PIĄTEK TRZYNASTEGO










PIĄTEK TRZYNASTEGO
Ano w piątek trzynastego mój miętus nie ten tego i na nóżkach musiałam iść z koszyczkiem do domu mego, niczym Czerwony Kapturek, co to spotkał w lesie wilka złego
A po naszemu:
Śmigam rowerkiem moim, z włosem rozwianym, z koszyczkiem pełnym dokumentów (3 egzemplarze mojej nowej ksiązki w maszynopisie, jedynie po 176 stron każda plus kubek termiczny z herbatką) i radośnie gadam z koleżanką, a tu nagle trach. Powietrze mi zeszło z tylnej opony. Calutkie. Śniadanie jadłam i owszem, niemałe nawet, ale żebym za gruba była? No błagam! I olśniło mnie, że mój luby wczoraj mi tę oponę próbował dopompować, czego nie dokonał w sumie, gdyż uznał, że mam wentyl jakiś dziwny (jak się dowiedziałam dziś - francuski:) Chłopina sie narobił, koła nie dopompował, a dziś jeszcze ode mnie burę dostał jak stąd na Księżyc, bo dobre cztery kilometry zasuwać z powrotem musiałam, szukając wulkanizacji, co w okresie wakacyjnym nie jest takie proste. Na szczęście jednak znalazł sie taki czarodziej, co stwierdził, że nawet z tym francuskim wentylem da radę mi miętusa reanimować, ale nie na już, lecz na wtorek dopiero. Zatem w koszyczkiem musiałam wracać do domu. A w koszyczku niemal ryza papieru i ta herbata nieszczęsna. No ale lwica musi sobie radzić, mięsem rzuciła, chłopa ochrzaniła, i do domu wróciła.
Kurtyna:)
A jak u Was?

KRÓTKA RZECZ O KONKURENCJI






KRÓTKA RZECZ O KONKURENCJI

Występują: On, Ona, domniemana Konkurencja

Akt 1 i jedyny

Pewnego razu, w miejscu i czasie bliżej nieokreślonym On powiedział do niej:
- Nie bądź taka pewna siebie, masz konkurencję.

Ona, tego razu, w miejscu i czasie bliżej nieokreślonym, spojrzała na niego i odrzekła:
- Och! To straszne co teraz?! Już wiem, masz trzy odpowiedzi do wyboru:
a) Ja nie mam konkurencji!
b) Niech konkurencja uważa na mnie!
c) Moje drugie imię to Bezkonkurencyjna:)

Niepotrzebne skreślić - i uśmiechnęła się promiennie, kierując swoje kroki w przeciwną stronę.
Kurtyna.


Podoba Ci się mój post?
Podaj go dalej.
Obserwuj moją stronę.
Warta jest Twojego czasu.

STARCZY







- Jesteś szczęśliwa? - zapytał rozsądek.
- Jestem - powiedziałam szczerząc zęby.
- Jak to? - zdziwił się. - Przecież nie jesteś bogata ani sławna. Nie jesteś gwiazdą, królową, wielką osobowością. Nie masz medalu olimpijskiego na koncie. Nie mieszkasz w willi z basenem, nie posiadasz prywatnego samolotu ani ludzi, którzy dla ciebie pracują - wyliczał sumiennie. - Mieszkasz w bloku, masz kredyt i słabo płatną pracę. Nawet rower masz stary. Auto bardzo skromne.
- Mam siebie! - krzyknęłam z radością. - Mam czas, dach nad głową, rodzinę i jedzenie w lodówce. Posiadam piękny rower i własne auto. Mam też cudownego psa i fajnych przyjaciół.
- I to ci wystarczy? - zapytał z przerażeniem w głosie.
- Mam akurat. Starczy. To więcej niż niektórzy posiadają - odparłam lekko.
- Dziwna jesteś - zniżył głos. Chyba się rozczarował.
- Szczęśliwa - odparłam z uśmiechem na twarzy i tak pojechałam moim rowerem nad morze, gdzie tylko upewniłam się co do tego, że mi starczy.

