(NIE)OBECNI

Image by Pixabay


Ktoś mi powiedział, że uwielbia śmierć. Bo w przeciwieństwie do życia, jest sprawiedliwa, bo wobec niej jesteśmy równi. Coś w tym jest. Ona nie patrzy na konto, urodę, zawód, hobby czy zainteresowania. Po prostu przychodzi. Niestety czasem zbyt szybko, gwałtownie, boleśnie. Nigdy nie jest się na nią gotowym. Jest czymś najpewniejszym w życiu, a mimo to zawsze zaskakuje. Czy jest w stanie zabrać nam kogoś tak całkowicie? Chyba nie, bo choć ten ktoś jest nieobecnuy to przecież jest. W sercu, pamięci, przedmiotach i na zdjęciach...

Jak mama Basi.. 

Zachorowała na raka nagle. Zdrowa i krzepka kobieta, po trzech operacjach wysuszona jak rodzynka. Świadoma na umyśle, fizycznie niedołężna. Bardzo silna psychicznie. Zawsze zadowolona żartownisia, ustawiająca dziadka do pionu nawet z łóżka. Umierała tydzień, walcząc o każdy oddech. Odeszła przy najstarszym synu, który zagryzł zęby, by nie wyć i dać matce w spokoju zamknąć oczy. Jak dziecko popłakał się dopiero po pogrzebie, gdy uświadomił sobie, że już nie zje jej popisowej gotowanej babki, klusek ziemniaczanych z boczkiem i zupy jarzynowej, której za dzieciaka zjadał po trzy talerze. 

Basia nadal czuje obecność mamy, szczególnie, gdy obiera warzywa na zupę i recytuje z pamięci przepis. Gdy ceruje wnuczce skarpetki albo na drutach robi jej czapeczkę. Dokładnie tak jak mama uczyła. Basia nie pamięta już jej głosu, ale wciąż czuje jej obecność i stosuje jej porady. Przecież choć nieobecna to tak naprawdę nigdy nie odeszła całkowicie...

Jak córka Marii...

Kochała tańczyć, należała do zespołu. Była tak dobra, że często tańczyła solówki. Taniec był jej całym życiem. Gdy zasłabła na treningu, skończył się jej świat. Badania ujawniły to, czego do tej pory nie wiedziano. Poważna wada serca. To cud, że tak długo trenowała. Szpital, aparatura, szpitalny korytarz zamiast sali treningowej. Lekarz zamiast trenerki. I to czekanie na przeszczep. Wiara mamy i taty, że kiedyś jeszcze będzie tańczyła. 
Nie zdążyła. Serce wymęczone tańcem się poddało, a serce Marii rozpadło się na milion kawałków. Obwiniała siebie, męża, taniec i wymagającą trenerkę. Na koniec lekarzy. 
Długo sklejała swoje kawałki. Codziennie na cmentarzu bez dnia urlopu, żadnej radości w życiu. Umarła dla świata. Długo tak trwała, gdy pewnego dnia poczuła, że musi żyć, że córka by tego chciała. Przecież tak ją prosiła w ostatnich dniach, kiedy już czuła zbliżający się koniec. 

Dziś Maria z uśmiechem lekkim patrzy na zdjęcie córki. Wypłakała wszystkie łzy. Tęskni, ale stara się zachować spokój ducha. Zapisała się na kurs tańca. Tu jak nigdy czuje obecność Pauliny. Teraz już wie, po kim córka tak kochała tańczyć..

Jak brat Krzyśka...

To działo się szybko. Podobno huk był niesamowity. Nie zdążył krzyknąć. Uderzenie auta w barierkę było tak mocne, że nawet nie poczuł, że to koniec. Krzysiek natomiast ból po stracie brata czuł niemal każdą komórką ciała. Byli zawsze blisko. Często się kłócili, ale jeden za drugim wszedłby w ogień. Mieli razem rozkręcać firmę. Wypadek zmienił Krzyśka plany. Na kilka miesięcy Krzysiek zatopił się w swoim żalu. Funkcjonował jak robot, nie okazywał uczuć, choć wewnątrz wyło w nim wszystko. W rok po śmierci brata, nadal nie umiejąc pogodzić się z jego śmiercią, postanowił, że otworzy tę firmę. Wykorzystał wszystkie pomysły brata. Trafił w niszę. Zaczął zarabiać. I choć sam siedzi za biurkiem i na drzwiach wisi tylko jego imię i nazwisko to wie, że bez brata nie dałby rady. Choć go już nie ma, nadal jest obecny. 

Jak żona Krystiana...

