DO RODZICÓW

 



Jestem mamą od dziesięciu lat, kochającą swoje dziecko ponad wszystko.
Jestem nauczycielką, od hmm...można powiedzieć nawet i piętnastu lat, bardzo lubiącą swoją pracę.
Dlaczego o tym piszę? Bo w trwającej już ponad roku sytuacji pandemicznej doskonale rozumiem rozterki jednej i drugiej strony. Wiem, co to znaczy siedzieć po kilkanaście godzin przy komputerze jako belfer i po kilka jako rodzic. Początki były trudne, dla wszystkich bez wyjątku. Czy dziś jest lepiej? Nie wiem, nie mnie oceniać. Na pewno jestem zmęczona w każdej roli, i jako matki, i jako nauczyciela. I zapewne jak zdecydowana większość z Was marzę o powrocie do normalności. Do kontaktów z ludźmi bez obaw zarażenia, do swobodnego przemieszczania się, robienia zakupów, wyjazdów. Tego potrzebuję jako człowiek. Jako belferka tęsknię za rozmowami z moimi uczniami twarzą w twarz, o szkole bez obostrzeń, które i tak bardzo trudno wprowadzić w życie pracując z dziećmi. Tęsknię za tradycyjnym nauczaniem, bo widzę, że to które uprawiam teraz z przyswajaniem wiedzy często nie ma nic wspólnego. I wiecie co? Jestem świadoma swoich ograniczeń i być może niedoskonałych metod pracy. Jednak ręce mi opadają, gdy orientuję się, że prace uczniów nie są samodzielnie. I nie mówię tu o ściąganiu. Dzieciaki mają możliwość to sobie radzą, czasem w życiu trzeba pójść na skróty. Czy warto? To już ono im pokaże. W tej kwestii jestem w stanie uczniów zrozumieć. Pewnie też bym ściągała (z fizyki i chemii szczególnie:)
Co mnie jednak dobija?  To postawa rodziców. Nie wszystkich oczywiście. Mówię tu o wyjątkach, niechlubnych niestety. Na litość boską, przecież znam swoich uczniów (nie tylko wychowanków), głupia nie jestem i w mig się orientuję, że sprawdzian na przykład był pisany przez dzieciaka ze wspomaganiem. I to takim turbo! I to nie co któryś test (bo a nuż, widelec dziecko naprawdę pojęło coś trudnego), lecz każdy! Szóstka goni szóstkę, błędów nie ma żadnych. Nic a nic, a to samo dziecko wzięte do odpowiedzi (nie na ocenę, podkreślam) nie jest w stanie powiedzieć mi najprostszej rzeczy nawet mając podręcznik przed nosem. I wiem, że taki uczeń potrzebuje nakierowania, podpowiedzi i owszem musi mieć szansę na sukces. I prawidłowo, każdy dzieciak powinien ją mieć i sukces ów odnosić. Ale do cholery jasnej, pracując samodzielnie, a nie z rodzicem u boku, który zadanka rozwiąże za swoją latorośl zapewniając mu same celujące. I kto tu jest głupkiem ja się pytam? No przecież nie uczeń. I pozwalam sobie użyć mocnego przymiotnika o nacechowaniu wysoce pejoratywnym (wszak głupek brzmi małostkowo). 

Drogi Rodzicu, czy Ty naprawdę myślisz, że pomagasz swojej latorośli? Że w ten sposób wyposażasz ją w odpowiednią wiedzę? Że sprytnie omijasz system?
A czy pomyślałeś co się stanie z Twoim dzieckiem, które wróci do ławki szkolnej i bez Twojej pomocy samo nie napisze nic? Rozważałeś jego samoocenę, która drastycznie spadnie, gdy wcześniejsze szóstki zastąpią dwóje? Czy w życiu nie chodzi o to, by doświadczać i sukcesów, i porażek (przecież z tych ostatnich wyciągamy naukę)? Czy nie po to mamy pisklaka, by samodzielnie wyfrunął z gwiazda i poleciał w wielki świat? I sobie w nim poradził bez Twoich skrzydeł? Ja wiem, że nauczanie zdalne wywołuje w nas-rodzicach silny instynkt opiekuńczy. Najchętniej sami byśmy usiedli do kompa i zrobili wszystko za dzieciaka. Oj kusi, kusi. Jak cholera! Ja na dodatek dysponuję testami, które pisać będzie moje dziecko i jakoś nie pokazuję jej ich przed sprawdzianem. Wyrodna matka, nie? No Ludzie Drodzy, przecież dzieciak w szkole do tej pory jakoś funkcjonował bez Waszej pomocy!!! Pisał te testy i kartkówki. I zapewne jeszcze je tradycyjnie pisać będzie. Takie życie.
Moja dziesięcioletnia córka wygania mnie z pokoju, gdy ma lekcje. Ledwo herbaty mogę sobie zrobić. Nawet gdybym chciała ją wyręczyć to ona na szczęście mi nie pozwoli.
Jakoś żyjemy tak od roku, ona i ja. Uczennica i córka. Nauczycielka i matka.
Idealnym rodzicem nie jestem. Wciąż uczę jak być dość dobrą mamą. Jedno wiem,
chcę na świat wypuścić jednak samodzielne pisklę, które poradzi sobie beze mnie, a gdy będzie w potrzebie przylecę, by mu pomóc, a nie będę holować lub trzymać w gnieździe, aby zły świat go nie daj Boże nie skrzywdził. Nie tędy droga Kochani! Więc Drogi Rodzicu zanim kolejny raz usiądziesz do komputera, by z dzieckiem lub co gorsza za dzieciaka napisać test zastanów się czy jego oszukana szóstka to tak naprawdę nie Twoja prawdziwa jedynka. I jak, dotarło?

