EMOCJONALNA







- Jesteś zbyt emocjonalna. - powiedział Mężczyzna do Kobiety. - Nie rozumiem cię.   - dokończył cicho i odszedł.

A Kobieta została, chwilowo nie mając siły na żadną emocję.

Pomyślała potem, że nie jest kamieniem. Takim szarym, zimnym, twardym, po którym wszystko spływa, a ciosy tylko głucho się odbijają.

Jest po prostu inną materią. Czuje, widzi, słyszy, chłonie gesty, spojrzenia, słowa. Wie, jak smakuje ból, radość, smutek, żal, złość i błoga beztroska. Zna łzy, uśmiechy, dreszcze, rozkosz, zaciśnięte wargi i pięści. Krzyczy, mówi, szepce, chichocze, wrzeszczy, płacze, śmieje się i przeklina.

- Jesteś zbyt emocjonalna. - mówił wcześniej Mężczyzna, a ona zasysała w sobie wszystko, chcąc dopasować się do jego wizji kobiety idealnej. Gryzła się w język, ręce trzymała sztywno wzdłuż ciała, mówiła powoli, bez intonacji, nieemocjonalnie. Była taka spokojna, wygładzona. Ledwie mrugała oczami, bo nie wiedziała, czy jej wolno. Dusiła się. Było jej ciasno i niewygodnie. Nie była w stanie żyć w trybie off-line, nawet jeśli Mężczyzna jej tak kazał.

Kobieta zrozumiała, że ona i emocje to jedno i to samo. Z nich jest utkana.
Jest miękka, puszysta, czasem szorstka. Głośna i cicha, ostra i łagodna, ciepła i zimna. Kolorowa. Emocjonalna przez duże E.

Została sama. Bo była zbyt emocjonalna przecież. Najpierw wylała hektolitry łez. W sumie to dobrze, oczyściła się. Potem poczuła ulgę. Jakby zdjęła gorset, który ją uciskał. Emocje znów miały na swój taniec więcej miejsca. A ona wstała, otarła łzy i poszła dalej. W inną stronę. Nie oczekując już zrozumienia. Najważniejsze, że rozumiała samą siebie.


Podoba Ci się mój post?
Podaj go dalej.
Obserwuj moją stronę Poli Ann
Warto!
Image by Pixabay

KWIAT



Obraz Irina Gromovataya z Pixabay

Kobieta powinna być kwiatem, rozkwitać przy mężczyźnie. Winna nabierać barw, piąć się do góry, wypuszczać pąki, mamić zapachem, zachwycać kolorem i kształtem.

Tak mężczyzna może wpływać na kobietę. Może dać jej czas, uwagę, spojrzenie, słowo, dotyk.

Albo może nie dać jej nic. Wówczas kwiat spragniony wody i słońca po prostu uschnie.

Albo może ją zdeptać. Spojrzeniem, słowem, gestem, miną lub jakimkolwiek ruchem. Wówczas kwiat, naruszony kładzie się na podłożu, opada z sił, więdnie lub usycha.

Nie każdy oczywiście. Są takie, którym niestraszne braki słońca, wody i pieszczot. I takie, które rosnąć będą dalej, choć kilku liści i płatków brak. Zahartowały się przez trudne warunki w jakich im przyszło rosnąć.

A może każda kobieta powinna być takim kwiatem?

Niedoskonałym, delikatnym, ale silnym, który rozkwita nie tylko jeden raz. I który czyni to nawet, gdy dookoła skały, chłód i mrok. Wtedy dostrzec można jego urodę, bo cóż to za wyczyn rozkwitać w promieniach słońca i męskich objęciach? Sztuką jest zachwycać, gdy otoczenie nie sprzyja, a ten wybrany prac ogrodowych już dawno zaniechał...

Dobrego dnia Moje Kwiaty!
Podajcie ten post innym na tej łące. 
Niech rozkwitają!
Obserwujcie moja stronę
Warta jest Waszej uwagi.
Każdy Kwiat znajdzie tu siebie.

