RAMA

Image by Jerzy Górecki from Pixabay 

Zośka zakończyła rozmowę. Trwała chwilę, ale dała jej dużo do myślenia. Ten ktoś po drugiej stronie miał rację. W stu procentach. Milionach nawet. 

Usiadła przy stole. Zaparzyła herbatę. Miała chwilę dla siebie. Taki luksus tak rzadko się zdarzał. Dzieciaki ganiały po dworze. Mąż został dłużej w pracy. Miała posprzątać mieszkanie, zrobić pranie, wstawić zupę. Zamiast tego postanowiła po prostu pomyśleć. Przetrawić usłyszane słowa i ułożyć rozbieganie myśli. 

Kumpel wyciągał ją w góry. Bez żadnych podtekstów. Sam chodził po nich namiętnie. Mocno skopany przez życie ani myślał oddawać się amorom. Chciał, by po prostu nawdychała się powietrza, dotknęła natury, oczyściła głowę. Ależ by chciała jechać. Założyć plecak, zmyć makijaż, wskoczyć w dresy i iść. Po prostu iść, przed siebie, przekraczać własne granice i sycić oczy majestatem gór. 

Nie mogę. - powiedziała ze smutkiem w głosie. I nie dlatego, że nie chciała udać się na wyprawę z kimś innym niż własny mąż. Nawet przez myśl jej nie przeszło, by w tej wyprawie dopatrywać się czegoś nieodpowiedniego. 

Możesz. - skwitował on - Tylko nie chcesz. 

Człowieku nie wyjdę przecież z domu jak stoję. - powiedziała poirytowana. No bo jak? Rzucić wszystko, bo się nagle wędrówek zachciało? A dzieci, praca, dom, zobowiązania, zajęcia dodatkowe? Mąż pracuje całe dnie. Ona ogarnia logistykę domowego ogniska. Też jest aktywna zawodowo. Każdy dzień zaplanowany niemal co do minuty. I to nie tak, że chłopa zostawić nie chce, bo sobie nie poradzi. Poradziłby sobie. Na pewno. Jej odmowa zasmuciła ją, bo stwierdziła, że żyje w ramie. Ciasnej, mocnej i nie może się poza nią wychylić. Nie tak łatwo rzucić wszystko i obwieścić szczebiotliwym głosem, że oto rusza w góry i radźcie sobie sami. Zośka żyje wg musu. Musi zrobić robić to i tamto. I jeszcze to trzeba. Na "chcę", "pragnę" nie ma miejsca w jej idealnie zaplanowanym życiu. Życiu wyprasowanym w kancik, równiutkim jak pod linijkę. Lśniącym niemal od wypolerowania. Taka była z siebie dumna we wrześniu, kiedy całe życie podporządkowała planom lekcji dzieci. Pięknie dopasowała im zajęcia dodatkowe, swoje zmiany w pracy do codziennego grafiku. Nawet jeden dzień zostawiła w zapasie, gdyby do lekarza trzeba było jechać lub żeby dzieciaki się po prostu ponudziły. Siebie zapisała raz w tygodniu na angielski, bo przecież wiedza ze studiów dawno już się zakurzyła. I w soboty rano zamierzała chodzić na zumbę, by rozruszać się przed zabawą w perfekcyjną panią domu. A w tym wrześniu właśnie, który ona tak ślicznie ułożyła, ten wyskakuje jej z górami, co to wyglądają niesamowicie i kuszą już mniej zatłoczonymi szlakami. No chciałaby. No byłoby super, ale nie może. Bo jak?

Rama trzyma ją mocno. Unieruchamia. Zośka wcześniej jej nie widziała. Teraz dostrzega jej kontury. Czuje ucisk i własną niemoc. Sama się w nią wpakowała. Żyje niczym w klatce. Niby ma dostęp do powietrza, pożywienia bardzo dobrej jakości. Wybieg ma spory, wodę pitną i do mycia. Ubrania, kosmetyki. Wszystko, co potrzebne, a jednak czuje wyraźnie, że coś ją trzyma. 

Zośka raczej się nie spakuje z dnia na dzień. Nie rzuci wszystkiego. Wie jednak, że musi coś zmienić, by odzyskać kawałek przestrzeni. Zacznie od małych zmian. Spacer w weekend lub wyjazd do hotelu choćby na dobę, by wspólnie naładować akumulatory. By tą swobodą się nie zakrztusić, będzie powoli nią oddychać. A gdy się oswoi, zmieni priorytety i może w końcu spakuje plecak. Wyjdzie poza ramę. Uwolni się i już sama decydować będzie dokąd kiedy pójdzie.

Komentarze

Popularne posty