PORTRET KOBIETY WALCZĄCEJ



Image by Marta Borkowska, sepis projekt


O tym moja mama dowiedziała się dopiero w trakcie rozwiązania. W latach osiemdziesiątych badanie USG było luksusem, na który nie było jej stać. Nie wiedziała zatem jakiej płci dziecko powije. Wszyscy mówili, że będzie chłopak, bo ładnie wygląda... Okazałam się być KOBIETĄ. Rodziła mnie absolutnie sama, w obskurnym szpitalu, gdzie o widzenie ze mną musiała się kłócić. Instytucja pielęgniarki cieszyła się wtedy inną estymą niż obecnie. Ja, ledwo dwukilogramowa kobietka, zgotowałam jej trudny los. Miliony rurek, jakimi opleciono moje ciałko i pożółkła tetrowa pieluszka wokół wątłych bioderek, były moją jedyną kreacją na czas przyspieszonego chrztu. Ale już wtedy okazało się, że JESTEM KOBIETĄ WALCZĄCĄ. Nie wiem, czy ten cud to przypadek czy modły babci coś zadziałały, ale przeżyłam. Potem co prawda były ze mną przygody, na przykład dieta bezglutenowa, ale cóż to za problem w obliczu wyboru trumienki dla dziecka? 

Jako MAŁA KOBIETKA byłam wesoła, żywa, z burzą loków i szalonych pomysłów. Wiecznie z rękami w gipsie i siniakami na kolanach. Bardzo samodzielna. Co roku uczyłam się życia na obozach i koloniach letnich. Kobiecość towarzyszyła mi cały czas. W różnym wydaniu. Lubiłam sukienki i szorty, kolorowe trampki i stukające pantofelki. Kolczyki, rzemyki, bransoletki, koraliki, naklejki, broszki, przypinki. Jako dziecko blokowiska bawiłam się z dziewczynami i chłopakami. W chowanego, zbijaka i skakanie w gumę. 

Biologiczna kobiecość przyszła szybko. W wakacje, między czwartą a piątą klasą. Było zaskoczenie i dyskomfort z wielkim olłejsem między chudymi nogami. Weszłam na kolejny level. Potem pojawiły się sabrinki i pierwsze mini staniki. Ciało zaczęło się zmieniać. Pokonywałam kolejne poziomy i nie do końca ta kobiecość, z którą dziś jestem za pan brat, mi się podobała. Trudno zaakceptować nowe biodra, talię, biust i cerę, którą zdobiły czerwone krostki. Czułam się brzydka. Podwójnie, bo nosiłam wtedy stały aparat. Jedyna w szkole. Ba, jedyna w mieście. Wytykali mnie palcami, wpatrywali mi się w otwór gębowy. Dziewczyny miały pierwszych chłopaków, całowały się, a ja byłam postrachem osiedla. Widziałam siebie jako bezkształtną masę z metalem na zębach. Byłam potworem. NIE KOBIETĄ. 

W liceum skoki wagi, zmienny apetyt, podejrzenia o zaburzenia odżywiania. Dopiero po kilku latach okazało się, że to sprawka chorób immunologicznych. Paradoksalnie wtedy ta kobiecość nabrała kształtów. Piękne włosy, smukła sylwetka, w końcu proste zęby. Zakochałam się. Byłam MŁODĄ i śliczną KOBIETĄ, ale tego ostatniego jeszcze nieświadomą. 

Kolejny poziom kobiecości osiągnęłam, gdy na teście pojawiły się dwie kreski. Oj ta kobiecość buchała we mnie pełną parą. Czekałam na tę ciążę. Skończyłam studia, pracowałam, miałam męża i mieszkanie. Byłam w bezpiecznym porcie, z kobietką w łonie, gdy nadciągnęły czarne chmury. Telefony z kliniki, wykrzykniki krzyczące na kartkach. Byłam KOBIETĄ, w ciąży, na dodatek poważnie chorą. Płakałam trzy dni, po czym znów weszłam na level KOBIETY WALCZĄCEJ. O ciążę i siebie. Długa to była walka. Kobiecość wtedy zaczęła się chwiać. Cesarskie cięcie i perspektywa karmienia butelką. Jako matka, rodzicielka zawiodłam na całej linii. 

