JANEK 1939 / JANEK 2019 / JANEK marzec 2020 / JANEK luty 2022



Janek 1939

Janek ma jasne włosy, duże niebieskie oczy i kilka piegów na nosie. Regularne rysy. Bardzo ładną buzię. Jako niemowlę zachwycał wszystkie ciotki i sąsiadki, aż mama do wózka przyczepiła mu czerwoną wstążkę, żeby jej dzieciaka nikt zauroczył. 
Dziś Jaś ma 10 lat. Zaraz kończą się wakacje i trzeba będzie wrócić do szkoły. To będzie już czwarty oddział. Poważna sprawa. Janek jest jednym z najwyższych chłopców w klasie. Koledzy się go słuchają. Jest ich hersztem. Zwinny, szybki, silny i bystry. Warszawiak z dziada pradziada. Nawet cieszy się na powrót do ławy szkolnej. Uczy się bardzo dobrze, jest zdolny. Czuje radość pomieszaną z niepokojem. Tatuś ostatnio późnym wieczorem z innymi panami tylko o wybuchu wojny mówi. Twierdzi, że to kwestia czasu i że tak naprawdę stanie się to lada dzień. Jedni panowie mu wtórują, inni zaprzeczają twierdząc, że Hitlera Polska nie interesuje. 
Janek natomiast ufa tacie i bardzo się obawia, czy tatko ma rację. Wieczorami myśli, jakby to było, gdyby wojna faktycznie wybuchła. Dziadek opowiadał, że ta pierwsza światowa była czymś okrutnym i że drugi raz nie chciałby tego przeżywać, choć wyjścia by nie miał jako żołnierz, patriota i prawy obywatel. Janek jest dumny, że takich ma mężczyzn dookoła. Odważnych, mądrych i walecznych. Już niedługo się przekona, czy odziedziczył po nich geny. Nie zasiądzie w szkolnej ławce. Szybko skończy mu się beztroskie dzieciństwo. Nie będzie już kopał z chłopakami w gałę, bo najlepsi kumple z podwórka okażą się wrogami. Nie będzie już zajadał leguminy z konfiturą wiśniową według receptury prababci Marianny ani nie będzie zasypiał spokojnie. Gdy rozpęta się piekło nauczy się spać w trybie czuwania, gotowy do obrony i ucieczki. Nauczy się tłumić głód i uśmiechać na zawołanie, by nie martwić mamy. Nauczy się kraść, by zaspokoić ssanie w żołądku i przynieść cokolwiek do domu. Dowie się jak pachnie proch strzelniczy, jak ciężka jest broń i jak wielki jest strach, gdy na ulicach szaleje łapanka. Pozna smak śmierci, gdy koledzy będą ginąć od zabłąkanych kul, gdy przyjaciół rodziny wezmą na Pawiak. Pozna jak dalece jest odważny jako łącznik powstania, jak szybki, gdy będzie uciekać przed Niemcami, jak posłuszny, gdy dostanie rozkazy i jak odporny, gdy będzie chować się wśród ciał. Wojna nauczy go wielu rzeczy. Pokierszowany fizycznie i psychicznie przeżyje, by rozpocząć nowe życie. Doceni to, co ma i będzie umiał cieszyć się każdym dniem. Zbyt wiele widział przedwczesnych śmierci i zawsze będzie powtarzał, że ma szczęście. 


Janek 2019

Janek ma jasne, pofarbowane na błękit włosy, duże niebieskie oczy i kilka piegów na nosie. Regularne rysy. Bardzo ładną buzię. Jako niemowlę zachwycał na fejsie wszystkie mamy koleżanki, które zostawiały pod jego fotkami mnóstwo lajków.
Dziś ma 10 lat. Zaraz kończą się wakacje i trzeba będzie wrócić do szkoły. Nie chce mu się. To będzie już czwarta klasa. Pponoć poważna sprawa, ale Janek o tym nie myśli. Woli zdobywać kolejne poziomy w nowej grze na tablecie. 
Janek jest jednym z najwyższych chłopców w klasie. Koledzy się go słuchają. Jest ich szefem. Sam założył im grupę na Messengerze, żeby mogli do siebie pisać i umawiać się na granie. Jest zwinny, szybki, silny i bystry. Warszawiak z dziada pradziada. Uczy się nieźle, jest zdolny. Mógłby jednak lepiej. Chodzi na tyle zajęć dodatkowych. Szermierka, basen, angielski, gitara, robotyka i karate. Bywa zmęczony. 
Czuje radość pomieszaną z niepokojem. Tatuś ostatnio późnym wieczorem dużo się kłóci z mamą. Rozmawiają o rozwodzie. W sumie to wykrzykują i odgrażają sobie, z kim Janek będzie mieszkał. 
Janek ufa i mamie, i tacie i tak bardzo się obawia, czy rodzice naprawdę się rozstaną. Wieczorem myśli, jak by to było, gdyby to się stało. Wojtek, jego najlepszy przyjaciel opowiadał, że rozwód to masakra i że drugi raz nie chciałby tego przeżywać, choć dziś przyjemniej dostaje po dwa prezenty i jak zrobi smutną minę to wszyscy mu ulegają. Janek kocha swoich rodziców, nie chce by się rozstali. 
Już niedługo się przekona, że rozwód rodziców stanie się faktem. Skończy mu się beztroskie dzieciństwo. Będzie piłką jaką rodzice będą odbijać walcząc zaciekle. Nie będzie już wspólnych wakacji, bo mama i tata okażą się wrogami. Nie będzie już miał bardzo dobrego zachowania ani nie będzie zasypiał spokojnie. Gdy rozpęta się piekło rozprawy sądowej nauczy się tłumić złość, której nie raz da upust na długiej przerwie. Nauczy się uśmiechać na zawołanie, by nie martwić mamy. Nauczy się wykorzystywać swoją sytuację, by uniknąć kary. Szybko dowie się jak smakuje papieros i piwo, jak łatwo można komuś zniszczyć życie publikując coś na fejsie i jak wielki jest strach, gdy wyjdzie na jaw, kto wrzucił oszczerczy post. Pozna smak wstydu, gdy się okaże, że brał w tym udział. Pozna jak okrutny bywa świat wirtualny, gdy to on padnie ofiarą hejtu, jak szybko traci się kumpli dla kilku lajków, jak trudno znaleźć prawdziwą przyjaźń i miłość. Nauczy się wielu rzeczy. Pokierszowany przede wszystkim psychicznie upadnie wiele razy, by wstać i zacząć wszystko od nowa. Zmieni priorytety. Długo będzie się uczył doceniać to, co ma. Z trudem odetnie się od wirtualnej rzeczywistości, by żyć w tej realnej i uczyć się w tym szalonym pędzie dostrzegać szczęście.


Janek, marzec 2020

Janek ma jasne włosy, wakacyjny błękit już się zmył na szczęście. Jezu, jaka bura w szkole była o to. Tyle hałasu o nic!
Janek ma duże niebieskie oczy i kilka piegów na nosie. Regularne rysy. Bardzo ładną buzię. Jako niemowlę zachwycał na fejsie wszystkie mamy koleżanki, które zostawiały pod jego fotkami mnóstwo lajków. Po dziś dzień zresztą mama się nim chwali, zamieszcza zdjęcia z wypraw wakacyjnych, z jego treningów. Dumna jest. 
Janek skończył niedawno 11 lat. Właśnie  skończyły się ferie zimowe i wrócił do szkoły. Nie bardzo mu się chciało. Fajnie się grało w ferie z kumplami w Minecrafta.  Jest w połowie czwartej klasy. Łatwo nie jest, ale żeby znów tak ciężko było to nie może powiedzieć. Mama tylko do lekcji ciągle go goni.