Podoba Ci się ten post?
Udostępnij go.
Wielu rodziców winno go przeczytać.
Czytaj mnie. Każdego dnia prezentuję teksty tylko i wyłącznie mojego autorstwa.
Obserwuj moją stronę Poli Ann

image on Pixabay

MIŁOŚĆ

 


W starciu z miłością jesteś bez szans.
Po prostu kochasz.
Za nic.
Bezinteresownie.
Za darmo.
Każdą cząstką siebie.
I nie wybierasz tej miłości.
Ona po prostu jest.
Osacza Cię.
Oplata niczym bluszcz.
Nie planujesz tego.
Bo miłości się nie planuje.
Ją się czuje i ewentualnie daje.
Jest niczym nieproszony gość.
Stoi za drzwiami i czeka na zaproszenie albo wchodzi z buta, nie pytając Cię o zdanie.
I nic na to nie poradzisz.
Możesz je się poddać się albo udawać  że Cię nie ma.
Że to nie Twoje drzwi.
I oszukiwać, że na Ciebie to nie działa.
A miłość i tak zrobi swoje  nie pytając o nic.
Czy tego chcesz czy nie.

Podoba Ci sie ten post?

Podaj go dalej.

Na pewno ktoś, kogo znasz powinien go przeczytać. Bo miłość jest, była lub będzie w czyimś życiu i to to ona nada wszystkiemu sens.

Obserwuj moją kobiecą stronę

Warta jest Twojej miłości!


NA "ONLAJNIE"

 



Równy rok temu okazało się, że świat wciska hamulec, a ja jak wielu miałam zostać w domu na "onlajnie".

Zostałam. Jak cała Polska zamknęłam drzwi i z zapartym tchem obserwowałam puste ulice, wzrastającą liczbę chorych.
Żyjemy tak od roku. Sporo się zmieniło.
A z drugiej strony zastanawiam się czy moje słowa sprzed roku są aktualne:

"(...) czuję niepokój. Piszę do przyjaciół do Szwajcarii, Niemiec i Danii z zapytaniem, co u Was. Ano niezbyt kolorowo.

Widzę, że sklepy przeżywają oblężenie. I nadal czuję się niekomfortowo.

A najbardziej jednak boję się nas - ludzi i naszego podejścia. Tak diametralnego. Od histerii po totalne lekceważenie.

Do serca biorę akcję #zostańwdomu na miarę moich możliwości.

Kocham ruch, ćwiczyć będę w domu.

Zakupy w sklepie osiedlowym i online.

Jakoś bez ubrań i nowych butów dam radę. Zawsze w razie czego mam Internet.

Spotkania ze znajomymi? Wirtualne i telefoniczne. Damy radę!

Kino? W domu. W końcu ogarnę Netflixy, Playery i inne tego typu wynalazki.

Biblioteka? Jest w domu kilka książek, które z półki wołają, abym je w końcu wzięła. To wezmę!

Kawiarnia? W domu. Zrobię sobie herbatę z miodem, cytryną i goździkami. Zapalę świeczkę.

A praca?

Tak, jako osoba związana z edukacją, jestem w domu. Sprawdzę testy, przygotuję zajęcia na potem. I pracować będę, bo czuję potrzebę uspokoić uczniów przed egzaminami i studentów u progu nowego semestru, że jestem. Pomogę jak potrafię. Bo chcę, sama. Wyślę testy, materiały, przydatne linki. Niby nic, niedużo, wiem, bo nic nie zastąpi żywego kontaktu. Warto jednak zrobić coś. I nie oczekuję pochwał. Zostaję w domu.

TO NIE URLOP, NIE FERIE. Funkcjonuję normalnie w tych wyjątkowych okolicznościach.

Spędzę czas z bliskimi.

Spacer? Może do lasu.

Posiedzę sama ze sobą.

Zastanowię.

Wyhamuję.

Podumam.

Docenię to, co mam.

Może za czymś zatęsknię.


I w końcu przeczytam swoje "PORTRETY" w druku.

I szkic "Listów do Emki".

To nie może być stracony czas.

Wykorzystam go.

Może nie złapię nic. Nie przeniosę.

Trzeba próbować. Stracić możemy zbyt dużo. Nie muszę chyba przekonywać, że warto.

#zostańwdomu"

Treningi nadal w domu.
Uczę online.
Mam psa. Nadal chodzę do lasu.
Jestem po pierwszej dawce szczepionki.
Mam małą kolekcję maseczek.
Odważyłam się na wydanie mojej książki.
Czy zahamowałam?
Niestety nie.
Wykorzystałam tamten czas?
Do cna.
Czy myślę, jak będzie za rok?
Pewnie. Będzie dobrze. Radośnie. Musi, przecież limit nieszczęść musi być kiedyś wyczerpany.

Zdjęcie dzięki uprzejmości fotosolo.pl

Danka w trakcie lockdownu za darmo robiła gdańszczanom zdjęcia w ogródkach/na balkonach/przed domami, by cały czas rozwijać swój warsztat pracy.

ODWAŻNA

 



- Jesteś bardzo odważna - Magda wystrzeliła niespodziewanie. Właśnie rozmawiały z Aśką o jej pracy przez duże P. Magda dostała awans. Potężny. Służbowe auto, mieszkanie w stolicy i wysoki stołek, z którego będzie obserwować swój dwudziestoosobowy team. O podwyżce nie wspominając. Było co omawiać i oblewać, a ta tu z odwagą wyskakuje.
- O co ci chodzi? - Aśka spojrzała zaskoczona nalewając właśnie białe wino do pękatych kielichów. Taki miały rytuał. Białe wino było dobre na smutki i radości. Zawsze Carlo Rossi. Magda oczywiście na swoich imprezach i kolacjach służbowych pijała wina z bardzo wysokiej półki (wcale nie takie smaczne), jednak z Asią piły to z supermarketu.
- O nic - Magda wzruszyła ramionami rozglądając się po asinym salonie. Był nieduży, schludny, w pastelowych kolorach. Mnóstwo kwiatów, półek na świeczki i książki. Lekki nieład. Tu lalki Barbie i kolorowanki dziewięcioletniej Poli, tam samochodziki, i żołnierzyki czteroletniego Antosia. - Po prostu cię podziwiam - powiedziała lekko.
- Co? - zdążyła krzyknąć Asia i zadławiła się winem, którego łyk zdążyła już upić.
- No tak, rozejrzyj się - Magda wskazała na salon.
- Ty piłaś już coś dzisiaj? - Aśka za grosz nie rozumiała przyjaciółki. - To się kupy nie trzyma. Odważna, salon????? O co kaman?!
Magda wzięła głęboki oddech. Zawsze chciała to Asi powiedzieć, ale ta nigdy dała jej szansy.  Bo to Asia właśnie piała peany na temat kariery Magdy, jej rozwoju osobistego, pasji, niekończącego się pasma sukcesów.
- Masz rodzinę. Jesteś odważna - rzuciła jednym tchem czekając na reakcję koleżanki. 
- No mam, jak każdy - i zaraz się poprawiła, bo Magda była przecież wyzwoloną singielką. - Prawie każdy - i uśmiechnęła się słodko.
- Ja nie mam, bo się bałam. - Magda ściszyła głos.
- Co? - Aśka znów cocowała, a tak upominała swoje dzieci, by mówiły "słucham".
- Panicznie boję się zobowiązań. I odpowiedzialności za drugiego człowieka - Magda wychyliła cały kielich, chyba na odwagę.
- Co ty gadasz? - Aśka aż się wyprostowała. - Przecież w firmie jesteś odpowiedzialna za projekty, umowy, za innych ludzi. Kierujesz nimi. I jesteś tej firmie bardzo oddana. To chyba jest zobowiązanie? - zapytała poważnie.
- Ale to są obcy ludzie. Mam ich w d... szczerze mówiąc. Firma jest ważna, owszem, bo to kasa, prestiż, rozwój. To wszystko - Magda szczerze nalała sobie drugą porcję opróżniając butelkę. - Ty miałaś odwagę stanąć na ślubnym kobiercu z Piotrem, obiecać mu miłość, kochać go każdego dnia, urodzić dzieci, odłożyć karierę na później. To nie odwaga? - Magda spojrzała w końcu na przyjaciółkę.
- Ja tego tak nie postrzegam - powiedziała Asia i zawiesiła się na chwilę. Przed oczami przewinęły się jej różne momenty wspólnego życia z Piotrem. Zaręczyny, ślub, ciąże...- To zwykłe życie. Równie dobrze można powiedzieć, że ty jesteś odważna, bo poszłaś swoją drogą, masz świetną pracę, doceniają cię, rozwijasz się, wspinasz po szczeblach kariery. Sukces za sukcesem - Asia perorowała jak najęta, wychwalając osiągnięcia Magdy.
- No sukces. Faceci się mnie teraz boją, mam puste podwójne łóżko i nikt nie robi mi rano kawy. Nawet pokłócić się z kim nie mam, a w firmie spory są nieprofesjonalne - Magda wychylała już drugi kielich. Jako że rozumiały się bez słów Asia przyniosła z szafki drugą butelkę. Jak gadać to gadać. Tak od serca i wątroby.
- Co ty wygadujesz, kobito? - Aśka nie spodziewała się takiej rozmowy. - Ja cię podziwiam. Patrzę na siebie, na wory pod oczami, rozstępy na brzuchu, na szefa, który ma mnie za nic, na Piotra urobionego po pachy i wiecznie kłócące się dzieciaki. Nic nie osiągnęłam. Jestem biurwą, mamy kredyt i stare auto. Nie stać mnie na narty i wakacje na Bali. Każdy dzień jest taki sam. Taaaaka jestem odważna! - i wstała unosząc rękę do góry tak jakby chciała pokazać, że jej rzekoma odwaga w przeciwieństwie do niej, ma ponad metr siedemdziesiąt.
- Taaaka to ty jesteś durna! - skwitowała Magda. - Nie wiesz, co masz. I nie obrażaj się. Polej mnie tu i mi doradź mądralo, jakie ubrania sobie sprawić mam, by w tej stolycy się prezentować. - i uśmiechnęła się ciepło.