IDIOTKA





- Wiesz ja już nie chcę być idiotką - powiedziała Hanka spuszczając wzrok, a ja mało się kawą nie zakrztusiłam.
- A ktoś Ci mówił, że jesteś? - zapytałam robiąc wielkie oczy.
- Nie - szepnęła cicho.
- To coś ty wymyśliła? - moje gały zrobiły się jeszcze większe.
- Zrobiłam rachunek sumienia - teraz mówiła już głośniej. - Przemyślałam wszystko. Starczy, dość taplania się z bólu, obnoszenia cierpienia. Zostawił mnie to muszę wziąć się w garść.
- Uuu grubo, mów dalej - nie ma co, moje patrzały za chwilę wyskoczą z orbit.
- Zostawił? Zostawił. Przestał kochać? Przestał. Albo nigdy nie kochał. A ja głupia czekam, myślę, marzę. No idiotka!!! - teraz Hanka już krzyknęła. - Oglądam te durne romansidła, seriale, czytam portale dla zranionych kobiet i się im tak dziwiłam, że kochają, podczas gdy ktoś wypiął na nie tyłek. Kazałam im pakować tego delikwenta, wyrzucać zdjęcia, zmienić pracę, znajomych jak trzeba. Niemal krzyczałam do telewizora "kobito weź się ogarnij!". A ja co robiłam?
- No co? - pytam, spodziewając się planowania z jej strony co najmniej ataku terrorystycznego.
- Wrzucałam jakieś złote myśli, ckliwe cytaty na mój profil wierząc, że on może się domyśli. Do-my-śli! Kumasz? Facet i domyślanie? Toż to oksymoron! No idiotka! - Hanka się rozpędzała. - Pisałam smsy, maile pełen wyznań, potem oskarżeń i żalu, nadal wierząc, że to go ruszy. Inne babki krytykowałam robiąc dokładnie to samo, no idiotka do sześcianu! - Hanka mówiła szybko i zdecydowanie. Wzięła łyk zimnej już herbaty. Nie przerywałam jej. Niech się dziewczyna wygada.
- No i wiesz, budzę się rano w sobotę i czuję się jakoś inaczej. Nic się nie stało. On nie napisał, a ja zrozumiałam, że to nie ma sensu. Rozumiesz? - kiwnęłam głową na znak aprobaty. - Jakby mnie olśniło. Nagle. Starczy tej żałoby, żalu i taplania się w smutku. To, że źle się czułam to była tylko i wyłącznie moja wina. Nieustanna analiza, myśli, rozkładanie na atomy tego, co kto powiedział, gdzie popełniłam błąd, czym go zraziłam. Pływałam w odmętach tego i wciąż odurzona przeszłością żyłam dziś. Przecież to nie ma sensu! - dopiła herbatę, spojrzała na mnie czekając na mój komentarz.
- Wiesz, rozstanie cię bolało. Trzeba sobie dać czas na żałobę i poukładane tego w głowie, co się wydarzyło, ale... - zaczęłam na głos tłumaczyć moje myśli.
- Ale? - zapytała nadal się we mnie wpatrując.
- Ale u ciebie faktycznie długo to trwało. Każdy ma prawo do smutku. I zapewne inaczej każdy to przeżywa. Ty jesteś typem długodystansowca. Ile to czasu minęło?
- Trzy lata...
- To sama masz odpowiedź. Ale idiotką nie jesteś - uśmiechnęłam się.
- Jestem i to dużą. Rok, dwa można płakać po facecie, ale trzy????
- Jak widać można i trzy albo i dłużej. To indywidualna sprawa. Pytanie co teraz czujesz.
- Że mam dość. Jakaś część mnie nadal go kocha, ale tak przez mgłę. Bo przecież go tu nie ma przy mnie. Nie chciał to na siłę go nie zmuszę. Płakałam, walczyłam, prosiłam. Chyba bez sensu. Odbiłam się od ściany.
- I co? Jakieś siniaki? - zapytałam zaciekawiona. Fajne porównanie znalazła.
- Mnóstwo i bolą jak cholera, ale z siniakami da się żyć. Kiedyś chyba znikną. Wiesz dziś to widzę, a tyle czasu byłam ślepa. Jak idiotka miałam nadzieję. Na co? Na co powiedz mi?
- Tego to ja nawet nie chcę wiedzieć, na co liczyłaś po tym jak wykopał cię ze swojego życia. Może potrzebowałaś tej ściany.
- Dlatego oficjalnie kończę etap bycia idiotką - Hanka spojrzała na pustą szklankę i się uśmiechnęła. Chyba jej lżej. - Mam wrażenie jakbym właśnie zrzuciła jakiś ciężar. Tyle myśli, żalu, wspomnień i analizowania każdego zdania, słowa, sylaby nawet. Jakbym siebie o to wszystko obwiniała. Bo może gdybym się nie wściekła wtedy to by nie było kłótni, gdybym czegoś nie powiedziała to by się nie obraził. Zrozumiałam, że kijem rzeki nie zawrócę. Byłam sobą, naturalna. Były emocje, bo go kochałam. On mnie może też, a może nie. Nie wiem. Dziś już nie myślę o tym. Jestem gotowa powiedzieć sobie: 
No co idiotko? Było minęło. Wstań, ogarnij się, cycki do przodu. Było fatalnie, gorzej być nie może, więc tylko się cieszyć. Uśmiechnij się, potraktuj to jako naukę, wyciągnij wnioski i przestań być idiotką. 
Hanka uśmiechnęła się. W końcu zauważyłam błysk w jej oku, a ona wskazała palcem na mój barek z winem. No cóż na darmo szukać mi w niej idiotki, którą ponoć była.

