RÓŻOWE OKULARY

Image by free stock photos from www.picjumbo.com from Pixabay


Mówią, że aby być szczęśliwym należy nosić różowe okulary. Lubię je. Codziennie je zakładam. Nie dość, że pasują mi do torebki to jeszcze sprawiają, że wszystko nabiera koloru. Jest zanurzone w delikatnej poświacie. Rzeczywistość czasem mi je strąca. Nagle, gwałtownie, bez zapowiedzi, gdy akurat widziałam piękne pole słoneczników. Ależ mnie to irytuje i niepokoi. Jeszcze do niedawna nerwowo szukałam tych okularów. Nie chciałam widzieć prawdziwego świata. Szybko podnosiłam je, jeśli upadły blisko mnie lub cała roztrzęsiona rozpaczliwie ich wszędzie wypatrywałam. Wydawało mi się, że nie będę mogła bez nich żyć. Były jak nałóg. 
Los ponownie mnie zaskoczył. Zdjął mi je, kiedy znów zapatrzona w piękny obrazek niczego nie widziałam. Tym razem byłam twarda. Postanowiłam ich nie szukać. Było trudno. Świat poraził mnie intensywnością barw dotąd mi nieznanych. Okazało się, że nawet szarość ma kilkadziesiąt odcieni i wcale nie jest nudna. Rozglądam się zatem po tym prawdziwym świecie. Niedoskonałym, bez filtrów i upiększeń. Ma rysy, załamania, bruzdy, plamy. Nie zawsze patrzę nań z zachwytem. Ale od niedawna z zainteresowaniem chłonę to, co ma mi do przekazania, by u kresu mojej drogi powiedzieć sobie, że byłam dzielna, twarda i nie poszłam na łatwiznę, nie zobaczywszy, czym to życie naprawdę jest.


NIEDOBRANY

Image by aliceabc0 from Pixabay 
Mój Drogi Niedobrany,

To oczywiste, że nie powinniśmy być razem. To jak wygrana w totolotka, że nasze drogi przecięły się na dłużej i razem płynęły wspólną nitką. Można by zrobić o nas niezły serial, bo nasza miłość była sumą przypadków. Nawet poznać się nie powinniśmy, przecież ja nie lubię piwa i nie chodzę do takich knajp. A jednak poszłam, wyciągnięta na siłę, ku Tobie, choć jeszcze nieświadoma tego, co się stanie. Ja w sukience i szpilkach, niepasująca do niczego. I Ty, duży, barczysty, z zupełnie innego świata, o powolnych ruchach na dodatek bezczelnie pytający, czy dam Ci mój telefon. Moja riposta, że telefonu nikomu nie oddam, rozbawiła Cię do łez. A fakt, że odwróciłam się na pięcie i odeszłam, tylko zmotywował Cię do działania. Nie miałam fejsa, musiałeś się natrudzić, by zdobyć o mnie informacje. I zdobyłeś. Pierwszy raz postanowiłeś dokonać niemożliwego i poderwać niedostępną, która Ci odmówiła. Ale byłeś wytrwały, nienachalny, spokojny, trochę flegmatyczny. Inny niż ja. Wizualnie, charakterologicznie i hobbystycznie. 
Ja drobna, filigranowa, 45 kg, z prostymi włosami do pasa. Ty wysoki, nieco misiowaty, zgolony na łyso, bo niecierpiący swoich loków. Ja szybka, głośna, przebojowa, roztrzepana i cholernie niestabilna emocjonalnie. Ty cichy, skryty, małomówny, nieśmiały i poważny. Wszystko nas różniło i to ja powiedziałam Ci na pierwszym spotkaniu, że jest między nami przepaść nie do przeskoczenia. Powiedziałeś, że ją przeskoczysz i będziesz skakał do mojego świata tyle razy, ile Ci pozwolę. Musiałam zripostować, że na skoczka jesteś za gruby i za wolny. Śmiałeś się tylko. Może na początku byłam wyzwaniem. A może pokochałeś mnie od razu, choć byłam taka inna. Jadłam zdrowo, vege. Ty typowy mięsożerca lubiący piwo. Ja nakręcona na sport, Ty na wysiłek na kanapie, jakim było szukanie filmów na Netflixie. Ja artystka, pracująca w domu jak chcę i kiedy chcę. Ty korposzczur z życiem wyprasowanym w kancik. Ja zapominająca o rachunkach, Ty liczący w pamięci skomplikowane działania. Wszyscy się zdziwili, że się spotykamy. Jak puzzle z dwóch innych układanek, które jakimś cudem jedną stroną pasują do siebie tworząc barwny obrazek. Ja byłam Twoim motorem, Ty moim hamulcem. Ja emocją, Ty rozsądkiem. Ja okruchem, Ty skałą. Ja dźwiękiem, Ty ciszą. Aż w końcu ja zdrowiem, Ty chorobą. Nie pasowaliśmy do siebie w każdym milimetrze naszych ciał. Różne temperamenty, światopoglądy, zainteresowania, wygląd. Znak równości był tylko między tym, co dyktowało nam serce. 
Dziękuję Ci Mój Ty Niedobrany za każdy uśmiech, dotyk, słowo i spojrzenie. Za wspólne momenty naszego docierania. Za karteczki pochowane po kątach, bym poradziła sobie z życiem, gdy już będziesz po drugiej stronie. Obiecałeś, że poczekasz tam na mnie, a znajdę Cię idąc w przeciwną stronę niż normalnie bym poszła. I tak zrobię. Przecież tylko w ten sposób było dane mi Cię poznać i pokochać za to nasze dobrane niedobranie.


SZUFLADA




Złożyłam Cię w kosteczkę i schowałam do szuflady. Tej najniższej, która tak ciężko chodzi i się zacina. Rzadko ją otwieram. Przygładziłam brzegi i odłożyłam Cię delikatnie. 

Jako dziecko trzymałam tam swoje skarby - koralik, muszelkę, historyjki z gumy Donald i kosmyki moich włosów, które obcięłam przez przypadek.

Jako młoda kobieta - nasze skarby. Bilety do kina, kilka pocztówek od Ciebie, paragon za Twój pierwszy urodzinowy prezent, Twoje zdjęcie z legitymacji i opakowanie po czekoladzie, tej z okienkiem, którą po kryjomu wrzucałeś mi do plecaka.

Niech to będzie zatem Twoja szuflada. Zasunę ją i tam zamknę wszystkie nasze wspomnienia. Będą bezpieczne. Tak blisko i daleko zarazem. Potem wstanę. Rozejrzę się po pokoju. Otworzę szafę. Założę nową sukienkę i w niej zacznę nowe życie, którego już nigdy nigdzie nie będę musiała chować. 

