BIEGACZKA

Image on Pixabay
Jej metą było szczęście. Najpierw biegła w ramiona mamy i babci. Potem pani Krysi w przedszkolu. To były krótkie dystanse, zawsze nagradzane całusem lub przytuleniem. Z czasem dystanse stawały się coraz dłuższe i bardziej wyczerpujące. Naprawdę długi bieg zaliczyła, gdy wyrywała się z ramion tego, który jednym pchnięciem prócz sukienki i bielizny zdarł z niej całą niewinność. Nie spodziewała się, że będzie biegła wtedy w przeciwną stronę. Chłopak najlepszej przyjaciółki, dobry kumpel zafundował jej taki maraton, że od szczęścia oddaliła się o lata świetlne. Fizycznie i psychicznie. Czuła obrzydzenie do siebie i niego. Upadła w każdym słowa tego znaczeniu i przestała wierzyć, że kiedykolwiek dobiegnie do mety. Trwało to lata. Uczuciowo zamrożona, niezdolna do miłości i jakiegokolwiek ruchu, stała w miejscu i nie wiedziała, w którą stronę nawet nie iść, a się czołgać. 

Pewnego deszczowego dnia jednak się podniosła. Krople kapały. A może to były jej łzy? Ona stała uśmiechnięta, bo w końcu poczuła, że ma siłę iść. Powoli. Potem może nawet biec lekkim truchtem, gdyż dostrzegła metę. Szczęście istniało. A jednak. On tam stał. Ten jedyny, który pomógł jej odzyskać brutalnie zabraną kobiecość. Ten, w którego ramiona pragnęła się zatopić i zapomnieć o tym, co było. Dobiegła do mety. Jego miłość dała jej siłę. Był ślub, wesele i mieszkanie na kredyt. Szybko ciąża, jedna i druga, i bieg morderczy, by uciec przed rutyną. A rutyna, idąca spacerkiem i tak ją dopadła. Przestała więc biec. Przystanęła, zmęczona i znudzona, bo szczęście przestało być kolorowe. Zatrzymała się i zgubiła metę z oczu. Za to napotkała czyjeś oczy, które pożerały ją całą i przypomniały, że nie jest tylko matką, kucharką, sprzątaczką i praczką. Utopiła się w nich. Znów zaczęła biec, nieświadoma, że kompletnie pomyliła kierunki. Jak opętana w stronę złudnego szczęścia, a to okazało się być niczym oaza na pustyni, którą widzi tylko i wyłącznie ten spragniony. A ona taka właśnie była. Łaknęła uwodzenia, randek i pocałunków dawanych po kryjomu. Im bliżej tej oazy była, tym bardziej jej obraz się zamazywał, by w końcu zniknąć na dobre. W tle usłyszała tylko słowa właściciela czarnych oczu: "game over, bejbe". Czar prysł. Nagle i boleśnie. Uświadomiła sobie, że znów stoi bezczynnie, a meta gdzieś mętnie jawi się w oddali. A tam ten jedyny, dzięki któremu kiedyś się podniosła. Zawróciła. On tam nadal stał. Z wyciągniętymi ramionami, by mogła się w nich chować. Dobiegła resztką sił. On o nic nie pytał. Może wiedział, dokąd wcześniej uciekła, a może nawet się nie domyślał, że przez moment utonęła w innych objęciach. 

Dziś oboje zbliżają się do mety. Mety zwanej szczęściem. Ona i on. Trzymają się za ręce, uczą bycia razem od nowa. Walczą o siebie, biegnąc razem. Gdy jedno upadnie, drugie pomaga mu wstać. To ich wspólny maraton. Czasem spacer, czasem runmagedon. Łatwo nie jest. Grunt, że razem. Ku szczęściu. Już zawsze. 

Obserwuj moją stronę Poli Ann
Zapraszam, rozgość się u mnie:)
Image by Pixabay

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty