odporna na wszystkie mżawki, deszcze, burze, gradobicia, ulewy. 
Marzyłam, aby spływały po mnie czyjeś bolesne słowa, niedotrzymane obietnice, chłodne spojrzenia, raniące gesty i szyderczy śmiech. By ironia, kłamstwa, złośliwości roztapiały się na moim pancerzu i znikały w czeluściach. 
Czasami lepiej nie dopuszczać do siebie nic, by nie czuć smutku, zawodu, żalu i rozpaczy. By nie czuć nic. Nawet radości, szczęścia, miłości i zachwytu. 
Dziś myślę, że może lepiej jednak tego wszystkiego doświadczać, choć czasem życie boli tak cholernie?
Zamierzałam sprawić sobie płaszcz. Taki nieprzemakalny. Żałowałam, bo nawet w internetach takiego nie mieli. Robiłam go więc sama uczona życiem. Łatałam dziury. Może i na siłę. By nie przepuszczały tak łatwo tego, co mnie zraniło wcześniej. 
Inne miejsca jednak nadal pozostały wrażliwe. Gładkie, delikatne, ufne wobec drugiego człowieka. Nie schowałam ich. Nie przykryłam niczym. Choć tak bardzo chciałam być nieprzemakalna, to zdecydowałam, że pójdę w ten deszcz. Deszcz życia. Codziennie. Raz roześmiana będę w nim tańczyć, raz skulona płakać. Będę doświadczać, czuć, płonąć i stygnąć. Przewracać się, podnosić, cofać, biec, czołgać. Bogatsza. Kolorowa, pełna emocji, żywa, choć bardziej ostrożna i przewidująca. Mimo wszystko wciąż tak bardzo przemakalna. A mój płaszcz będę zakladać coraz rzadziej. Aż w końcu zdejmę go całkowicie. I taka naga emocjonalnie, mimo strachu, będę biegła w mżawce, kołysała się deszczu, stała w ulewie. Będę odważnie chłonać życie. W płaszczu byłoby cicho, sucho i tak cholernie nudno. Bez niego jest głośno, słonecznie lub ciemno, ciepło, chłodno albo mroźno. Zawsze jest jakoś. Nigdy mdło. I ta przemakalność coraz bardziej mi się podoba. Bo przecież żyć to czuć. A czuć to żyć!

POMYŚLĘ O TYM JUTRO


Lubię tę Scarlett. Nie tylko dlatego, że cholernie przyjemnie się patrzy na Vivian. Przepiękna kobieta! Aktorki do tej tej roi ponoć szukano miesiącami i Vivian wcale nie była taka idealna, jednak to jak oddała Scarlett sprawiło, ze w historii kina zapisała sie na zawsze.
A sama już Scareltt lubię przede wszystkim za podejście do życia. To "pomyślę o tym jutro" czasami jest naprawdę świetnym rozwiązaniem. Bo są w życiu takie sytuacje, kiedy warto odpuścić, zastanowić się na chłodno, nabrać dystansu, przespać się z problemem, bo dziś jest nie on do rozwiązania, a jutro udaje się znaleźć wyjście. Albo i dwa. A i perspektywa ulega zmianie i okazać się może, że kłopotu już nie ma, a jedynie co z niego pozostało, to zadanie do wykonania. Ile razy mogłam w życiu tę maksymę zastosować?! Dziesiątki, jak nie setki razy. Chyba musiałam do tego dojrzeć, bo choć "Przeminęło z wiatrem" przeczytałam w liceum, a film już jako dziewczynka obejrzałam baaaardzo wiele razy aż kaseta vhs się niemal zatarła, to dopiero teraz uczę się "myśleć o czymś jutro". Zawsze wyprostowana, zbyt ambitna i chcąca czasem za bardzo, sama siebie blokowałam. Naciskałam guzik trybu "już, zaraz, natychmiast" i z adrenaliną tańczącą w żyłach w parze z koryzolem, spalałam się na byle jakim zakręcie. Było warto? No pewnie, że nie. Czasem więc, jeśli można, warto odczekać, przetrawić, odłożyć sprawę na bok, by jutro przyjrzeć się jej z innej strony. A wtedy słońce świecić będzie z drugiego okna, oświetli jeden bok, przyciemni kolejny. Być może zauważy się coś nowego, zapomni o czymś, co tak naprawdę nie było istotne. Ukaże się nowy wymiar, wczoraj jeszcze nieznana myśl wystąpi na przód. Tragedia dnia poprzedniego dziś będzie wcale nie tak wielkim problemem, a co stanie się nazajutrz? Może nie będzie tak źle, a jak nadal będzie to ...pomyślę o jutro :)))