Pierwszą walkę wygrałam rodząc moją małą kobietkę. Zdrową, śliczną i mądrą, o czym przekonuję się każdego dnia od prawie dziesięciu lat. 

Na kolejną wygraną trzeba było czekać dłużej. Znieść porażki, załamania, trudy życia codziennego. Kobiecość odłożyłam na półkę. Zapomniałam o niej. A szkoda. Kończyłam kolejne studia, powoli nabierałam pewności siebie. Wywalczyłam eksperymentalną terapię lekową i pokonałam wroga, którego cień padał na całe moje życie. Odżyłam. I fizyczne, i psychiczne. Uwierzyłam w siebie. W lustrze zobaczyłam ładną KOBIETĘ i choć niedługo potem zdiagnozowano u mnie Hashimoto uśmiechnęłam się tylko do swojego odbicia i pomyślałam: 

Ja, KOBIETA WALCZĄCA, nie dam rady??? 

Gdy rok temu zwijałam się z bólu, nie wiedząc co się dzieje i widząc już siebie po drugiej stronie, znów musiałam założyć zbroję. Torbiel endometrialna, nowotwór (sprawdźmy czy złośliwy), endometrioza. Takie określenia powitały mnie na fotelu ginekologicznym, na którym w malignie wiłam się bardziej niż w trakcie akcji porodowej. Ból nieziemski. Miałam ogrom szczęścia, kilka aniołów spotkanych na mojej drodze mi pomogło, po dwóch miesiącach szybka laparoskopia, rekonwalescencja. Po sześciu tygodniach znów śmigałam na kochanym rowerze.

Jestem KOBIETĄ. Lubię siebie, akceptuję, już z nikim nie porównuję, bo wiem ile jestem warta. Rozwijam się, uczę i coraz bardziej się sobie podobam. Kompleksy odłożyłam wysoko, na taką półkę, na którą trudno mi sięgnąć. Mam pracę, którą kocham i w której jestem dobra. Mam swoje pasje. Odważyłam się na prowadzenie bloga i wydanie książki. Otwieram się na świat. 

Jestem mamą. Niedoskonałą, ale kochającą moją kobietkę ponad wszystko. Chciałabym ją nauczyć wszystkiego tego, czego mi brakowało wcześniej: pewności siebie i wiary we własne siły. Chcę ją wykształcić, wspierać, wychować na dobrego człowieka. Pokazać moje porażki, nauczyć ją jak sobie radzić sobie, gdy będzie w czarnej dziurze i przez moment nie będzie widziała z niej wyjścia. 

Fizycznej kobiecości uczy się ode mnie każdego dnia. Podbiera moje szpilki, maluje się ukradkiem, psika moimi perfumami i pyta, czy jak umarnę to będzie mogła nosić moje staniki i stringi:) 

Jest jeszcze lepszą wersją mnie samej. Jest WSPANIAŁĄ KOBIETKĄ i mam nadzieję, że taka pozostanie. Będzie pewniejsza siebie, zdobędzie takie szczyty, jakie zapragnie. Będzie umiała kochać i będzie kochana. Nauczy się niezależności i asertywności. I że będzie egoistką w pozytywnym tego słowa znaczeniu. 

Ja natomiast wiem, że czeka mnie kolejny poziom kobiecości. Zbliżam się do niego nieuchronnie. To zmarszczki, tycie, kolejne zmiany kobiecego ciała. Mam nadzieję, że dojrzalsza i bardziej tego świadoma, będę umiała się w nowej wersji zaakceptować. A jak nie, to będę walczyć. Godnie, z klasą. Przecież od urodzenia JESTEM KOBIETĄ - KOBIETĄ WALCZĄCĄ.

Podoba Ci się ten post?
Podaj go dalej.
Na pewno ktoś, kogo znasz powinien go przeczytać.
Tyle jest Walczących!
Obserwuj moją stronę Poli Ann
Warta jest Twojego czasu!




Komentarze

Popularne posty