Gadały jeszcze ze dwie godziny. Późno było, kiedy Magda wezwała taksówkę. Gdy wyszła, Asia wzięła szybki prysznic, poszła zerknąć na dzieciaki, które za dnia doprowadzały ją do szału, a słodko leżące w łóżkach rozczulały. Potem weszła do sypialni i położyła się obok śpiącego w najlepsze Piotra. Zanim zasnęła to pomyślała o Magdzie - przebojowej, odważnej, pędzącej do przodu. Potem o sobie - zwykłej, szarej myszce. W życiu by nie przypuszczała, że jej własna przyjaciółka podziwia ją właśnie za bycie tą myszką, która dzielnie każdego dnia stawia czoła rzeczywistości, która skleja rodzinę do kupy, która nie boi się być mamą i żoną, która siebie odkłada na bok, by dać czas swojej rodzinie. Która kocha jednego mężczyznę i ma odwagę z nim być, mimo wszystko. Może coś w tym jest? - pomyślała i zasnęła. A rano, nieświadomie, ale jakże mężnie dała popis swojej odwagi, budząc najbliższych i idąc z nimi w nowy pełen niespodzianek dzień. 

DLACZEGO




Kiedyś, gdy On spojrzał na nią, uśmiechnął się, zaprosił na randkę, Ona rumieniła się, drżała, przygryzała wargę i niepewnie pytała w myślach: "Wow, dlaczego JA? Niesamowite. Wybrał właśnie mnie, a przecież mógł ją, tamtą, taką piękną, cudowną idealną, a nie taką szarą myszkę jak ja. Ja to mam szczęście!"


Dziś, Ona już nie jest głupiutka, słodziutka i ładniutka, lecz piękna, mądra, dojrzalsza i świadoma swojej wartości. I to On spojrzawszy na nią, weźmie głęboki oddech, uśmiechnie się, wyprostuje i zaprosi na kolację patrząc na nią z nieukrywanym zachwytem. Ona zaś już się nie zarumieni, nie przygryzie wargi, nie zerknie niepewnie chowając się za kaskadą włosów, spokojnie z uśmiechem, swobodnie stwierdzi w myślach: "No pewnie, a dlaczego właśnie NIE JA? Oczywiście, że JA. Ma szczęście farciarz! Oby tej szansy nie zmarnował".

No właśnie MOJA DROGA, dlaczego NIE TY??? 

NAUCZKA

 



Paweł ma trzydzieści kilka lat. Pracuje, jest zaradny, niedawno rozstał się dziewczyną. Byli ze sobą pięć lat po to by zrozumieć, że nie pasują do siebie. Życie. Tak bywa, ale Paweł się nie poddaje. Wierzy w miłość, taką prawdziwą, kiedy to zapiera Ci dech w piersiach i nie możesz oddychać. A jak już zaczynasz to wiesz, że robisz to dla drugiej osoby. Każdy z nas bowiem przypisany jest do tej drugiej połówki i cała rzecz w tym, by ją odnaleźć. Pandemia nie sprzyja jednak poznawaniu nowych ludzi. W pracy Pawła koleżanki już zajęte albo niezainteresowane. Zresztą romans w biurze? Tego by nie chciał. Całe jego życie, jak i niemal każdego z nas przenioslo się przez ostatni rok do sieci. Wirtualne konferencje, spotkania, szkolenia. Telefon aż czerwienieje. WhatsApp, Zoom, Google Hangout, Facebook, Instagram i Messenger. Świat kurczy się do kilkunastu aplikacji i stanowi o naszym życiu. Pawła też. Aż pewnego dnia zagaduje go Ona. Ewa, piękna twarz, długie blond włosy, wyraziste oczy. Przejrzał jej profil. Dziesięć lat młodsza.
Intrygujące zdjęcie. Trudno było nie zareagować. Zapytał, czemu zawdzięcza to zaproszenie do znajomych. Odpowiedź była zachęcająca. Ewa uznała, że chciałaby go poznać, bo jej się podoba. Podłechtała jego ego. Miło się pisało. Była pewna siebie, bezpośrednia. Pytała go o wiek, hobby, rodzinę o pracę. Standardowo. Potem bez ogródek stwierdziła, że marzy, by go zobaczyć na kamerce. Zgodził się. Uwodziła go i to było nęcące. Włączył i zobaczył coś, czego się nie spodziewał. Piękną młodą dziewczynę, z nagim biustem, w koronkowych majtkach. Trudno było oderwać od niej wzrok. Trwało to kilka sekund, by zrozumiał, że coś tu nie gra. Rozłączył się. Po kilku minutach napisała znowu. Chyba spodziewał się wyjaśnień, ale nie. Otrzymał propozycję nie do odrzucenia. Zdjęcie- fotomontaż, jego twarz i nagie ciało jakiegoś mężczyzny i konkretna kwota z numerem konta. Paweł miał przelać pieniądze, potężną kwotę, bagatela sto tysięcy, by fotka nie została przez niejaką Ewę udostępniona. Zrobiło mu się gorąco i to nie z powodu dziewczyny. Takiego obrotu sprawy nie oczekiwał. Był w szoku. Najpierw chciał dać jej to, co ma na koncie. Wykonał przelew na podany numer, ale jego bank go odrzucił. I to dało Pawłowi do myślenia. Zwierzył się koleżance, która natychmiast uświadomiła mu, że padł po prostu ofiarą przestępstwa. Że podając swoje dane dałby dostęp do siebie. Być może wyczyszczono by mu konto, wzięto na niego kredyt. Gryzł się z myślami kilka godzin co chwila nerwowo sprawdzając, czy sfabrykowane zdjęcie trafiło do jego znajomych. W końcu poszedł na policję. Złożył zeznania, o czym poinformował gorącą Ewę ponaglającą go o przelew. W ciągu kilku minut, konto dziewczyny zniknęło. Dobrze, że zdążył wszystko pokazać na komisariacie i porobił print screeny. Dostał nauczkę, dziś już tym wie i nie przyjmuje od nikogo zaproszeń. Powoli się uspokaja i zagląda na swój profil. I już wie, że
sam zdecyduje czy i kiedy zechce kogoś poznać i z niecierpliwością czeka, aż będzie mógł to zrobić w realu. 