DROBIAZGI


Życie składa się z drobiazgów. Jest sumą dni, pozornie nic nieznaczących, przeciekających przez palce, a jednak ważnych, bo prowadzących do tych ważnych chwil. Bez tych drobnych szczebli nie zdobylibyśmy szczytów, bez drobiazgów nie byłoby całości. 

Przyglądam się życiu i je dostrzegam. Drobiazgi leżą dookoła i złożone razem dają pełny obraz tego, co przeżyliśmy. Ale oglądane każde z osobna też mają czar. To one pozostają w pamięci, gdy reszta zaciera się w szarą plamę.
Lubię im się przyglądać. Są malutkie, czasem wręcz ledwo zauważalne, bo w biegu się ich nie widzi, a jednak maja znaczenie.

Na przykład herbata, którą zrobi Ci ktoś bliski. W Twoim ulubionym kubku i łyżeczką cukru. Płaską, bo tak przecież lubisz. Albo z cytryną, która nadaje jej smak.

Film, jaki razem obejrzycie leżąc obok siebie, czując swoje ciepło i dotyk. Fabuła wzruszyła Cię bardzo albo rozśmieszyła do łez.

Zakupy i buziak w przymierzalni, bo przecież tak fajnie jest się przytulić i śmiać do rozpuku, jeśli coś okazało się dużo za duże. Albo za małe. I patrzysz na swoją druga połówkę czując radość z każdej spędzonej razem chwili.

Czekolada, jaką być może kupi Ci on śmiejąc się że ta na pewno pójdzie w cycki. Albo batonik, jaki kupisz mu Ty, żeby ramiona jego były szersze, a przez to jeszcze bardziej bezpieczne, w których chować się możesz, gdy zbliża się życiowa zawierucha.

Sms na dzień dobry, który odepchnie z czyjegoś windokręgu czarne chmury. 

Piosenka, jaką oboje lubicie i cytujecie, gdy wali się świat.

Spacer nawet bez celu. Tak żeby pogadać po prostu. Albo pomilczeć razem. 

A może to kanapka, jaką komuś robisz, żeby nie był(a) głodny(a).

Albo pożyczysz komuś samochód na godzinę, by pomóc spakować czyjeś życie i w ten sposób zacząć nowe. 

Prezent, jaki wykonasz własnoręcznie poświęcając swój wolny czas. I nieistotne, że jest to podarunek niedoskonały, za grosze. Grunt, że ma w sobie Twoje serce. 

Czasem to będzie tylko spojrzenie, uśmiech, dotyk lub słowo, które mogą tyle zmienić. Uszczęśliwić, uspokoić, zezłościć, zranić czy zasmucić. 

Drobiazgi są z nazwy samej są drobne, ale kryją w sobie moc. Łączą się z milionem emocji. Tych negatywnych nie da się pozbyć. Można je za to schować do głębokiego pudełka na taką półkę, na którą ciężko się sięga. I oby starczyło Ci siły, by to zrobić.
Oraz by te pozytywne postawić na tej w zasięgu wzroku, delikatnie wycierać kurz i spoglądać na nie często, przystanąć na chwilę w codziennym biegu, uśmiechnąć się i kłaść obok nowe, które wywołują uśmiech na twarzy. 



GŁOWA


Zrobiłam dziś zakupy. Kilka jabłek i bananów, kilogram truskawek, opakowanie borówek, sześć marchewek, pięć pomidorów, dwa ogórki zielone, trzydzieści deko pieczarek, cztery bataty. Kasza gryczana i jaglana. Mleko bez laktozy i kozi ser. Kilogram fileta z dorsza i trzy pstrągi. I jeszcze herbatniki bezglutenowe i pokrzywę do picia. To były bardzo przemyślane zakupy. Odrzuciłam gluten i laktozę. Jem cztery posiłki dziennie. Produkty wysokiej jakości. Jak najmniej rzeczy przetworzonych. Grzeszę tylko gorzką czekoladą i sorbetami. No dobra, i winem. W bardzo rozsądnych ilościach. Zdrowa żywność i z głowy. 
Dbam o ciało. Ćwiczę. Jogging, basen, rower plus treningi z trenerką wszystkich Polek. Ciało mam nieźle wyćwiczone. Cellulit z głowy.

Zdałam sobie jednak sprawę, że głowie tyle czasu i uwagi nie poświęcam. Śpię za krótko, nie niweluję stresu, za dużo myślę i martwię się tym, na co nie mam wpływu. Nie umiem odpoczywać ani się wyłączyć. Ciągle gdzieś biegnę, patrzę na zegarek, nerwowo rozglądam dookoła. Nie robię dla swojej głowy absolutnie nic. Żadnych zakupów ani ćwiczeń. Sen to jedyny jej relaks, który i tak trwa za krótko. Nie mam co z głowy.

Chcę i muszę to zmienić. Przyhamować, pomyśleć o niczym, niespiesznie podjąć decyzję, wyłączyć telefon, cieszyć się drobnostką. Niby nic, a jednak coś. Przez wielkie "c".

Na spokojnie napisałam ten tekst, obejrzałam zaległy film, choć pranie z łazienki uporczywie mnie wołało. Obiadu nie mam. Coś wymyślę, zrobię niespiesznie albo zamówię. Prasowanie grzecznie zaczeka aż mi się zachce. I wyobraźcie sobie, że świat nadal stoi w swoich posadach i ma się dobrze. Dziwne, nie? Nic się nie stało. Apokalipsa nie nadeszła, a ja nie gryzę paznokci. Jest spokojnie, może leniwie. Lodówka nie pęka w szwach, ale moja głowa uczy się tym nie martwić. Oczy nie widzą kurzu. Podłoga nie lśni czystością, przecież jeść na niej nie będę. Pójdę sobie na spacer. Nie wezmę pieniędzy. Odpocznę od sprawunków. Skupię się na głowie, przewietrzę ją, odciążę, niech  ma dziewczyna trochę relaksu. O ciało zadbałam, o żołądek też, to teraz właśnie ona mi została. Delikatna i silna zarazem. Zasługuje na to, by nie mieć jej z głowy...

Podoba Ci sie ta historia?
Udostępnij ją.
Obserwuj moją stronę Poli Ann
Znajdziesz tam tylko prawdziwe historie.
Warto tu być.