CIAŁO

 




Dziś będzie z inspiracji.
To, co wczoraj zrobiła na scenie w Sopocie Pani Ewa Farna zasługuje na owacje na stojąco. Nie tylko ze względu na jej znakomity głos. Jej występ, gest po piosence, płaszcz...
Weźmy najpierw pod lupę słowa utworu "CIAŁO". Absolutny sztos - mówiąc kolokwialnie.
Czym jest nasze ciało Drogie Dziewczyny, myślałyście?
Ciało kobiece niczym tkanina jest układane przez doświadczenia losu. Najpierw gładkie, delikatne, zwiewne. Następnie, z biegiem czasu gdzieniegdzie rozdarte, przetarte, prze- lub odbarwione, zszyte grubymi nićmi. Traci swoją nieskazitelność, zyskując wyjątkowość i siłę. Tkanina bowiem może w niektórych miejscach być rozpruta, wygnieciona, ale w innych jest znacznie mocniejsza. Splot nici zahartowany przez życie staje się ciaśniejszy.
Nasze ciało nosi ślady tego, co przeżyłyśmy. Jest wygrawerowane jak śpiewa Ewa. Wyryte przez los, naznaczone i zmienione. I na tym polega jego piękno. Na ciągłej zmianie. To ciało może dać drugie życie, pożywienie, rozkosz, ciepło, bezpieczeństwo. Ciało będzie zawsze jakieś, nigdy takie samo. Każda z nas jest jakaś, inna, oryginalnie wygrawerowana. Każda tkanina układa się inaczej. Nie daj sobie zatem wmówić, że nie wpisujesz się w ramy ani standardy. Gruba, chuda, wysportowana, eteryczna, wysoka, niska, średnia, pełno- czy niepełnosprawna, jesteś unikatowa. Pamiętaj o tym. I doceń swoje ciało, noś swoją tkaninę z gracją i dumą. Tylko Ty wiesz, ile przetrwała.
Pani Ewo, za zaproszenie na scenę trzech wspaniałych, pięknych kobiet - czapki z głów!
Podoba Ci się mój post?
Podaj go dalej.
Obserwuj moją kobiecą stronę życia Poli Ann
Warto!

#dzieńwyznawaniamiłości

 






#dzieńwyznawaniamiłości
Komu mówisz KOCHAM CIĘ?
Mężowi, żonie, rodzicom, rodzeństwu, dziadkom, dzieciom, przyjaciołom i pewnie pupilom - psom, kotom, chomikom, króliczkom itp.
A jak często mówisz to sobie?
Chyba znam odpowiedź...
Najpierw musimy pokochać same siebie, by umieć miłością obdarzyć innych.
Powinnyśmy patrzeć na siebie z zadowoleniem, by nie karać bliskich za swoje niepowodzenia.
Być z siebie dumne, by ze spokojem patrzeć na świat.
Doceniać siebie, by nie czuć kompleksów.
I nie namawiam moje Drogie Dziewczyny do arogancji, buty i zadzierania nosa. Bo to o ten jeden krok za daleko. Chodzi mi o to, by kochać siebie zdrową miłością.
Przytulać mentalnie i głaskać, nagradzać za sukcesy, a z porażek wyciągać wnioski.
Nie dołować się, nie karać i nie obrażać na cały świat.
Można popłakać, by się oczyścić.
Posmucić, by wstać i powiedzieć do swojego odbicia:
Kocham Cię mała!
I czuć to naprawdę.
Pozwolić sobie na niedoskonałość.
Wybaczyć błędy.
Nie obwiniać za krzywdy, które ktoś nam zrobił.
Nie szukać winy w sobie na siłę.
A jeśli faktycznie ją ponosimy to spróbować naprawić to, co zepsułyśmy.
Cieszyć się sobą.
Znać swoją wartość.
Patrzeć na siebie z zachwytem.
Akceptować.
Kochać duszę i ciało.
Wtedy można iść w świat i dać miłość komuś innemu. Miłość zdrową, piękną, silną i bezinteresowną, którą wyznawać się będzie nie tylko dziś, lecz każdego dnia!
Pięknego wieczoru!
Kochajcie się!