To była książkowa ciąża. Ania czuła się świetnie. Pięknie wyglądała. Urządziła pokoik córeczki i wybrała dla niej imię. Krystian chciał Zosię lub Hanię. Ania upierała się przy Helenie i postawiła na swoim. Niestety w tragicznych okolicznościach. Krwotoku dostała nagle. Krystian jechał do szpitala jak wariat, modlił się pod drzwiami sali operacyjnej i wcale się nie cieszył jak podano mu córkę. Ani nie dało się uratować. Został sam z noworodkiem na rękach kompletnie nie wiedząc co począć. Do dziecka czuł nienawiść i obwiniał za odejście Ani. Z pomocą przyszła jego mama i teściowa. On tępo wpatrzony w sufit nie chciał dziecka nawet dotknąć. Przełom nastąpił, gdy musiał być z Helenką sam i nosił ją na ręku pół nocy, bo mała darła się wniebogłosy. Gdy w końcu usnęła zobaczył jak przypomina mu Anię. Taki sam krój ust i podobnie marszczyła nosek. Dopiero wtedy poczuł, że gniew odpuszcza, że Helena nic złego nie zrobiła. Po prostu jest. Mógł jej całe życie nienawidzić albo kochać jak najmocniej potrafił. Zmęczony złością wybrał to drugie. Córka była wierną kopią mamy, widział to każdego kolejnego dnia. Budował z nią silną więź. Ania byłaby z niego dumna. Zostawiła mu piękny prezent. Nieobecna wciąż była z nimi, a Helena przypominała mu tylko jak wspaniałą miał żonę. 

Takich historii jest wiele.
Każde odejście to czyjś dramat, smutek, pustka. 
Ale można odejść, jesli było sie tak mocno kochanym...?

Życzę Wam spokoju ducha, szczególnie dziś, gdy idziecie do bliskich w odwiedziny.
Zamknijcie oczy, przypomnijcie sobie piękne chwile, posłuchajcie opowieści.
Wybaczcie, jesli trzeba.
Urońcie łzę, jeżeli tak czujecie.
I przytulcie w myślach tego kogo odwiedzacie dziś na cmentarzu.
Może dzięki temu będzie Wam lepiej...

Podaj ten post dalej.
Jest tego wart. Tak samo jak i moja strona Waszej obecności.
Zapraszam. Codziennie.

PATCHWORK

Image by RENE RAUSCHENBERGER from Pixabay 

Z sądu wyszła zapłakana. Wiedziała, że rozwód to żadna przyjemność, ale to co na sali sądowej zaserwował jej już były mąż, przeszło wszelkie granice. Pranie brudów, kłamstwa, próby udowodnienia, że źle się prowadzi i jest zimną materialistką. Batalia trwała kilka ładnych tygodni. Zabrała Ewie spokój, poczucie bezpieczeństwa i osiem kilogramów. Dała w zamian anemię, nerwowość, brak zaufania do drugiego człowieka i strach przed jutrem. 

Ewa nie dała sobie jednak taryfy ulgowej. Nie poszła na zwolnienie, choć szefowa namawiała. Dzielnie każdego dnia stawiała się w biurze, wykonując wszystkie swoje obowiązki. Zamieniła się w robota. Praca pomagała nie myśleć. Tu, Ewa zamrożona uczuciowo, była w stanie zapomnieć na chwilę o miażdżącej samotności, która przygniatała ją, gdy córka szła spać. Przy dziecku trzymała fason. W łóżku, nie mając już łez, tępo gapiła się w sufit nie czując nic. Tak, jakby sala sądowa zabrała jej możność odczuwania czegokolwiek. W marazmie trwała długo, nie oczekując od życia zbyt wiele. Uczyła się samodzielności. Była matką, córką, przyjaciółką, pracownicą i byłą żoną. Stworzyła sobie mały hermetyczny świat. Czuła się niepewnie, ale powoli stawała na nogi. 
Ten jeden SMS wysłany do niej przez pomyłkę, odmienił wszystko. 

Mamuś, zrób mi proszę pierogów z mięsem. Jutro wpadnę na pewno głodny jak wilk.

Wołała jej komórka. Rozbawiła ją ta wiadomość. I nie wiedzieć czemu, zupełnie bez podtekstów, ot dla niewinnego żartu, odpisała. 

Z mięsem nie lubię. Robię pyszne z serem. 

Mężczyzna po drugiej stronie szybko zorientował się, że pomylił numery. 

Ach te telefony. Ma człowiek nowy model i się gubi. Z serem...A ze śmietaną? 

Nie inaczej. - śmiała się radośnie. 

Nie była natarczywa. Nie ciągnęła rozmowy. Dopiero następnego dnia koło południa amator pierogów się odezwał. 

To jak? Mogę te pierogi?

Pierwszy raz od dawna, na chwilę odłożyła obowiązki.

Hmm, jak dorobię, bo wszystkie zjadłam. 

A co z talią? Ponoć nie lubi pierogów;)

Tych z mięsem. Te z serem uwielbia. Trzyma linię. 

I tak poszło. Kilka sms-ów dziennie. Potem kilkanaście. Najpierw niewinnie i żartobliwie. Po kilku tygodniach zapytał o imię i resztę. Po pół roku pierwsza rozmowa przez telefon. Było spokojnie, choć jej drżały ręce. 