MUR


Renata postawiła go już dawno temu. Wybudowała go w jedną noc po tym jak najlepsza, jak jej się wtedy wydawało, przyjaciółka wygadała jej najskrytsze sekrety. Renaty, nie swoje. Pół osiedla pod wieczór wiedziało, że z Markiem zerwała, bo przespał się z inną, że jej siostra kręci ze swoim szefem, a ojciec jak się zdenerwuje, to bije mamę. Takie rzeczy mówi się tylko zaufanym osobom. I Aśka zdawała się taką właśnie być. Dla fejmu na dzielni wypaplała wszystko, z czego Renata się jej zwierzała. W kilka minut zniszczyła ich pseudoprzyjaźń. Dlatego Renata zbudowała ten mur, by nikt więcej jej nie skrzywdził. Odcięła się od Aśki i reszty towarzystwa. Przestała się komukolwiek zwierzać. Grała zimną sukę. Od muru zdawały się odbijać wszystkie ciosy, jakie w jej stronę kierował świat. Nikt nie mógł jej zranić ani ujrzeć jej prawdziwego ja. Na długo czas. Aż na jej horyzoncie pojawił się on. Przedstawiciel płci przeciwnej, trudny w obejściu. Tak fajnie się z nim gadało. Jak z kumplem po prostu, którego dawno nie miała. Facet, myślała, to lepszy materiał na przyjaciółkę, więc mur Renaty z dnia na dzień chudł. Stawał się cieńszy, a ów przyjaciel zaczął dostrzegać jej prawdziwą twarz, która prześwitywała teraz przez to, co z muru zostało. 
I znów jednego wieczoru Renata postawiła mur na nowo. Tym razem dwa razy grubszy, bo pseudoprzyjaciel zawiódł na całej linii akurat wtedy gdy go potrzebowała. Życie rozsypało się jej na milion kawałków, a on zamiast pomóc jej je zbierać rozdmuchiwał je na lewo i prawo, śmiejąc się przy tym głośno. Tak bardzo bolało, że on o niej tyle wie, co ona czuje, jak bardzo cierpi i jest samotna. Bolało, że znając jej Achillesa uderzał ją w sam jego środek, wywołując ból nie do zniesienia nadal zanosząc się śmiechem. 
Więc ponownie wyniosła mur, poza który on już nie ma wstępu. Znów będzie zimną suką, odporną na świat i drugiego człowieka. Taka postawa bardziej się opłaca. Jest się samym w zimnych ścianach dookoła, ale żadne ciosy tu nie sięgają. Mur jest podwójny, by już niczyj wdzięk i blask, go nie roztopił i nie zburzył. Renata jest sama, ale silniejsza. Mur daje jej przewagę. Szkoda, że spotkała na swojej drodze tylko takie osoby, przed którymi musi go budować. Czy nie o wiele lepiej by było spotkać takie, z którymi mur się burzy i delektuje sie słońcem w ogrodzie, jaki ten mur otaczał?

Podoba Ci się ten post?
Podaj go dalej.
Obserwuj mój blog.
Warto, naprawdę:)
Image by Pixabay

RING


Iga to krucha dziewczyna. Drobna, chorowita, z milionem piegów na twarzy. Duże zielone oczy, gęste rzęsy. Ładna buzia. 
Iga jest zmęczona. Nie pracą, nie gotowaniem, odkurzaniem czy praniem. Zmęczona jest nim, facetem, który miał z nią iść przez życie. I idzie owszem nawet nie obok, a zawsze pół kroku szybciej. To on narzuca tempo. Iga bez problemu za nim nadąża. Ale czasami ma tak po prostu dość. Dość robienia tego, co on lubi. Chodzenia wyłącznie tam, dokąd on chce. Wygładzania ściereczek w kuchni, bo on preferuje geometryczny porządek. Układania kubków w szafce uchem w prawą stronę, nigdy lewą, bo to niewygodne. Parkowania auta jednym ruchem, jak on. Składania koszul tylko w jego sprawdzony sposób. Iga robi tak codziennie. Żyją niby po partnersku, ale ona nie do końca tak to widzi. Ma nieodparte wrażenie, że ten związek to ciągły ring, na którym ona musi walczyć o swoje gusta, wybory i upodobania. Bo jej inne zdanie jest z założenia błędne. Chodzenie na spacer bez celu - nie ma przecież sensu. 
Nierówne powieszenie ściereczek- nieestetyczne. 
Układanie kubków byle jak - niefunkcjonalne. 
Parkowanie auta na trzy razy - takie babskie i nieprofesjonalne. 
Inny sposób składania koszul - niewygodny. 
Zawsze jest jakieś "ale" lub "nie". I Iga musi walczyć o swoje racje. Robi to każdego dnia. Stacza z nim na ringu mniejsze lub większe walki. Często je wygrywa, ale w ogóle jej to nie cieszy. Bo nie o zwycięstwo tu chodzi. Jest cholernie zmęczona. Dość ma tego ringu i walk na słowa, i czyny. Rękawice są ciasno związane. Ręce już krwawią, łzy cisną się do oczu. Sił brak. Szkoda, że te sznurki tak trudno rozwiązać. Iga nie szuka dróg, by się ich jakoś pozbyć. Przecież nie jest tak źle. Nawet siniaków nie ma. Zniechęcona, chorowita nie wpada jeszcze na to, by te sznurki chociażby przegryźć. Ma dość szukania kontrargumentów, a te rękawice na obecny dzień mają przecież ładny czarny kolor i pasują do jej torebki.

Na szczęście jutro, choć o tym jeszcze nie wie, po kolejnej walce na argumenty, nie padnie na matę. Po prostu zdejmie te rękawice tak delikatnie niczym Scarlett O’Hara, położy je cichutko w przedpokoju na komodzie wraz z kluczami. I lekkim krokiem opuści stare życie, zacznie nowe. Już nie na ringu, a na polanie, gdzie kiedyś ktoś będzie obsypywał ją kwiatami….

 

SPADAJ



Tak zakończył maila, jakiego napisał jej wieczorem po kolejnym spotkaniu. Pisali od dawna i dużo, bardzo przyjacielsko. Nigdy nie żegnali się czule, bo taki miał być to układ. Zresztą byli tak różni, że będąc parą pewnie by się pozabijali. 
Tamtego dnia jednak spojrzał na nią inaczej. Jakoś tak miękko. Nie musiał nic mówić. Może nawet sam nie był świadom tego spojrzenia, ale ona wiedziała. Była iskra, która roznieciła między nimi ogień, a ten miał dopiero wybuchnąć.
Napisał "spadaj", a ona otworzyła oczy ze zdumienia, bo nie rozumiała, co miał na myśli. Nie wiedzieć czemu, nie zamknęła maila tylko myszką zjechała w dół. Zrobił dużo spacji. Po tym "spadaj" długo, długo nie było nic. A potem: 
"w moje ramiona, złapię Cię. Zawsze". 
To był taki test. Czy ona będzie miała focha, usunie maila czy poszuka, co dalej w nim się kryje. Poszukała i znalazła. Zdała.
Zapragnęła, by to "spadaj" pisał już ciągle, by tam stał na dole i ją łapał. I był. Wpadała w te ramiona ze śmiechem i płaczem. Z radością i smutkiem. Ze złością i spokojem. Obojętnie jaka by nie była, on tam stał, a jego ramiona cierpliwie na nią czekały. Było tak bezpiecznie i ciepło. Tak przyjemnie i błogo. Spadała ufnie. 
"Spadaj" pisał już zawsze i nikt prócz niej nie rozumiał tych słów. Ani tego, gdy nazywała go Gburem. Nie było "misia", "kotka", "kochanie" ani "skarbie". Nie było jeszcze tego "kocham cię", "uwielbiam". Mieli swój język, słowa, określenia i zwroty. Nigdy nie przypuszczała, że tak będzie pragnąć i cieszyć się, jak ktoś będzie pisał jej "spadaj". 

Wiem, że to dobry post.
Śmiało, udostępnij go.
Obserwuj moją stronę
Znajdziesz tu tylko moje teksty.
Nie będziesz żałować.
Obiecuję:)


PORAŻKI

Image by skeeze from Pixabay

Porażki zbieram nałogowo. Od małego. Nie ta koleżanka, nie ta szkoła albo nie te studia. Czasem nie ta kiecka czy makijaż. Nie to grono znajomych. Albo nie ten facet, nie ta praca, nie taka dieta i samopoczucie. 
Za dużo naiwności, zaufania do toksycznych ludzi. Zbyt wiele buty i pewności siebie. Za dużo pracy, pośpiechu, bezsensownych działań. Beztroski, imprez czy alkoholu. Za dużo stresu, napięć i złości. Albo kilogramów, frustracji i bólu głowy. 
Chyba zmienię hobby. Odświeżę kolekcję. Każdą porażkę pomaluję na jakiś kolor. Niech moje życie będzie barwne. Porażek nie mogę wyrzucić. Mogę je przemienić. Już zaczęłam powoli. 
A Ty co dziś zmienisz?


BEZ KAJDANEK

 Image by Лечение наркомании from Pixabay



Kajdanki aż wołają by je sobie sprawić. Mamią kolorami. Brąz, czerwień, zieleń czy fiolet. Kobiety kupują je nałogowo. Same, choć kajdanki cisną, odparzają, wżynają się w nadgarstek i sprawiają dyskomfort. 