GRA WSTĘPNA




Wiesz ile powinna trwać gra wstępna?

Taka żeby kobieta rozpływała się w Twoich ramionach, krzyczała nie na Ciebie tylko z rozkoszy i chciała Ciebie jeszcze?

Powiesz, łatwizna.
Truskawki i szampan.
Jakiś komplement, o że schudła! Tak, podziała na pewno.
Może fatałaszek jakiś.
Tekst typu: Ślicznotka pychotka!
Mizianie po szyi.
Grunt, żeby sprawnie przejść do rzeczy.
Czasem zadasz sobie trud i zrobisz kolację. I weźmiesz ze swoją kobietą kąpiel. Brawo, już lepiej.

Jednak dobrą grę wstępna zaczyna się rano.
I wcale nie musisz od razu pakować się swojej ukochanej między nogi.
Może by tak kawę zrobić?
Odśnieżyć jej auto?
Skoczyć rano po bułki?
Zrobić jej kanapkę do pracy?
W ciągu dnia zapytać co u niej, wysłać jej namiętnego smsa?
Odebrać dzieci ze szkoły?
Wyprowadzić psa?
Może wstawić pranie czy rozładować zmywarkę?
Zrobić to zadanie z synem lub zawieźć córkę na balet?
Wymasować swojej kobiecie stopy?
Wysłuchać jak minął jej dzień?
Spojrzeć na jej zmęczoną twarz i uśmiechnąć się z miłością?
Pochwalić za to, że zrobiła pyszny obiad,  przytulić, jeśli coś jej nie wyszło?
Może by tak powiedzieć jej, że jesteś z niej dumny, tak po prostu?
I wziąć z nią tą kąpiel, zmyć resztki dnia?
Pocałować biodra, których ona tak nie lubi, a Ty tak uwielbiasz?
I zaprowadzić do sypialni, powiedzieć, że jest wspaniała i że wciąż ją kochasz?

Gra wstępna trwa tak naprawdę cały dzień.
Kobietę zdobywa się milimetr po milimetrze. Gestem, spojrzeniem, wsparciem. Tak kochana i bezpieczna  będzie chciała zatopić się w Twoich ramionach, oddać Ci się cała milimetr po milimetrze, tak jak ją zdobywałeś.
A potem zaśnie, a Ty będziesz chciał od samego rana zacząć kolejną grę skoro tak pięknie może wyglądać wieczór...

KARMA



Karma wraca. Zawsze. Rozalia w to nie wierzyła. No błagam, co za bzdety - myślała, rozglądając się dookoła i patrząc na ludzi. Bujda jakaś. Sama jestem panią swojego losu - tokowała w myślach dalej.


Życie miała w miarę szczęśliwe, tylko nudne. Książkowy model. Przyszłego męża poznała na studiach, zakochała się. Wpadli to i wzięli szybki ślub. Życie zapukało do drzwi. Kolki, zmęczenie, pieluchy, egzaminy, staranie o pracę, kredyt, rachunki. Rutyna się rozgościła. Studia skończone, dziecko rosło jak na drożdżach, praca była. Wszystko przewidywalne, poukładane. Z kokardką na wierzchu. Nudno, mdło. Nowa praca dodała Rozalii skrzydeł, nowy kolega zresztą też. Ten sam wiek, to samo życie. Było o czym gadać. I gadać. Potem pisać. Już nie tylko służbowo. W sumie to głównie pozasłużbowo. Nakręcało ją to. Jego oczywiście także. W ich domach równie zapracowani małżonkowie, problemy dnia codziennego. O ileż łatwiej było sobie poflirtować aniżeli stawiać im czoła. Było tak przyjemnie, beztrosko. I ekscytująco.