Pierwsza randka w pierogarni. Oczywiście pierogi z serem i uśmiech od ucha do ucha. W końcu. Zakochała się. Emocje odtajały, przestała być robotem. Córka zobaczyła szczęśliwą mamę. Dawida poznała, gdy Ewa już była pewna swoich uczuć. Mała polubiła go. Robił im jajecznicę, wspólnie z mamą odbierał z przedszkola, przynosił prezenty. Wpadły obie. Po uszy. I matka, i córka. 

Ślub był skromny. Mała Asia podawała obrączki i sypała ryżem pod urzędem. Po dziś dzień na komodzie stoi zdjęcie, na którym fotograf genialnie ujął bezgraniczną radość dziecka, a w tle nowożeńców. 

Ewa w końcu miała dom i dobrego mężczyznę u boku. Czuła się spokojna i szczęśliwa. Zaszła w ciążę. Dawid szalał z radości. Nosił ją na rękach dosłownie i w przenośni. Chodził dumny jak paw, że zostanie ojcem. Szybko przemeblował pokój Asi nikogo nie zapytawszy o zdanie. Ewa nie zareagowała, bo przecież Dawid tak się cieszył, że będą mieli dziecko. Syna na dodatek. Nie zwróciła mu uwagi, gdy wyrzucił kilka zabawek Asi bez jej wiedzy, a które rzekomo zagracały przestrzeń. Ewa nadal go usprawiedliwiała. Przymykała oczy, kiedy podnosił głos na Asię, zawsze znajdując na to wytłumaczenie. 

Szymek urodził się duży i silny. Ewa musiała mieć cesarkę, bo niemal pięciokilowego noworodka jej ciało nie dałoby rady urodzić. Dawid zajął się wszystkim. Gdyby mógł to sam by syna karmił. Asi nie pozwalał się zbliżać do brata, uznając, że jest dla niego zagrożeniem. Był nerwowy. Nie pozwalał się Asi bawić przy małym, już nie czytał jej bajek na dobranoc, nie zabierał jej na spacer. Z synem chodził sam. Ewa myślała, że ta fascynacja mu minie, próbowała z nim delikatnie rozmawiać. Przecież są rodziną. Asia go uwielbiała i traktowała jak drugiego tatę. Teraz zaś, zbyt mała, by zrozumieć, czuła się odsunięta. Czasem nawet robiła Dawidowi na złość, by ten zwrócił na nią uwagę. Zwracał i owszem, krzykiem, i burą taką, że Asia po kryjomu płakała w pokoiku. Coraz częściej. Na nic były Ewy prośby. Dawid nie reagował, uważał, że Asi kochać nie musi. Był oschły, nerwowy i coraz bardziej agresywny. Ewa nie widziała już w nim amatora pierogów, w którym tak się zakochała. I choć dał się zaciągnąć do psychologa, to i tak nie przyjmował do siebie, że coś robi źle. A popełniał błąd za błędem. Swoją miłością do syna ranił Asię i Ewę. Codziennie. 

Ewa przerażona zastyga i nie potrafi sprzeciwić się mężowi. On potrafi ją udobruchać. Kupi kwiaty bez okazji, zrobi kolację, zabierze do kina. Tylko o Asi  zapomina. Gdy jednak trzeba doprowadzić dziewczynkę do porządku, jakoś o niej pamięta. Surowo karze za najmniejsze przewinienia. Gdy Ewa jest w pracy i Dawid sam wymierza małej karę, potem się do tego nie przyznaje. Zarzuca Asi kłamstwo. I znów znajduje powód, by zabronić jej wyjść na dwór, zjeść batonika czy zaprosić koleżankę. Ewa nie ma już siły. Synek podświadomie czuje tę niesprawiedliwość. Dokucza siostrze za nic mając matki uwagi, bo już wie, że tata na karę nie pozwoli. 
Ewa czuje się słaba. Dusi się w takim domu. Po cichu odkłada pieniądze. Żywi do męża odrazę, boi się go. Czeka na jakiś moment, by zmobilizować się całkowicie i ewakuować się z tego patchworku. Patchworku, który niezszyty do końca, rozpruwa się coraz bardziej i nie daje nikomu już ciepła.

ZABAWA W MIŁOŚĆ


Image by Jonny Lindner from Pixabay

A dziś Ci wygarnę - Mężczyzno, który bał się związku z młodszą. 
I Tobie Kobieto, która odrzuciła małolata. 
Fajnie było się pobawić, nie? 
Zagrać sobie w miłość. Rzucić kilka razy kostką. Przesunąć się o kilka pól do przodu. Coś wygrać. 
Połechtać własną próżność, nacieszyć się zachwytem tej drugiej osoby. 
Kochać się namiętnie może i nie jeden raz, i pisać gorąco, by potem beznamiętnie oznajmić, że to była tylko gra. I przecież się skończyła. By chłodno spojrzeć i zapytać Czego tu się było spodziewać?
Miło było zaangażować się na chwil kilka, by szybko strzepać tą zażyłość z siebie jak kurz, od którego dostaje się alergii. 
Naładować swoje akumulatory czyimś kosztem bezczelnie stwierdzając, że lajf is brutal bejbe. Nadal uważasz, że to było fajne?
Jak patrzysz sobie codziennie w twarz? 
Możesz tak spokojnie, na luzie, wiedząc, że ktoś Cię po prostu, po ludzku kocha?
Duma Cię rozpiera? 
Czy sumienie gryzie? 
Czy obojętność tak Cię zamroziła, że nie masz w sobie żadnych odruchów? 
Po co proponujesz pływanie w głębinie, kiedy sam(a) wchodzisz w nią ledwie do kostek? 
Komuś woda sięga po szyję, a Ty się wygodnie ewakuujesz nie zmoczywszy nawet nitki. W tym temacie nie ma żartów, nie wiesz o tym? 
Albo razem bawicie się na brzegu albo solidarnie moczysz się całkowicie. A jeśli nagle Cię olśniło i wiesz, że to nie taki rejs, który Ci się marzył to po prostu spływaj szybciej, ale nie zostawiaj tonącego samemu sobie. Rzuć mu koło ratunkowe. Pomóż. Zrób cokolwiek, a jak to zrobisz to już Twoja rzecz. 

