ORBITA
- Mamusiu, jesteś jak Księżyc, wiesz? - powiedział rezolutnie dziesięcioletni Franek. Astronomia była jego pasją od dawna. Uwielbiał bajki o planetach i podróżach międzygwiezdnych. Obserwując niebo kazał sobie mówić, który gwiazdozbiór jak się nazywa. A gdy rodzicom wyczerpała się wiedza szukał dalej sam. W książkach i internecie. Kochał wycieczki do planetarium, więc co jakiś czas to właśnie Toruń był celem ich podróży.
Agata spojrzała na swojego małego astronoma robiąc wielkie oczy.
- Księżyc? A dlaczego? - zapytała targając mu grzywkę. - Bo mam pyzatą buzię? - zaśmiała się głośno.
- Nieee! Bo krążysz wokół nas. - powiedział Franio.
- Ty mój bystrzaku. - Agata uśmiechnęła się ciepło i poprawiła grzywkę synka.
Poszła dalej smażyć naleśniki, a młody rozsiadł się na kanapie z "Atlasem Małego Astronoma". Znał go na pamięć, ale wciąż lubował się w mapach, zdjęciach i opisach tam zawartych.
- On ma rację. - pomyślała przewracając naleśnika na drugą stronę.
Faktycznie tak było. Agata niczym satelita krążyła wokół swojej rodziny. Wszystko było podporządkowane synkowi i mężowi. Wracała z pracy, robiła zakupy, czasem zabierała małego ze szkoły (ostatnio Franek był jednak w domu, wiadomo, szkoła online). Potem obiad, lekcje z małym, pranie, gotowanie, sprzątanie. Czasem jeszcze jakieś maile wieczorem. O sobie zapomniała. Trochę sama zapędziła się w ten róg. Róg idealnej matki, żony i pracownicy. I nie bardzo wiedziała, jak się z niego wydostać. Przecież była taka ambitna. Wszystko robiła sama. W sumie to można by ją przechrzcić na Zosię. Taka samosia z niej przecież była.
- Jestem księżycem. - powiedziała w myślach. - Jak satelita zasuwam wokół Frania i Mariusza. W sumie Mariusz to Ziemia. A młody to Słońce, wokół którego kręcę się z Mariuszem. Mam swoją trajektorię i to ona dyktuje mi życie. - tokowała w myślach dalej.
Fakt, obydwoje zapatrzeni w synka, pochłonięci pracą krążyli po wyznaczonej orbicie. Mariusz pamiętał jednak o sobie. Dwa razy w tygodniu choćby nie wiem co grał w nogę. To był jego azyl, odskocznia. Agata, bardzo obowiązkowa i idealna przecież, nie wyobrażała sobie, że może na chwilę zboczyć z wyznaczonej trasy. No bo jak? Zostawić chłopaków i nie zajmować się nimi?
Tak myślała do dziś. W końcu przyznała się samej sobie, że jest piekielnie zmęczona, że kręcenie wokół ukochanych mężczyzn jest szalenie wyczerpujące, że też chce mieć swoją własną oribitę i że pragnie świecić swoim światłem, a nie tym odbitym.
Usmażyła stos naleśników. Starczy na dwa dni. Zrezygnowała z prasowania. Poszła się wykąpać. Woda w wannie była gorąca. Olejek jaśminowy przyjemnie otulał zmęczone ciało. Zapach świecy ją zrelaksował. Dawno tak dobrze się nie czuła. Mariusz zaskoczony zapukał do drzwi łazienki i zapytał, czy dobrze się czuje. Zawsze przecież brała szybki prysznic i w trymiga była gotowa do powrotu na orbitę. Dziś nie czuła wyrzutów sumienia. Odpłynęła myślami, dała sobie luksus, na jaki już dawno powinna była sobie pozwolić. Zmieniła oribitę i dziwnym trafem świat się nie zawalił. Franek pałaszował naleśniki, a Mariusz odrobił z nim lekcje. Agata postanowiła rozpieszczać się małymi rytuałami. Ta nowa trajektoria jej się spodobała. Miło przecież jest być od czasu do czasu w centrum Wszechświata.
Komentarze
Prześlij komentarz