Dziś wrócił ze szkoły z takim uśmiechem na twarzy, że hej. Budę zamykają! I to na całe dwa tygodnie. A może i dłużej. Ale czad! Nauczyciele jakoś się nie cieszą. No tak, nie będą mogli ich męczyć. Ferie będą, ale super. Już umawia się się z chłopakami na wspólne granie.
W domu przy kolacji słyszy jak rodzice rozmawiają. W tle telewizor majaczy obrazem, a jakiś elegancki pan w garniturze informuje, że szkoły będą zamknięte do odwołania, że należy ograniczyć kontakty, że Polska musi zrobić sobie kwarantannę.
Janek, choć jest bardzo bystrym dzieckiem, nie do końca jeszcze rozumie te słowa. Mama już wie, że będzie pracować w domu, a tata będzie doglądał firmy i też będzie pracował internetowo. Całe dnie ich nie było w domu, a teraz nagle będą? Niesamowite. To chyba naprawdę coś poważnego.
Janek czuje radość pomieszaną z niepokojem. Fajnie, bo do szkoły chodzić nie trzeba, a i mama będzie w domu, i już obiecała, że codziennie będzie mu smażyć te pyszne pankejki. Niefajnie, że tata do pracy nie będzie chodził i większość innych ludzi też nie. Że ta kwaranatana, lockdown, maseczki czy jakoś tak. 
Faktycznie następnego dnia i przez kolejne Janek jest w domu z mamą. Nigdzie nie wychodzą, tata załatwia sprawunki i opowiada, jak to ludzie na kilogramy, litry, rolki, paczki wszystko ze sklepu wynoszą. A kolejki jak za stanu wojennego, cokolwiek to znaczy.
Janek ufa i mamie, i tacie, ale trochę się obawia tego, co będzie. Kina zamknięte. Jump city, pizzerie i galerie. Na urodziny do Tymka też nie pójdzie, bo wszelkie kluby dla dzieci też już nie działają. A szkoda, bo mu super koszulkę zamówił z mamą w internecie.

Póki co jest w domu i oczom, i uszom nie wierzy. Świat się zamyka, kurczy do jednego mieszkania i do kilku najbliższych osób. Z całą resztą ma kontakt telefoniczny i internetowy. Kraje się zamykają, ograniczają transport. Tata mu na mapie pokazywał te Włochy i Chiny. Jest dziwnie, tak bardzo cicho, spokojnie. Mama przestała powtarzać pospiesz się, nie mamy czasu. Odrabia z nim lekcje, czyta z nim książki. Tata trochę poddenerwowany, bo mówi, że jakieś akcje mu spadają. Ale Janek nie bardzo pojmuje o co chodzi.
Na razie tylko z wielkimi oczami ze zdziwienia obserwuje otaczający go świat. Jest taki sam, a jednak inny. Wszystko, co było pewne i stałe, właśnie się zmienia. Mama mówi, że to wyjątkowy czas, że trzeba przeczekać. Więc Janek cierpliwie czeka. Najważniejsze, że mama i tata są obok. Że nikt już nigdzie nie pędzi, nie gna. Jest spokojnie. Są razem, zdrowi. Już niebawem zrozumie, że to najważniejsze wartości w życiu. Ma szczęście. Są ludzie, którzy nigdy do takiego wniosku nie byli w stanie dojść. On ma jedenaście wiosen i już to wie, jak po tym szalonym pędzie dostrzegać szczęście.



Janek, luty 2022

Janek ma jasne włosy, duże niebieskie oczy i kilka piegów na nosie. Regularne rysy. Bardzo ładną buzię. Jako niemowlę zachwycał na fejsie i na insta wszystkie mamy koleżanki, które zostawiały pod jego fotkami mnóstwo lajków. Po dziś dzień zresztą mama się nim chwali, zamieszcza zdjęcia z wypraw wakacyjnych, z jego treningów. Dumna jest. 
Janek skończył niedawno 13 lat. Właśnie  trwają ferie zimowe. Pierwszy tydzień spędził na obozie narciarskim, drugi w domu grając na kompie. 

Dziś wstał jak zwykle, zrobił sobie sandwiche na śniadanie i od kumpli na Whatsappie dowiedział się, że zaczęła się wojna. Najpierw się nie przejął. Wojna gdzieś na Ukrainie, daleko. Ale z nudów włączył telewizor, przed którego ekranem spędził cały dzień. I nie było mu już do śmiechu, kiedy zobaczył to co normalnie widział w grach komputerowych. Tylko że tu chodziło o prawdziwych ludzi, prawdziwe budynki, ulice, samochody. To prawdziwa artyleria, pojazdy pancerne, czołgi, rakiety, okręty. I w tej opcji ma się jedno życie. 
W domu przy kolacji słyszy jak rodzice rozmawiają. W tle telewizor majaczy obrazem, huki, strzały, kolejki na granicy, bomby, zniszczenia. I wszędzie kolor niebieski i żółty. 
Janek jest bardzo bystrym dzieckiem i czuje niepokój. To co się dzieje na świecie, to chyba naprawdę coś poważnego. Mama się boi, tata ją uspokaja. Najgorsza jest niewiedza i bezsilność. Dziś jest cicho, spokojnie, ciepło. Mają co jeść, gdzie się schronić, co ubrać. 
Janek zdaje sobie sprawę, że tam na Ukrainie chłopcy w jego wieku nie wrócą do szkoły, że uciekają spakowawszy swoje życie w jedną torbę, że nie wiedzą co będzie jutro, gdzie będą spali, czy ich tata nie wróci do ojczyzny, by jej bronić. Że jego rówieśnicy nie mają tyle szczęścia co on, nie grają w gry, nie śmieją się beztrosko, tracą bliskich i domy, chowają się do schronów lub piwnic, a ich muzyka są syreny. 


Póki co jest bezpieczny w domu i oczom, i uszom nie wierzy. Świat się wstrzymał oddech, wszyscy są w szoku.  Przecież wojny już miało nie być, mamy dwudziesty pierwszy wiek, żyjemy w Europie, która ponoć odrobiła lekcje z historii. 
Chłopiec z wielkimi oczami ze zdziwienia obserwuje otaczający go świat. Jest taki sam, a jednak inny. Wszystko, co było pewne i stałe, właśnie się zmienia. Mama mówi, że to wyjątkowy czas, że trzeba być gotowym na wszystko i przytula go mocno zagryzając wargi. tata milczy. Janek cieszy się, że mama i tata są obok. Jest spokojnie. Są razem, zdrowi, bezpieczni. Już rozumie, że to najważniejsze wartości w życiu. Nie dostrzegał tego dotąd, ale widząc w telewizji chłopaka w swoim wieku pojął, że choć nie ma tych wymarzonych butów ani nowej deski do snowboardu to ma szczęście. 

JESTEM NA TAK

Image by StockSnap from Pixabay

Jestem na tak, gdy patrzę na siebie i widzę jaka jestem kreatywna i zwariowana. Nie będę się hamować z moimi pomysłami. Bo i po co?

Jestem na tak, choć mówisz, że za dużo gadam. Możesz ze mną czasem porozmawiać, bym czuła się ważna. Nie chcesz? Nic na siłę. Wśród tylu miliardów ludzi znajdzie się ktoś, kto będzie chciał mnie wysłuchać.

Jestem na tak, choć jestem taka jestem emocjonalna. Czuję, analizuję, kocham, uwielbiam i nie znoszę. Uśmiecham się i tupię nogą. To cała ja. Kolorowy ptak. A nie szary, zimny kamień.

Jestem na tak, gdy mnie doceniasz i cieszysz się z moich sukcesów. Gdy zrobisz mi kubek herbaty z kapką cukru, przytulisz i powiesz, że jesteś ze mnie dumny.

Jestem na tak, gdy jesteś obok i w razie niepogody otworzysz nade mną parasol. Na tym polega wsparcie partnera.

Jestem na tak, gdy siebie szanujemy. Nie jestem zdjęciem, które musi zmieścić się w sztywne ramy. Jestem obrazem, który malujesz także Ty i dzięki Tobie mogę być jeszcze wspanialsza.

Jestem na tak, gdy mogę przeglądać się w Twoich oczach, gdy idąc ze mną za rękę jesteś dumny, że obok kroczę właśnie ja.

Jestem na tak, gdy upadam, a Ty podajesz mi dłoń, pomagasz wstać i pozwalasz się chować swoich ramionach.

Jestem na tak. Ja - kobieta. Piękna, wyjątkowa, szalona i idealnie nieidealna. Ja to wiem, a Ty?

JESTEM NA NIE




Image by Khusen Rustamov from Pixabay

Jestem na nie, gdy traktujesz mnie jak worek treningowy i wyżywasz się na mnie za swoje niepowodzenia. Idź lepiej pobiegaj zamiast mnie boksować swoimi komentarzami. 