Image on Pixabay

KAWAŁKI


Wstałam dziś z podłogi. Pozbierałam kawałki, na jakie się rozsypałam. Ułożyłam z nich nową siebie. Bolało chyba nawet bardziej niż samo rozsypanie. Mimo to składałam siebie kawałek po kawałku. Powoli, z rozmysłem, zagryzając wargi czasem aż do krwi. łzy ciekły ciurkiem, ale ja uparcie dokładałam brakujące części, na nowo. Widzę się teraz w lustrze. Niby taka sama, a jednak zupełnie nowa. Posklejana, poraniona, pokłuta, z bliznami, ale nadal piękna. Bardziej interesująca. Wartościowa. Nasączona życiem. Nowa stara ja. Odrodzona, po każdej porażce, rozczarowaniu czy ciosie wycieram łzy, zakładam uśmiech, i wstaję z tej cholernej podłogi. Powoli i z bólem. Nowe rany krwawią, stare się już zabliźniły. To ta silniejsza ja. Walczę więc dalej, nie poddaję się, przewracam się, zagryzam zęby i próbuję. Zbieram to, co się ze mnie rozsypało. I podnoszę się, na ile mogę. Czasem na milimetr, na sekundę. Nie zawsze zwyciężam. Za nudno by było. Musi być jakieś urozmaicenie. Z czarnej dziury nie wychodzi się ot tak. Z podłogi tak łatwo się nie wstaje. Z dna do powierzchni też jest kawał drogi. Najważniejsze, że ta droga jest. Jakikolwiek cel, by znaleźć w sobie resztki siły, spróbować się posklejać, spojrzeć przed siebie, wykonać jakikolwiek ruch i nie patrzeć już tylko krwawiące rany, lecz na mocne,  twarde blizny, które świadczą o Twojej sile. 

Podoba Ci się mój post?
Udostępnij go!
Obserwuj moją stronę Poli Ann

image on Pixabay

MASKA



Codziennie zakłada maskę. Nigdy nie jest sobą. Masek ma wiele. Łagodną, surową, przełomową, przyjemną, wściekłą, zamyśloną, upartą, zadowoloną, wkurzoną, zabawną, tajemniczą, przerażającą i niespokojną. Łatwiej w niej żyć, nie dopuszczając nikogo do siebie, siebie nie pokazując i grając codziennie inną rolę. Ale jest już tym zmęczona. Wyeksploatowana wewnętrzne. Każdego dnia inny teatr, inna maska i feeria emocji. I skupienie maksymalne, by nie zapomnieć roli. 

Wieczorem przygląda się sobie. Jest delikatna, może mdła. Boi się, że będzie nudna. Nie wie jeszcze, że bez maski, tak niedoskonała, po prostu zachwyca. Jeszcze trochę i może się odważy. Stawi czoła życiu bez maski. I dopiero wtedy poczuje się sobą, wolna i piękna.

Image by AkexKlen on Pixabay 

DEMAKIJAŻ


Urządzam moją głowę na nowo.
Pozbywam się negatywnych myśli, które leżały w kącie i nie dawały mi żyć. Były takie zakurzone, szare, z rysami.
Wyrzucam smutek zaplątany w pajęczynę. Wraz ze złością, która zdążyła już sczernieć.
Ścieram zardzewiałe łzy i pożółkły gniew. 
Wpuszczam dużo światła.
Zrobiłam właśnie świeże uśmiechy i postawiłam je na środku.
Pachnącą radość rozpyliłam w każdym kącie, a błyszczącą wiarę w siebie rozłożyłam na całej podłodze. 
Moja nowa głowa lśni czystością. Chyba się tu rozgoszczę:)

BĄDŹ SWOIM PRZYJACIELEM




Nie jesteś sam(a), wiesz?
Masz siebie, a to już naprawdę dużo.
Przecież jesteś taką wyjątkową osobą.
Masz inne zdanie?
Och, bzdury pleciesz. 
Może masz trudny charakter.
A któż go nie ma?
No właśnie.
Najważniejsze, że o tym wiesz, więc pomyśl w końcu: "Fajny ze mnie człowiek".
Mam siebie.
Nawet gdy wszyscy mnie opuścili, zapadli się pod ziemię czy odwrócili plecami masz siebie. 
Bo nikt tak Ciebie nie ma jak Ty sam(a).
Dbaj o siebie, wspieraj, rozwijaj, dbaj o ciało i głowę, sprawiaj sobie przyjemności. To z sobą musisz przecież wytrzymać każdego dnia, a to nie takie łatwe, nie?
Polub siebie, pokochaj, zaakceptuj.
Nie ma drugiej takiej osoby jak Ty.
Nie ma, mówię Ci, serio.
Jesteś edycja limitowaną.
Nie lekceważ siebie, nie pomijaj, nie każ. Słuchaj uważnie. 

Bądź po prostu swoim najlepszym przyjacielem!
Wtedy dopiero się nadajesz, by iść do ludzi i przyjaźnić się z nimi:)

Podoba Ci się mój tekst?
Udostępnij go.
Na pewno znasz kogoś, kto powinien go przeczytać.
Czytaj mój blog.

Bądź ze mną każdego dnia.
Ja juz na pewno coś napiszę:)


Image on Pixabay

KORONA



Image by jbundgaa on Pixabay


Usłyszałam ostatnio piękne zdanie. 

"Kobieta powinna innej kobiecie poprawić koronę, nie mówiąc światu, że się osunęła." 

Wbiło mnie w fotel to stwierdzenie, treściwe i proste zarazem. Bo przecież jakie to częste, gdy się na głos komentuje, że oto którejś z nas ta korona się osunęła. O tak,  my kobiety to uwielbiamy. A niektóre z nas nawet odczuwają dziką rozkosz patrząc na to i nie komentując tego ani słowem, bo przecież jesteśmy wtedy atrakcyjniejsze niż tamte z takim prostym diademem na głowie. Idealne, nieskazitelne. Wspaniałe uczucie!
Jakie to przyjemne czuć się lepiej czyimś kosztem, nie? Być wyżej, patrzeć z góry na taką krzywą sierotkę. Cieszyć się jej zachwianiem i niepowodzeniem, i delektować się swoją wyższością. To jest dopiero moc!! A jeśli by ta korona jeszcze tej innej spadła,  z hukiem najlepiej, o rety, jak wiele z nas by się ucieszyło, klasnęło z tej radości w ręce i odtańczyło dziki taniec. To byłaby moc do kwadratu!

A jakie to niskie, wiecie? Mój Boże, jakie to słabe i okrutne tak dowartościowywać się czyimś nieszczęściem, skazą, chwilowym potknięciem czy mocniejszym upadkiem. Ładować sobie  energię  czyimś kosztem. Upajać się czyimiś łzami, smutkiem i bólem. 

Nie lepiej zacząć dzień od solidarności, takiej niczym niezmąconej? Od wysłania uśmiechu, powiedzenia szczerego komplementu (to nie oksymoron!!!), dania kopa w dupę na szczęście?