Ona czekoladowe kajdanki już wyrzuciła. Lubi swoje słodkie życie, a wieczorami biega z mężem, by nie mieć wyrzutów, jeśli sięgnie po czekoladę i ujędrnić kształtną pupę. 
Pierwsza koleżanka Onej czerwonych kajdanek pozbyć się nie może. Więc pozbyła się chłopaka, amatora mięsistych warg. Po prostu. 
Druga koleżanka Onej zielone kajdanki znacznie poluzowała. Niedługo spłaci ostatni kredyt. Wypowiedzenie już napisała. Kwestią czasu jest kiedy te kajdanki same jej spadną, a ona wolna być może odważy się na własny biznes.
Trzecia koleżanka Onej swoje fioletowe zapięła bardzo mocno. Ranią ją niemal codziennie. Jest już u kresu wytrzymałości. Gdyby nie było dzieci, być może by się poddała. Ale te dwie pary przerażonych oczu sprawiają, że zbiera w sobie siłę, by te kajdanki zerwać jednym gwałtownym ruchem ... Będzie bolało, będzie krew i płacz, i ból piekący. A potem już tylko spokój, cisza i w końcu przespana noc.

Tego życzę nie tylko dziś. By każda z nas rozpięła lub zerwała kajdanki, które sama sobie założyła. Co z tego, że modne, że dyskomfort do wytrzymania, skoro głowa niespokojna? 
A więc swobody, luzu i co najwyżej ładnych bransoletek, które zawsze możecie zdjąć.

KAJDANKI W KOLORZE FIOLETOWYM




Image by engin akyurt from Pixabay


Ona kupiła sobie ładne kajdanki. Jej koleżanki też. Wszystkie je kupiły. Śliczne są, trochę niewygodne, ale nieważne. Takie kajdanki mus jest mieć.

Kolejna koleżanka Onej kupiła kajdanki w głębokim fiolecie. Takim jak jej siniaki na ciele. Na udach, plecach, przedramionach czy pod okiem. Przynajmniej raz w tygodniu pojawiają się nowe. Nauczyła się je maskować. Jest w tym perfekcjonistką. Kilka minut i wygląda jak nowo-narodzona. Czasem między siniakami są dwa, trzy tygodnie przerwy. To tak zwany okres miodowy-bezsiniakowy. Nawet przyjemny, słodki. Czasem aż do wyrzygania. Potem dzień za dniem nowe siniaki ozdabiają jej ciało, a kajdanki coraz bardziej wżynają się w nadgarstki. Koleżanka Onej przyrzeka sobie, że odejdzie i zerwie te kajdanki. Wyrzuci wszelkie fluidy, którymi maskowała fioletową rzeczywistość.
Lecz po chwili paraliżuje ją strach przed nowym i znów tylko zamyka dzieci w pokoju, kuli głowę i bezgłośnie przyjmuje ciosy, czując jak kajdanki oplatają jej nadgarstki coraz bardziej, a fiolet oblewa jej członki. I niczym mantrę powtarza, że najważniejsze jest to, że są pełną rodziną, on jest niezłym ojcem, a siniaki przecież znikną...



Podoba Ci się ten post?
Podaj go dalej.
Obserwuj moją stronę Poli Ann
Warto ją lubić. Tak po prostu!
Image by Pixabay

KAJDANKI W KOLORZE ZIELONYM


Image by gonghuimin468 from Pixabay

Ona kupiła sobie ładne kajdanki. Jej koleżanki też. Wszystkie je kupiły. Śliczne są, trochę niewygodne, ale nieważne. Takie kajdanki mus jest mieć.

Druga koleżanka Onej zakupiła kajdanki w kolorze zielonym. Dokładnie w takim jak jej karta do bankomatu. Wzięła ostatnio kolejny kredyt. Przecież musi sobie znów sobie coś sprawić, a że kupuje tylko markowe ubrania, to musi się zapożyczyć. Od zawsze marzyła o pracy w tej firmie. A tu trzeba wyglądać. Ubrania z topowych kolekcji, najlepiej limitowanych i od najlepszych projektantów. Przecież nie z sieciówki. Broń Boże!  Kosmetyki tylko w najlepszych drogeriach. Dlatego tyle pracuje i jeszcze się zapożycza. Dobry look kosztuje...