Podoba Ci się ten post?
Podaj go dalej. Wiele "Idiotek" powinno go przeczytać.
Pytanie czy to są w ogóle idiotki czy tylko kobiety, które kochały...za bardzo?

Obserwuj moją stronę Poli Ann
Znajdziesz tu historie pisane przez życie.
To Twoje miejsce, zapraszam.

PORTRET KOBIETY WALCZĄCEJ



Image by Marta Borkowska, sepis projekt


O tym moja mama dowiedziała się dopiero w trakcie rozwiązania. W latach osiemdziesiątych badanie USG było luksusem, na który nie było jej stać. Nie wiedziała zatem jakiej płci dziecko powije. Wszyscy mówili, że będzie chłopak, bo ładnie wygląda... Okazałam się być KOBIETĄ. Rodziła mnie absolutnie sama, w obskurnym szpitalu, gdzie o widzenie ze mną musiała się kłócić. Instytucja pielęgniarki cieszyła się wtedy inną estymą niż obecnie. Ja, ledwo dwukilogramowa kobietka, zgotowałam jej trudny los. Miliony rurek, jakimi opleciono moje ciałko i pożółkła tetrowa pieluszka wokół wątłych bioderek, były moją jedyną kreacją na czas przyspieszonego chrztu. Ale już wtedy okazało się, że JESTEM KOBIETĄ WALCZĄCĄ. Nie wiem, czy ten cud to przypadek czy modły babci coś zadziałały, ale przeżyłam. Potem co prawda były ze mną przygody, na przykład dieta bezglutenowa, ale cóż to za problem w obliczu wyboru trumienki dla dziecka? 

Jako MAŁA KOBIETKA byłam wesoła, żywa, z burzą loków i szalonych pomysłów. Wiecznie z rękami w gipsie i siniakami na kolanach. Bardzo samodzielna. Co roku uczyłam się życia na obozach i koloniach letnich. Kobiecość towarzyszyła mi cały czas. W różnym wydaniu. Lubiłam sukienki i szorty, kolorowe trampki i stukające pantofelki. Kolczyki, rzemyki, bransoletki, koraliki, naklejki, broszki, przypinki. Jako dziecko blokowiska bawiłam się z dziewczynami i chłopakami. W chowanego, zbijaka i skakanie w gumę. 

Biologiczna kobiecość przyszła szybko. W wakacje, między czwartą a piątą klasą. Było zaskoczenie i dyskomfort z wielkim olłejsem między chudymi nogami. Weszłam na kolejny level. Potem pojawiły się sabrinki i pierwsze mini staniki. Ciało zaczęło się zmieniać. Pokonywałam kolejne poziomy i nie do końca ta kobiecość, z którą dziś jestem za pan brat, mi się podobała. Trudno zaakceptować nowe biodra, talię, biust i cerę, którą zdobiły czerwone krostki. Czułam się brzydka. Podwójnie, bo nosiłam wtedy stały aparat. Jedyna w szkole. Ba, jedyna w mieście. Wytykali mnie palcami, wpatrywali mi się w otwór gębowy. Dziewczyny miały pierwszych chłopaków, całowały się, a ja byłam postrachem osiedla. Widziałam siebie jako bezkształtną masę z metalem na zębach. Byłam potworem. NIE KOBIETĄ. 

W liceum skoki wagi, zmienny apetyt, podejrzenia o zaburzenia odżywiania. Dopiero po kilku latach okazało się, że to sprawka chorób immunologicznych. Paradoksalnie wtedy ta kobiecość nabrała kształtów. Piękne włosy, smukła sylwetka, w końcu proste zęby. Zakochałam się. Byłam MŁODĄ i śliczną KOBIETĄ, ale tego ostatniego jeszcze nieświadomą. 

Kolejny poziom kobiecości osiągnęłam, gdy na teście pojawiły się dwie kreski. Oj ta kobiecość buchała we mnie pełną parą. Czekałam na tę ciążę. Skończyłam studia, pracowałam, miałam męża i mieszkanie. Byłam w bezpiecznym porcie, z kobietką w łonie, gdy nadciągnęły czarne chmury. Telefony z kliniki, wykrzykniki krzyczące na kartkach. Byłam KOBIETĄ, w ciąży, na dodatek poważnie chorą. Płakałam trzy dni, po czym znów weszłam na level KOBIETY WALCZĄCEJ. O ciążę i siebie. Długa to była walka. Kobiecość wtedy zaczęła się chwiać. Cesarskie cięcie i perspektywa karmienia butelką. Jako matka, rodzicielka zawiodłam na całej linii. 

Pierwszą walkę wygrałam rodząc moją małą kobietkę. Zdrową, śliczną i mądrą, o czym przekonuję się każdego dnia od prawie dziesięciu lat. 