Jestem na nie, gdy dajesz mi do zrozumienia, że jestem głupia. Mam prawo do pomyłek i błędów. 
Jestem na nie, kiedy twierdzisz, że musisz mnie wyręczać. Nie myl pomocy i wsparcia z wyręczaniem.
Jestem na nie, gdy się mną bawisz. Nie jestem zabawką, którą znudzony rzucasz w kąt.
Jestem na nie, kiedy mi dokuczasz.
Jestem na nie, gdy zamiast ciepłego kubka herbaty i rozmowy, otrzymuję potyczki słowne, które Ty musisz wygrywać. 
Jestem na nie, kiedy karzesz mnie swoim milczeniem za swoje błędy i porażki. Lepiej zniknij zamiast mącić mój spokój. 
Jestem na nie, gdy przymilasz się, bo potrzebujesz kobiecego ciała. Dla mnie gra wstępna to nie tylko Twój język między moimi udami. 
Jestem na nie, gdy mnie krytykujesz, jak mam po prostu inne zdanie. Można się różnić i szanować. To się nie wyklucza.
Jestem na nie, kiedy porównujesz mnie z innymi kobietami. Jestem wyjątkowa, jeśli tego nie widzisz to Twój problem. 
Jestem na nie, jak krzyczysz na mnie, bo krzywo odstawiłam kubek. Serio będę go kłaść tam, gdzie mam ochotę. 
Nie przesadzam Mój Drogi. Jestem po prostu na nie. Mówię "nie" facetowi, który podcina kobiecie skrzydła, przy którym ona czuje się gorsza pod każdym względem i któremu musi udowadniać swoją wartość. 
A bo tak Szanowny Panie, jestem jedyna w swoim rodzaju. Nie widzisz tego? Trudno, ktoś na pewno to zauważy:)

UPRZEJMA

Image on Pixabay 


Dziś to dopiero dałam popis. No, no, no. Moje dziecię aż swoją buzię otworzyło ze zdziwienia, że jego matka tak się zachowuje. Z reguły tak robi jak widzi reklamę jakiejś super zabawki, a to byłam tylko ja. W swojej skromnej i nudnej osobie. 

No ale od początku. Wracam do domu z latoroślą moją po całym dniu zmęczona, objuczona siatami. Powłóczę nogami, bo mnie czort jaki podkusił i szpilki żem rano założyła, co by się ładnie prezentować. Do dwunastej to może się udawało, ale potem już coraz mniej ochoczo używałam swoich kończyn. A tu po robocie zakupy trzeba było zrobić, auto zatankować, po dziecko podjechać i jeszcze te siaty na górę wtargać. Latorośl dzielnie dzieliła ze mną trudy życia miastowego. Nadźwigał się dzieciak wspierając mnie swoimi wątłymi ramionkami. Nasz maraton powoli dobiegał końca. Wyglądać musiałam cudacznie krocząc na szpilkach niczym bocian z kilkoma reklamówkami po lewicy i prawicy. Dziecko za mną zgarbione od siat. Matka wyrodna, nie ma co. Myślałam, że chociaż litość wzbudzę podchodząc do bramki mojego osiedla, strzeżonego dodam, i nie będę musiała szukać klucza w mojej przepastnej torbie albo wklepywać kodu. Tego to musiałabym chyba nosem dokonać, bo zakupy miałam rozłożone równomiernie i ponowne ich podnoszenie uczyniłoby ze mnie bociana upadłego. A jako żem tego nie chciała to przyuważywszy sąsiadkę wołam do niej czy może mi bramki nie zamykać. Uprzejmie oczywiście. Na co babka, jakbym co najmniej jej groziła, odwraca się na pięcie i mówi mi "nie". Mało nie padłam z wrażenia.

"O żesz ty zarazo jedna" - wycedziły moje komórki mózgowe, bo usta by się takim zwrotem nie splamiły. I wtedy to wyrzekłam coś, co moje dziecię zamurowało. 

"Dziękuję Pani bardzo za pomoc. Życzę miłego popołudnia" - krzyknęłam głośno i słodko, a sąsiadka aż się zatrzymała i zrobiła oczy zapewne większe niż moja latorośl stojąca obok mnie, i kompletnie nierozumiejąca, tego co się dzieje. 

Ja zaś dumnie zdecydowałam, że nos służy nie tylko do oddychania i kichania, i wyklikałam nim kod. W domu, gdzie z trudem się doczłapałam, czekało mnie jeszcze wyjaśnienie mojemu dziecku, że jego matki nie pogrzało kompletnie i zupełnie świadomie tak się zachowała. Latorośl nie bardzo umiała pojąć, że w sytuacji, gdy ktoś bywa niemiły to warto nie zniżać się do jego poziomu tylko zrobić coś, czego się zupełnie nie spodziewa. Kto by liczył na to, że mu się podziękuje za coś, czego nie zrobił? No więc właśnie taką obrałam sobie filozofię. Moje dziecko nie było pewne, czy przyznać mi rację, ale los stworzył okazję, by łaskawie przytrzeć nosa mojej nieuprzejmej sąsiadce. A ta za kilka dni spiesząc się do pracy spanikowana prosiła przechodniów o prostownik. Akumulator jej padł. Co za złośliwość rzeczy martwych. I przypadkiem na drodze owej kobieciny stanęłam ja, znów w szpilkach, a jakże (nieważne, że za kilka godzin będę przeklinać ich wynalazcę), z dzieciakiem u boku i bardzo życzliwie, udając, że o niczym nie pamiętam, pomogłam jej naładować zdechły akumulator. Głupio musiało jej być niezmiernie, bo na koniec szepnęła już bardziej uprzejmie "przepraszam i dziękuję", co moja latorośl skomentowała jednym słowem "epicko" czy jakoś tak:)

NARCYZ


Image by Deflyne Coppens from Pixabay

Pokochałaś narcyza, podlewałaś go swoim uwielbieniem, cierpliwością i uśmiechem. Wlałaś w niego całą miłość, jaką w sobie masz.

Najpierw był taki nieśmiały. Wiotka łodyżka, nieśmiało pnąca się mu górze dzięki Twojemu ciepłu.

Był taki piękny, kusił i pachniał tak nęcąco. Rozkwitał, mamił i wabił, karmiąc się Twoim ach i och. 

W końcu, zmęczona zaniechałaś tego trochę, bo sama potrzebowałaś, by dał Ci trochę siebie. Nie dał, oburzony Twoim nieśmiałym pytaniem. Trzasnął drzwiami, wykasował numer, usunął Cię z grona znajomych, a Ty nie wierzyłaś własnym oczom, co z niego uczyniła Twoja miłość. Odszedł, zostawiając Cię w poczuciu winy, że nie dajesz mu całej siebie po końcówki włosów. Chciałaś podlewać go dalej kosztem własnej dumy. Wyśmiał Cię, równając poczucie Twojej wartości z poziomem minus sto. Chciał Cię zranić najmocniej jak można, a tak naprawdę nieświadomie wyświadczył Ci przysługę. Tak, tak. PRZY-SŁU-GĘ. Oddał Ci wolność, swobodę i spokój wewnętrzny. Już nie drżysz w obawie przed jego gniewem. Jesteś sama sobie sterem i żeglarzem. Może na małej łódce, ale dasz radę utrzymać się na powierzchni. A on? Może znalazł inną, która zatraci się dla niego. Weźmie od niej wszystko i znów będzie szukał kolejnej konewki. Współczuj mu i każdej kolejnej, którą on wykorzysta. Bo narcyz to nie partner. To donica bez dna, transakcja jednostronna i ograniczona czasowo. A przecież miłość wygląda inaczej, prawda?

PS. Narcyzem nie zawsze jest mężczyzna, Drogie Dziewczyny. Narcyz nie ma jednej płci. Ma tylko jeden cel: (U)WIELBIENIE GO.