OPTYMISTKA



Wczoraj media krzyczały, że oto dzień 21. sierpnia jest Dniem Optymisty.
Hmm, coś dla mnie – pomyślałam.
Wiele osób mówi mi, że bije ode mnie pozytywna energia, że ciągle się uśmiecham, gadam jak nakręcona, a ostatnio nawet znajomi podziękował mi za mój blog pisząc, że dzięki niemu chce mu się żyć, bo zarażam dobrymi wibracjami.
Więc tak, wczoraj ewidentnie winnam była świętować mój dzień. W sumie niepoprawny optymizm towarzyszy mi od zawsze. Przecież chrzczono mnie w szpitalu, mamie kazano już wybierać trumienkę, ale ja stwierdziłam, że musi być dobrze i przeżyłam. Potem jeszcze była przepuklina, dwukrotnie połamane ręce, wybite palce, dieta bezglutenowa, a ja mimo to wciąż wierzyłam, że dam radę. I dawałam.
Zawsze uśmiechnięta, żywiołowa, komunikatywna, ambitna, co roku z czerwonym paskiem pokonywałam swoje małe, wielkie demony. Byłam finalistką olimpiady polonistycznej, dostałam się do wymarzonego liceum, a potem na ukochaną germanistykę, na która przyjęto tylko trzydziestu szczęśliwców. O tak, wtedy mój optymizm sięgał zenitu. Gdy koleżanka z klasy powiedziała mi, że na uniwerek w Gdańsku na pewno się nie dostanę, ja uparcie wierzyłam, że mi się uda. I udało, moje nazwisko było piętnaste na liście. Ryczałam wówczas jak bóbr, ludzie mnie pocieszali mówiąc: „Nie martw się, dostaniesz się za rok”, ja zasmarkana łkając im mówiłam:” Ale ja się dostałam!”, a oni wybałuszali oczy.
Pomyślałam sobie wtedy, że nie ma dla mnie rzeczy niemożliwych. Wierzyłam, że sobie poradzę. I tak było. Studiowałam, pracowałam, robiłam kursy, zaczęłam kolejny dzienny kierunek, zaręczyłam się. Obroniłam się pierwsza na roku, znalazłam pracę, którą po miesiącu rzuciłam, bo uznałam, że bycie nauczycielem to jest to. Trzeba być nie lada optymistą, by wykonywać ten zawód prawda?
Praca w gimnazjum, trudne dzieciaki, zaciskałam zęby i każdego dnia dawałam radę.
Optymizm pomógł mi też w życiu osobistym, gdy usłyszałam, że nie zostanę matką. Nie przyjęłam tego do wiadomości. Po prostu. Zmieniłam lekarza, zastosowałam się do jego rad i dawki leków, i o dziwo po trzech miesiącach na teście zaróżowiły się pysznie dwie upragnione kreski. Ale żeby jednak za różowo nie było zaraz na początku ciąży spadła na mnie diagnoza o przewlekłej chorobie, na dodatek zakaźnej i wtedy trudno uleczalnej. Wtedy na jakiś czas obraziłam się na optymizm, ale na krótko. Uznałam, że trzeba założyć zbroję i walczyć. Ciężka to była walka, nierówna, inwazyjna, trwająca kilka lat. Wiele razy upadałam, ale podnosiłam się, ocierałam łzy, tuszowałam rzęsy, muskałam usta błyszczykiem, zakładałam szpilki i z uśmiechem szłam dalej. Dawałam radę.
Niejednokrotnie dostawałam od losu dwa sierpowe. Dlaczego dwa? Ano żeby po jednym za szybko nie dojść do siebie. Znów więc spadałam w czarną otchłań i rytuał z tuszem i szpilkami powtarzałam dopóty, dopóki nie byłam w stanie stać na tych cholernych szpilkach z uśmiechem na twarzy.
I tak niepoprawną optymistka jestem nadal.
Gdy powiedziano mi, że moje dziecko się nie rozwija.
Gdy w pracy byłam odpowiedzialna za potężny, międzynarodowy projekt.
Gdy dwukrotnie poddawałam się inwazyjnym terapiom lekowym.
Gdy zmieniłam pracę.
Gdy w międzyczasie zaproponowano mi pracę ze studentami.
Gdy otworzyłam blog, wydałam pierwszą, drugą i trzecią (sic!) książkę.
Gdy w domu pojawiła się goldenka.
Nawet gdy po maturze zdawałam egzamin na prawo jazdy to wierzyłam, że dam radę. I choć nie wiem jakim cudem to zdałam go za pierwszym razem.
Gdy zdiagnozowano u mnie Hashimoto i niedoczynność tarczycy.
Gdy dwa lata temu kładłam się pod nóż, bo zaatakowała mnie endometrioza.
Gdy, gdy, gdy…
Zawsze myślę pozytywnie. Gdybym się poddała, nie byłabym w tym miejscu, w jakim jestem obecnie.
Dziś patrzę w lustro i widzę uśmiechniętą babkę, która siebie lubi, akceptuje, z nikim nie porównuje, bo wie, ile jest warta. Rozwija się, uczy i coraz bardziej się sobie podoba. Kompleksy odłożyła wysoko, na taką półkę, na którą trudno jej sięgnąć. Ma pracę, którą kocha i w której jest dobra. Ma swoje pasje. Prowadzi blog i wydaje książki. Otwiera się na świat.
Ma mnóstwo porażek na swoim koncie, ale i sporo zwycięstw. Z tych pierwszych wyciąga wnioski, te drugie motywują ją do dalszej pracy. Dużo osiągnęła, sięga po więcej i nie ma opcji, żeby się nie udało. Przecież jest optymistką i da radę!
Podoba Ci sie mój post?
Podaj go dalej.
Obserwuj moją kobieca stronę życia Poli Ann
Warto!
Image by Marta Borkowska Sepis Project. Fotografia noworodkowa, dziecięca i rodzinna
#dzieńoptymisty #uśmiechnijsię