"Karma wraca" - Rozalia przeczytała gdzieś i zaśmiała się głośno tak, że było ją słychać w całym biurze. Tak, jej śmiech znali wszyscy. Jedni śmiali się z nią, inni z niej, bo była w tym swoim głośnym usposobieniu bardzo narzucająca.
Zamilkła nagle, gdy zdecydowanym krokiem do tegoż biura weszła żona  kolegi. Tego, z którym tak umilała sobie w pracy czas. No cóż, kłamstwo ma krótkie nogi, a technologie płatają figle. Niby się człowiek wylogował, a tu proszę, żonka przypadkiem natrafia na intymne rozmowy. Rozalii chyba nie było już do śmiechu. Tamta miała ją w garści, w przenośni i dosłownie, gdyż trzymała w ręku wydrukowane, gorące konwersacje. Komunikat był krótki i rzeczowy. Rozalia posłuchała przypominając sobie, że karma wraca. Nie była nią jednak ta żona. Ona zdała się na karmę właśnie. Bo po co pluć jadem, zalewać żółcią samego siebie od środka jak można iść do przodu, skupić się na swoim życiu, a nie czyimś? Lepiej zdać się na karmę. Ona jest pamiętliwa i pojawia się niespodziewana. Rozalia, taka przebojowa, głośna i pewna siebie, w ogóle jej nie oczekiwała.

Bo mąż jej, taki dobry i kochany, nudny przecież i znany jej od tylu lat, nie byłby w stanie wywinąć jej żadnego numeru. A jednak numer wywinął i to nie jeden z sąsiadką. Wpadł równie głupio jak Rozalia z kolegą kilkanaście miesięcy wcześniej. Jednak dobrze jest kasować wiadomości na Messengerze, bo inaczej nieźle można się zdziwić i nadziwić jaki to ten nudny małżonek jest kreatywny, przy wywijaniu numerów (numerków dokładniej rzecz ujmując). I tak samo jak żonie kolegi pod Rozalią nogi się ugięły, a szloch w poduszkę trwał jeszcze wiele miesięcy. I już nie była taka pewna, że jej to się nic nie przytrafi, że sama kieruje swoim losem i że karma to wymyślona bujda. Wierzyć, nie wierzyć, ale całe zło jakie wyrządziła innej kobiecie wróciło do niej. Poczuła strach, niepewność, jej poczucie bezpieczeństwa się zachwiało. Poczuła się taka brzydka i nieciekawa skoro jej luby spojrzał łakomym okiem na inną. Znalazła jednak swój sposób na dowartościowanie. Nie ma nic przyjemniejszego niż przeglądanie się w innych oczach. I tak też robi. Nadal. Intensywnie umawia się na kolejne spotkanie z karmą, bo ponownie siebie chwilowo uszczęśliwiając krzywdzi innych. A karma czeka. Jest cierpliwa, spokojna. Pojawia się jak zwykle znienacka. Tym razem ze zdwojoną siłą i przywróci harmonię, bo jej zasadą jest, by dobro i zło wracało, by pomoc trafiła do tych, którzy pomagają, by ten, kto podkłada nogi, sam się w końcu potknął i by ilość ukradzionych uśmiechów była równa szczerym łzom. 

Podoba Ci się mój post?
Podaj go dalej.
Obserwuj moją stronę Poli Ann
Warta jest Twojego czasu!
image by Pixabay

ORBITA

 