NATURALNIE EKSTREMALNA


Image by Pexels from Pixabay


Kobieto bądź naturalnie ekstremalna w swojej osobowości. 
Nie żałuj sobie. Niczego.
Nie wstydź się emocji. Śmiej się, płacz, krzycz, milcz, złość się i ciesz, gdy tylko czujesz taką potrzebę.
Noś szpilki, sukienki, koronki i pończochy. Albo dresy i trampki. Wedle Twojego uznania i wygody, a nie oczekiwań innych. Daj sobie prawo do swojego zdania. Decyduj! Śmiało i odważnie! 
Czuj się ze sobą najlepiej jak tylko to możliwe. Pozwól sobie na to. Sama przecież doskonale wiesz, co dla Ciebie najlepsze!
Maluj usta czerwoną szminką, tuszuj rzęsy, miej w łazience dwadzieścia flakonów perfum. Albo chodź bez makijażu, swobodna, z włosami w nieładzie, jeśli czujesz się wtedy sobą. 
Dostosuj świat do siebie, a nie siebie do świata!
Chodź na zumbę, pole dance czy boks. 
Leż na kanapie, czytaj, pij kawę na balkonie. Daj sobie czas, pozwól na przyjemności.
Przeklinaj, pij wino i jedz czekoladę. 
Piecz ciasto, idź na sushi, zamów pizzę. 
Rób tak, by Tobie było dobrze. 
Kup kolejną parę butów. A czemu by nie? Albo wyrzuć te, które Cię uwierają i sprawiają, że musisz udawać kogoś, kim nie jesteś. 
Leż w wannie. 
Śpiewaj pod prysznicem.
Ćwicz, leniuchuj.
Nie pozwól siebie zmieniać na siłę ani wmówić, że coś z Tobą nie tak. 
Wszystko jest w Tobie na tak! 
Naucz się tego, wryj w pamięć.
Znaj swoją wartość. Przypomnij ją sobie, uwierz w nią i pielęgnuj. 
Bo jesteś wartościowa. Bo tak. Po prostu. 
Bądź najlepszą wersją samej z siebie, z wadami, które ktoś zaakceptuje i pokocha, a nie będzie próbował za wszelką cenę wyplenić. 
Bądź naturalnie ekstremalna, w pełni rozkwitu, feerii barw i emocji. Nie dla kogoś.
Dla SAMEJ SIEBIE tylko i wyłącznie!!!

TOREBKA

Image by Анастасия Гепп from Pixabay 

Kupiłam sobie nową torebkę. Ładną, dużą, z milionem kieszonek. Kolor - miodowy brąz. Śliczna jest. Włożyłam już do środka dokumenty, portfel, błyszczyk, grzebień, chusteczki higieniczne i nawilżane, nitkę dentystyczną, notatnik, ładowarkę i żel antybakteryjny. A do tej małej kieszonki włożę dobry humor. Mam go sporo. Starczy na jakiś czas. Nie zapomnę go i mając go u swojego boku, będę wychodzić z domu. To z nim będę zdobywać świat i stawiać czoła przeciwnościom. Będę uśmiechnięta i pozytywnie nastawiona, a gdy zrobi mi się smutno, wyciągnę go z torebki i rozpylę niczym dobre perfumy. I znów zaświeci dla mnie słońce. 

A Ty, co dziś spakujesz do torebki? 

TOKSYCZNI


Image by Grae Dickason from Pixabay


Julita 

Wpadła do mamy na chwilę. Była właśnie u fryzjera, zrobiła małe zakupy i chciała napić się z mamą kawy. Takiej mocnej z przepyszną śmietanką, co by ją na nogi postawiła, bo jakoś dziś ledwo wstała. U fryzjera zaszalała. A co, raz się jeno żyje. Oddała się w ręce młodego chłopaka, który z mysiego koloru wyczarował głęboki rudy. Włosy jej obciął na chłopczycę, zachwalając jej długą szyję i ładny profil, którego nie powinna ukrywać. Kurczę, parę zdań, kilka ruchów nożyczkami, jakaś nowa farba i Julita cała w skowronkach wyszła z salonu. Fryzura mega, kolor petarda. Jeszcze kawa i może zdobywać świat. Poprawi makijaż, bardziej zaznaczy oko, wyjdzie dumna do ludzi. Prosta jak struna z uśmiechem niemal dookoła głowy. Mama na pewno jest w domu. Nie trzeba się zapowiadać. 

- Coś ty dziecko sobie na głowie zrobiła? - dziarska sześćdziesięciolatka jednym pytaniem i tym tak dobrze Julicie znanym spojrzeniem, zabiera córce całą pozytywną energię. Jakby jej prąd odłączyła. - Julitko, okropne toto, no paskudne. 

- Mamo, Julitka była w szkole podstawowej, tyle razy mówię, żebyś mówiła Julita. - Julita, choć wyższa od matki o pół głowy, kurczy się trochę emocjonalnie. - Jak to paskudne? Fryzjer mówił, że bomba. - mówi trochę ciszej. 

- Zarobić na głupocie ludzkiej to zawsze można. No spójrz Julitka w lustro, jak Ty wyglądasz! To kolor dla siusiumajtek, a nie statecznej żony i matki. - mama nawet nie patrzy na córkę. Nie widzi, że właśnie zgasiła błysk w jej oku. - Kawy zrobię, ale bez śmietanki, bo ci przybyło tu i ówdzie. Musisz uważać, do menopauzy blisko. Lepiej żebyś się za mocno nie roztyła. 

I czar prysł. Julita odkąd pamięta jest pod obstrzałem matczynych komentarzy. Czasami ostrych jak brzytwa, co to tną na pół albo i ćwiartki. Boli to cholernie. Po dziś dzień, choć Julita ma czterdzieści lat, prowadzi własną firmę, ma udane małżeństwo, fajnego syna. Auto też ma ładne. I dwa koty na dodatek. Takie kochane. I nie wiedzieć czemu wpada do mamy zawsze na chwilę. Niby to matka, kocha ją bardzo, ale zawsze tak sprowadzi do parteru, w sumie to do piwnicy na poziom minus sto, że Julicie chce się wyć. Makijaż faktycznie poprawia, ale dlatego, że uroniwszy kilka łez w łazience, rozmazała resztkę tego, co wymalowała rano. Nie podkresla oka jak chciała wcześniej. Nie chce dalej słuchać komentarzy rodzicielki, która przecież zawsze z troską mówi, a Julitka jakaś taka nerwowa i się niepotrzebnie przejmuje. No matka przecież prawdę mówi. Kto to słyszał, żeby w tym wieku szorty nosić i trampki, rude włosy, jeździć na rolkach, chodzić na dyskoteki i te pe.

Julita niby stara się mamą nie przejmować, ale zawsze jakoś jej cholera przykro. Mama umiejętnie w jej słodkie życie dokłada łyżkę dziegciu, odbierając córce często całą radość. Dziś też to zrobiła. Szczyptę dała, ale skutecznie. Julita wychodzi od matki skulona i pozbawiona energii, choć ta siekiera, którą jej zrobiła, powinna dać jej turbodoładowanie. W sumie to ją turbo rozładowała. No Julitka, w tym wieku to już przecież nie wypada.. 



Marika

Dzwonek do drzwi obudził ją z drzemki. Wyrwał wręcz brutalnie, bo właśnie we śnie leżała na łące taka zrelaksowana. Jezu, żeby to nie był tylko Wojtek, ale tylko on tak męczy jej dzwonek z taką energią. Marika nie ma ochoty mu otwierać. Kurczę, nie dziś. Znów popsuje jej humor. Wojtek to w sumie fajny facet. Wykształcony, ambitny, dość majętny. Czy przystojny? No o gustach się nie dyskutuje, ale ładniejszy od diabła jest na pewno. To jej sąsiad, pomocny, uczynny, ale... No właśnie to ale. Maruda z tego Wojtka straszna. Ciągle mu coś nie pasuje. 

Pogoda zła, za ciepło, za zimno. Ciśnienie za wysokie, a wiatr to mógłby wiać z innej strony. Mówię Ci Marika, załamka.

Pod blokiem plac zabaw i dzieciory za głośne. Co to za rodzice skoro taki zwierzyniec tam na dole, nie? Marika?

A sąsiad z czwartego zawsze parkuje na tym samym miejscu i jakim prawem sobie na to pozwala? No wykupił sobie to miejsce? Marika, szlag mnie trafia. 

A tę nową z trzeciego widziałaś?Jakaś taka lala wypindrowana, rzęsami to by mogła korytarz zamiatać. I windzie nawet nic nie powie. Marika no masakra ma szpilkach.