ZOŁZA

 




- Ślicznotka z Ciebie - napisał, a ona już prawie naciskała "blokuj" na Messengerze. Zerknęła na jego profil. Żadnych głupot, zbereźnych memów. Trochę sportu, polityki. Był młodszy.
- Jak chcesz poderwać gówniarę to pisz tak dalej. Jak chcesz zdobyć kobietę, zmień teksty - odpisała. - Może wyciągniesz z tego jakąś naukę.
- Słodka jesteś.
- Nie rozumiesz. Żegnam.
- No ej! - I wysłał jej bukiet kwiatów. Wirtualny, ale zawsze.
- Słuchaj chłopcze. Męża mam i udane życie. Romanse i sexting mnie nie interesują.
- No coś Ty! Po prostu chcę Cię poznać.
- Dzieciaku daruj sobie.
- Cudowna jesteś. Nigdy nie mów nigdy. Mąż nie jest na zawsze 😉 - i dodał emotkę.
- Serio? Nie wiedziałam - udała głupią.- To tak można? - zaczęło ją to bawić.
- Pewnie! - podchwycił. - Przecież nikt się nie dowie. Przysięgam! - Już widziała jak jej niemal ślubuje te słowa i śmiała się do rozpuku. - Ja Cię przekonam! - kontynuował.
- A do czego? - zapytała.
- Że będziesz ze mną - I znów parsknęła śmiechem. "Gdzie takich produkują?" - pomyślała.
- Tak?
- No pewnie Słodziaku ❤
- Oj słaby uczeń z Ciebie.  Nie pamiętasz nauki od samego początku. Prosiłam byś mnie tak nie nazywał.
- Wiedziałem, że to powiesz. Śliczna jesteś.
- Którego słowa w ostatnim zdaniu wyżej nie zrozumiałeś?
- Oj nie denerwuj się tak Księżniczko!
- Jestem spokojna, bardzo.  Liczyłam, że może dzieciak taki jak Ty posłucha kobiety, wyciągnie wnioski. Spalasz się takimi tekstami na samym początku. A tu jak grochem o ścianę. No chyba, że dla fanu to robisz lub dla zakładu. Ok, ale nie marnuj mojego czasu.
- No wiesz, dlaczego zachowujesz się jak zołza?
- Zołza? - znów parsknęła śmiechem.
- Tak, złośliwa Zołza !
- No w końcu jakiś dobry wyraz! Człowieku wiesz ile lat ma to czekałam? Dzięki!
- ???? - chyba nie zrozumiał o co jej chodzi.
- Powiedziałeś mi komplement. Zołzą mogę być. Słodziakiem, ślicznotką i laleczką już dawno nie jestem. To kwestia pewności siebie wiesz? Nie musisz mnie zagadywać durnymi tekstami. One nie zadziałają. Chcesz poderwać starszą? Wysil się. Dojrzała kobieta zna swoją wartość. Niełatwo ją zdobyć. Trzeba się natrudzić, a nie rzucać frazesami. Musisz chcieć ją poznać.
- To jakiej muzyki słuchasz? - zapytał od razu.
- Ale to nie o to chodzi! - niemal krzyknęła do klawiatury telefonu.
- A o co?
- Tu nie chodzi o ulubiony kolor. Musisz wzbudzić jej zainteresowanie.
- Nie rozumiem.
- No właśnie widzę. Daruj sobie. Po prostu do mnie nie pisz i będzie spokój.
- Znów piszesz jak zołza.
- Dzięki ❤❤❤❤ - śmiała się w głos. Ten dzieciak ją bawił i kompletnie nie wiedział, jak poderwać kobietę. I jeszcze strzelał fochy.
- Dlaczego jesteś taka okropna?
- Okropna? To już kolejny komplement dziś. Dzięki! Promocja jakaś czy co?
- Nie masz poczucia humoru.
- Serio tak myślisz?
- Tak, jesteś poważna i zołzowata!
- Dzięki, zapiszę sobie tę słowa ok? 
- Naprawdę jesteś zołza!!! - powtórzył.
- Wiem 😄 - i już dalej nie kontynuowała tej dziwnej konwersacji. Zawsze była uprzejma, przepraszała nawet gdy ktoś nadepnął jej na palec. Potem było jej z tym źle. Miała pretensje do siebie, że nie reaguje zgodnie z sumieniem tylko tak jak powinna. Od jakiegoś czasu zaniechała tej praktyki. Zdecydowanie wolała mówić co myśli, przyjemniej było być nazywaną zołzą aniżeli księżniczką. Czuła, że zołza to jej drugie imię. Szczera, pewna siebie, dojrzalsza. Jak dobrze było w końcu siebie znaleźć!