Podoba Ci się ten post?
Podaj go dalej.
Obserwuj moją stronę Poli Ann
To Twoje miejsce, ja to wiem...
image by Pixabay

SZPILKI


Image on Pixabay 

Co robi kobieta, gdy wszystko się wali, a ona leży i nie ma siły się podnieść? Jeśli on odszedł, zdradził. Gdy przyjaciółka oszukała czy zlekceważyła. Kiedy w pracy jest do niczego i wiesz, że atmosfera robi się gęsta. Gdy w pojawia się problem - duszy lub ciała 
Cokolwiek, co powala ją na poziom minus sto.

Krok 1
Poprawia koronę, a gdy ta spadła, zakłada ją na nowo. Prosto. 

Krok 2
Zakłada szpilki. Te ulubione, w których wygląda tak obłędnie. 

Krok 3
Ściera rozmazany makijaż. Robi nowy. Delikatny. 

Krok 4
Zakłada ładną kieckę. 

Krok 5
Próbuje się podnieść. Musi do pionu, bo w szpilkach nie da się inaczej. Wstaje więc na chwilę. Gdy jej trudno, siada na papierosa lub z kieliszkiem wina. Nie płacze, bo wszystko już wypłakała. 
I próbuje wstawać. Raz po raz. Ciągle. W duszy musi wytatuować sobie słowa - jestem wyjątkowa. 
Ten tatuaż będzie może piekł. Może Kobieta nie od razu uwierzy w te słowa. Ale gdy już utrzyma równowagę to pójdzie świat z tym mottem. Prosto. Dumnie. Z koroną na głowie, lekko kołysząc biodrami. Będzie uśmiechnięta. I tym uśmiechem pokona wrogów. Nie zemstą, plotką, kłamstwem. A właśnie uśmiechem, który będzie jej ozdobą i zbroją. Nic tak nie wkurza i nie kręci niż zadowolona z siebie kobieta, która swoją obecność komunikuje pozytywną aurą. I oczywiście stukaniem obcasa:)








WERSJA B



Image by AD_Images from Pixabay


Kochasz? Może miłość Twoja trwa albo właśnie dogasa?
Czujesz, że coś Cię uwiera, potykasz się i nie wiesz o co.
Może o własne emocje, bo czujesz, że coś nie gra. 
W końcu pojmujesz o co chodzi. 
Kochasz całym ciałem. Dajesz z siebie wszystko, ale w zamian nie dostajesz nic. Czasem jakieś nędzne ochłapy tego, co ktoś nazywa uczuciem i znajduje milion wymówek, by całym sercem Ciebie nie pokochać. 
Wtedy wiesz już, że w tej miłości jesteś wersją B...
I nie chcesz już nią być. Ani tym cholernym piątym kołem, zapasowym, po które ktoś sięga, gdy inni go zawiodą. 
Nie chcesz być już jakimś pieprzonym substytutem. Zastępstwem na wypadek, gdyby komuś coś nie wyszło. 
Masz dość bycia namiastką, drobiazgiem podczas gdy zasługujesz na całą scenę, a nie tylko na kulisy.
I bardzo dobrze. Masz prawo nie chcieć. Miej odwagę to przed sobą przyznać, wypowiedzieć na głos, wykrzyczeć nawet z kurą przez "w" w środku. 
Jeśli Ci się to uda odzyskasz siłę i spokój. I już będziesz wiedzieć jak kochać się nie powinno.

A Ty, który traktujesz kogoś jak wyjście awaryjne, nie pisz, gdy Ci źle. 
Nie dzwoń, gdy potrzebujesz pomocy. 
Nie kupuj prezentu na urodziny w ostatniej chwili, bo przecież wypada. 
Nie szukaj kontaktu, gdy życie Cię gniecie i potrzebujesz rozrywki.
Drugi człowiek ma być dla Ciebie priorytetem, a nie opcją. Opcją może być hotel, namiot lub pensjonat. Traktowanie innej osoby w tej kategorii jest po prostu niskie. To tchórzostwo. Albo wchodzi się w coś w całości, albo wcale. W przyjaźni lub miłości nie ma kalkulowania, wybierania wersji, liczenia korzyści i strat. Relacja międzyludzka to nie test wielokrotnego wyboru, w którym różne opcje dają punkty. To układ zero-jedynkowy. Podejmij decyzję. Walcz, jeśli kochasz. Odpuść, gdy dla Ciebie to tylko zabawa. Przestań uszczęśliwiać Wersję B swoim łaskawym spojrzeniem. Pozwól jej odejść. Przecież każdy zasługuje na bycie numerem jeden. 

