ZROBIONA


Zrobiona 

Muszę to zrobić! Po prostu muszę! - powiedziała Paulina patrząc na mnie tymi wielkimi brązowymi oczami. Wiem. Od zawsze wiem, że nienawidzi swojego nosa. Już w piaskownicy dzieciaki się z niej śmiały i nazywały Nochalem. Jak jechała z rodzicami na wakacje to złośliwie się pytali czy jedzie na Nosal. 
Pauliny nos faktycznie był sporawy. Rzucał się w oczy. Paulina była przez to charakterystyczna i niestety nieszczęśliwa. Wiele razy płakała mi w rękaw. W podstawówce to był problem. Wszyscy się z niej śmiali, dokuczali, a jak dobrze napisała klasówkę, z przekąsem pytali, czy to w nosie ukryła ściągę. Na balu klas ósmych żaden chłopak nie chciał z nią tańczyć poloneza. Zatańczyłyśmy więc razem. Jak siostry. Poznałyśmy się w przedszkolu, mieszkałyśmy obok siebie, każdą wolną chwilę spędzałyśmy we dwie. Mi jej nos absolutnie nie przeszkadzał. Był jej częścią. Wyjątkową. Ja go nie widziałam.

W liceum Paulina nabrała dystansu do swojego nosa. Tak mi się zdawało przynajmniej. Była dumna, pewna siebie. Znów pierwsza lokata w klasie. Ubrana inaczej niż my wszystkie. Z ciętym językiem. Na temat swojego nosa też żartowała. Jak ktoś pytał, czy ma jakieś kompleksy mówiła, że jest szczęściarą, bo ma tylko jeden i tak duży, że przykrywa wszystkie inne. I nie ma wtedy sensu się tamtymi przejmować. Śmiałam się zawsze i myślałam sobie, że ma dziewczyna dobre podejście. Z nosa uczyniła atut. Długo nie miała chłopaka. Była niedostępna. A ja byłam przekonana, że płeć męską uważała za zbyt dziecinną w tym wieku. Prawdy dowiedziałam się później. O wiele później, gdy jako młode i dorosłe kobiety urządzałyśmy nasze sąsiadujące ze sobą mieszkania. Dzieci jeszcze nie było. Nasi mężowie robili coś w jednym mieszkaniu, a my w drugim popijając wino. To wtedy Paulina powiedziała, że się nienawidzi, że ten nos nie pozwala jej normalnie funkcjonować, że myśli o nim codziennie kilkadziesiąt razy, że nie lubi poznawać nowych ludzi, bo wie, co myślą, kiedy widzą ją pierwszy raz. "Ale nos. Ma dziewczyna pecha." Nawet nie próbowałam jej po raz milionowy mówić, że jest świetna, że ten nos ją określa i sprawia, że jest wyjątkowa. Że ma przecież męża. Zresztą dlaczego miałaby nie mieć? Ma po prostu duży nos. To wszystko. Nie wszystko jednak. Paulina nawet kochać się nie chciała przy zapalonym świetle, bojąc się że ten nos będzie widoczny. Myślałam, że tak myślą dziewczyny z małym biustem czy dużym brzuchem, ale z nosem? 
Paulina nie lubi też chodzić do fryzjera. Nosi faktycznie taką fryzurę, która zakrywa profil. Nawet do ślubu w niej szła, a wiem, że marzyła o koku. O męża była zazdrosna. Wiedziała dokładnie, która jego koleżanka jaki ma nos. Znała wszystkie nosy w okolicy. Tym określała ludzi i mierzyła ich atrakcyjność. 
Muszę to zrobić! Po prostu muszę. - powiedziała Paulina patrząc na mnie tymi wielkimi brązowymi oczami.

Po roku od naszej rozmowy siedzimy znów w salonie. Pijemy herbatę, bo ja jestem matką karmiącą, a Paulina nie lubi pić sama. I właśnie mi oznajmia, zupełnie na trzeźwo, że idzie pod nóż. Dobrowolnie. No nie wierzę! Pociąć się, żeby mieć mniejszy nos?! No pogrzało ją!!! Równo, zdrowo i mocno! I na nic moje argumenty, że to operacja, że ryzyko, że oszpecić mogą, że może lepiej niech do psychologa idzie i nad pewnością siebie popracuje. No ja pierdzielę!!! Decyzja podjęta. Robi operację. Przemyślała to.

Noc przez nią nie spałam. Szukałam po necie alternatywnych rozwiązań. Terapie, makijaże, fryzury. Wysłałam jej rano z milion linków i próśb, by tego nie robiła. Bo przecież jest piękna bez operacji. 