Zołzo Kochana podaj ten post dalej.

Obserwuj moja jakże zołzowatą stronę:)

Warto!





KRÓTKA ROZMOWA O MIŁOŚCI






- Czym jest prawdziwa miłość? -zapytała.
- To piękne uczucie, rozpływające się po całym ciele - odrzekło Serce.
- To reakcja chemiczna, na którą składa się kilka hormonów - powiedział Rozum.
- Jak ją rozpoznam? - znów zadała pytanie.
- Poczujesz drżenie rąk, pojawi się przyspieszony oddech, uśmiech lub sztuczna powaga. Mogą pojawić się gesty takie jak patrzenie w oczy, przygryzanie ust, bawienie się włosami - wyliczał Rozum.
- Będziesz pragnąć bliskości tej osoby. Dzień i noc. Nie będziesz w stanie bez niej oddychać - dodało Serce.
- Będziesz - wtrącił Rozum. - To tylko błędne wrażenie. Wszystkie funkcje życiowe będą utrzymane, popęd płciowy może być wyższy. To też jest związane z hormonami.
- Będzie Ci ciepło, przyjemnie, będziesz unosić się nad ziemią - rzekło Serce.
- Fizycznie to niemożliwe - stwierdził rozum.
- To tylko metafora - odparło Serce.
- Nie cierpię metafor. Liczą się fakty. Na tym polega życie - Rozum nie dawał za wygraną.
- Życie polega na odczuwaniu, na doświadczeniu nawet tego, co niezrozumiałe. A miłości nie da się pojąć - Serce się rozmarzyło.
- Też tak myślę - wtrąciła Ona.
- Ależ oczywiście, że da. Można ją nawet zmierzyć. Wystarczy zbadać poziom hormonów. To wystarczy - kontynuował Rozum.
- I co miłość się wtedy kończy? - zapytała.
- Tak. To przecież tylko reakcja chemiczna - Rozum był z siebie dumny.
- Ciekawe - zamyśliła się.
- Jeśli się kończy to znaczy, że nigdy jej nie było - powiedziało Serce. - Miłość jest, trwa, ewoluuje, zmienia się, ale nie gaśnie. Jeśli ta iskra zapłonęła prawdziwie, to nic jej nie zgasi. Może się tlić, migać, płonąć. Gdy kochasz naprawdę to to trwa. I gaśnie razem z człowiekiem - dodało. Rozum zamilkł, a Ona spojrzała tęsknie w dal zdając sobie sprawę, że kocha naprawdę.
Podoba Ci się ten post?
Podaj go dalej.
Obserwuj mój blog.
Warto, naprawdę:)
Image by Pixabay

F word

 



Przeklinam. Tak, owszem zdarza mi sie to wcale nierzadko. Zgorszenie? Na litość boską, każdy z nas mniej lub bardziej potrzebuje czasem ujścia werbalnego. I nie mówię tu o tym, by kląć co drugie słowo w formie przecinka.  Po prostu czasem nie da sie inaczej. Jak się uderzysz młotkiem w palce to jak reagujesz?

- Ojejej, jak boli. Ojojoj!

No błagam. Jak rzucisz sobie qurwą to nie jest Ci lepiej? Pewnie, że jest.

A jak jakiś baran zajedzie Ci drogę to mówisz:

- Szanowny panie/Najdroższa pani, czy zechciał(a)by pan(i) zjechać na prawy pas, tak by można było kontynuować jazdę? Moje uszanowanie.

No do cholery nie! 

Czasem zatem trzeba rzucić mięsem. Tak konkretnie, dla ulgi. Angielski nas tu ratuje. Fakujemy ciągle. Fakapy też się zdarzają. I jak cos się nie uda i nawet pod nosem powiesz sobie "Fuck" to jakoś się lżej na duszy robi. I ja tę metodę stosuję, żeby nikogo nie pogryźć ani nie wytłuc wszystkich talerzy. czasem pod nosem, w myślach lub głośno, zależy od sytuacji i możliwości. Nie po to, by kogoś obrazić albo zrobić komuś krzywdę. Czasem taki werbalny fak naprawdę ratuje nasze nerwy. Język jest zresztą po to, by z niego korzystać. Z głową, zaznaczę. Wszystko jest dla ludzi, nie?

Więc miłego dnia, z fakiem lub bez:)



TE ROZMOWY CD.