Marika mówię ci, ta Karolina to szatan jakiś była. Dobrze, że ją pogoniłem. Obraziła się, bo jej powiedziałem, że jej brat to palant. No błagam cię. Chłop i depresja. Kto to słyszał?

A chleb w tej piekarni na dole to się jakiś gumowy zrobił. Kupujesz tam? Marika, mówię ci, niedobry jest. 

Idziesz pracować do tego korpo? Marika proszę cię. Kolegi znajomy ponoć tam pracuje i kicha straszna. Naobiecywali ci na rozmowie, a wycyckają do cna, zobaczysz.

Marika, Ty widziałaś jak sprzątaczka korytarz umyła? Nawet tego nie umie. Trzeba będzie to zgłosić na zebraniu wspólnoty. 

Marika, Jezu co za dzień masakryczny...

Dlatego Marika leży dalej w łóżku i ani myśli otwierać temu, co zapewne stoi za drzwiami. Niby go lubi, ale zawsze w jego towarzystwie ma jakieś podcięte skrzydła i gorszy humor. Wszystko jest takie słabe, beznadziejne i w ogóle lepiej nie gadać. Dlatego Marika dziś, spokojna, zadowolona z awansu, z uśmiechem patrząca dookoła, nie ma zamiaru zjeżdżać z Wojtkiem w dół. Tym bardziej, że właśnie się rozpadało, a to przecież byłby świetny powód, by wpuścić trochę toksyn dookoła i ponarzekać zaczynając tak niewinnie "Marika, mówię ci..."

APLIKACJA SZCZĘŚCIA


Image by Gerd Altmann from Pixabay


Muszę nauczyć się być szczęśliwa bez Ciebie. Najlepiej by było znaleźć taką aplikację. W końcu tyle tego jest. Dziś wszyscy tak żyją. Zacznę i ja. Apka mówi mi, że mam napić się wody, że za kilka dni będą mieć okres, że spaliłam dziś 500 kcal, że przeszłam 14329 kroków, co powinnam teraz zjeść, jakim autobusem dojechać do celu, które słówka z hiszpańskiego trzeba powtórzyć. Nawet jak będę wyglądać za trzydzieści lat, też mi pokaże. Co za problem więc znaleźć taką, która będzie mi przypominać, że mam być szczęśliwa? Bez Ciebie? Najpierw przeprowadzę aktualizację całego systemu, oczyszczę pamięć, zwolnię trochę miejsca na dysku. I odinstaluję Ciebie. Przecież to takie proste. Jeden klik i po sprawie. Potem apka szczęścia będzie codziennie mi mówić jak mam żyć, co jeść, mówić, czuć, a czego nie. Wymaże mi wszystkie wspomnienia, wyzeruje emocje, usunie zdjęcia i wiadomości. Przypomni mi, że mam się uśmiechnąć. Ustawię sobie to co godzinę i niczym robot będę funkcjonować wg jej poleceń. Podłączę się do szczęścia i naładuję na maxa, włączę tryb oszczędzania, by cieszyć się tym jak najdłużej i udawać, że świetnie mi idzie. Zawsze byłam pojętną uczennicą. Piątki i szóstki od góry do dołu. Nudne świadectwa z paskiem, dyplomy, zaświadczenia, którymi mogłabym wytapetować cały dom. Apka szczęścia ma już tyle użytkowników. Nawet grupy na fejsie. Uśmiechamy się do siebie i wmawiamy, że jest cudownie. Wrzucam swoje foty, zbieram lajki, a aplikacja informuje mnie, czy dziś byłam szczęśliwa. Moje domniemane szczęście mierzy każdego dnia, wysyła raporty dzienne, tygodniowe i miesięczne. Jak się postaram to dostaję odznakę, która informuje wszystkich dookoła, że jestem szczęśliwa. Wtedy pojawia się setka komentarzy, kciuki w górę i serduszka. Telefon cały wibruje od tego szczęścia. A ja? Z przyklejonym uśmiechem aktualizuję apkę, zbieram odznaki i jestem tak szczęśliwa, że...płaczę bezgłośnie, oddycham płytko i tak cholernie tęsknię. Za kim? Nie wiem, przecież Cię odinstalowałam.

Podoba Ci się ten post?
Podaj go dalej.
Obserwuj moją stronę Poli Ann
Warto ją lubić. Tak po prostu!
Image by Pixabay

PORTRET MIŁOŚCI


Image by StockSnap from Pixabay

Widziałam dzisiaj miłość. Szła sobie tak po prostu. Na zakupy. Miała pewnie z 60 lat, bo połączyć ich mogła, gdy mieli po 17 wiosen. Szli za rękę, a miłość z nimi. Dumnie i radośnie. Oni powoli i ostrożnie, bo lata już nie te, wzrok słabszy i ruch jakiś wolniejszy. On ciągnął wózek. Pewnie zakupy będą ciężkie. Ona, elegancka, z torebeczką, w której zmieściła kilka drobiazgów, w tym listę sprawunków, żeby niczego nie zapomnieć. Rozmawiali szeptem uśmiechając się do siebie. Przechodząc przez ulicę, kilka razy rozejrzeli się w lewo i prawo, i dopiero po chwili zdecydowali, że mogą iść. 

I poszli. Nadal gawędząc, bez pośpiechu i kłótni. Z dystansem do siebie i świata. Z miłością, która zapewne w ciągu tylu lat, różnie wyglądała. I może zaliczyli niejeden upadek. Posmakowali rozczarowania i łez. Docierali się latami i nie szli na skróty. Łatwo pewnie nie było. Możliwe, że jedno z nich już było kiedyś spakowane. Ale miłość im nie pozwoliła. Nauczyła ich ze sobą żyć. Była obok i cierpliwie ich ze sobą oswajała. I doprowadziła ich aż tu. Na zwykłą ulicę, kiedy to wspólnie idą na zakupy. Potem zjedzą pewnie obiad. On poczyta albo przyśnie w fotelu, a ona obejrzy ukochany serial. I dni będą im tak lecieć. Zwyczajnie, gładko, łagodnie. A my, młodsza generacja, będziemy przyglądać im się ze zdziwieniem i zazdrością, że prawdziwą miłość można zobaczyć nawet jak idzie na zakupy.


Podoba Ci się ten post?
Podaj go dalej.
O takiej miłości marzy się przez całe życie.

Obserwuj moją stronę Poli Poli Ann
To Twoje miejsce, ja to wiem...

UROCZYSTE POSTANOWIENIE

Image by VintageBlue from Pixabay 


A dlaczego mam sobie żałować czegoś w życiu? Tak sobie myślę do cholery!!! Zawsze nie teraz, na później i potem, za godzinę, w przyszłym tygodniu, za rok, przy okazji. A z jakiej racji mam sobie odmawiać, przekładać i czekać???

Bo niby co? Na łożu śmierci nie chcę żałować, że czegoś nie zrobiłam, nie przeczytałam, nie kupiłam, nie zobaczyłam czy nie zjadłam akurat tego kawałka czekolady. 

Uroczyście postanawiam więc, że: 

cierpliwie czekająca książkę - przeczytam!

kolejny serial na Netflixie - zobaczę!

tamtą boska kieckę i szpilki, te obłędne - kupię!

czekoladę z okienkiem - zjem! Tyle, ile mam ochotę! I owszem mając w głębokim poważaniu to, czy przytyję, wybuchnę lub też zamarznę. Zjem sobie ten kawałek, rozkoszując się jego pysznym smakiem i słodząc sobie tą ukochaną gorzką czekoladą dzień. Nie umyję podłogi, a w zamian położę się wygodnie na kanapie i zajrzę do książki albo uprawiając fitness paliczków, poszukam jakiegoś filmu czy serialu. A niech będą i cztery sezony! I wezmę sobie długą gorącą kąpiel, uszczęśliwiając mój cellulit. A co! Jemu też się coś od życia należy! A potem uśmiechnę się do siebie i powiem sobie, że jestem piękna.

Jutro przecież mogę już nie mieć okazji.