- Mamusiu, jesteś jak Księżyc, wiesz? - powiedział rezolutnie dziesięcioletni Franek. Astronomia była jego pasją od dawna. Uwielbiał bajki o planetach i podróżach międzygwiezdnych. Obserwując niebo kazał sobie mówić, który gwiazdozbiór jak się nazywa. A gdy rodzicom wyczerpała się wiedza szukał dalej sam. W książkach i internecie. Kochał wycieczki do planetarium, więc co jakiś czas to właśnie Toruń był celem ich podróży.
Agata spojrzała na swojego małego astronoma robiąc wielkie oczy.
- Księżyc? A dlaczego? - zapytała targając mu grzywkę. - Bo mam pyzatą buzię? - zaśmiała się głośno.
- Nieee! Bo krążysz wokół nas. - powiedział Franio.
- Ty mój bystrzaku.  - Agata uśmiechnęła się ciepło i poprawiła grzywkę synka.
Poszła dalej smażyć naleśniki, a młody rozsiadł się na kanapie z "Atlasem Małego Astronoma". Znał go na pamięć, ale wciąż lubował się w mapach, zdjęciach i opisach tam zawartych.
- On ma rację. - pomyślała przewracając naleśnika na drugą stronę.
Faktycznie tak było. Agata niczym satelita krążyła wokół swojej rodziny. Wszystko było podporządkowane synkowi i mężowi. Wracała z pracy, robiła zakupy, czasem zabierała małego ze szkoły (ostatnio Franek był jednak w domu, wiadomo, szkoła online). Potem obiad, lekcje z małym, pranie, gotowanie, sprzątanie. Czasem jeszcze jakieś maile wieczorem.  O sobie zapomniała. Trochę sama zapędziła się w ten róg. Róg idealnej matki, żony i pracownicy. I nie bardzo wiedziała, jak się z niego wydostać. Przecież była taka ambitna. Wszystko robiła sama. W sumie to można by ją przechrzcić na Zosię. Taka samosia z niej przecież była.
- Jestem księżycem. - powiedziała w myślach. - Jak satelita zasuwam wokół Frania i Mariusza. W sumie Mariusz to Ziemia. A młody to Słońce, wokół którego kręcę się z Mariuszem. Mam swoją trajektorię i to ona dyktuje mi życie. - tokowała w myślach dalej.
Fakt, obydwoje zapatrzeni w synka, pochłonięci pracą krążyli po wyznaczonej orbicie. Mariusz pamiętał jednak o sobie. Dwa razy w tygodniu choćby nie wiem co grał w nogę. To był jego azyl, odskocznia. Agata, bardzo obowiązkowa i idealna przecież, nie wyobrażała sobie, że może na chwilę zboczyć z wyznaczonej trasy. No bo jak? Zostawić chłopaków i nie zajmować się nimi?
Tak myślała do dziś. W końcu przyznała się samej sobie, że jest piekielnie zmęczona, że kręcenie wokół ukochanych mężczyzn jest szalenie wyczerpujące, że też chce mieć swoją własną oribitę i że pragnie świecić swoim światłem, a nie tym odbitym.
Usmażyła stos naleśników. Starczy na dwa dni. Zrezygnowała z prasowania. Poszła się wykąpać. Woda w wannie była gorąca. Olejek jaśminowy przyjemnie otulał zmęczone ciało. Zapach świecy ją zrelaksował. Dawno tak dobrze się nie czuła. Mariusz zaskoczony zapukał do drzwi łazienki i zapytał, czy dobrze się czuje. Zawsze przecież brała szybki prysznic i w trymiga była gotowa do powrotu na orbitę. Dziś nie czuła wyrzutów sumienia. Odpłynęła myślami, dała sobie luksus, na jaki już dawno powinna była sobie pozwolić. Zmieniła oribitę i dziwnym trafem świat się nie zawalił. Franek pałaszował naleśniki, a Mariusz odrobił z nim lekcje. Agata postanowiła rozpieszczać się małymi rytuałami. Ta nowa trajektoria jej się spodobała. Miło przecież jest być od czasu do czasu w centrum Wszechświata.

NA TŁUSTY CZWARTEK


A dlaczego mam sobie żałować czegoś w życiu? - tak sobie myślę. No do cholery! Zawsze nie teraz, na później i potem, za godzinę, w przyszłym tygodniu, za rok,przy okazji. A z jakiej racji mam sobie odmawiać?

Bo niby co? Na łożu śmierci nie chcę żałować, że czegoś nie zrobiłam, nie przeczytałam, nie kupiłam, nie zobaczyłam czy czegoś nie zjadłam.  Pączka na ten przykład. Z adwokatem. Oooo, adwokat zawsze dobry! Czy faworka. Z cukrem pudrem. Albo jednego i drugiego. No właśnie przecie to tyle kalorii, w boczki pójdzie, ubrania zmniejszy. 

Wiesz co trzeba zrobić w takiej sytuacji?

Nie zjeść jednego pączka, lecz po prostu dwa, aby po równo w cycki poszło (lubimy jak nam w cycki idzie, nie?).

A jak kiecka się zmniejszy od tych łakoci to będzie pretekst, by kupić nową. Proste, nie? 

Jak jesteś facetem to pamiętaj w Tłusty Czwartek budujesz masę, na rzeźbę przyjdzie czas. 

Masz chęć to se nie żałuj. I miej w głębokim poważaniu, czy przytyjesz, wybuchniesz czy zamarzniesz.

A jak faktycznie pączka nie możesz to zrób sobie dobrze. Tak na tłusto, konkretnie. Weź gorącą kąpiel, poczytaj, obejrzyj film, idź na spacer,  utnij drzemkę. Odpuść sobie rygor. Rozpieść się. Wyluzuj. A dzień będzie piękny ❤

Podaj ten post dalej. 

Co se żałować?

Ściskam 😊

ZEMSTA




Zemszczę się na Tobie. Zemszczę najmocniej jak się da.

- kochanko mojego męża,
- kochanku mojej żony,
- przyjacielu, który mnie sprzedałeś,
- przyjaciółko, która mnie oszukałaś,
- współpracowniku, który po moim sukcesie wspiąłeś się ma szczyt,
- współpracowniczko, która  fałszywie doniosła na mnie przełożonemu,
- bracie/siostro, która mnie nie wspiera i liczy tylko na spadek po rodzicach,
- sąsiedzie, który robisz mi na złość,
- sąsiadko, która uprzykrza mi życie,
I każdy inny człowieku, który mnie zdeptał, zranił, porzucił, okradł, który życzy mi źle, pluje jadem w moją stronę.