 


- Jak on mnie wkurza! - z oczu Kaśki biły gromy.
- Kto? - zapytał Bartek i nagłego olśniło. - Aaa, chłop twój! - zaśmiał się. - Co znowu nabroił?
- Milion razy prosiłam, by zapisał Zosię do alergologa. Ma przychodnie po drodze. Zapomniał. No zapomniał choć mu kartki piszę i smsy! Ty wiesz ile się czeka na wizytę nawet prywatnie? - krzyczała. - Poryczałam się ze złości normalnie.
- Z takiego powodu, bo zapomniał? - Bartek zwijał się ze śmiechu.
- A tak, z bezsilności. A ty kiedy płakałeś ostatnio? - Kaśka aż kipiała ze złości.
- W weekend.
- Jezus Maria, co się stało???? - Kaśka przeszła w tryb martwienia.
- Rozmawiałem z Mi. Tak jak kazałaś... - powiedział cicho.
- Żartujesz? Serio?! Stary moc! - i klepnęła go w plecy.
- No co? Uznałem, że masz rację.
- Bo mam! - Kaśka dumnie się wyprostowała. - No i jak było?
- Wziąłem ją na spacer, na papierosa i zapytałem po prostu, czy jej dobrze.
- O i z córką palisz, ale o seksie się wstydzisz rozmawiać. Ja pierdzielę.
- Nooo - uśmiechnął się.
- Grunt, że zacząłeś i jak ona na to?
- Wiesz, że nie była jakoś speszona. Powiedziała, że jest ok.
- Wiesz co to znaczy?
- Wiem, więc zapytałem czy on o nią dba i czy ona wie czego potrzebuje. Odparła, że chyba tak.
- Co chyba tak?
- Że dba i że jej ok.
- Wie co lubi?
- No tu się zawahała.
- To zrozumiałe.
- I wtedy mi pociekły łzy. Ja bym chciał, żeby się pod nią ziemia trzęsła. Wiesz o co chodzi?
- Pewnie. Serio te łzy ci pociekły?
- Kobieto to była najtrudniejsza rozmowa w moim życiu. Nawet jak z jej matką rozwód brałem to nie było tak trudno. Jak rodzicom mówiłem, że w wieku dwudziestu lat ojcem będę to też nie. Ani jak mnie moja matula z izby wytrzeźwień odbierała i w pysk dała, to też dałem radę. A tu jak dziecko.
- Jak ojciec, który kocha swoje dziecko - stwierdziła.
- Nigdy więcej takich rozmów.
- Odczekaj, dałeś jej do myślenia. Ona musi to przetrawić. Zobaczysz będziecie jeszcze o tym gadać i ci podziękuje.
- Obyś miała rację. Myślałem, że pod ziemię się zapadnę jak się pytałem, czy to, co on jej robi, sprawia jej przyjemność.
- A czego tu się wstydzić? Seks uprawiasz? Uprawiasz. Ze swoją kobietą na dodatek, coś jej przysięgał. Życiowe tematy omawiasz przecież. Ja jej niedobrze to może się opamięta i pogoni chłopaka albo wprowadzi zmiany w swoje pożycie. Jak już się zaczęła bawić tymi klockami to niech chociaż frajdę ma z tego.
- Zobaczymy jak ty że swoją Zosią temat przerobisz - zaśmiał się.
- Haha, mus to mus. Ty już będziesz wprawiony to mi wskazówki dasz.
- Kaśka mówię ci, myślałem, że padnę.
- Ale nie padłeś, dałeś radę. Jestem, ciebie dumna. Masz jaja.
- Mówisz?
- Ja to wiem! Takiego ojca to ze świecą szukać.
- Chyba się muszę napić.
- Ja też, bo z tymi chłopami wytrzymać się nie da - puściła mu oczko.
- Z babami też nie - uśmiechnął się i skierował kroki do kuchni, a konkretnie do lodówki, w której mroziło się piwo. Należało mu się na otarcie łez, na które to pozwolił sobie przy córce, pokazując jej nie swoją słabość, lecz to jak bardzo ją kocha.

