APLIKACJE

 


Ściągnęła aplikację. 

Najpierw "Krokomiarkę". Mierzyła jej każdy krok, by mogła kontrolować aktywność fizyczną. Poczuła się lepiej, nawet trochę schudła. 

Potem "Zdrowy łyk". W końcu pamiętała o piciu wody. Co kilka minut apka przypominała jej, żeby nawilżyć organizm. Poczuła się lepiej i cera jej się poprawiła. 

Następnie "Te dni". Wiedziała już, jak funkcjonuje jej kobiecość. Ciągle zabiegana zapominała o niej i nie do końca znała swoje ciało. Poczuła się lepiej, apka monitorowała cykle i pozwoliła cieszyć się spokojem. 

Później "App in inglisz". Przypomninała sobie stopniowo to, czego nauczyła się w liceum. Poczuła się lepiej, bez problemu pisała w pracy maile do zagranicznych kontrahentów. 

I jeszcze "Jedz i licz". Kontrolowała to, co je, wiedziała, czy za dużo, ile cukrów i tłuszczów. Poczuła się lepiej, trzymała wagę. 

Ściągnęła też kolejne "Buks", "Faszyn", "Bestmovies", "Szafa", "Butki", "Najsfoto", "Taksi" i znów kolejne, których nazw już nie pamiętała. Aplikacje sterowały jej życiem, przypominały o wszystkim, kontrolowały, zwolniły z myślenia. Rytm jej dnia wybijały powiadomienia - zrób to, zrób tamto, pamiętaj o tym, pomiń, obserwuj, polub, wypij, nie jedz, poćwicz, zanotuj cykl, kup, wymień, zamów, obejrzyj. I ona czuła się z tym lepiej. 

Gdy pojawiła się nowa dostępna apka z serduszkiem machinalnie w nią kliknęła. Miała zapewnić jej miłość. Podała dane, ustawiła powiadomienia i gdy przeszła te sześć tysięcy kroków, wypiła dwa litry wody,  zjadła wegańskie burgery, zrobiła trening, kupiła kolejną sukienkę, obejrzała ten niesamowity serial, przypomniała sobie o serduszku. Nawet z kimś zaczęła rozmawiać, potem z kolejnym i kolejnym użytkownikiem tejże apki. Serce zabiło jej szybciej. Poczuła się lepiej. To apka znów przypominała o buziaku wirtualnym, zdjęciu, kawie też wirtualnej. Życie według kliknięć, alertów i dzwonków. Poukładane, aktualizowane na bieżąco, aktywne. 

Pewnego dnia jej telefon się wyłączył. Nie pomogła ładowarka ani twardy reset. 

A ona została w łóżku, bo nie umiała dalej żyć. Cisza była miażdżąca, nieaktywne palce nie wiedziały co począć. A ona nie zrobiła sześciu tysięcy kroków, nie wypiła dwóch litrów wody, nie zamówiła sushi, nie zaczęła obserwować nowej gwiazdki, nie kupiła butów z przeceny, nie zaczęła kolejnego sezonu tego serialu, nie napisała do nikogo z serduszkiem. Tępo gapiła się w sufit. Leżała tak kilka dni, na nowo ucząc się chodzić, jeść, pić, ubierać, czytać. I poczuła się inaczej. Cisza jej już nie przeszkadzała, czas nie przeciekał przez palce. Życie miało swój rytm, może niezbyt regularny, ale piękny, indywidualny. Uświadomiła sobie, co tak naprawdę lubi jeść, ile potrzebuje wypić, co chce obejrzeć, przeczytać, kupić, dokąd zamierza pójść. Tak naprawdę nie lubiła wody mineralnej, wolała tą z kranu. Znana marka ubrań nie była w jej guście. Sushi też jadła dla mody. Porzuciła treningi na rzecz biegania, takiego dla siebie. Zaczęła oddychać pełną piersią, żaden klik ani powiadomienie nie sterowały już jej życiem. A kawa smakowała znacznie lepiej pita w realu w małej kafejce na skraju osiedla w towarzystwie przesympatycznego biegacza z krwi i kości, który ostatnimi czasy gdzieś zgubił komórkę, i jak ona, odnalazł się na nowo. 


Podoba Ci się ten post?
Udostępnij go.
Czytaj mnie. Każdego dnia prezentuję teksty tylko i wyłącznie mojego autorstwa.
Obserwuj moją stronę Poli Ann
Warta jest Twojej miłości!
image on Pixabay




Komentarze

Popularne posty