Na kolejną wygraną trzeba było czekać dłużej. Znieść porażki, załamania, trudy życia codziennego. Kobiecość odłożyłam na półkę. Zapomniałam o niej. A szkoda. Kończyłam kolejne studia, powoli nabierałam pewności siebie. Wywalczyłam eksperymentalną terapię lekową i pokonałam wroga, którego cień padał na całe moje życie. Odżyłam. I fizyczne, i psychiczne. Uwierzyłam w siebie. W lustrze zobaczyłam ładną KOBIETĘ i choć niedługo potem zdiagnozowano u mnie Hashimoto uśmiechnęłam się tylko do swojego odbicia i pomyślałam: 

Ja, KOBIETA WALCZĄCA, nie dam rady??? 

Gdy rok temu zwijałam się z bólu, nie wiedząc co się dzieje i widząc już siebie po drugiej stronie, znów musiałam założyć zbroję. Torbiel endometrialna, nowotwór (sprawdźmy czy złośliwy), endometrioza. Takie określenia powitały mnie na fotelu ginekologicznym, na którym w malignie wiłam się bardziej niż w trakcie akcji porodowej. Ból nieziemski. Miałam ogrom szczęścia, kilka aniołów spotkanych na mojej drodze mi pomogło, po dwóch miesiącach szybka laparoskopia, rekonwalescencja. Po sześciu tygodniach znów śmigałam na kochanym rowerze.

Jestem KOBIETĄ. Lubię siebie, akceptuję, już z nikim nie porównuję, bo wiem ile jestem warta. Rozwijam się, uczę i coraz bardziej się sobie podobam. Kompleksy odłożyłam wysoko, na taką półkę, na którą trudno mi sięgnąć. Mam pracę, którą kocham i w której jestem dobra. Mam swoje pasje. Odważyłam się na prowadzenie bloga i wydanie książki. Otwieram się na świat. 

Jestem mamą. Niedoskonałą, ale kochającą moją kobietkę ponad wszystko. Chciałabym ją nauczyć wszystkiego tego, czego mi brakowało wcześniej: pewności siebie i wiary we własne siły. Chcę ją wykształcić, wspierać, wychować na dobrego człowieka. Pokazać moje porażki, nauczyć ją jak sobie radzić sobie, gdy będzie w czarnej dziurze i przez moment nie będzie widziała z niej wyjścia. 

Fizycznej kobiecości uczy się ode mnie każdego dnia. Podbiera moje szpilki, maluje się ukradkiem, psika moimi perfumami i pyta, czy jak umarnę to będzie mogła nosić moje staniki i stringi:) 

Jest jeszcze lepszą wersją mnie samej. Jest WSPANIAŁĄ KOBIETKĄ i mam nadzieję, że taka pozostanie. Będzie pewniejsza siebie, zdobędzie takie szczyty, jakie zapragnie. Będzie umiała kochać i będzie kochana. Nauczy się niezależności i asertywności. I że będzie egoistką w pozytywnym tego słowa znaczeniu. 

Ja natomiast wiem, że czeka mnie kolejny poziom kobiecości. Zbliżam się do niego nieuchronnie. To zmarszczki, tycie, kolejne zmiany kobiecego ciała. Mam nadzieję, że dojrzalsza i bardziej tego świadoma, będę umiała się w nowej wersji zaakceptować. A jak nie, to będę walczyć. Godnie, z klasą. Przecież od urodzenia JESTEM KOBIETĄ - KOBIETĄ WALCZĄCĄ.

Podoba Ci się ten post?
Podaj go dalej.
Na pewno ktoś, kogo znasz powinien go przeczytać.
Tyle jest Walczących!
Obserwuj moją stronę Poli Ann
Warta jest Twojego czasu!




PROJEKTANTKA

Obraz 99mimimi z Pixabay


Wywiesiła wielką reklamę, którą widać było z daleka: 

"SZYJĘ SZCZĘŚCIE, NA KAŻDY ROZMIAR".

W miasteczku szybko rozniosła się nowina, że Projektantka uszyje szczęście i w końcu wszyscy będą radośni. Przed jej pracownią, usytuowaną na obrzeżach, zaczęły formować się długie kolejki. Stali wszyscy, biedni i bogaci. Młodzi i starzy. Kobiety, dziewczęta, chłopcy, mężczyźni. Praczki, kucharki, księgowe, nauczycielki, lekarze, prawnicy, sędziny, biznesmeni, fryzjerki, kosmetyczki, aktorki, sprzedawcy, dziennikarki, pisarze i wielu innych. Każda płeć, każdy zawód. Wszyscy, jak jeden mąż, chcieli, by Projektantka skroiła im szczęście na miarę. Takie akuracik. Tak też robiła. Z centymetrem zarzuconym wokół szyi, ze szpilką w zębach i miarką w oczach wymyślała piękne, szczęśliwe stroje. W ruch szły koronki, muśliny, len, tiule, bawełna, dżins, aksamit, wełny, jedwabie, kaszmiry. Dla każdego była w stanie znaleźć coś, czego potrzebował. Klienci z pracowni wychodzili dumni, uśmiechnięci. Wszak Projektantka uszyła im szczęście na miarę, czego było więcej chcieć?Chodzili więc po miasteczku zadowoleni, z dumą prezentując kreacje. 