Podoba Ci się ten post?
Podaj go dalej.
Na pewno ktoś, kogo znasz powinien go przeczytać.
Obserwuj moją stronę Poli Ann
Warta jest Twojej miłości!

NIEZADOWOLONA


Image by Free-Photos from Pixabay


Do Kobiety Niezadowolonej,


Dlaczego tak często nie jesteś z siebie zadowolona? Po co umniejszasz swoja wartość? Przecież lubisz być na pierwszym miejscu. Ważna, najważniejsza. Wyjątkowa i jedyna w swoim rodzaju. Każda lubi. Ja też!!! Powiem więcej, każda jest! Na swój sposób niepowtarzalna.


To powiedz mi Kobieto Niezadowolona czemu nie wierzysz w swoją siłę? Ciągle skupiasz się na swoich rzekomych brakach, zamiast na niezbitych faktach, że masz w sobie na pewno coś pięknego?

Jak Jolka, która nie lubi swoich krzywych zębów i sądzi, że ją szpecą. Nie wie, że dzięki nim ma ciekawy uśmiech i tak fajnie układa usta. Niektórych facetów to kusi.

Jak Marlena, która nie akceptuje swojego dużego biustu i modli się, by ten którejś nocy po prostu się wchłonął. A przecież jest tak cholernie kobieca. 

Iza też nie patrzy na siebie z radością. Marzy o lokach podczas, gdy jej włosy są idealnie proste i lejące. Mnóstwo dziewczyn dałoby się pokroić za brak konieczności używania prostownicy. Ale Iza o tym nie wie. 

Roma nie lubi swojego wzrostu. Ma ponad metr siedemdziesiąt pięć. I co z tego, że jak modelka? Śni o szpilkach, takich niebotycznych, które założyć może bez wyrzutów sumienia przy każdym facecie zamiast je po prostu nosić i niczym się nie przejmować.

Ewelina nie potrafi pogodzić się z kilogramami po ciąży. Z rozmiaru M musiała wskoczyć w XL. Nieważne, że ma piękną buzię. Ciągle na diecie zła na siebie i cały świat nie docenia swojej porcelanowej cery i długich rzęs. A nowe kształty tez nęcą jak podkreśli to, co trzeba.

Basia myśli o botoksie. Ma pierwsze zmarszczki i przeraźliwie boi się starzenia. Ostatnio wykupiła pół drogerii i w każdy polik, i powiekę wciera inny specyfik. Niepotrzebnie. Te drobne zmarszczki wokół ust tylko nadają jej charakteru.

Dagmara jest potwornie nieśmiała. Nie walczy o swoje. W pracy awans znów dostał ktoś inny, bo ona nie umie się przebić. Chowa się wówczas w świecie książek. Czyta na potęgę i zaczyna wierzyć w to, że nic już nie osiągnie. A szkoda, bo potrafi naprawdę wiele.

Wiktoria rozstała się z mężem. Rozwód nie był przyjemny. Po małżeństwie pozostał niesmak. Zapracowana i zmęczona, ciągle w drodze do pracy lub po dziecko do szkoły, ma wrażenie, że limit szczęścia już w życiu wyczerpała. Myli się. Wyczerpała, ale tych przykrych doświadczeń. 

A Magda, Kasia, Anka, Ola, Lidka, Marzena, Alicja....

Którą z nich jesteś Kobieto Niezadowolona? Smutna, pełna kompleksów i wad? Bojąca się świata, poraniona lub wściekła?

A czy wiesz, że jesteś jedyna w swoim rodzaju? Wyjątkowa i najważniejsza? Nieistotne dla kogo. Dla siebie masz taka być, bo Ty jesteś centrum wszechświata. Tak dokładnie Ty - Kobieto Niezadowolona. Nie przesadzam. Na pewno coś robisz doskonale i masz w sobie coś pięknego. Posiadasz jakiś talent i świetnie wyglądasz w tej czerwonej spódnicy albo w tych granatowych dżinsach. Może masz piękny głos, idealny profil, lśniące włosy, kształtne usta czy zgrabne nogi. Na pewno jesteś w czymś i gdzieś doskonała. 

Nie zapominaj o tym. Nie porównuj się z nikim innym, nie dołuj. Przecież nie jesteś na aukcji, by stawać w rzędzie obok kogoś i udowadniać swoja wartość! Niech Twoją modlitwą, tatuażem, drogowskazem będą słowa: "Jestem niepowtarzalna". Bo choć niezadowolona to przecież taka jesteś, prawda?