Wiecie jaka to satysfakcja wypiąć pierś do przodu, wyprostować plecy i ruszyć do dzieła? Z tą koroną na głowie, w szpilkach i czerwoną pomadką na ustach? Z uśmiechem i czystą intencją?

Dziewczyny, wspierajmy się wzajemnie, poprawmy sobie i innym babkom te pieprzone  korony. Dyskretnie, po cichu, odkładając zawiść na bok. Po co pluć jadem i zionąć złością, kiedy można tak po prostu być dla siebie oparciem i dzielić się kobiecą siłą?

Niech niepowtarzalny blask bije z każdej z nas. Przecież każda z nas jest wyjątkowa! KAŻDA !


WALIZKA DOŚWIADCZEŃ


Image on Pixabay



Mój bagaż, już nie taki lekki noszę ze sobą całe życie. Każdego dnia coś dokładam. Uśmiechy, łzy, rany, smutki, radości i gniew. Bałagan się robi. Więc otwieram tę walizę i równiutko układam wszystkie moje doświadczenia. Każde ma oddzielną przegródkę. Sporo tego. Pod spód kładę łzy, żale, smutki i złości. Na wierzch uśmiechy, chwile szczęścia i piękne wspomnienia. Będę na nie patrzeć, kiedy trzeba będzie dołożyć bagażu. Przykryją to, o czym chcę zapomnieć. Będę zawsze je widzieć otwierając i zamykając walizę, aż nauczę się ich na pamięć. Nawet gdy zamknę oczy, spostrzegę równiutko ułożone najpiękniejsze momenty. Z takim bagażem będzie łatwiej iść przez życie! Szczęśliwej podróży Kochani!


SIŁOWNIA ŻYCIA

Image by Hipravo on Pixabay
Siłownia życia 

Chodzę na siłownię. Codziennie siłuję się z życiem. Biegnę po szczęście na bieżni. Złość wypacam na ławeczce, rękawicami boksuję los, czasem mu oddaję, czasem dostanę lewy sierpowy aż lecą łzy. Ćwiczę hantlami, by mieć siłę unieść moje doświadczenia. Na rowerku walczę z czasem, który wciąż próbuję dogonić. Na piłce trenuję tyłek, bo serce mam przecież takie miękkie, więc niech chociaż ten tyłek będzie twardy, gdy z naiwności będę spadać na rozczarowanie. Zagryzam zęby i robię plank, by wzmocnić całą siebie. Wytrzymuję coraz dłużej to życie.
Nie ma karnetów na tę siłownię. Ani dnia wolnego. Ćwiczę każdego dnia. Wszędzie, o każdej porze. Jestem nieźle wytrenowana. Charakter nieźle wyrzeźbiony, gotowy na zwycięstwa i ciosy, przygotowany na porażki i wygrane.
Paradoksalnie im jestem starsza, tym mam lepszą kondycję.
Łatwo nie jest. Jest pot, krew i łzy. Ale za to jakie ćwiczenia! Życie jest jest najlepszym trenerem.

SZCZĘŚCIE

Image by abigail2resident from Pixabay

Zastanawiała się, co zrobi jak do jej drzwi zapuka Szczęście. Przecież ono nie wejdzie do jej życia teraz z buta, brutalnie i gwałtownie, jak to zrobiło wtedy, gdy mieli po dwadzieścia lat, i zakochali się w sobie po raz pierwszy. Rety, jako mocno go pokochała, ko sam paznokcie i końcówki rzęs. Każdą komórką ciała, za wszystko, mimo wszystko i wbrew wszystkiemu. Wtedy Szczęście rozsiadło się wygodnie. W sumie to panoszyło się w ich życiu zadzierając nosa, przeganiając Spokój i Bezpieczeństwo. Była szczęśliwa jak diabli. Kochała na zabój, całą sobą. Uczyli się razem tej miłości. Nierozważnie i po omacku. Chcieli tyle, a nie umieli. Kłócili się głośno, z całych sił, z piorunami w oczach, zrywając za każdym razem. Każda kłótnia miała być tą ostatnią. Nie była. Godzili się  głośniej, z żarem w oczach spalając się tym ogniu. Ich Szczęście utkane było ze świeżego uczucia, niepewności co do jutra i młodzieńczej niedojrzałości. Nie przetrwali, rozbili się na jakimś zakręcie. To Szczęście tak szybko jak się pojawiło, tak gwałtownie uciekło z jej życia, pozostawiając po sobie wyrwę. Wyrwę tak głęboką, że nie była pewno czy ktokolwiek ją zakryje. Były łzy, ciurkiem cieknące po twarzy. Był płacz, tak głośny, że tylko szum lecącej wody mógł go zagłuszyć. Był ból, którego nic nie koiło. 

W końcu nadszedł spokój. Powoli, delikatnie, po cichu.

Ona już na Szczęście nie czeka tak niecierpliwie. Jest starsza, spokojna, bo wie, że ono kiedyś przyjdzie. Będzie się skradać, by nikt go nie zapeszył ani nie przestraszył. Na paluszkach, cichuteńko. Może nawet nie zapuka. Wślizgnie się i rozejrzy po jej życiu. Powoli będzie roztaczać swoją aurę. Oswoi ją i zamieszka w drobiazgach. A ona będzie je odkrywać po kawałku, pomału, aż w końcu zrozumie, że Szczęście jest obok niej cały czas. Musi je tylko dostrzec. 

Podoba Ci się ten post?
Udostępnij go.
Czytaj mnie.
Warto.
Image on Pixabay

PORTERT UZALEŻNIONEJ...OD NIEGO

Image by Engin Akyurt on Pixabay 

Przyszedł mail. Od Niego. Czarny wytłuszczony temat wiadomości re: re: re:
Nie wiadomo, co krył. Mógł zawierać wszystko. Przeprosiny, pretensje, obelgi, wyznanie miłości, oświadczyny, opis dnia, plany na jutro, propozycję spotkania, zerwanie lub link do śmiesznych zdjęć na Demotywatorach. Bała się kliknąć. Czuła przypływ gorąca. Drżała. W tym mailu mogło być tyle słów gorzkich co i słodkich, a ona była już zmęczona tymi huśtawkami, i niepewnością tego, co zobaczy. Kochała bardzo, On ją też. Czuła to aż po końcówki włosów, jednak Ich relacja, tak namiętna była zarazem szalenie wyczerpująca. Istny rollercoaster. Góra, dół, góra, dół. I tak w kółko. Albo constans. Cisza nagle, bo On musi odpocząć, dusi się, ma dość odpowiedzialności za Nią i chce zastanowić się nad życiem. Tydzień, dwa potrafi się nie odzywać. Zapada się pod ziemię, by odezwać się pewnego ranka jak gdyby nigdy nic. By zaprosić na spacer czy do kina, przytulić się, całować Ją łapczywie i rysować Ich wspólną przyszłość. Opowiadać jak to będą razem na kanapie oglądać filmy, kochać się przed pracą, wspólnie gotować. Będą razem po prostu żyć na przekór wszystkim i wszystkiemu.