Chce odpuścić, choć poluzować te kajdanki, bo już cisną za bardzo, ale jej przełożona właśnie kupiła najnowszą torebkę Korsa i wypadałoby też sobie taką sprawić. No co, przecież ją stać. Co z tego, że na kredyt i ta torebka nawet się jej nie podoba? Przecież, że to ten Kors...


TATUAŻ




Zrobiłam mojej córce tatuaż. Już w dniu urodzin i codziennie go na nowo tworzę. Poprawiam, by był wyraźny i nie stracił koloru. Wytatuowałam ją słowami. Chwalę ją każdego dnia. Mówię jej, że jest piękna i mądra. Że jest wspaniała i że ją kocham. I choć słysząc to Mała już trochę przewraca oczami, to ja tatuuję ją dzień w dzień. Chcę, by te słowa wryły w nią całą. By na ten tatuaż spoglądała szczególnie, gdy w jej życiu coś będzie nie tak. Wówczas spojrzy na niego, chwyci rąbek sukni i ruszy przed siebie. Pewnie, dumnie i prosto. Świadoma własnej wartości. 

Słowa mają moc, niech zatem ta moc będzie z nią i każdą kobiet(k)ą, bo one na to zasługują!

Image on Pixabay

GÓWNIARA



Dziś bardziej z autopsji i z humorem, bo chcę podzielić się "komplementem", jakim poczęstował mnie przed południem przedstawiciel płci przeciwnej w wieku dojrzałym.

Ano ci co mnie znają wiedzą doskonale, że jestem trochę "sfitsowana" i uwielbiam ruch w różnej postaci. A że na mieście duchota i korki, to żem już jakiś czas temu moje cztery litery wsadziła na bicykl, i śmigam nim w lewo i prawo, wcale się nie oszczędzając. Forma przecież sama się nie zrobi;)
I oto w dniu dzisiejszym znów kręcę sobie kilometry, ćwiczę uda, wietrzę umysł i odrobinkę zamyślona mknę ścieżką rowerową bardziej po środku aniżeli prawą stroną. Ci jadący w przeciwnym kierunku mają jeszcze sporo miejsca. Jadę zatem sobie kulturalnie, z włosem rozwianym i rozmazanym już nieco makijażem, bo miły głos Endomondo informuje mnie, że właśnie przejechałam 35 km, kiedy nagle słyszę ewidentnie do mnie wypowiedziane słowa. Żywej duszy prócz mnie i autora wypowiedzi, którą za chwilę przytoczę, na ścieżce nie ma. I z ust tego kolarza słyszę nagle pełen agresji tekst:

Zjedź na prawo gówniaro!

I powinnam była się w tym miejscu oburzyć okrutnie, i napisać jaki to brak kultury wśród społeczeństwa panuje, że kobiety się w naszym kraju nie szanuje, że buraków pełno. A piana z usta powinna mi ciec do wieczora samego. I jeszcze zdjęcie winnam mu była zrobić i światu pokazać twarz buraczanego delikwenta. A ja co zrobiłam? Całkiem świadomie uśmiechnęłam się pięknie i podziękowałam. Cholera, wziął mnie za gówniarę:))) Toć to komplement. A ja już przecież osiemnastkę z vatem mam na karku. Uśmiałam się niezmiernie. Mało żem z bicykla nie spadła. Uczyć kultury tamtego jegomościa nie będę, bo skoro do dziś nie umie to już za późno. A komplement mnie ucieszył i rozbawił szalenie, bo co jak co, ale w coś ostatnio już  takich tekstów nie uświadczam. Więc tak oto zmęczona pieruńsko, przypedałowałam do domu i choć na liczniku pojawił się 43 km, zatrzymać się nie śmiałam, skorom taka młoda. Gówniarze przecież wypada:)))

Zatem wszystkim Gówniarom na kółkach, za kółkiem, na szpilkach czy w trampkach życzę wiatru w żagle. Jak widać przemieszczanie się środkiem czasami popłaca;)

KOMPLEMENT

  - Ładna sukienka. - No coś ty, stara. - Ślicznie dziś wyglądasz. - Nie przesadzaj. - Do twarzy ci w tych okularach. - E tam. Zwykłe oksy. ...