Po pewnym czasie wracali do pracowni bardzo rozwścieczeni. Przecież mieli być szczęśliwi, tkaniny pasują jak ulał, a życie jak szare było, szare jest nadal!!! Projektantka doskonale wiedziała, że klienci mogą wracać. Nie wszyscy przychodzili złorzecząc. Oni zrozumieli, że ubrania nie tylko należy założyć. Trzeba je nosić, przygładzić, poprawić, odpowiednio ułożyć. Reszta, tych rozzłoszczonych krzykaczy, tego nie pojęła. Chciała gotowy projekt, o który nie trzeba dbać.

Bo szczęście jest właśnie jak ubranie. To od nas zależy jak je potraktujemy. To my je kształtujemy, nadajemy kawałkowi materiału życie. Nikt za nas tego ubrania nosił nie będzie. To od nas zależy jak to zrobimy. I czy nauczymy się je dostrzec i pielęgnować.

ŚLADY

Image on Pixabay


Kochałaś, a może kochałeś z całej siły, każdą komórką ciała, po końcówki włosów i czubki palców u stóp. Mocniej niż samą/samego siebie.

Stworzyliście swój mikrokosmos. Dwie planety, Ty i ta druga osoba, a słońcem i powietrzem była Wasza miłość. Było wam dobrze, tak cholernie dobrze. Ta sama orbita i żadnych meteorów.

Trwało to kilka miesięcy, może lat. Skończyło się pewnego dnia. Nieważne jak. Może nadeszło zlodowacenie, może to była kometa z długim blond warkoczem albo wielki, umięśniony meteor. Może to wasze słońce zgasło albo coś lub ktoś je wyłączyło. 

Po prostu Wasz mikrokosmos rozpadł się w gwiezdny pył, ale wciąż zupełnie niechcący, natrafiasz na jego ślady, których blask dostrzegasz tylko Ty.

To Wasze miejsca. Tu piliście kawę, tam ktoś kogoś pocałował, rzucił żart, z którego śmialiście się tygodniami. Może był dziki seks albo wspólne milczenie, które tak wiele mówiło. To kawiarnia, ulica, park, kino, restauracja, las, sypialnia. 

To Wasze piosenki, które budowały Wasz mikrokosmos trafnie opisując to, co czujecie, myślicie, widzicie. Melodia idealnie oddawała emocje, które w Was tańczyły. 

To Wasz język, który stworzyliście we wspólnej komunikacji. To słowa-klucze, na nowo definiujące Waszą przestrzeń.

To ubrania, zdjęcia, smaki, zapachy, których wartość i znaczenie rozumieliście tylko Wy. 

To są ślady tego, co było i minęło. Tej Waszej galaktyki, w której przyszło Wam przez moment krążyć po jednej orbicie.

Masz prawo się wzruszyć, gdy ponownie, w nowym już życiu ślady te czujesz, widzisz, słyszysz, dotykasz, smakujesz. I nie chodzi o rozpamiętywanie, taplanie się w przeszłości, sprawianie sobie bólu. 

Chodzi o to, by dać sobie czas. Nie jesteś robotem, nie masz przycisku on/off, nie można Ci wyczyścić pamięci jednym delete. 

Ślady będą zawsze, trzeba się z nimi powoli oswoić, pozwolić im być i blednąć z czasem.

I pewnego dnia do tych śladów po prostu się uśmiechniesz, będą wspomnieniem i świadectwem tego, że ten mikrokosmos faktycznie istniał przez chwilę i że kochać umiałaś/umiałeś naprawdę...

Podoba Ci się mój post?
Udostępnij go dalej.
Obserwuj moją stronę Poli Ann
To blog z życia wzięty.
Warto.

Image by pixabay

KOBIETA W MASCE

Obraz Alexey Klen z Pixabay


Dzwonię do Magdy chwilę po czasie. Musiałam rozwiesić pranie. Ładna pogoda to szybko wyschnie. Często rozmawiamy z Magdą przez Messenger, robimy e-plotki i sączymy winko. 