SPOTKANIE Z PRZESZŁOŚCIĄ

Image by Efes Kitap from Pixabay 

Przeszłość przyszła do Kasi niespodziewanie. Dziś. Zapukała delikatnie do jej duszy. Po cichu. Nienatrętnie, nieśmiało, niespiesznie, by jej nie zszokować. Kasia nie musiała zastanawiać się kto puka. Wiedziała od razu. Zaskoczona, że Przeszłość o niej pamięta, uchyliła skrawek duszy. Taki malutki. Trochę ciekawa, lekko przejęta, ale i tak spokojna spojrzała Przeszłości w oczy. Nic się nie zmieniły. Pewne rzeczy są stałe. I choć mija czas, to żadne wspólne przeżycia nie bledną, a niektóre wciąż żywe tańczą w pamięci. Kaśka patrzyła na Przeszłość tak samo. 

Przeszłość, która dała jej uśmiech, radość i szczęście zupełnie bezinteresownie.

Przeszłość, która ją zraniła i została przez nią zraniona. Tak mocno, że zabrakło im tchu.

Przeszłość, która zniknęła nagle bez pożegnania, wyrywając Kasi kawałek serca. 

Przeszłość, która przyszła właśnie dziś i przytuliła ją delikatnie, nie mówiąc nic. Po prostu, tak o. Bez powodu. 

Kasia nigdy o niej nie zapomniała. Nie spoglądała dotąd w jej stronę, chcąc dać jej spokój. 

Czy Przeszłość zostanie tam, skąd wychyliła się na chwilę? Tego nie wie nikt. 

Czy przekroczy próg teraźniejszości? To też nie jest wiadome. 

Kasia z leciutkim uśmiechem patrzy na Przeszłość, dając się jej delikatnie przytulić. Jest spokojna w jej ramionach. Może to ostatni raz, a może Przeszłość znów zapuka niespiesznie. Kasia się jej nie boi, nie naciska, nie nalega. Przeszłość sama zdecyduje, czy tego chce. Grunt, że znalazła siłę, by podejść pod te drzwi, których Kasia nigdy nie zamknęła na klucz.

ŻAŁOSNA


Obraz StockSnap z Pixabay



Eliza dopiero dziś przyjrzała się jej z bliska. Ta ona na zdjęciu wydawała się ładniejsza. W rzeczywistości nie jest. Jest taka zwyczajna. Choć w sumie nie robi to Elizie już żadnej różnicy, bo to nie o urodę się tu rozchodzi. 

Ona wtargnęła w Elizy życie, robiąc w nim burdel. Niesamowity. Eliza do dziś po nim sprząta, poznając smak wszystkich emocji, które mogą targać kobietą. Kobietą zdradzoną. Od depresji po wściekłość tak ogromną, że zniszczyć by mogła połowę planety. 

I przyjrzała się jej dzisiaj, i w sumie Elizie jest jej żal. Jak ona musi się nakrzyczeć, by ją zauważono. Ile wazeliny musi wcisnąć, by ją polubiono. Taka psiapsi dla wszystkich dookoła, która każdemu mówi aj lawju maj bejbi. Słodka do wyrzygania. Po prostu żałosna.

Wciąż polująca, szukająca potwierdzenia swojej atrakcyjności u zajętych facetów. Czyichś mężów, narzeczonych, partnerów. A może to oni żądni przygód upolowali ją? Z sukcesem?

Oczy kobiety zdradzonej widzą o wiele więcej niż wszyscy wokół. Te szepty, rozmowy z dala od innych, spojrzenia, jego objęcie, niemal niewidoczne które jest przecież takie kumpelskie. Jej śmiech, głaskanie jego przedramienia niemal niezauważalnie podczas gdy na jej i jego placu błyszczą obrączki. Obrączki dwóch różnych par. Nawet taksówka po imprezie jest wspólna, bo wysadzi się innych, bardziej podchmielonych i zostanie z nim sam na sam już legalnie. Jakie to proste prawda? A jakie żałosne?

Eliza patrzyła na nią i myślała, jak nieszczęśliwi są ci mężczyźni skoro zwracają na tamtą uwagę?
Jaka ona jest żałosna, skoro wciąż potrzebuje atencji i nadal przekracza granice?
Jak ona musi być niepewna siebie, niekochana i samotna, skoro ukojenia szuka w innych ramionach, z obrączką na palcu inną niż jej własna?
Jak nieprzyzwoita, bo przecież te ramiona należą do innej kobiety i codziennie ją obejmują. 
Jak bezduszna, bo nie zastanawia się nad krzywdą, jaką wyrządza innym. 
Jak egoistyczna, kiedy tak rozpaczliwie dba o swoje pięć minut. 

Ona pokazała swoją małość w całej rozciągłości.  Każdym zbyt głośnym śmiechem, durnym żartem i próbą bycia taką "kuul". Takich kobiet jak ona nie należy się bać. Ona się tym karmi. Lubi przecież czyjąś uwagę i ten dreszczyk emocji, ryzyko. Ją trzeba lekceważyć, przejść dumnie obok i nie dać jej tej atencji, o którą ona skomle tak bardzo. Dlatego Elizie tak tej onej żal, choć nie, w sumie nie. To nie jest żal, lecz pogarda. Ona przecież sama to wszystko prowokuje albo ulega czyimś zalotom i flirtom. Tak, Eliza patrzy na nią z pogardą.

Bo jak nisko trzeba upaść, by żebrać nawet nie o miłość, lecz o złudną fascynację, która trwa tylko chwilę i nigdy nie była prawdziwa...?

Podoba Ci sie mój post?
Podaj go dalej. Niech Dziewczyny i Chłopaki czytają!
Obserwuj moją stronę Poli Ann
Warta jest Twojego czasu!
Image by Pixabay


OBDAROWANA


Image by Andii Samperio from Pixabay


Lubię dostawać prezenty bez okazji. Zawsze myślałam, że dostaję ich za mało. W sumie to wcale. Nosiłam więc nos na kwintę, wiecznie niezadowolona. Długo ich nie dostrzegałam. 
Dziś wiem, że los dał mi ich wiele. Sprytnie je ukrył. Opakował niepozornie. Wiele lat zajęło mi ich rozpakowanie. Czym one są?

Życiem. Żyję, choć miało mnie nie być. 

Zdrowiem. Wiem jak smakuje strach choroby. Udało mi się ją pokonać.

Urodą. O gustach się nie dyskutuje, jednak uważam się po prostu za piękną kobietę. Zewnętrznie i wewnętrznie. 

Macierzyństwem. Dane mi było zostać matką i poznać miłość bezwarunkową. Niedoskonała wciąż tego macierzyństwa się uczę. 

Pracą, jaką lubię. Wiem, że jestem w odpowiednim miejscu. 

Pasją. Mam ich kilka i oddaję się im z uśmiechem na twarzy.

Talentem. Ponoć świetnie tańczę i nieźle piszę:)

Nie czekam już na kolejne prezenty. Z takimi upominkami sama mogę sobie je sprawić, a los niech obdarowuje innych, szczególnie w dobry wzrok, by dostrzegli to, co mają wokół siebie.

GĄBKA

Image on Pixabay


Jestem jak gąbka. Nasiąkam wszystkim, co mnie spotka na mojej drodze. Umiem być złośliwa, nieprzyjemna i irytująca. Potrafię być sympatyczna, wesoła i pomocna. Zimna i ciepła. Przyjazna i obcesowa. To, co mi dają inni ludzie, ja to przejmuję. Czasem nawet bezwiednie, bo być może po prostu się bronię. 

Ty też jesteś gąbką. Używaj więc innych, tak jak sam(a) chcesz być potraktowana(y). I pamiętaj nawet jak dobrze gąbkę wypłuczesz, ona będzie i tak nasączona tym, co jej dano! Dawaj więc tylko to, co czym sam(a) chcesz pachnieć.