NARZĘDZIA


Image by jakov zadro from Pixabay 

W życiu spotykamy różnych ludzi. Kochamy ich, nienawidzimy, lubimy, lekceważymy. Nie ma przypadkowych znajomości. Każda z nich coś oznacza. Po coś jest. To przestroga, sprawdzenie lub po prostu niespodziewany podarunek. 
Napotkane osoby są tak różne. Mogą tyle zdziałać, zepsuć, naprawić, zdeptać czy unieść. Zostawiają ślad. Zawsze. Grunt, żeby wiedzieć z kim masz do czynienia.


Szpilka 

Może spotkałaś ją w życiu? To ktoś, kto wydaje się tak mało znaczyć. Może być koleżanką z pracy, sąsiadką czy kuzynką. Będzie Cię kłuć, delikatnie, niepostrzeżenie. Tak na niby. 
No nie obrażaj się. 
Na żartach się nie znasz? 
Oj jaka Ty sztywna. 

A te przytyki bolą. Najpierw są niemal nieodczuwalne, delikatnie. Ignorujesz je. Przecież nic nie znaczą. Ale tak cholernie wadzą i zostawiają małe dziurki...


Nóż 

Kroi Cię z precyzją albo po prostu tnie na oślep. Mąż, kochanek, rodzic, przyjaciel, siostra lub brat. To z reguły ktoś bliski. Wie, gdzie się wbić. Zna Twoje słabe punkty. Tnie Cię na kawałki, choć może wystarczyć jak i serce przetnie na pół. Czasem tak posieka, że nie ma czego zbierać. Rany liżesz całe życie. Blizny, choć bledną, są cały czas i Cię znaczą. Spotkanie z Nożem albo Cię zniszczy, albo sprawi, że zaciśniesz zęby i mimo ogromnego bólu oraz drażliwych ran pójdziesz dalej. Poraniona, zabliźniona, bardziej gruboskórna i ostrożna...


Nitka

To ktoś, kto po Twoim spotkaniu z nożem będzie nieoceniony. To ktoś bliski lub równie dobrze może być zupełnie obcy. Ktoś, kto całkowicie bezinteresownie i czasem nieświadomie zaszyje Twoje rany, złoży Cię do kupy, naprawi. Odgarnie włosy z czoła, przytuli i samą tylko obecnością da Ci siłę, i wiarę w drugiego człowieka. 


Bandaż 

Zawija się ciasno wokół Ciebie. To nowy przyjaciel, może kochanek albo członek rodziny. Sprawia, że rany już nie krwawią, ból się zmniejsza. Bandaż może Ci pomóc. Być elastyczny, dopasować się do Ciebie. Będzie dawać Ci komfort. Jednak ten zbyt ciasno zawiązany, będzie krępował, utrudniał ruch lub całkowicie unieruchamiał. Rany nie zagoją się tak jak powinny, a jeśli Bandaż zostanie zerwany, nieważne jak, tylko rozjątrzy to co miało się zabliźnić. 


Młot 

Jest silny, choć może być nim drobna kobieta. Matka, teściowa, ciotka. Albo krępy mężczyzna. Ojciec, wuj, kuzyn. Nie można go nie usłyszeć, choć czasem nawet się go nie widzi. Uderza lekko lub wali z całej siły. Nie daje o sobie zapomnieć. Ciągle słyszysz jego dźwięk. Dudni Ci w głowie, zakłóca spokój, mąci, choć intencje może mieć dobre. Nie da się go uciszyć. Rolą młota jest uderzać. Jest bardzo sumienny i precyzyjny. Czasem trzeba od niego po prostu uciec. No chyba, że masz nerwy ze stali lub dobre zatyczki do uszu...


Holownik 

To po prostu przyjaciel. Wyciągnie Cię z każdej opresji. Jest mocny i będzie ciągnąć aż do skutku. Albo sam pęknie. Oddany do granic możliwości, zawsze przy Tobie. Nawet w ponurą, zimną deszczową noc odbierze telefon i zjawi się, by Ci pomóc. Taki człowiek to skarb. Od Ciebie zależy jak długo będzie w stanie Cię holować.


Szczypce 

To może być ta kąśliwa sąsiadka lub koleżanka z pracy, która Cię wkurza. Albo cyniczny kumpel, którego wysłałabyś najchętniej na Marsa. 
Szczypce wydają się być ostre. I nie mylisz się. Są. Boisz się, że zrobią Ci krzywdę. I tu nie masz racji. Zadadzą Ci ból, ale w konkretnym celu. Dla Twojego dobra. Szczypce jednym ruchem wyciągną gwoździe, które Cię drażnią. Uwolnią od cierpienia być może chwilowo Ci je zadając. Pozornie niebezpieczne wcale takie nie są. Walą prawdę o oczy. Tę niewygodną szczególnie. Pokazują inną perspektywę. Taką, której nie lubimy, bo jest taka brzydka i pokazuje nasze błędy. Obnażają nasze słabe strony. Jezu, jakie to nieprzyjemne, nie?
Szczypce się albo kocha albo nienawidzi. Nie można być wobec nich obojętnym. Od Ciebie zależy jak wykorzystasz ich ruch.