Czuję, że u niej ostatnio coś nie gra. Magda pisze jakoś mniej entuzjastycznie. Już po głosie słyszę, że to nie ten ton. Jest smutna, przybita. Jakiś czas temu odstawiła tabletki na depresję, które żartobliwie nazywała cukierkami. Przeszła traumę. Życie jej się rozsypało w pył, nagle, jednego dnia. Jeden SMS za dużo i wiadomo było, że w łóżku jest ich troje. Mąż Magdy zadowolony i owszem, ale ona sama jakoś nie podzielała jego opinii. Przeszła załamanie nerwowe i błagania męża na kolanach, by dała mu szansę. Bo syn, kredyt, wspólne plany. A tamta kobieta przecież nic nie znaczyła.
Magda nie była w stanie pracować. Dzieckiem zajmowała się z automatu. W ciągu tygodnia przedszkole, a weekendy jakoś mijały. Cukierków na szczęście zeżarła chyba ze dwa kilogramy. Humor wrócił. Mąż też. Zaczęła pracować i pewnego dnia uśmiech pojawił się na jej twarzy. 

Kwarantanna zakłóciła dotychczasowy porządek. Magda została z dzieckiem w domu. Mąż nie mógł pozwolić sobie na pracę online. To on robi zakupy, ma kontakt z ludźmi, żyje prawie normalnie. A Magda dostaje już szału. Dusi się w mieszkaniu, zaczyna obsesyjnie myśleć, czy on jej nie zdradza. 

- Nie radzę sobie. Kłócę się z Markiem o pierdoły. On krzyczy na małego, ja mu zabraniam i atmosfera robi się gęsta. Zaczynam sprawdzać mu telefon. Jak wtedy...

- Kochana potrzebujesz pomocy - mówię spokojnie i szczerze. - Ja cię wysłucham, zawsze i wszędzie. Ale ty potrzebujesz uporządkować stare sprawy. Nigdy tego nie zrobiłaś. Zjadłaś trochę cukierków, kocykiem przykryłaś dawne brudy, a ich smród niestety jest odczuwalny. 

Magda się unosi. Mówi w emocjach. Przecież była u psychologa, po receptę. Państwowo. Czekała kilka tygodni. Trochę pogadała. Stanęła na nogi. A seks z Markiem mieli taki boski. 

- Magda, wy potrzebujecie terapii - mówię. - Marek musi zrozumieć czemu wciąż jesteś podejrzliwa i wiedzieć jak ci pomóc. Ty powinnaś zastanowić się czy taka kontrola ma sens. Ale to musi powiedzieć ci profesjonalista. On wie jak rozmawiać. Zdejmij w końcu tę cholerną maskę!!

- Nie - Magda mówi krótko.

- Kasę ci pożyczę. to żaden problem, oddasz potem. A konsultacje są online. Nie musisz nigdzie jechać. Siedzisz sobie na swojej kanapie, w swoich kapciach i rozmawiasz - próbuję ją przekonać.

- Nie - Magda nie ustępuje.

- To mi podaj powód. Męczysz się ty, Marek też. Macie niezły kocioł. - nie ustępuję i ja. 

- Bo.....ja się wstydzę. - mówi cicho.

No zatkało mnie. 

- Kurwa, Magda czego? Przecież ludzie mają problemy, szukają pomocy u kogoś, kto wie jak to zrobić! - no straciłam opanowanie. 

- Bo jak zadzwonię do psychologa to znaczy, że to już jest dno. Że nie umiem sama. To będzie porażka. - i słyszę jak łka. 

No ja pier....ę. No pierdolę. Nie będę tego kropkować. Chyba na słuch mi padło albo Magdzie na mózg!!!!

- Jaka porażka? Co ty bredzisz? - pytam z niedowierzaniem. - To co, każdy kto idzie na terapię to frajer?????

- No tak. - Magda przytakuje, a we mnie aż się zagotowało. - Jaka kurwa porażka? Co ty chrzanisz? Dziewczyno porażką jest nicnierobienie, marudzenie bez działania, zatracanie się w problemie, bycie ofiarą. A to, że się idzie po pomoc to akt odwagi. To chęć zmiany, znalezienia wyjścia... - strzelam jak kałasznikowa.

- Powinnam się sama ogarnąć, a nie ludziom obcym się zwierzać - Magda nadal swoje. 

Jezus Maria, to wykształcona babka a takie zaściankowe myślenie!!! No nie mogę. I myślę jak ją tu przekonać, że zwycięstwo to stanąć przed lustrem i powiedzieć sobie "Ej masz problem, wiesz? Sorry, ale damy radę. Już wiem kto nam pomoże. Nie bój żaby mała, jeszcze będziesz dumnie szła na tych szpilkach. Teraz usiądź, poczekaj, wyrzuć to z siebie. Daj sobie pomóc".

I tak sobie myślę, ile jest takich siłaczek co same próbują wyjść z traumy, wypierają fakty, a gdy wszystko niespodziewanie wraca ze zdwojoną siłą, to są tak tym zmiażdżone, że nawet magiczne cukierki nie pomagają. 

