MÓJ BARDZO PRYWATNY SYLWESTER

 



Zima jedenaście lat temu. 31. grudnia . Sylwester.
Śniegu po kolana, zima całkiem sroga, niedziałające akumulatory w autach. Ja z malutkim brzuszkiem, cięższa tylko o sześć kilo, w trudnej ciąży, z granicznymi przepływami. W ciąży, której miało nie być. Ale wiadomo, jak baba chce to w ciążę zajdzie, choćby nie wiem co.
Więc ja zaszłam, w międzyczasie dowiedziałam się, że jestem poważnie chora, że nie urodzę siłami natury, nie będę karmić piersią, że mogę stanowić niebezpieczeństwo dla własnego dziecka
potem, że płód się nie rozwija. Trochę tego było. No cóż, matki ponoć nigdy nie są spokojne, ja miałam tego przedsmak już w ciąży. I choć to był trudny czas, nie zamienię go na żaden inny.
Dwie czerwone kreski na teście.
Bicie serca podczas badania USG i ta niesamowita świadomość rozwijającego się życia we mnie.
Zaokrąglony brzuch.
Pierwsze ruchy dziecka.
Inny smak i gusta zapachowe, aż w końcu akcja porodowa, którą zwieńczyło cięcie cesarskie w jakże wspaniałym dniu - 31. grudnia. Spektakularnie można by rzec, albo chujowo, jak ktoś lubi dosadniej.
Od jedenastu lat dane mi jest być mamą. Każdy sylwester to też moje święto, bo od tamtego pamiętnego stałam się innym człowiekiem - uważnym, opiekuńczym, odpowiedzialnym, zdolnym do bezwarunkowej miłości, niespokojnym o los córeczki. Dałam życie i dostałam życie. Daję czas, a otrzymuję uśmiech, rączki wokół szyi, przytulasy, czasem złowrogie spojrzenia i krytykę, taką konstruktywną też: "Za dużo bronzera nałożyłaś, wytrzyj trochę, o i teraz wyglądasz jak milion dolarów:)))"
Bycie mamą to trudna praca, czasem niewdzięczna, okraszona najpierw krwią, potem i łzami, później uśmiechem, radością i dumą. Bywa różnie w tej naszej podróży. Moja córka jest do mnie podobna, ale jest osobnym bytem, a z tym chyba najtrudniej się matce pogodzić. Mogę moją latorośl tylko wspierać, rozmawiać z nią, wyjaśniać, a ona i tak pójdzie swoją drogą. To ciężka wędrówka, ale nikt nie mówił, że to będzie lukier z posypką. To góry i doliny, burze i słońce, wiatry i bezchmurne nieba. To życie matki. Wiem, że bez mojej Ursy Minor* nie byłoby mnie ani bloga Poli Ann:)
* Mała Niedźwiedzica - takie znaczenie ma imię mojej córki. To imię miało być talizmanem. Ulka urodziła się mała. Musiała być silna, by przetrwać. Dała radę. Czegóż mogę chcieć więcej?
Kochani najlepszego w Nowym Roku
Siły, zdrowia, wybaczenia sobie i innym, i uśmiechu, nawet gdy nie jest Wam do śmiechu.
Będzie dobrze, musi być

Komentarze

Popularne posty