RODZINA TO NAJLEPSZY PREZENT

 



Rozwiązanie konkursu "RODZINA to najlepszy prezent, jaki możemy otrzymać" - #rodzina #family 

⬇️

Kiedyś nie rozumiałam pojęcia "RODZINA". Ot, mama, tata, babcie, dziadkowie, trochę wujków, ciotek, kuzynów. Głośne towarzystwo, z którym muszę się całować i lubić na siłę.

Urodziny, imieniny, komunie, wigilie. Wszelkie uroczystości rodzinne. To było takie oczywiste i...nudne.  Oni byli na wyciągnięcie ręki, czasem mnie irytowali, bo zamiast na kolejny zlot wolałam biegać z koleżankami po podwórku, grać w gumę, bawić się w chowanego, a jako nastolatka rozmyślać o sympatiach.

Aż w końcu przyszedł czas, gdy zaczęłam pojmować, czym właściwie ta RODZINA jest.


R jak razem. Jesteśmy ze sobą, gdy jest dobrze i źle. Pamiętam, gdy wylądowałam w szpitalu, po kolei wszyscy przychodzili w odwiedziny. Ciocia smażyła mi paluszki rybne i przynosiła jeszcze gorącej folii aluminiowej. Dziadek codziennie pilnował, bym zjadła jogurt. Każdy coś dla mnie robił. 

Gdy babcia powoli odchodziła na oddziale paliatywnym, cała rodzina zrobiła grafik odwiedzin. Byli z nią dzień i noc. Składali się na wszystko i choć przy stole nie raz o politykę kruszyli kopie, to tu byli zgrani jak nie wiem co.

Jak byłam w ciąży kuzynka podarowała mi wszystko, co miała po swoim synku, bym nie musiała kupować wanienki, kaftaników, body, pajacyków, czapeczek, bluzeczek... 


O jak oddanie. Bez wątpienia tego mnie bliscy nauczyli, gdy należało opiekować się schorowanym dziadkiem, kiedy pojawiały się kolejne dzieci, bo ja i całe kuzynostwo pozakładało rodziny. 

Do dziś pamiętam oddanie mojej babci, która cierpliwie robiła ze mną pierogi, specjalnie dla mnie smażyła pączki bez marmolady, a rano w najtęższy mróz szła po świeże bułeczki, które zjadałam jeszcze w łóżku. 

Dziś, gdy wujek przebywa w izolacji, bo ma koronawirusa, znów rodzina co i rusz podrzuca mu jedzenie i leki. 


D jak dom. Nie musi to być willa ani pałac z basenem. Różnie nam się poukładało. 

To po prostu cztery ściany, w których czuję się bezpieczna i zawsze mile widziana. To ciepła herbata i kawałek ciasta bez rodzynek, bo moi bliscy wiedzą, że ich nie znoszę. To zupa pomidorowa z makaronem i udka pieczone. To uśmiech i troska z zapytaniem - Co u ciebie? To zawsze wolne miejsce przy stole i kąt do spania. To miejsce, gdzie drzwi są zawsze i mogę bez zapowiedzi się pojawić, i zostać, jak długo chcę. 


Z jak zaufanie. Bez wątpienia moim najbliższym mogę zaufać. To do kuzynki jako pierwszej wysłałam zdjęcie testu ciążowego z dwiema kreskami. To rodzina dawała mi wsparcie, gdy poddawałam się długiemu leczeniu i kiedy potrzebowałam pomocy przy opiece nad dzieckiem. Moja  dziewięćdziesięcioletnia babcia ze mną chodziła do łazienki i chciała, bym to ja pomogła jej się umyć. Wszystko było i jest w rodzinie kwestią zaufania. 


I jak indywidualizm. Każdy z nas jest inny, inaczej wygląda, myśli i się zachowuje. Różnimy się, choć jesteśmy mniej lub bardziej podobni. Nauczyliśmy się siebie, chyba już na pamięć i nic nas już nie zdziwi. 


N jak nadzieja. Tak rodzina mi ją daje a ja przekazuję dalej. Nadzieję na lepszy dzień, inne jutro, na kolejny krok, jaki zostanie wykonany. Na zdanie egzaminu, spłatę kredytu, staranie się o dziecko, wyleczenie. Bo nadzieja nie jest matką głupich tylko wytrwałych. 


A jak akceptacja. To w rodzinie szalenie ważne. Czuję się wśród moich bliskich bezpiecznie i pewnie, choć nie jestem idealna, mogę mieć inne poglądy, czegoś nie lubię, a coś uwielbiam. Rodzina mnie nie wyśmieje, nie wytknie palcami. Doradzi, pomoże, wesprze, a jak trzeba to da kopa w tyłek i ustawi do pionu. To rodzina nauczyła mnie fundamentalnych wartości, z nich się wywodzę i nie wstydzę. To rodzina dała mi najpiękniejsze wspomnienia z dzieciństwa, kiedy to cała ferajną spędzało się wakacje nad jeziorem, pływało rowerami wodnymi, piekło kiełbaski przy ognisku. Zimą natomiast jeździło na sankach lub łyżwach, wcinało placuszki i ziemniaki z garnka, grało w chińczyka. Nie było luksusów, a mimo to byliśmy szczęśliwi i radośni. Po dzisiejszy dzień wspominamy jak kuzynka wpadła do wanny z karpiem. Gdy ja oszukałam panie w przedszkolu udając gorączkę, a w rzeczywistości mając mokre majtki. Gdy babcia złorzeczyła na dziadka, a on i tak nie reagował, bo był głuchy na jedno ucho (ale co sobie babcia ulżyła to było jej). Gdy wujek zamykał moją mamę (a więc swoją siostrę) w łazience, gdy ta wychodziła do szkoły niespóźniona, a zaspany wujek nie chciał dostać uwagi sam, więc uciekał się do takich sposobów. Gdy moja ciocia w wieku dziesięciu lat zaprowadzała moją mamę do żłobka, bo babcia i dziadek pracowali od szóstej. Gdy rodzeństwo mojej mamy z radości, że babcia wraca z pracy, wyglądało z okna i grało marsz szczęścia na garnkach i patelniach. Gdy ta sama babcia robiła na drutach ubrania nam i naszym lalkom. Mnóstwo mamy takich opowieści, naszych, rodzinnych. 

Niektórych z tych osób już nie ma wśród nas, pusto jest bez nich na tym statku, ale mimo to jakoś płyniemy, choć wiatry i prądy różne. Każdy z nas jest i kapitanem, i majtkiem. Idealnie nie jest, ale przecież najważniejsze jest, że płyniemy rodzinnie i razem. 


Komentarze

Popularne posty