Oto skrzynka z narzędziami. Czy już wiesz jak wygląda Twoja? A może coś dodasz? Wyjmiesz, wyrzucisz, odnowisz? Warto wiedzieć, jakie narzędzia ma się pod ręką, a z jakich może należy zrezygnować...


Podoba Ci się ten post?
Podaj go dalej.
Na pewno ktoś, kogo znasz powinien go przeczytać.
Obserwuj moją stronę Poli Ann
Warta jest Twojego czasu!








RAMA

Image by Jerzy Górecki from Pixabay 

Zośka zakończyła rozmowę. Trwała chwilę, ale dała jej dużo do myślenia. Ten ktoś po drugiej stronie miał rację. W stu procentach. Milionach nawet. 

Usiadła przy stole. Zaparzyła herbatę. Miała chwilę dla siebie. Taki luksus tak rzadko się zdarzał. Dzieciaki ganiały po dworze. Mąż został dłużej w pracy. Miała posprzątać mieszkanie, zrobić pranie, wstawić zupę. Zamiast tego postanowiła po prostu pomyśleć. Przetrawić usłyszane słowa i ułożyć rozbieganie myśli. 

Kumpel wyciągał ją w góry. Bez żadnych podtekstów. Sam chodził po nich namiętnie. Mocno skopany przez życie ani myślał oddawać się amorom. Chciał, by po prostu nawdychała się powietrza, dotknęła natury, oczyściła głowę. Ależ by chciała jechać. Założyć plecak, zmyć makijaż, wskoczyć w dresy i iść. Po prostu iść, przed siebie, przekraczać własne granice i sycić oczy majestatem gór. 

Nie mogę. - powiedziała ze smutkiem w głosie. I nie dlatego, że nie chciała udać się na wyprawę z kimś innym niż własny mąż. Nawet przez myśl jej nie przeszło, by w tej wyprawie dopatrywać się czegoś nieodpowiedniego. 

Możesz. - skwitował on - Tylko nie chcesz. 

Człowieku nie wyjdę przecież z domu jak stoję. - powiedziała poirytowana. No bo jak? Rzucić wszystko, bo się nagle wędrówek zachciało? A dzieci, praca, dom, zobowiązania, zajęcia dodatkowe? Mąż pracuje całe dnie. Ona ogarnia logistykę domowego ogniska. Też jest aktywna zawodowo. Każdy dzień zaplanowany niemal co do minuty. I to nie tak, że chłopa zostawić nie chce, bo sobie nie poradzi. Poradziłby sobie. Na pewno. Jej odmowa zasmuciła ją, bo stwierdziła, że żyje w ramie. Ciasnej, mocnej i nie może się poza nią wychylić. Nie tak łatwo rzucić wszystko i obwieścić szczebiotliwym głosem, że oto rusza w góry i radźcie sobie sami. Zośka żyje wg musu. Musi zrobić robić to i tamto. I jeszcze to trzeba. Na "chcę", "pragnę" nie ma miejsca w jej idealnie zaplanowanym życiu. Życiu wyprasowanym w kancik, równiutkim jak pod linijkę. Lśniącym niemal od wypolerowania. Taka była z siebie dumna we wrześniu, kiedy całe życie podporządkowała planom lekcji dzieci. Pięknie dopasowała im zajęcia dodatkowe, swoje zmiany w pracy do codziennego grafiku. Nawet jeden dzień zostawiła w zapasie, gdyby do lekarza trzeba było jechać lub żeby dzieciaki się po prostu ponudziły. Siebie zapisała raz w tygodniu na angielski, bo przecież wiedza ze studiów dawno już się zakurzyła. I w soboty rano zamierzała chodzić na zumbę, by rozruszać się przed zabawą w perfekcyjną panią domu. A w tym wrześniu właśnie, który ona tak ślicznie ułożyła, ten wyskakuje jej z górami, co to wyglądają niesamowicie i kuszą już mniej zatłoczonymi szlakami. No chciałaby. No byłoby super, ale nie może. Bo jak?

Rama trzyma ją mocno. Unieruchamia. Zośka wcześniej jej nie widziała. Teraz dostrzega jej kontury. Czuje ucisk i własną niemoc. Sama się w nią wpakowała. Żyje niczym w klatce. Niby ma dostęp do powietrza, pożywienia bardzo dobrej jakości. Wybieg ma spory, wodę pitną i do mycia. Ubrania, kosmetyki. Wszystko, co potrzebne, a jednak czuje wyraźnie, że coś ją trzyma. 

Zośka raczej się nie spakuje z dnia na dzień. Nie rzuci wszystkiego. Wie jednak, że musi coś zmienić, by odzyskać kawałek przestrzeni. Zacznie od małych zmian. Spacer w weekend lub wyjazd do hotelu choćby na dobę, by wspólnie naładować akumulatory. By tą swobodą się nie zakrztusić, będzie powoli nią oddychać. A gdy się oswoi, zmieni priorytety i może w końcu spakuje plecak. Wyjdzie poza ramę. Uwolni się i już sama decydować będzie dokąd kiedy pójdzie.