Wiedz, że się zemszczę.
Zrobię to z uśmiechem.
Powoli, tak byś dokładnie wszystko widział.
Uśmiechnę się do siebie i do Ciebie. Szeroko. Dumnie i serdecznie.
Potem Ci wybaczę i pójdę w swoją stronę, nie myśląc o Tobie.
Skupię się na moim życiu.
Zrobię coś dobrego.
Posłucham siebie i zrealizuję marzenia.
Odbiję się od dna, na które mnie zepchnąłeś. 
Znajdę swoją ścieżkę i nią będę kroczyć.
Dumnie, radośnie.
Będę żyć dobrze. Po prostu dobrze.
Bo dobre życie to najlepsza zemsta. 

Podoba Ci się mój post?
Udostępnij go!
Obserwuj moją stronę Poli Ann

image on Pixabay

WYIMAGINOWANY




Alina kiedyś go kochała. Na zabój. Dałaby się za niego pokroić i posypać solą. Wskoczyłaby za nim w ogień. Zjadłaby brukselkę, po której jej niedobrze i weszłaby Mount Everest, gdyby trzeba było tę miłość udowodnić. Kochała go całego. Oczy, usta, dłonie, uśmiech i ramiona, w których ukrywała się przed światem. Kochała jego poczucie humoru i zachowanie. Przepadła. On ponoć też. Wysyłał smsy nad ranem wyznając uczucia. Nosił ją na rękach. Uwielbiał fakt, że jest taka drobna i że jej piersi mieszczą się w jego dłoniach. Ponoć kochał jej uśmiech i nogi. I profil. W ogóle podobno całą ją kochał tylko w jakimś momencie przestał. Nagle jej śmiech stał się za głośny, jej czułość zbyt nachalna, a nogi okazała się za chude. Zmienił tryb jej postrzegania. Może zdjął różowe okulary, może włączył zoom albo przyciemnił obraz, by widzieć tylko brzydkie szarości. Ona natomiast tego nie zrobiła. Nadal był bożyszczem, facetem, któremu nie dorównał nigdy nikt. Tym, który tyle jej dał. Pewnie zrobiła coś nie tak. On poszedł dalej nie oglądając się, może czasem tylko ją wspominając, ale bez zatrzymywania. Ona stała w miejscu. Zaczarowana, a może tak naprawdę zastygła w swojej miłości do niego. Obrazy z przeszłości przesuwały się przed jej oczyma, tęskniła, marzyła. Wszystko go jej przypominało. Piosenki, potrawy, miejsca. Co gdzie spieprzyła, skoro odszedł? Gdzie popełniła błąd? Miesiącami szukała odpowiedzi, analizowała każdy sms, e-mail i wspólne rozmowy. Winiła siebie. On był nietykalny. Jej bożyszcze, ideał, facet jej życia. Nie znalazła odpowiedzi. Obolała od samobiczowania kochała go może i tak samo, ale chowała coraz głębiej w sercu. Zakopywała. A pewnego dnia, zrozumiała po prostu, że kocha wytwór swojej wyobraźni. Wyidealizowanego mężczyznę ze wspomnień, którego już przy niej nie ma. Bo gdyby chciał, to by był. Dałby się za nią pokroić i posypać solą. Wskoczyłby za nią w ogień. Zjadłby szpinak, którego tak nie znosił i wszedł na dziesiąte piętro, choć panicznie bał się wysokości.

Nie zrobił tego.
Zamilkł.
Zniknął.
Zapadł się pod ziemię.
W jednym miała rację. Temu mężczyźnie faktycznie nie dorównał nikt. Nikt jej tak nie skrzywdził i nie zmiażdżył emocjonalnie jak on. Całą resztę sobie wymyśliła. Stworzyła sobie jego piękny, nierealny obraz. I nikt jak on nie sprawił, że odbiła się od dna. Wylizała rany, pozbierała kawałki siebie, obudziła się i dostrzegła, że nie żyje "tu i teraz" tylko "wtedy". Otworzyła więc szeroko oczy, wzięła głęboki oddech i zrobiła krok. Krok do przodu. Obraz pozostał obrazem, a rzeczywistość pokazała swoje oblicze. Nieidealne. Gładkie i szorstkie, barwne i bure, ciepłe i zimne. Ale jakieś i w zasięgu ręki, a nie w otchłani wspomnień, które zamknęła już na klucz, otwarta na życie. W końcu na życie życiem a nie przeżyciami. 

Podoba Ci się ten post?
Podaj go dalej.
Na pewno ktoś, kogo znasz powinien go przeczytać. 
Obserwuj moją stronę Poli Ann
Warta jest Twojej miłości!

KOMPLEMENT

  - Ładna sukienka. - No coś ty, stara. - Ślicznie dziś wyglądasz. - Nie przesadzaj. - Do twarzy ci w tych okularach. - E tam. Zwykłe oksy. ...