TE ROZMOWY

 


- Oni to robią! - spojrzał na Kaśkę takim wzrokiem, że się przestraszyła. Miał piękne niebieskie oczy. Kiedyś w nich przepadła. Dziś oboje mieli rodziny i wspólne wspomnienia. Byli w kontakcie. Przyjacielskim. I jako że kiedyś byli że ze sobą blisko to potrafili ze sobą rozmawiać. O wszystkim.
- Milena ma osiemnaście lat i chłopaka, a czegoś ty się spodziewał? - Kaśka pojęła o co mu chodzi. No tak, zmartwiony ojciec, przerażony na dodatek faktem, że jego jedyna córeczka straciła niewinność.
- Ona ma dopiero osiemnaście lat! - Bartek krzyknął zatroskany. Kaśka wybuchnęła śmiechem. Nie śmiała się z niego. Broń Boże! Uwielbiała go. Był jej przyjacielem, ufała mu, zwierzała, pomagała.
- Bartuś, a my ile mieliśmy lat, co? - I puściła mu oczko. - Ja ci przypomnę, siedemnaście. Pozwól, że powtórzę, siedemnaście! Sam się chciałeś kochać! Ze mną! Heloł! - zawołała śmiejąc się w głos.
- To, to co innego!
- Co ty chrzanisz? Też byłam czyjąś córką. Miałam chłopaka, ciebie i prawie uprawialiśmy seks!
- No widzisz! Prawie!
- Bo nie było prezerwatywy i nie byłam gotowa. A potem zerwaliśmy - wyjaśniła spokojnie. - I dobrze, wiesz jakby było?
- Wiem i dlatego Milena też powinna mu odmówić. To taki dzieciak jest, co on potrafi?! - Bartek był przejęty.
- On czy ona? - zauważyła trafnie. - Tego nie wiesz. I tak, że ci powiedziała. Musi ci ufać.
- Chyba ufa. Ja ją po prostu zapytałem - spojrzał na Kaśkę smutnymi oczami. - Czułem, że ją bzyka. Moją Mi!
- Ty się opanuj! Mi jest pełnoletnia i nic ci do tego czy i kto ją bzyka. To raz. Dwa, złe pytanie jej zadałeś - stwierdziła Kaśka nadal się uśmiechając.
- Co? - wybałuszył oczy.
- Było się zapytać nie czy to robią, tylko czy robią to dobrze i czy on jej dobrze robi!
- Oszalałaś!!
- A co orgazm zakazany dla twojej córki? Jak uprawia seks to niech ma z tego przyjemność. Mówię ci, pójście do łóżka nie jest równoznaczne ze szczytowaniem. Szczególnie u młodej dziewczyny.
- No tak...
- A twój seks był od razu taki, że wióry leciały?
- Niekoniecznie.
- A widzisz. Doszedłeś?
- Tak.
- A ona?
- Nie wiem...
- Znaczy, że nie doszła. Inaczej byś był pewien.
- Możliwe - ściszył głos.
- Przecież nie od razu wszystko wiedziałeś co i jak.
- Racja. A ty widziałaś?
- No coś ty! Zero samoświadomości. Myślałam, że będę leżeć i nic nie muszę robić, i że będą normalnie pioruny leciały, bo przecież ten seks taki cudowny. A tu, mój kochany, fajerwerki pojawiły się potem. Dużo zależy od partnera, ale nie wszystko.
-To znaczy? - Bartka oczy nadal były wielkie jak pięciozłotówki.
- Kobieta też musi znać swoje ciało. Wiedzieć co lubi.
- To co ja mam zrobić? - zapytał załamany. - Szok przeżyłem, że moja córeczka nie jest dziewicą, że on jej.... - nie dokończył zdania.
- Ej, seks to naturalna potrzeba. Heloł! - zaśmiała się Kaśka. - Ach wy faceci, o seksie moglibyście nawijać godzinami, przechwalać się który jak może, ale żeby córkę uświadomić to już nie ten tego?
- Syna byłoby łatwiej.
- Ano pewnie że tak. Byś mu kazał się dobrze bawić. To jej też to powiedz!
- Jak?
- Normalnie. Zapytaj czy się jej podoba, czy on o nią dba, czy zależy mu na jej satysfakcji, czy oboje dbają o zabezpieczenie czy tylko ona musi?
- Kobito przez usta mi to nie przejdzie!
- No bez przesady. Ile miałeś lat, gdy Milena się urodziła? Ja ci przypomnę, dwadzieścia!!!
- Ale to było co innego!
- Haha, padnę zaraz. Też byłeś dzieciak, seksu się uczyłeś dopiero, choć myślałeś, że już taki dojrzały z ciebie gość, nie?
- Trochę tak.
- To bądź dojrzałym ojcem. Weź na klatę, że twoja Mi to już młoda kobieta. Przecież chcesz, by była szczęśliwa.
- Chcę...Może i masz rację.
- Pewnie, że mam. Też będę z tak rozmawiać z moją Zuzią. Spokojnie.
- Małe dzieci, mały kłopot. Duże dzieci, duży kłopot - Bartek złapał się za głowę - Po co ją pytałem?!
- Ty się ciesz, że ci powiedziała w ogóle. Doceń to. Bądź dobry tatuś i pogadaj z nią.
- Pogadam. O losie ...
- Ty mi tu nie losuj. Wiesz ile ją bym dała żeby mi ktoś wyjaśnił, że to nie od razu może zadziałać?
- A tak sama doszłaś? - powiedział i zaczął się śmiać, bo pojął dwuznaczność tego pytania.
- Sama też w każdym znaczeniu tego słowa! - Kaśka śmiała się do rozpuku.
- Baby, ach te baby - zanucił.
- Co wy byście bez nas zrobili? - odparła nadal szczerząc zęby i dygnęła z gracją.
- Spokój by był - zripostował.
- Ale nuda jaka! - śmiała sie nadal.
- Oj tak! - westchnął..