Kiedyś maile od niego otwierała z rumieńcami na polikach. To od nich wszystko się zaczęło. Najpierw służbowo. Per Pani i Pan, choć on nalegał, by mówiła mu na ty, bo przecież był młodszy o dziesięć lat. Do tego wolny, skryty, trochę tajemniczy i taki niedostępny. Męski, z lekkim zarostem i lodowatym spojrzeniem, które tylko Ona umiała roztapiać.
Ona, na szczęście nie jego przełożona, w trakcie rozstania, w pracy wesoła, energiczna i do bólu profesjonalna. W życiu trochę smutna, na zakręcie, zraniona i spragniona miłości. 
Romans w pracy wykluczyła od razu. No bo jak? To wbrew jej zasadom. Regułom w ogólne. Maile z Nim służbowe, z czasem trochę prywaty, jakieś luźne rozmowy w kuchni. Szło powoli. Relacja kumpelska, potem przyjacielska. Nawet na imprezach integracyjnych było poprawnie. Płynnie przeszli na tematy osobiste. Mail za mailem, mail za mailem. Rozmowy po pracy. Spacery po kryjomu, by nikt ich nie zobaczył. Sms za smsem. Był młody. Tłumaczyła sobie i Jemu milion razy, że to nie ma szans, że jest starsza, że ją rzuci i znów łzy poleją się ciurkiem. On tłumaczył, że jest piękna, zasługuje na miłość, że tylko oni dla siebie są ograniczeniem. Mogą odejść z pracy, wychowają jej syna, może spłodzą drugie dziecko. Śliczną dziewczynkę, podobną do niej koniecznie, bo jest piękną kobietą. 
To Ona Go uczyła kobiecego ciała, które On znał tylko pobieżnie. Tłumaczyła świat i jego absurdy, bo On był marzycielem. To On wielbił jej ciało i intelekt. I wyśmiewał męża, który Ją zostawił. Na całe szczęście, bo teraz Ona była Jego. Należała do Niego każdą cząstką, myślą, mrugnięciem powieki i oddechem. Po raz drugi pokochała całym sercem. On po raz pierwszy. Najmocniej jak można. 
Był obok, gdy Go potrzebowała. Wspierał, nosił na rękach. Sam wyznał miłość, nie czekając na Jej słowa, które nadeszły potem. I pisał. Mail za mailem, mail za mailem. Problemy? Były oczywiście. W pracy, u Niego w domu, bo ojciec był surowy. U Niej, bo synek miewał chroniczne bóle brzuszka, a i były mąż odchodząc nie zachował klasy. Życie. Szare, które sami sobie kolorowali. Potrafili rozmawiać do rana i kochać się namiętnie. Śmiać się z tego samego i jeździć na rowerze. Spacerować godzinami i jeść lody. Chodzić do kina i na pizzę. Zawsze sami, bo przecież się ukrywali. Ta różnica wieku, ta sama firma. Rozwódka i młody asystent. Ludzie mieliby o czym plotkować. Czasem się kłócili, by potem przepraszać się gorąco. Było dobrze. 

Pierwszy dziwny mail przyszedł w niedzielę wieczorem, choć przed chwilą się widzieli i kochali u Niej na kanapie. On potrzebuje czasu do zastanowienia. Chce wszystko przemyśleć. Bierze urlop. Znika. Ona ufa, że to chwilowa niedojrzałość. On wraca po tygodniu mówiąc, że w dupie ma konwenanse, że jest starsza i że będą gadać. Ma ochotę stanąć na rynku i krzyczeć, że ją kocha. 
Wszystko wraca do normy. Ona czuje się bezpiecznie.

Za jakiś czas sms w ciągu dnia, że przemyślał i nie chce brać za nią odpowiedzialności. Poczuła ucisk w dołku. Jak to? Tyle miesięcy razem, rozmów, Jego deklaracji. Zdenerwowana napisała, żeby się określił, bo zabawa w chowanego jej nie bawi. Sms za smsem. Na ekranie słowa ostre jak brzytwa. Pokłócili się. Zamilkł. Ona cała się trzęsła, ale zagryzła zęby i wytrzymała. Nie odezwała się, choć nocami nie zmrużyła oka. Pojawił się po tygodniu. Chciał z nią być, bo kocha i nie potrafi bez niej. Tego wieczora wysłał długiego maila. Pełnego emocji, z jakimi się zmagał. Uległa i dała szansę, choć już nie taka spokojna. 

Swoje odejścia miewał raz na miesiąc, może dwa. Czasem milczał, czasem pisał długie maile pełne wyrzutów, oskarżeń. Poddawał wątpliwość jej uczucia, stawiał warunki. Zaczął dominować, a Ona zakochana, co z tego, że dorosła i wykształcona, tańczyła do melodii, jaką akurat jej zagra. Wiele razy traciła rytm, potykała się o własne nogi, chcąc nadążyć. Czasem płakała z bezsilności. Pisała, że odejdzie, że ma dość. A wtedy On wyrastał spod ziemi i zasypywał ją pocałunkami. Znów czuła ten spokój, którego tak cholernie jej brakowało. Traciła go, gdy On znikał, stroił fochy, zmieniał decyzje, odwoływał spotkania. Bawił się nią jak szmacianą lalką. Im bardziej mu ulegała, tym mocniej rzucał nią o ściany. 

Dlatego Ona tak bardzo boi się otworzyć teraz tego maila. Znów czuje ten ucisk. Serce bije mocno, a Ona nie może się skupić. Wie, że za kilka chwil może płakać ze szczęścia lub rozpaczy w zależności od tego, co napisał. 
Dziś ma gest, prosi o spotkanie. Niedługo Dzień Kobiet. Chce z nią spędzić czas. Ona niemal skacze z radości. Uff, wszystko dobrze. Będzie dobrze. 

Na dwie godziny przed kolacją, On przez sms odwołuje spotkanie. Nie podaje przyczyny. Wysyła potem tylko maila pt. Wszystkiego najlepszego, a w treści suchy komentarz: jak w temacie, który sieka ją ma tysiące małych kawałków. 
W poniedziałek dowiaduje się, że się zwolnił. Zniknął bez słowa. Nawet z ekipą się nie pożegnał. Jej brakuje tchu. Drży. Pisze do Niego sms za smsem. Abonent niedostępny. W pracy ledwo skupiona wegetuje do końca dnia. Co chwilę zerka na telefon. Czuje się tak, jakby ktoś jej wnętrze wciągnął odkurzaczem. Ma wrażenie, że bez Niego się dusi. Że znika. Synek pyta, czy jest chora. Jest. Z miłości. Ale tego mu nie powie. Co najwyżej, że mamusię serduszko boli. Wie doskonale, że ten związek był toksyczny, intensywny. Pędzili obijając się o namiętność, zazdrość, niedojrzałość, złość, radość i niepewność. Był Jej uzależnieniem. Z nim był haj i bolesne upadki w rzeczywistość. Smutek i uśmiech. Krzyk i cisza. Sprzeczność goniła sprzeczność.