Czemu światłe kobiety wstydzą się dać sobie pomóc? Ja się pytam!

Mit "Zosi Samosi" jest aż taki silny?

Muszę sama, bo inaczej przegrana?

Aż mi się z tej złości zrymowało.

I jeszcze żeby terapię upatrywać jako porażkę?

Po co nosić tę maskę, udawać, że wszystko gra jak nie gra do cholery?!

No na litość boską! Magdy kochane, trzeba rozmawiać, przepracować traumy. Jeśli brak komuś pieniędzy to rozumiem. Ale za żadne skarby nie pojmuję czemu nie spróbować, jeśli środki jakieś na terapię przy odrobinie dobrej woli by się znalazły? Nie kupię torebki, butów, butelki wina (ta terapia działa na krótko), odłożę albo pożyczę od przyjaciółki, którą znam sto lat i z którą zeżarłam dwie beczki soli. Błagam Was dajcie sobie pomóc, trauma to za duży ciężar, to nie sztanga ani hantel, który można odłożyć. Czy moja Magda to zrozumie? Odważy się zdjąć maskę? Przyzna się, że jej niewygodnie? Tego nie wiem. Może jak przeczyta ten artykuł, Wasze komentarze to w końcu zrozumie, że przyznać się do słabości to największe zwycięstwo nad sobą, jakie możemy odnieść.


Podoba Ci się ten post?
Podaj go dalej.
Na pewno ktoś, kogo znasz powinien go przeczytać.
Obserwuj moją stronę Poli Ann
Warta jest Twojej miłości!

ŚCIANA

Image on Pixabay




Jesteś kurwa jak ściana! - tak Majka określiła w trakcie kłótni swojego faceta. 

Jesteś kurwa jak ściana! - wrzeszczała, a łzy ciurkiem ciekły jej po poliku. Była tak wściekła, rozżalona. Zawsze wtedy przeklinała. I w nosie miała czy wypada kobiecie rzucać mięsem czy nie. Mówiła to, co czuła. - Ściana rozumiesz? Mogę się o Ciebie oprzeć, stanowisz jakąś osłonę, ale emocji nie masz za grosz! Zero empatii, zrozumienia. Nic. Mur beton. - dalej mówiła szybko żywo gestykulując. 
A on, Pan Ściana, stał spokojny, niewzruszony niczym jak taka ściana właśnie i powiedział po prostu: Z tobą nie da się gadać. Jak zwykle.

I wyszedł. Zero reakcji, uniesienia, emocji czy nawet mrugnięcia okiem.  Constans. Gdyby Majkę podłączono do jakiejś maszyny pewnie wykres przypominałby sinusoidę. Góra, dół, góra, dół. Jeśli on, Pan Ściana, zostałby poddany takiemu badaniu, wykresem byłaby linia prosta i słychać by było zapewne jedynie taki jednostajny dźwięk, jaki słyszy się, gdy odchodzi pacjent. Piiiiiiiiiiiiii.

Majka usiadła na kanapie, podkuliła nogi i się rozpłakała. Było jej tak cholernie przykro, bo Pan Ściana, jej facet, nie liczył się z jej zdaniem ani z tym co ona czuje. Miała wrażenie, że każda głębsza rozmowa z nim to jak walenie w ścianę, twardą, murowaną. Ona mogła walić, spalać się, wyć, kopać, a ściana stała niewzruszona. Głucho odbijała jej argumenty i słowa, otaczała, zapewniała jakąś ochronę, ale za nic nie pozwalała na jakąkolwiek ingerencję. Na pogłaskanie, inny kolor czy obrazek. Oprzeć się o nią można, owszem, ale jest jakaś taka twarda, chłodna. Długo nie da się wytrzymać. 

I Majka nie wie co robić. Siedzi skulona na kanapie. Rozmazany tusz zasechł na jej bladej twarzy. Po godzinie Pan Ściana przyszedł i rozmawia jakby wcześniej żadnej rozmowy nie było, jakby Majka nie płakała, nie mówiła nic i nie rzucała kurwami. Majka wstała, nie odezwała się bo i po co. Skierowała się do łazienki. Ściana i tak odbija jej słowa. 

No obraź się jeszcze. - usłyszała syk Pana Ściany. Łza znów uciekła na jej polik, a po chwili gorąca woda otuliła jej ciało. Płyn pachnący magnolią spłynął po jej ciele. Umył brudną twarz. Szkoda, że jego słowa tak po niej nie spływały, że nie jest taką twardą ścianą, w którą można walić ile się chce. Ileż byłoby łatwiej. 