PIĄTY BIEG


Image on Pixabay 


Uświadamiam sobie, że ciągle jadę na piątym biegu. Silnik na pełnych obrotach. Codziennie. Ruszam konkretnie. Z kopyta, z dwójki od razu, bo na pewno będę spóźniona. Pędzę. Przestałam zauważać wschody słońca, zroszoną trawę czy kształty chmur nade mną. Istnieje tylko czas, którego nie widzę, ale ciągle czuję jak przecieka mi przez palce. Jadę ze słuchawką w uchu, włączonym radiem, zawsze na bieżąco i z kubkiem termicznym u boku. Makijażu na światłach na szczęście nie robię. Jakoś tego nie opanowałam.
Ledwo zauważam zmiany pór roku. Musi lać konkretnie albo śnieżyć, żebym sobie uświadomiła, że oto nastały zmiany w przyrodzie.
Za to doskonale jestem zorientowana w tym, co się dzieje na drodze. Każdego dnia wbijajam się w ten wyścig, żuję gumę, przygryzam sobie z nerwów wargi, bo jakiś łoś zajechał mi drogę. Zamiast się uśmiechnąć, jak to ponoć pięknie potrafię, obtrąbiam gada (bo przecież straciłam w pośpiechu szacunek do bliźniego) i wciskam gaz do dechy. O tak, z triumfem muszę tę świnię niekulturalną (sic!) wyprzedzić. A co, w miejskiej dżungli wygrywa silniejszy!
Pędzę więc na piątym biegu, najszybciej, już, teraz, zaraz, bo czas nagli. Dziecku daję buziaka, całując tak naprawdę powietrze i ruszam dalej. Na najwyższych obrotach. W pędzie tankuję. Byle jak i szybko. W biegu jem i piję. Nie pamiętam już, co to znaczy celebrować posiłek. Pogawędki ucinam krótkie, bo przecież muszę lecieć, a zegarek odlicza sekundy tak głośno jakby ktoś walił mi młotem pneumatycznym nad głową. W wiecznym niedoczasie, zdyszana, rozkojarzona i poddenerwowana na tym cholernym piątym biegu marząc, by mieć jeszcze szósty albo, i turbodopalacze, i żeby doba miała ze trzydzieści godzin. Czuję się chomik w kołowrotku. Pędzę i za cholerę nie wiem po co. Co musi się stać, bym zwolniła?

Kilka razy zahamowałam. Ostro, z piskiem opon. 
Wtedy zatrzymałam się i ja, i cały świat. Zabrakło mi tchu, ale za to doskonale pamiętam, że świeciło słońce, powietrze pachniało latem, a za oknem kukały kukułki. Usłyszałam wyrok, wszystko się zawaliło, ale obiecałam sobie, że jak wygram to będę chłonąć świat całą sobą. Nie dotrzymałam słowa. Wygrałam. Oddałam się refleksji na chwilę. Spełniłam dwa marzenia i znów wrzuciłam drugi bieg. Tak na starcie.

Kolejny raz zaliczyłam ostre hamowanie, gdy zdrowie mojego dziecka było zagrożone. Wtedy, biegnąc mu na ratunek nie byłam w stanie zawiązać sznurówek. Tak mi ręce drżały. Leciałam na oślep i znów pamiętam czym pachniało powietrze, jaki kolor miały moje szorty i że słońce właśnie kładło się spać. Potem, gdy burza już ustała, leżałam z moją latoroślą na kanapie i bezceremonialnie przepuszczałam czas przez palce, oglądając z dzieckiem bajki. Wtedy to smakowałam racuchy z jabłkami. Tak naprawdę. Pamiętam dokładnie ich smak. I cukru pudru rozpuszczającego się na języku. I śmiech nasz pamiętam, kiedy to Scooby Doo znów wpadł w tarapaty.

Co musi się wydarzyć, bym znowu się, zatrzymała, rozejrzała dookoła, nasyciła oko? Musi być to korek, wypadek, przymus? Sama z siebie nie mogę? Świat się zawali? Obtrąbią mnie? Wyśmieją? Pewnie nie. A nawet jeśli to co? Sama wrzuciłam piąty bieg. Sama gonię. Lecę na oślep. Nie obiecam dziś, że jutro się zatrzymam. Że nie pójdę do pracy i rzucę wszystko w diabły, by medytować w Bieszczadach. Może po prostu zatrzymam się na chwilę. Jutro na dwie. Pojutrze na trzy i spróbuję przyjrzeć się sobie i światu. Zaobserwuję chmury, posłucham ptaków, rozejrzę się dookoła. Małymi krokami da radę chłonąć to, co zawsze mijam w biegu. A do łosia na drodze po prostu się uśmiechnę. Przecież mam ładny uśmiech. 


KOMPLEMENT

  - Ładna sukienka. - No coś ty, stara. - Ślicznie dziś wyglądasz. - Nie przesadzaj. - Do twarzy ci w tych okularach. - E tam. Zwykłe oksy. ...