Jeszcze wiele miesięcy czuła ucisk i brak tchu. Dopiero po dwóch latach komuś o tym powiedziała. Po czterech przestała Go idealizować. Uspokoiła się. Dziś oddycha równomiernie. Czuje się bezpiecznie. Nie szuka Go nigdzie, choć wie, gdzie jest. Schowała Go głęboko i nie chce Go wyciągać. Spokój kosztował ją wiele lat. Czasem tylko On przychodzi we śnie i czeka na nią za drzwiami. A ona wciąż nie może się zdecydować, czy je otworzyć czy wyjść drugim wyjściem...

Podoba Ci się ten post?
Udostępnij go.
Niejedna uzależniona musi go przeczytać.
Czytaj mnie. Każdego dnia prezentuję teksty tylko i wyłącznie mojego autorstwa.
Obserwuj moją stronę Poli Ann

image on Pixabay


PORTERT BEZMYŚLNEJ



Portret Bezmyślnej

Siedzimy razem z Darią na kanapie. Obie w dresach, bez makijażu, z włosami w nieładzie. Przed nami różowe wino. Uwielbiamy je i się nim raczymy, gdy jesteśmy na szczycie, zakręcie lub czarnej d....
Dziś Daria wygląda na zakręt, w porywach do czarnej d... Jest zła i może trochę przygnębiona. 

Jaka jestem? - pyta tak bez wstępu jakiegoś. Prosto z mostu.

No jak to jaka? Fajna! Najfajniejsza na świecie!!! - krzyczę zgodnie z prawdą.

Znamy się tyle lat. Przyjaźnimy. Byłyśmy tyle razy na zakrętach, w czarnych d.... i na szczytach. Znamy się na wylot. 
Szczerze wal. - mówi z piorunami w oczach. Nie robią ma mnie wrażenia. Za dobrze ją znam. Jest wrażliwa, bardzo emocjonalna, ale to przyjaciel na wieki. Jak coś idzie nie tak, Daria jakby miała radar i już krąży wokół mnie. Płacze ze mną i się cieszy. Odnoszę ostatnio sporawe sukcesy w firmie. Jej mogę powiedzieć o premii. Nie będzie zawiści ani złośliwego komentarza jak to w zwyczaju ma moja własna rodzona siostra. Daria jest zupełnie inna niż ja. Może dlatego się dogadujemy.

Dużo gadasz, czasem za dużo. Ale masz serce na dłoni. Kochasz i nienawidzisz tak samo mocno, po końcówki włosów. Jesteś ambitna, za bardzo. Dumna i ... - nie mogę dokończyć, bo Daria sama to robi. Mówi powoli. Nie przerywam jej. Nie dlatego, że w zdanie wbić się nie mogę. Właśnie mogę, bo ona uważnie dobiera słowa. Daję jej czas. 

Bezmyślna. Jestem bezmyślna. Ja lub moje zachowanie. W ostatnim miesiącu usłyszałam to dokładnie 17 razy. Że jestem ładna 3, seksowna 1. Innych przymiotników nie słyszałam. 

No tak. Skończyła polonistykę. Jest redaktorem w wydawnictwie. Słowa to jej praca, pasja, życie. Ja wolę cyferki, tabelki, zestawienia. Mam ścisły umysł. Te liczby zapamiętałam. Faktycznie wynik słaby. 
1. Bezmyślnie parkuję auto. 
2. Bezmyślnie ładuję naczynia do zmywarki.
3. Bezmyślnie układam szklanki w witrynie. 
4. Bezmyślnie wyjeżdżam z garażu. Fakt, przytarłam auto, tłumaczy mnie tylko pośpiech do redakcji, bo mieliśmy audyt. To było tego dnia, gdy ładnie wyglądałam. 
5. Bezmyślnie włączam pranie. Zuzia wrzuciła między białe rzeczy swoje różowe rajstopki. No do jasnej ciasnej nie zauważyłam tego.
6. Bezmyślnie smażę naleśniki. Kurczę, nigdy nikomu nie zdarzyło się przypalić?
7. Bezmyślnie myję naczynia. W ręku pękł mi kieliszek, bo go świadomie nie włożyłam do zmywarki; krew sikała mocno, ale liczył się brudny zlew, blat i kieliszek spisany na starty. Bezmyślnie.
8. Bezmyślnie jeżdżę autem. Miałam tę stłuczkę absolutnie nie z mojej winy, byłam pewna swojej racji, wezwałam policję, która jeszcze drugiemu kierowcy wlepiła mandat. Mimo to jeżdżę bezmyślnie. 
9. Bezmyślnie...

Zapisujesz to? - zapytałam. No raczej to zapisała, ale po cholerę? Żeby się umartwiać? Przecież to jest fajna babka. W lustrze widzi ładną buzię, smukłą sylwetkę, której zazdrości jej cała redakcja. A i głowa nie jest pusta. Daria jest dobra w tym, co robi. Czasem roztrzepana, ale bezmyślna? Jakoś nie zauważyłam. 

Jak to zapamiętałaś? Tak po prostu? A te pozytywne też pamiętasz? 

Jak wszedł do kabiny, bo brałam prysznic. Wtedy powiedział, że jestem sexi. Czasami tak mówi, gdy ma ochotę na seks. 

Ładna zaś byłam, gdy miałam kolację służbową w pracy i założyłam ten garnitur w kolorze fuksji, a za kwadrans przytarłam to pieprzone auto. Kiedy przymierzałam sukienki, bo koleżanka z pracy ma wesele i chciałam ocenić, co założyć. I gdy szliśmy do znajomych, i zapytałam jak wyglądam. No ładnie - odpowiedział, choć jak wiele razy nawet nie podniósł wzroku znad ekranu telefonu. 

I tak się tym przejęłaś? - pytam ze śmiechem. Dziewczyno jesteś wyjątkowa taka, jaka jesteś. 

Ja o tym wiem. Po prostu mi przykro. Takie komentarze ranią, jeśli wypowiada je bliska ci osoba. Cały czas podlegam ocenie. W pracy, urzędzie, na ulicy. W domu chcę swojej oazy, spokoju, żeby ktoś mnie przytulił po ciężkim dniu, a nie punktował. Po to facet ma silne ramiona, bym się w nie chowała. A jak coś mi nie wychodzi, nie żeby mnie wyręczał, ale najzwyczajniej w świecie pomógł. Po prostu. Bezinteresownie. Bo jestem jego kobietą, bo jesteśmy parą i powinniśmy się wspierać. A ja mam wrażenie, że biorę udział w jakimś wyścigu i ciągle muszę udowadniać, że jestem czegoś warta. W pracy błędów popełniać nie mogę, ale w domu chcę czuć się swobodnie i nawet jak przytrę samochód to lepiej by było usłyszeć, że to tylko auto, rzecz materialna. Przecież da się naprawić. A komentarze typu, że jestem bezmyślna lub robię coś bezmyślnie, można naprawdę porzucić. Bo to mnie rani i mi uwłacza. To równoznaczne z tym, że nie myślę. Bezmyślny to taki co się nie zastanawia, synonim to głupi. Teraz rozumiesz?

Mogłam to podejrzewać, że Daria ma słownik w głowie albo to sprawdziła. Ma takie odchyły zawodowe. I pomyślałam sobie, jak wyszła do łazienki, że w sumie ona ma rację. Na początku byłam zaskoczona jej reakcją i stwierdziłam, że przesadza, ale teraz dochodzę do wniosku, że ma przecież prawo czuć tak a nie inaczej. Ja chyba też nie chciałabym słyszeć takich komentarzy od mojego męża. I nie słyszę. Owszem jak się kłócimy to wióry lecą, ale Daria się przecież nie kłóciła. To były spokojne, zimne i przemyślane (o zgrozo!) komentarze. Wypowiadane raczej w stylu: "ale kupiłem chleb", "ale dziś świeci słońce", więc "ale robisz to bezmyślnie" nie robi na wypowiadającym takie zdanie żadnego wrażenia. Ot stwierdzenie faktu jak każde inne. Szkoda, że można tym kogoś skrzywdzić. To nie są wielkie rany. To malutkie, niewidoczne draśnięcia, które pieką cholernie w najmniej spodziewanym momencie. I tkwią głęboko, choć rana zdaje się zabliźnić. 

Daria serio ma rację, że słowa mają moc. Mają i to ogromną. Można nimi wywołać wojnę, wyznać miłość, zniszczyć lub uratować komuś życie, pomóc, przeszkodzić, zmotywować lub zniechęcić. Można wszystko. I tylko od nas zależy jak ich użyjemy. Więc może lepiej nie robić tego BEZMYŚLNIE????

ZROBIONA


Zrobiona 

Muszę to zrobić! Po prostu muszę! - powiedziała Paulina patrząc na mnie tymi wielkimi brązowymi oczami. Wiem. Od zawsze wiem, że nienawidzi swojego nosa. Już w piaskownicy dzieciaki się z niej śmiały i nazywały Nochalem. Jak jechała z rodzicami na wakacje to złośliwie się pytali czy jedzie na Nosal. 
Pauliny nos faktycznie był sporawy. Rzucał się w oczy. Paulina była przez to charakterystyczna i niestety nieszczęśliwa. Wiele razy płakała mi w rękaw. W podstawówce to był problem. Wszyscy się z niej śmiali, dokuczali, a jak dobrze napisała klasówkę, z przekąsem pytali, czy to w nosie ukryła ściągę. Na balu klas ósmych żaden chłopak nie chciał z nią tańczyć poloneza. Zatańczyłyśmy więc razem. Jak siostry. Poznałyśmy się w przedszkolu, mieszkałyśmy obok siebie, każdą wolną chwilę spędzałyśmy we dwie. Mi jej nos absolutnie nie przeszkadzał. Był jej częścią. Wyjątkową. Ja go nie widziałam.

W liceum Paulina nabrała dystansu do swojego nosa. Tak mi się zdawało przynajmniej. Była dumna, pewna siebie. Znów pierwsza lokata w klasie. Ubrana inaczej niż my wszystkie. Z ciętym językiem. Na temat swojego nosa też żartowała. Jak ktoś pytał, czy ma jakieś kompleksy mówiła, że jest szczęściarą, bo ma tylko jeden i tak duży, że przykrywa wszystkie inne. I nie ma wtedy sensu się tamtymi przejmować. Śmiałam się zawsze i myślałam sobie, że ma dziewczyna dobre podejście. Z nosa uczyniła atut. Długo nie miała chłopaka. Była niedostępna. A ja byłam przekonana, że płeć męską uważała za zbyt dziecinną w tym wieku. Prawdy dowiedziałam się później. O wiele później, gdy jako młode i dorosłe kobiety urządzałyśmy nasze sąsiadujące ze sobą mieszkania. Dzieci jeszcze nie było. Nasi mężowie robili coś w jednym mieszkaniu, a my w drugim popijając wino. To wtedy Paulina powiedziała, że się nienawidzi, że ten nos nie pozwala jej normalnie funkcjonować, że myśli o nim codziennie kilkadziesiąt razy, że nie lubi poznawać nowych ludzi, bo wie, co myślą, kiedy widzą ją pierwszy raz. "Ale nos. Ma dziewczyna pecha." Nawet nie próbowałam jej po raz milionowy mówić, że jest świetna, że ten nos ją określa i sprawia, że jest wyjątkowa. Że ma przecież męża. Zresztą dlaczego miałaby nie mieć? Ma po prostu duży nos. To wszystko. Nie wszystko jednak. Paulina nawet kochać się nie chciała przy zapalonym świetle, bojąc się że ten nos będzie widoczny. Myślałam, że tak myślą dziewczyny z małym biustem czy dużym brzuchem, ale z nosem? 
Paulina nie lubi też chodzić do fryzjera. Nosi faktycznie taką fryzurę, która zakrywa profil. Nawet do ślubu w niej szła, a wiem, że marzyła o koku. O męża była zazdrosna. Wiedziała dokładnie, która jego koleżanka jaki ma nos. Znała wszystkie nosy w okolicy. Tym określała ludzi i mierzyła ich atrakcyjność. 
Muszę to zrobić! Po prostu muszę. - powiedziała Paulina patrząc na mnie tymi wielkimi brązowymi oczami.

Po roku od naszej rozmowy siedzimy znów w salonie. Pijemy herbatę, bo ja jestem matką karmiącą, a Paulina nie lubi pić sama. I właśnie mi oznajmia, zupełnie na trzeźwo, że idzie pod nóż. Dobrowolnie. No nie wierzę! Pociąć się, żeby mieć mniejszy nos?! No pogrzało ją!!! Równo, zdrowo i mocno! I na nic moje argumenty, że to operacja, że ryzyko, że oszpecić mogą, że może lepiej niech do psychologa idzie i nad pewnością siebie popracuje. No ja pierdzielę!!! Decyzja podjęta. Robi operację. Przemyślała to.

Noc przez nią nie spałam. Szukałam po necie alternatywnych rozwiązań. Terapie, makijaże, fryzury. Wysłałam jej rano z milion linków i próśb, by tego nie robiła. Bo przecież jest piękna bez operacji. 

Kochana, potrzebuję Twojego wsparcia na sali operacyjnej i po zabiegu, gdy będę miała tampony w nosie. Od lat Twoja terapia nie działa. Żadna nie działa. Wyśpij się dziś, nie szukaj nic po nocach. Potrzebuję Cię za cztery tygodnie. 

Znów nie spałam całą noc. Tym razem po prostu myślałam. Chciałam zrozumieć, czemu Paulina chce to zrobić. Nad ranem dopiero doszłam do wniosku, że jeśli moja przyjaciółka potrzebuje pomocy to powinnam jej pomóc. Nie pytając o nic. Nie rzucając utartymi frazesami. Przecież nie jest głupia. Nie poszła do jakiegoś rzeźnika tylko do renomowanej kliniki medycyny estetycznej. Ma świetne opinie, przejrzałam. A Paulina wykona komplet badań, żeby być pewną, że może się poddać operacji. I skoro mnie potrzebuje to przy niej będę, posikana ze strachu, ale będę. 

I byłam. Na badaniach i konsultacji z anestozjologiem. Zawiozłam ją do kliniki o 8 rano. Czekałam jak ją operowali. Byłam na sali, gdy przywieziono ją po zabiegu z zabandażowanym nosem. Miała świetną opiekę. Nie bolało jej, z oddychaniem owszem nie było najłatwiej, bo setony musiały być w nosie przez ileś godzin. Ale była dzielna i pewna swego. Salę dzieliła z dziewczyną, która robiła sobie cycki. Wyraziła zgodę na moją obecność. Gadałyśmy kilka godzin. Obie miały wspólny cel. Marzyły o operacji, bo żadne inne sposoby nie pomogły. Decyzję podjęły świadomie, nie z dnia na dzień. To w nich dojrzewało latami. Gośka z miseczki A (a raczej z tego, co pozostało z niej po wykarmieniu dwójki dzieci) wskoczyła na duże C. I wcale nie miała balonów. Ot ładny, pełny biust. Po operacji miała na sobie specjalistyczny stanik i jedną warstwę bandażu. 
Paulina trochę dłużej czekała na wynik operacji. Nos był spuchnięty, siny. Trzeba było czasu. Wzięła zwolnienie i w zaciszu domowym dochodziła do siebie. Razem z Gośką. Zakumplowały się w tej swojej niedoli. Cieszyły się jak dzieci. Ja je wspierałam i woziłam na wizyty kontrolne. 

Po sześciu tygodniach byłyśmy gotowe na wyjście do klubu. Gośka jeszcze nie wróciła do pełnej sprawności. Nie mogła intensywnie ćwiczyć ani dźwigać. Nosiła pooperacyjny biustonosz, więc nie szalała z dekoltem. Ale siedziała wyluzowana, wiedząc, że to biust wypełnia stanik, a nie push up. Paulina natomiast prosta i dumna prezentowała nowy, zgrabny, nieduży nos. Emanowała z niej jakaś siła. Wewnętrzna. Niby to tylko nos, ale Paulina była jak nowa. Bardzo szybko zaszła w ciążę. Podkreślała, że jej życie intymne znacznie się poprawiło, bo uwierzyła w siebie. Przestała narzekać na pracę, zmieniła podejście do ludzi. Jak to określiła "przestała ich karać za swoją złość do losu za ten nos". Operacją naprawiła urodę i nie tylko. Przede wszystkim głowę i sposób postrzegania własnej osoby. Choć mocno jej odradzałam, dziś każdego 20. dnia miesiąca świętuję z nią i Gośką ich nowe narodziny. Są radosne, szczęśliwe, pewne siebie. Bałam się, że będą chciały jeszcze coś w sobie poprawiać. Gośka się śmieje, że dwa cycki to dwie zmiany i wystarczy. I że teraz jest przecież idealna. Paulina ripostuje, że jej nos przebiłby te pryszcze, a obecnie nie ma nic przeciwko temu, że nie rzuca się w oczy. W końcu widać mój biust - mówi z szerokim uśmiechem - bo wcześniej nos go zasłaniał. Mogłabym stać bez stanika, a i tak nikt by tych cycków nie zauważył. 
O to jak u mnie! - śmieje się Gośka. A ja z nimi. 

Paulina mówi na siebie "Zrobiona". Ja myślę, że może i ma rację. W jakimś sensie chyba jest. Zrobiła się szczęśliwsza, pewniejsza siebie, doskonalsza i w końcu spokojna. Zrobiona dla siebie. Tylko i wyłącznie.

Podoba Ci się mój post?
Udostępnij go!
Obserwuj moją stronę Poli Ann
Wiem, że się spodoba:)
image on Pixabay

Portret nieSUKI

Image by Olichel on Pixabay


Jak ja bym chciała być suką. Naprawdę!!! Taką bez skrupułów i niczym się nie przejmować, mieć wszystko w nosie i żyć po swojemu. Nie mówię, by komuś męża odbijać, kraść, oszukiwać czy działać na czyjąś niekorzyść.
Chciałabym po prostu umieć powiedzieć na głos to, co myślę, a co nie wypada. I nie przejmować się jak ktoś powie, że jestem wredna. Lepiej być chyba wredną i szczerą, niż miłą, i nieszczerą? I z powodu tej wymuszonej społecznie szczerości wkurzoną?

I tak na przykład chciałabym w końcu zareagować tak sukowato gdy ciocia Grażynka się dopytuje, kiedy będę mieć drugą latorośl. "Zegar biologiczny przecież tyka. Młodsza nie będziesz." A ja zamiast odpalić, że to nie cioteczki sprawa lub w wersji bardziej hardcorowej (sukowatej znaczy się) zapytać, kiedy się ciocia szanowna w zaświaty wybiera, bo zegar tyka, to się wiję jak piskorz, wymyślam wymówki i przeżywam to jeszcze pół nocy, podczas gdy ciotka już na pewno wszystko zapomniała.

Chciałabym szefowi w końcu powiedzieć, co myślę o jego buraczanym zachowaniu wobec pracowników, ale jak powiem to w najlepszym wypadku poleci mi po premii, a znając tego gada, zwolni mnie dyscyplinarnie na dodatek.

I chcę w końcu nakrzyczeć na sąsiada, z którym dzielę balkon, a który to pali jak smok (sąsiad, nie balkon:) i zasmradza mi chałupę. W sobotni poranek nie budzą mnie promienie słońca tylko dym papierosowy tego typa, który bez względu na pogodę dzień zaczyna od fajeczki. Gdy mróz mrozi mu tyłek to proszę bardzo (niech mu jeszcze mózg wymrozi, resztki tego co on tam ma), ale gdy wiosną i latem otwieram okna na noc to nie po to cholera, by za darmo uczestniczyć w terapii pro-rakowej. Nie mówię mu nic oczywiście, bo taka grzeczna jestem i nie chcę konfliktu, a jak byłabym bardziej sukowata to bym wypaliła prosto z mostu, że dymić to on se może w czterech ścianach swoich, a nie w części wspólnej.