Ciąg dalszy nastąpi ...

Udostępnij ten tekst jeśli Ci sie podobał. 
Obserwuj moją stronę
Warto!

MARKA KOBIETY

 


Kobieta, kobiecy, kobiecość - te słowa nas otaczają. Ja jestem z nimi za pan brat. Jestem kobietą, prowadzę blog (nie)kobiecy i dogadałam się z moją kobiecością. Lubię siebie, akceptuję i jako że trochę param się pisaniem często o kobietach, czymś kobiecym i o kobiecości piszę i prowadzę rozmowy. Ostatnio ze znajomą, która planuje stworzyć grupę dla dziewczyn ze swojej grupy zawodowej, która patrząc na świat przez pryzmat stereotypów, jest dziedziną męską (choć wiele kobiet świetnie się w niej odnajduje). Od słowa do słowa uznałyśmy, że utworzenie takiej społeczności ma na celu promowanie marki kobiecej. Hmm, zaraz zaraz, tylko jak to rozumieć? Jak zdefiniować markę kobiecą tak, aby już każda kobieta chciała się z nią utożsamiać? I choć wiem, że użyte przez nas określenie było bardzo spontanicznie i miało na celu wsparcie dziewczyn, odnajdujących swoje zawodowe powołanie w męskim świecie, od tamtego spotkania myślę intensywnie nad tym, czym ta MARKA KOBIECA właściwie jest?

Czy przedstawia matkę, otoczoną gromadką dzieci?

Kobietę w kuchni, z chochlą w prawej i żelazkiem w lewej dłoni?

Niewiastę (wróć, to słowo ostatnio źle się kojarzy;) ... przedstawicielkę płci pięknej na budowie, w kasku?

A może dziewczynę na traktorze, jak to kiedyś namawiały plakaty?

Albo szykowną business woman z aktówką?

Albo pielęgniarkę, położną, nauczycielkę, bibliotekarkę, przedszkolankę, projektantkę, makijażystkę, kosmetyczkę, kucharkę, fryzjerkę, sprzątaczkę, dziennikarkę, stewardessę, sekretarkę, dietetyczkę, instruktorkę fitness, opiekunkę do dzieci, asystentkę itp.? Tu mogłabym wymieniać wiele innych i zapewne którąś z Was bym pominęła. Niechcący oczywiście. Pisząc ten tekst bazuję na stereotypach, co świadomie podkreślam, bo one czasem pomagają mam usystematyzować świat. Bywają też krzywdzące stąd też chcąc zdefiniować MARKĘ KOBIECĄ zastanawiam się, jakie dobrać zawody lub atrybuty, by jak najpełniej ją oddać. W moim przypadku niewątpliwie byłyby to szpilki, błyszczyk, tusz do rzęs i torebka.
Dla mojej przyjaciółki trampki, bransoletki, sztuczne rzęsy i obcisłe dżinsy.

Dla koleżanki spodnie z ćwiekami, czarna ramoneska, buty na koturnie i smokey eyes.

Dla sąsiadki długie sukienki, związane włosy i czerwona pomadka.

A dla koleżanki z pracy zawsze spodnie sportowe lub eleganckie, piękne bluzki i kolorowe bluzy.

Każda woli co innego.
Każda ma swoje gusta i upodobania.
I każda jest piękna.
Intrygująca.
Wyjątkowa.
Kobieca.
Bo każda kobieta sama definiuje swoją markę.
A jak Ty ją rozumiesz?

Podoba Ci się ten post?
Podaj go dalej. Do innych kobiet, koniecznie!

Obserwuj moją stronę Poli Ann
Warto!
Image on Pixabay

KOMPLEMENT

  - Ładna sukienka. - No coś ty, stara. - Ślicznie dziś wyglądasz. - Nie przesadzaj. - Do twarzy ci w tych okularach. - E tam. Zwykłe oksy. ...