SZMACIANA LALKA

Image on Pixabay

Mężczyźni lubią szmaciane lalki. Kobiety zresztą też, bo szmaciana lalka może być przecież i chłopcem, i dziewczynką. To bardzo fajna zabawka. Dla każdego. Jest taka lekka, przyjemna w dotyku i mięciutka. Idealnie układa się w dłoni. Można ją wziąć, pobawić się nią i odłożyć na miejsce. Albo i rzucić w kąt jak się znudzi czy nie spodoba. Szmaciana lalka pozwala się wygiąć we wszystkie strony. Da się przytulić, ścisnąć, zdeptać, powykręcać. Albo rzucić o ścianę. Można jej wbijać igły, naderwać rączkę czy nóżkę. Wedle widzimisię. Zaboli ją i owszem. Chwilę. Uroni jedną łzę, może i dwie. Tak po cichutku, a ta szybko wsiąknie w szmaciany polik. I lalka dalej będzie kochać, i nadal czekać na swojego właściciela/-kę z płonną nadzieją, że do niej wróci, i znów się nią zajmie. Przez chwilę będzie znów atrakcyjna i taka kochana. Będzie najlepszą zabawką pod słońcem. Taką miękką, przyjemną w dotyku, łagodną. Do następnego razu aż znów gdzieś wyląduje niechciana. Odepchnięta, bo przecież jest taka krucha, nijaka i łatwa w użyciu. Nie stawia oporu, nie buntuje się, tylko ufnie oddaje. I tak w kółko. Niektóre szmaciane lalki latają raz w lewo, raz w prawo, obijane o ściany wciąż żebrząc o uczucie. Kochane i niekochane, fajne, i beznadziejne. Zależy od dnia. Inne, porzucone w kącie przykryje zapomnienie zaplecione w pajęczynie. Już nikt na nie czeka, nie bawi się nimi, nie spojrzy nawet w ich kierunku. Tylko nieliczne lalki staną się twardsze od tej ciągłej zabawy. Ich wnętrze, już nie takie miękkie, nie pozwoli się bawić sobą wszystkim tak, jakby chcieli. Niektórzy, ci bardzo delikatni, będą się o nie troszczyć i sprawią, że lalki odzyskają dawną miękkość. Po prostu będą je dobrze traktować i nie porzucą dla nowej zabawki. Cała reszta użytkowników natomiast trafi tylko na zastygłą i sztywną lalę, która może już nie jest tak śliczna, ale na pewno twardsza i sama zdecyduje, komu pozwoli się dotknąć. Z reguły jednak jest tak, że z obawy przed lataniem po całym pokoju lub leżeniem w pajęczynie, będzie woleć, by nikt się nią nie bawił. Nie będzie już żebrać o uwagę. Łatwiej obserwować ten cały pokój zabaw. Po co się rozczarować i wierzyć w czułe słówka, które na pewno mają krótki termin ważności. 

A Ty? Zastanów się, kim Ty jesteś. Którą lalką? Jakim jej użytkownikiem? Może się zbuntuj, nie daj się sobą bawić, żądaj szacunku? Może zamiast rzucać lalką po pokojach lepiej odłóż ją na miejsce i dotrzymaj słowa? Albo chociaż odważ się na szczerość? I przed lalką i samą/samym sobą. Spróbuj. Warto. Naprawdę.

(NIE)LUBIANA

Image on Pixabay


Nie lubisz mnie?!
Naprawdę? !
Ale na pewno nie? !
O rety... 
A może jednak? 

Kiedyś zalałabym się gorzkimi łzami i próbowała Ci się przypodobać.

Lubię cię, a ty mnie?
Jesteś taką fajną osobą, a ja...
Wow, super, zazdroszczę Ci!
Chcę być taka jak Ty!!!!
Boże, chciałabym być na Twoim miejscu!


Założyłabym uśmiech numer trzy. Albo nie, numer sześć, ten de best i powiedziała, co chcesz usłyszeć, i cierpliwie, na kolanach niemal, czekałabym aż mnie polubisz. I jeśli Twoje spojrzenie by mnie musnęło, piałabym wniebogłosy. Bo raczysz mnie lubić!!!

A dziś?

Powiem Ci:  Trudno! Nie musisz. Naprawdę nie trzeba. Przeżyję. W nosie to mam, a nawet w doopie. W sumie to dobrze:) Życzę miłego dnia:)

I odwrócę się na pięcie. Odejdę sobie w podskokach. Radośnie i lekko. Zadowolona z siebie. Przecież nic się nie stało. Zdarza się. Życie mnie nauczyło, że nie musi lubić mnie ani Zosia z 1a ani Sandra z 8c. Klaudia z sąsiedniego liceum też nie, a Krzysiek z drugiej grupy to już w ogóle nie. Ani sąsiad, przełożony, znajoma z pracy czy cioteczny kuzyn szwagra siostry przyrodniej mojej najlepszej przyjaciółki. Nikt nie musi. Serio. Już dawno o niczyją sympatię nie zabiegam. Ja nie czekolada do lubienia.

Najważniejsze, że Ja siebie lubię!!!

I mi z tym cholernie dobrze! Rety jak mi dobrze!
Lubię to moje gadulstwo, głośny śmiech, szybki chód, machanie rękoma, cięty żart i włosy rozwiane. I wiele innych rzeczy, tak w sobie wcześniej nielubianych, też lubię. A niektóre to nawet bardzo, żeby nie powiedzieć, uwielbiam. Patrzę w lustro i widzę po prostu fajną kobietę.

W gronie lubiących mnie osób kilka dusz też się znajdzie. Sprawdzonych, wiernych, szczerych, dających mi kopa na szczęście lub na opamiętanie. Lubią mnie taką, jaką jestem. Akceptują.

Bo jestem wartościowa. Bardzo! Pamiętaj o tym! Miła i asertywna. Wesoła, czasem poważna. Roztrzepana i zorganizowana. Głośna, ale też i cicha. Pełna sprzeczności i barw. Obojętnie jaka, ale na swój sposób wyjątkowa. To wiem na pewno. I lubię to w sobie!!!

Jeśli więc tego nie dostrzegasz, to po powiem Ci jedno: Po prostu Twoja strata, a mój zysk! Ot co!!!


DZIEWCZYNA Z WARKOCZAMI

Image on Pixabay by Pexels


Krystyna ma długie włosy. Plecie je w dwa warkocze. Sięgają jej do pasa. Wygląda w nich bardzo dziewczęco. Dziecinnie wręcz. Wolałaby poważniej, ale idzie do przedostatniej klasy dopiero. Matura za rok. Potem studia na tajnych kompletach. Jest świetna z biologii. Pan Profesor mówi, że ma szansę dostać się na medycynę. Poleci ją najlepszym wykładowcom, którzy uczą tylko tych najlepszych. Ale to dopiero za dwa lata. Po maturze, którą musi zdać. 
Krysia jeszcze nie wie, że prawdziwy egzamin dojrzałości przyjdzie jej zdawać za kilka godzin. 
Dzień jest upalny. Całe podziemie w stanie najwyższej gotowości. Powstanie planowane od dawna. Krysia jest taka dumna, że brat wprowadził ją w końcu do konspiracji. Przydzielono jej ważne zadanie. Będzie sanitariuszką. To dobra praktyka przed maturą i studiami. Da radę. Przecież są świetnie przygotowani. Wygrają. Raz dwa przepędzą Niemców, odzyskają Warszawę, a potem cały kraj. I ta wojna się skończy. Są młodzi i silni. Mają broń, młodzież szkolą najlepsi dowódcy. Każdy chce do powstania. Nawet tata, wujek, kuzyni i co niektórzy sąsiedzi. Ci wtajemniczeni, którzy dostąpili zaszczytu wejścia w podziemie.

Dziś jest taki piękny dzień. Żar leje się z nieba. Mieszkańcy łapią słoneczne chwile. Wystawiają twarz do słońca. Gdzieś słychać czyjś śmiech. Gdy się zamknie oczy, nie myśli o jedzeniu to może i nawet przez moment uda się zapomnieć o koszmarze okupacji. Tylko podziemie nie jest spokojne. Zdenerwowane też nie. W powietrzu unosi się ekscytacja, radość i chęć walki. Każdy z nich oddycha lekko, jest zmobilizowany do walki z wrogiem o wolność. Są już gotowi. Przywódcy potwierdzają położenie niewidzialnymi łącznikami. Te warszawskie dzieciaki są takie szybkie i rezolutne. Niezbędne i niezastąpione.