I znajomej mojej bym powiedziała, że jej córka nią manipuluje, kłamie ją na każdym kroku robiąc słodką minkę. I że bardzo niefajnie obgaduje koleżanki. Wredne to dziewczę okrutnie. Wiem to od mojej córy, razem chodzą do szkoły i mają wspólnych znajomych. Włos mi się jeży na głowie jak tego wszystkiego chcąc nie chcąc (bardziej jednak chcąc) słucham. Ale nie powiem nic Dorocie o jej Julce, bo kto lubi jak mu się mówi, że źle dzieciaka chowa? Poza tym to takie niekulturalne...

I mojemu bratu też bym nieźle uszu natarła, bo swoją dziewczynę źle traktuje. Dziewczę wpatrzone w niego jak w obrazek święty, a on bez szacunku po niej jedzie i wyśmiewa w towarzystwie. Raz mu zwróciłam uwagę to afera na całą rodzinę była. Dziękuję bardzo. Byłabym bardziej wredna to może miałabym to w kuprze, ale nie mam. I tak w koło Macieju.

I jeszcze chciałabym umieć przygadać tej staruszce, która bezceremonialnie wepchnęła się przede mnie w kolejkę w piekarni. I sądząc po tym, co kupowała to raczej chora nie jest. Zresztą z werwą też się wpakowała, nie jakoś delikatnie ani z usprawiedliwieniem, że jej słabo i potrzebuje być szybciej obsłużona. I ja nie powiedziałam nic, bo mamusia mnie uczyła szacunku do starszych. Było być takim posłusznym??? No do jasnej ciasnej!!!

I wiem, że w hotelu afery też bym nie zrobiła jak to świadkiem byłam ostatnio. Pokój nie był gotowy, o czym poinformowała przerażona recepcjonistka, a niezadowolona turystyka nie omieszkała zmieszać z błotem całego hotelu, kucharza, managera z recepcjonistką włącznie. Darła się na cały regulator i wygrała, bo nie dość, że dostała apartament to jeszcze pakiet masaży za darmo. Można? Można! I nie o ten pakiet mi chodzi. Ja - niesuka oczywiście bym się uśmiechnęła ze zrozumieniem, usiadła grzecznie w holu przepraszając za to, że oddycham i poczekała z godzinę albo dwie aż mi pokój wyszukują. A tak? Mała aferka i od razu jakieś profity.

I mimo że mamusia mnie aż za dobrze wychowała i pęka z dumy, gdy ktoś chwali moją kindersztubę to żałuję, że nie jestem bardziej wredna i pyskata. Robię sobie bilans i wychodzi mi ujemny. Uprzejma jestem, to i owszem, ale co mi to tej uprzejmości, jak się tylko stresuję,  po nocach nie śpię i wściekła chodzę. Przynajmniej byłoby mi łatwiej w życiu, emocjom złym upust bym dała i szybciej osiągała cel. Ot co! A tak robię to powoli, grzecznie i naokoło. Jakbym jechała z Poznania do Warszawy przez Zakopane. Więc postanowiłam uroczyście, że pozwolę mojej córce na odrobinę "sukowania". W ramach przyzwoitości oczywiście. Niech ma dziewczyna łatwiej w życiu od grzecznej, niesukowatej, ale zestresowanej matki:)

Podoba Ci się ten post?
Podaj go dalej jakiejś (Nie)suce.
Na pewno powinna go przeczytać.
Obserwuj moją stronę Poli Ann
Każda (nie)suka znajdzie tu swoje miejsce!

PORTRET TATY PO ROZWODZIE


Image by Mabel Amber on Pixabay

 
 

Mikołaj 

Dwa razy w życiu płakał łzami jak groch. Raz ze szczęścia. Raz, bo życie mu się wywróciło do góry nogami. 
Gdy na świat przyszła Hania, to był ten pierwszy raz. Wtedy zrozumiał po co żyje. Trzymał w ręku trzykilogramowy skarb, odciął właśnie pępowinę, wcześniej ocierał pot z czoła Agaty. Oboje dali życie cudownej istotce i byli za nią odpowiedzialni. Stał z Hanią, mężczyzna piękny, męski, barczysty i płakał. Personel nawet się nie dziwił. Niejedno już w życiu widział. Ludzie różnie reagowali na szczęście. Mikołaj płakał jakby każda łza wyrazić miała jego bezkresną radość. Agata długo dochodziła do siebie. Straciła sporo krwi. Miała mało pokarmu. To Mikołaj kąpał małą i karmił z butelki. W mig nauczył się przygotowywać mleko, przewijać, odróżniać body od kaftanika. Był spokojny. Hania zasypiała leżąc na jego pięknym torsie. Dumnie maszerował z nią na spacer pchając różowy wózek. Robił zakupy, prasował i nie łączył już w praniu białego z kolorowym. Agata nie mogła narzekać. Mikołaj zwariował na punkcie Hani, cudownie się nią zajmował. Może nawet i więcej niż samą żoną. Nie zauważył kiedy zaczęli się od siebie oddalać. Nie rozmawiali jak kiedyś do rana. Teraz głównym tematem była Hania, jej sen, posiłki, spacerki, kolki, katarki. Agata wróciła do pracy. Jej mama zajęła się małą. Dobrze mieli. Mogli wyskoczyć do kina czy restauracji, ale jakoś często nie korzystali z tej możliwości. Agata nie chciała obciążać matki, a Mikołaj chciał nacieszyć się Hanią po długim dniu w pracy. Był świetnym kompanem do zabawy. Mała aż piszczała gdy go tylko zobaczyła. To dla niej robił głupie miny, udawał konia, psa i smoka. W kąpieli pozwalał na chlapanie i piszczał razem z nią. Agata musiała być tym złym policjantem. Dawała leki, budziła rano, zabraniała słodyczy i zmuszała do jedzenia. Była świetną matką i kobietą. Ale o tej drugiej roli zdawała się zapomnieć. W pracy natomiast kolega z innego działu uparcie jej o tym przypominał. Zakochała się. Po prostu. Miała z kim pogadać, iść do teatru, pogadać o życiu. Mikołaj świetnie zajmował się dzieckiem, był wesoły, trochę szalony. Dla Agaty trochę jak Piotruś Pan. Karol był inny. Był jak skała. Czuła się przy nim bezpieczniej. 
To wtedy Mikołaj płakał po raz drugi. 

Cały tekst znajdziecie tu: https://ohme.pl/zwiazek/ojciec-nieobecny-jak-wychowuje-dziecko-niedzielny-tata/

KOMPLEMENT

  - Ładna sukienka. - No coś ty, stara. - Ślicznie dziś wyglądasz. - Nie przesadzaj. - Do twarzy ci w tych okularach. - E tam. Zwykłe oksy. ...