(NIE)OBECNI
Image by Pixabay |
Ktoś mi powiedział, że uwielbia śmierć. Bo w przeciwieństwie do życia, jest sprawiedliwa, bo wobec niej jesteśmy równi. Coś w tym jest. Ona nie patrzy na konto, urodę, zawód, hobby czy zainteresowania. Po prostu przychodzi. Niestety czasem zbyt szybko, gwałtownie, boleśnie. Nigdy nie jest się na nią gotowym. Jest czymś najpewniejszym w życiu, a mimo to zawsze zaskakuje. Czy jest w stanie zabrać nam kogoś tak całkowicie? Chyba nie, bo choć ten ktoś jest nieobecnuy to przecież jest. W sercu, pamięci, przedmiotach i na zdjęciach...
Jak mama Basi..
Zachorowała na raka nagle. Zdrowa i krzepka kobieta, po trzech operacjach wysuszona jak rodzynka. Świadoma na umyśle, fizycznie niedołężna. Bardzo silna psychicznie. Zawsze zadowolona żartownisia, ustawiająca dziadka do pionu nawet z łóżka. Umierała tydzień, walcząc o każdy oddech. Odeszła przy najstarszym synu, który zagryzł zęby, by nie wyć i dać matce w spokoju zamknąć oczy. Jak dziecko popłakał się dopiero po pogrzebie, gdy uświadomił sobie, że już nie zje jej popisowej gotowanej babki, klusek ziemniaczanych z boczkiem i zupy jarzynowej, której za dzieciaka zjadał po trzy talerze.
Basia nadal czuje obecność mamy, szczególnie, gdy obiera warzywa na zupę i recytuje z pamięci przepis. Gdy ceruje wnuczce skarpetki albo na drutach robi jej czapeczkę. Dokładnie tak jak mama uczyła. Basia nie pamięta już jej głosu, ale wciąż czuje jej obecność i stosuje jej porady. Przecież choć nieobecna to tak naprawdę nigdy nie odeszła całkowicie...
Jak córka Marii...
Kochała tańczyć, należała do zespołu. Była tak dobra, że często tańczyła solówki. Taniec był jej całym życiem. Gdy zasłabła na treningu, skończył się jej świat. Badania ujawniły to, czego do tej pory nie wiedziano. Poważna wada serca. To cud, że tak długo trenowała. Szpital, aparatura, szpitalny korytarz zamiast sali treningowej. Lekarz zamiast trenerki. I to czekanie na przeszczep. Wiara mamy i taty, że kiedyś jeszcze będzie tańczyła.
Nie zdążyła. Serce wymęczone tańcem się poddało, a serce Marii rozpadło się na milion kawałków. Obwiniała siebie, męża, taniec i wymagającą trenerkę. Na koniec lekarzy.
Długo sklejała swoje kawałki. Codziennie na cmentarzu bez dnia urlopu, żadnej radości w życiu. Umarła dla świata. Długo tak trwała, gdy pewnego dnia poczuła, że musi żyć, że córka by tego chciała. Przecież tak ją prosiła w ostatnich dniach, kiedy już czuła zbliżający się koniec.
Dziś Maria z uśmiechem lekkim patrzy na zdjęcie córki. Wypłakała wszystkie łzy. Tęskni, ale stara się zachować spokój ducha. Zapisała się na kurs tańca. Tu jak nigdy czuje obecność Pauliny. Teraz już wie, po kim córka tak kochała tańczyć..
Jak brat Krzyśka...
To działo się szybko. Podobno huk był niesamowity. Nie zdążył krzyknąć. Uderzenie auta w barierkę było tak mocne, że nawet nie poczuł, że to koniec. Krzysiek natomiast ból po stracie brata czuł niemal każdą komórką ciała. Byli zawsze blisko. Często się kłócili, ale jeden za drugim wszedłby w ogień. Mieli razem rozkręcać firmę. Wypadek zmienił Krzyśka plany. Na kilka miesięcy Krzysiek zatopił się w swoim żalu. Funkcjonował jak robot, nie okazywał uczuć, choć wewnątrz wyło w nim wszystko. W rok po śmierci brata, nadal nie umiejąc pogodzić się z jego śmiercią, postanowił, że otworzy tę firmę. Wykorzystał wszystkie pomysły brata. Trafił w niszę. Zaczął zarabiać. I choć sam siedzi za biurkiem i na drzwiach wisi tylko jego imię i nazwisko to wie, że bez brata nie dałby rady. Choć go już nie ma, nadal jest obecny.
Jak żona Krystiana...
To była książkowa ciąża. Ania czuła się świetnie. Pięknie wyglądała. Urządziła pokoik córeczki i wybrała dla niej imię. Krystian chciał Zosię lub Hanię. Ania upierała się przy Helenie i postawiła na swoim. Niestety w tragicznych okolicznościach. Krwotoku dostała nagle. Krystian jechał do szpitala jak wariat, modlił się pod drzwiami sali operacyjnej i wcale się nie cieszył jak podano mu córkę. Ani nie dało się uratować. Został sam z noworodkiem na rękach kompletnie nie wiedząc co począć. Do dziecka czuł nienawiść i obwiniał za odejście Ani. Z pomocą przyszła jego mama i teściowa. On tępo wpatrzony w sufit nie chciał dziecka nawet dotknąć. Przełom nastąpił, gdy musiał być z Helenką sam i nosił ją na ręku pół nocy, bo mała darła się wniebogłosy. Gdy w końcu usnęła zobaczył jak przypomina mu Anię. Taki sam krój ust i podobnie marszczyła nosek. Dopiero wtedy poczuł, że gniew odpuszcza, że Helena nic złego nie zrobiła. Po prostu jest. Mógł jej całe życie nienawidzić albo kochać jak najmocniej potrafił. Zmęczony złością wybrał to drugie. Córka była wierną kopią mamy, widział to każdego kolejnego dnia. Budował z nią silną więź. Ania byłaby z niego dumna. Zostawiła mu piękny prezent. Nieobecna wciąż była z nimi, a Helena przypominała mu tylko jak wspaniałą miał żonę.
Takich historii jest wiele.
Każde odejście to czyjś dramat, smutek, pustka.
Ale można odejść, jesli było sie tak mocno kochanym...?
Życzę Wam spokoju ducha, szczególnie dziś, gdy idziecie do bliskich w odwiedziny.
Zamknijcie oczy, przypomnijcie sobie piękne chwile, posłuchajcie opowieści.
Wybaczcie, jesli trzeba.
Urońcie łzę, jeżeli tak czujecie.
I przytulcie w myślach tego kogo odwiedzacie dziś na cmentarzu.
Może dzięki temu będzie Wam lepiej...
Podaj ten post dalej.
Jest tego wart. Tak samo jak i moja strona Waszej obecności.
Zapraszam. Codziennie.
Aniu jak czytałam bardzo się wzruszyła. Miałam łzy w oczach. Przepiękny tekst. Pozdrawiam Iza 😍😘
OdpowiedzUsuń