Krysia patrzy na zegarek. Niedługo wybije godzina "W". Tata już wyszedł. Mamie nic nie powiedział. Ucałował ją w polik jak zwykle i przytulił troszkę dłużej. Może wiedział, że do domu już nie wróci. Tadek zniknął godzinę po nim. Powiedział, że umówił się z Hanią na spacer. Mama kazała mu nałożyć tę białą koszulę na długi rękaw, kamizelkę i marynarkę. Bo do dziewczyny elegancko trzeba iść. Tadek pieklił się okrutnie, ale matki posłuchał. Nie wiedział jeszcze, że za kilka godzin leżąc gdzieś ranny na ulicy będzie jej dziękował w myślach za takie, a nie inne odzienie. Dzięki marynarce będzie mu cieplej, a koszulę odda szybko Krysi na opaski uciskowe dla rannych, bo brakować będzie wszystkiego, a krew będzie się lała strumieniami. Mama jest jedyną w domu, która nic nie wie o powstaniu. Po co ją martwić? Jest taka nerwowa. Na pewno by ich odwodziła od tego pomysłu. Nie dlatego, że nie była patriotką. Bo była i owszem, ale za nic na świecie nikogo ze swoich najbliższych stracić nie chciała. Zbyt dobrze pamiętała, choć była dzieckiem, co się działo w osiemnastym roku. 

Krysia wyszła po trzeciej. Oficjalnie na spotkanie z Zosią. W sumie nawet była to prawda. Zośka szła do powstania razem z nią. Też jako sanitariuszka. Miały iść niby nad Wisłę i tu znów czujne oko mamy kazało córce zmieniać buty. Bo Krysia chciała w sandałkach. Było przecież tak gorąco. Ale mama zarządziła te skórzane trzewiki. Wygodne i na kamienie lepsze. Krysia jak i brat też będzie jej wdzięczna za tę troskę, choć w pierwszej chwili złość ją ogarnęła. Ale że spieszyła się na zbiórkę to kłócić się nie chciała i szybko zdjęła sandałki. 
Potem wszystko poleciało jak burza. O piątej zaczęło się piekło, którego nikt się nie spodziewał. Tadek, tegoroczny maturzysta strzelał ze łzami w oczach do niemieckich żołnierzy. Niektórzy byli niewiele starsi od niego. Inni w wieku ojca. Nie było czasu na wyrzuty sumienia. Chwila zawahania kosztowała życie. Jerzyk, chłopak z którym się wychowywał na jednym podwórku, zbyt wolno zmieniał amunicję i nie zdążył. Kula trafiła w szyję. Tadek zobaczył strach w oczach przyjaciela. Widział to tego dnia i w kolejnych jeszcze wiele razy. Każda kula, każdy granat, który nie trafił w niego, mógł być mu przeznaczony. Miał po prostu szczęście. I sprawność. Zawsze był szybki i zwinny. Trochę za chudy. Tylko dzięki temu przeżył, bo był lekki i miał kondycję. Trafiony w ramię mógł iść, a że ważył niewiele to nietrudno było go prowadzić w kanałach, gdy opadał z sił. Strzelał wiele razy. To już nie była zabawa. Albo i była, tylko że na śmierć i życie. Raz, dwa, trzy. Przeżyjesz ty. 
Krysia dzięki butom była w stanie pomagać rannym dostać się do punktu sanitarnego. Przeszła wcześniej szkolenie, nie miała czasu na strach. Ręce były pełne roboty. Mnóstwo rannych, krwi, bólu, brudu, zapachu popalonych ciał. Zapomniała o głodzie i pragnieniu. Adrenalina tańczyła w żyłach. Kryśka ocierała pot z czoła, odrzucała warkocze na plecy i pomagała jak umiała. Dziewczyny w sandałkach miały poranione stopy, krew z nich ciekła ciurkiem. Cienkie sukienki całe brudne i poplamione nie przypominały dawnych siebie. Gdyby matki zobaczyły własne córki, płakałyby z przerażenia. Tak jak i same dziewczyny widząc koszmar powstania. Krysia pierwszy raz łkała do utraty tchu, gdy w ramionach trzymała Zośkę. Swoją Zośkę, z którą razem miała iść na studia, planowała przyszłość po wojnie, gdy obie znajdą sobie mężów, porodzą dzieci i będą dla siebie jak siostry. Pierwszy sierpnia 44 położył kres tej przyjaźni. Zosia umierała ciężko ranna w ramionach najlepszej przyjaciółki i prosiła, by ta walczyła dalej. Krysia poszła za kotarę, popłakała się. Wnętrze całe ją paliło. A gdy rannych przybywało poszła do przyjaciółki, nakryła ją i nadal całą noc opatrywała tych, którzy zdrowie poświęcili ojczyźnie. Płakała widząc małe dzieci. Dziesięcioletnich łączników, jedenastoletnie sanitariuszki. Poranione drobne ciałka, ale zacięte spojrzenia, bo przecież walczyć trzeba do ostatniej krwi. 

Krysię w kanałach uratowały buty. Solidne, skórzane, choć mokre chroniły stopy. Może dzięki temu wycieńczona była nadal w stanie iść. Brat też. Prowadzony przez Andrzeja, kompana od walki. Ich matka miała szczęście. Rodzeństwo przeżyło. Ramię Tadka goiło się kilka tygodni, ale było to niczym w porównaniu z ranami serca, jakie ponieśli powstańcy. W jedną noc i potem każdego kolejnego dnia zdawali najtrudniejszy egzamin w życiu. Poświęcili marzenia, pożegnali przyjaciół i pierwsze miłości, które ginęły obok, bo zabrakło im szczęścia. Poczuli co to zwierzęcy strach i głód. Widzieli śmierć czyhającą na każdym kroku. Radość mieszaną z desperacją. W powstaniu zostawili cząstkę siebie. Choć przegrani, to z dumą i honorem patrzyli w swoje odbicia w lustrze, wierząc, że ich ofiara nie została poniesiona na marne.

A teraz wyobraź sobie Kristinę.
Ma dwadzieścia lat. Studiuje psychologię na uniwersytecie w Kijowie. Dobrze sobie radzi. Mówią, że będzie świetnym psychologiem, jest empatyczna, twarda. 
Ma duże niebieskie oczy i długie włosy, które zawsze nosi rozpuszczone. Smukła, lubi biegać, ma świetną kondycję. Jest lubiana, komunikatywna, ma powodzenie, ale wzdycha do jednego chłopaka, czekając aż on ją zauważy. 
Rano we czwartek dwudziestego czwartego budzą ją dziwne odgłosy. Najpierw nie wierzy własnym uszom, potem już wie, że to strzały, że ktoś ich atakuje. Na klatce sąsiedzi wciąż mówią, że to Rosja po nich idzie, że chce ich wchłonąć jak Krym. Nikt nie wie co robić, czy uciekać czy zostać w mieszkaniu. Kristina zostaje. Z rodzicami i bratem. Do metra pójdą za kilkadziesiąt godzin. Artem, rok starszy od niej, student medycyny pójdzie walczyć, pożegna płaczącą matkę i ojca dumnie przygryzającego wargi. Ten pewnie sam by poszedł, ale jest po zawale i fizycznie nie dałby rady. Jest psychologiem, jego obecność w metrze, głęboko pod ziemią da ukojenie wielu ludziom. 
Kristina mając czynną komórkę zgaduje się z dziewczynami z roku, decydują się iść w bój. Młode, zdrowe, szybkie, wysportowane. Mama znów płacze, tata ponownie gryzie wargi, ale nie mówi nic. Ktoś musi iść bronić ojczyzny. Dziewczyna zaplata włosy w warkocz, by jej nie przeszkadzały, zgłasza się do obrony stolicy. Ktoś w metrze zamienia się z nią na buty, inni dają cieplejsze ubranie. Ktoś błogosławi ją i jej koleżankę. Dziewczyny idą. Chcą walczyć, dołączają do nich młodzi mężczyźni. Zaciągną się, przejdą szybkie szkolenie i pójdą w bój. Być może stracą życie. A może właśnie bronią ojczyzny przed brutalnym najeźdźcom. Tu już nie ma młodych, starych, dziewczyn, chłopaków, biednych i bogatych. Wszyscy w tej walce są równi, mają jeden cel.  
Nie warto polec? A może takie było ich przeznaczenie, by swoje życie oddać dla przyszłych pokoleń i dać im przykład prawdziwego patriotyzmu w praktyce, a nie tylko w słowach?

KOMPLEMENT

  - Ładna sukienka. - No coś ty, stara. - Ślicznie dziś wyglądasz. - Nie przesadzaj. - Do twarzy ci w tych okularach. - E tam. Zwykłe oksy. ...