Zasypia sama. W ulubionej piżamie. Ponoć ma focha. Pan Ściana w taki sposób życzył jej dobrej nocy. A Majka o dziwo śpi dobrze, ma miły sen. Tańczy po łące, boso, gestykulując, krzycząc i ciągle gadając. Dookoła szumią drzewa, wtórują jej i nie ma tu żadnych ścian...

Podoba Ci się ten post?
Udostępnij go.
Czytaj mnie. Każdego dnia prezentuję teksty tylko i wyłącznie mojego autorstwa.
Obserwuj moją stronę Poli Ann
WARTO!
image on Pixabay

PS. I oby jak najmniej Ścian w Twoim życiu...

NARZEKASZ? - historia Piotra

Image on Pixabay


Narzekasz na kwarantannę? Taką co potrwa jakiś czas, każe Ci usiąść na dupie, zastanowić się nad wszystkim? A Ty i tak zamiast docenić ten czas lub przeczekać, będziesz marudzić? To ja Ci coś powiem...


Piotr 28 lat, od 15 lat na wózku, skok do jeziora, przerwany rdzeń kręgowy 

Pamiętam ten dzień. Był skwar od rana. Na wakacje nigdzie pojechałem, rodziców nie było stać. To jezioro pod naszym miasteczkiem było naszą rozrywką. Rano jadło się śniadanie, brało jakiś prowiant, na rower i po kwadransie było się nad wodą. Całe dnie tam spędzaliśmy. Graliśmy w piłkę plażową, pływaliśmy, skakaliśmy do wody z pomostu. Codziennie były zawody, robiliśmy salta, jakieś fikołki, śruby. Dziewczyny patrzały i piszczały. Nieźle mi szło. Gośka mi się podobała. Szła do ósmej klasy, ja do siódmej, a mimo to zwróciła na mnie uwagę. To dla niej skakałem i grałem w piłkę. Raz ją odprowadziłem do domu. Dała złapać się za rękę. I pocałować w polik. To był mój pierwszy i ostatni raz gdy dotknęłam dziewczyny, kobiety....następnego dnia znów skakaliśmy. Łukasz, Jasiek i ja. Na pewniaka. Tyle skoków było przecież. Wskoczyłem i zrobiło mi się ciemno przed oczami. Nie pamiętam, co było dalej. Ponoć chłopaki mnie wyciągali z wody, robili sztucznie oddychanie jak umieli. To Gośka dzwoniła po pogotowie. Diagnoza - uszkodzony krąg i przerwany rdzeń. Od pasa w dół nieczynny, kumasz? Nieczynny. Nogi, tyłek, wacek...nic. Masz 13 lat i życie się kończy. Matka z ojcem ryczą, kasy brak. Kumple jakoś w oczy nie patrzą, wzrok wbijają w ziemię. Gośka przychodzi długo. Nawet całować mnie nauczyła. Ale potem do liceum poszła, kogoś poznała i co jej by przyszło ze mnie? Znalazła jakiegoś chłopaka z samochodówki. Normalnego, który chodzi i który wszystko ma sprawne tam na dole.

Jeżdżę na wózku. Było trudno szkołę skończyć. To nie stolica, same bariery dookoła. Internetu brak. Ile razy chciałem się na pasku powiesić to tylko Pan Bóg wie. Spojrzenia pełne litości. Ja kwarantannę mam od 15 lat. Wychodzę na jakiś spacer, znajomych widuję rzadko. Czasu nie mają. Ojciec i matka tyrają na moją rehabilitację. Mam śmieszną rentę.

Żyję w małym mieście, od jakiegoś czasu mam fejsa. Boże choć to! Okno na świat. Ktoś ze mną pogada, napisze i nie muszę patrzeć na te oczy pełne zawodu. Miłości nie szukam. Bo i po co? Pożytku ze mnie nie ma...a litości nie chcę.

I co głupio Ci się w końcu zrobiło? Czy mam rozwinąć temat pampersów dla dorosłych? Może jeszcze Ci tego oszczędzę...Czy może jednak, chcesz usłyszeć jak przewija się faceta ważącego około siedemdziesiąt kilo?

Więc siadaj na tyłku grzecznie. Załóż tę cholerną maseczkę. Zajmij się czymś i ciesz jeżeli wszystkie członki masz sprawne. A jeśli jesteś facetem to podkreśl sobie to słowo na czerwono. Dbaj o swoją kobietę, dzieci, ciesz się, że zarobiony z roboty przychodzisz, że ta kobita marudzi, a dzieci czegoś chcą. U mnie jest cicho, nikt nie czeka, nie woła. W portkach cisza, w sercu pusto, w głowie...nie chcesz wiedzieć. Kumasz już?

KOMPLEMENT

  - Ładna sukienka. - No coś ty, stara. - Ślicznie dziś wyglądasz. - Nie przesadzaj. - Do twarzy ci w tych okularach. - E tam. Zwykłe oksy. ...