Kochana, potrzebuję Twojego wsparcia na sali operacyjnej i po zabiegu, gdy będę miała tampony w nosie. Od lat Twoja terapia nie działa. Żadna nie działa. Wyśpij się dziś, nie szukaj nic po nocach. Potrzebuję Cię za cztery tygodnie. 

Znów nie spałam całą noc. Tym razem po prostu myślałam. Chciałam zrozumieć, czemu Paulina chce to zrobić. Nad ranem dopiero doszłam do wniosku, że jeśli moja przyjaciółka potrzebuje pomocy to powinnam jej pomóc. Nie pytając o nic. Nie rzucając utartymi frazesami. Przecież nie jest głupia. Nie poszła do jakiegoś rzeźnika tylko do renomowanej kliniki medycyny estetycznej. Ma świetne opinie, przejrzałam. A Paulina wykona komplet badań, żeby być pewną, że może się poddać operacji. I skoro mnie potrzebuje to przy niej będę, posikana ze strachu, ale będę. 

I byłam. Na badaniach i konsultacji z anestozjologiem. Zawiozłam ją do kliniki o 8 rano. Czekałam jak ją operowali. Byłam na sali, gdy przywieziono ją po zabiegu z zabandażowanym nosem. Miała świetną opiekę. Nie bolało jej, z oddychaniem owszem nie było najłatwiej, bo setony musiały być w nosie przez ileś godzin. Ale była dzielna i pewna swego. Salę dzieliła z dziewczyną, która robiła sobie cycki. Wyraziła zgodę na moją obecność. Gadałyśmy kilka godzin. Obie miały wspólny cel. Marzyły o operacji, bo żadne inne sposoby nie pomogły. Decyzję podjęły świadomie, nie z dnia na dzień. To w nich dojrzewało latami. Gośka z miseczki A (a raczej z tego, co pozostało z niej po wykarmieniu dwójki dzieci) wskoczyła na duże C. I wcale nie miała balonów. Ot ładny, pełny biust. Po operacji miała na sobie specjalistyczny stanik i jedną warstwę bandażu. 
Paulina trochę dłużej czekała na wynik operacji. Nos był spuchnięty, siny. Trzeba było czasu. Wzięła zwolnienie i w zaciszu domowym dochodziła do siebie. Razem z Gośką. Zakumplowały się w tej swojej niedoli. Cieszyły się jak dzieci. Ja je wspierałam i woziłam na wizyty kontrolne. 

Po sześciu tygodniach byłyśmy gotowe na wyjście do klubu. Gośka jeszcze nie wróciła do pełnej sprawności. Nie mogła intensywnie ćwiczyć ani dźwigać. Nosiła pooperacyjny biustonosz, więc nie szalała z dekoltem. Ale siedziała wyluzowana, wiedząc, że to biust wypełnia stanik, a nie push up. Paulina natomiast prosta i dumna prezentowała nowy, zgrabny, nieduży nos. Emanowała z niej jakaś siła. Wewnętrzna. Niby to tylko nos, ale Paulina była jak nowa. Bardzo szybko zaszła w ciążę. Podkreślała, że jej życie intymne znacznie się poprawiło, bo uwierzyła w siebie. Przestała narzekać na pracę, zmieniła podejście do ludzi. Jak to określiła "przestała ich karać za swoją złość do losu za ten nos". Operacją naprawiła urodę i nie tylko. Przede wszystkim głowę i sposób postrzegania własnej osoby. Choć mocno jej odradzałam, dziś każdego 20. dnia miesiąca świętuję z nią i Gośką ich nowe narodziny. Są radosne, szczęśliwe, pewne siebie. Bałam się, że będą chciały jeszcze coś w sobie poprawiać. Gośka się śmieje, że dwa cycki to dwie zmiany i wystarczy. I że teraz jest przecież idealna. Paulina ripostuje, że jej nos przebiłby te pryszcze, a obecnie nie ma nic przeciwko temu, że nie rzuca się w oczy. W końcu widać mój biust - mówi z szerokim uśmiechem - bo wcześniej nos go zasłaniał. Mogłabym stać bez stanika, a i tak nikt by tych cycków nie zauważył. 
O to jak u mnie! - śmieje się Gośka. A ja z nimi. 

Paulina mówi na siebie "Zrobiona". Ja myślę, że może i ma rację. W jakimś sensie chyba jest. Zrobiła się szczęśliwsza, pewniejsza siebie, doskonalsza i w końcu spokojna. Zrobiona dla siebie. Tylko i wyłącznie.

Podoba Ci się mój post?
Udostępnij go!
Obserwuj moją stronę Poli Ann
Wiem, że się spodoba:)
image on Pixabay

Komentarze

Popularne posty