ZAKAZANE I
![]() |
Image by StockSnap from Pixabay
Tomek jest w klasie maturalnej. Wysoki, dobrze zbudowany. Lekki zarost na brodzie. Przystojny. Nieskazitelnie niebieskie oczy. Trochę butny. W klasie matematycznej prym wiodą chłopcy. Są inteligentni, ale jak lekcja im się nie spodoba to potrafią swoimi komentarzami ją rozwalić. Nie jeden raz nauczycielki wychodziły z płaczem lub z podniesionym ciśnieniem. Tomek jest zawsze uprzejmy. Nie przeklina, nie mówi świńskich żartów. Jest mistrzem cynizmu. Potrafi dopiec tak, że w pięty pójdzie.
W trzeciej klasie przyszła nowa matematyczka. Młoda. Atrakcyjna. Krótkie włosy. Duże brązowe oczy. Drobna. Nie różni się od uczennic. Maluje się lekko. Chodzi zawsze w trampkach. Białych Conversach. Do tego dżinsy, T-shirt lub koszula. Czasem obcisła spódnica za kolano. I duża torba. Uwielbia kolczyki. Codziennie chyba zakłada inne. Tomek doliczył się na razie dwudziestu pięciu par.
Nie spodobała mu się od razu. Zresztą nie patrzył na nią jak na kobietę. Była nauczycielką. Surową matematyczką. Tłumaczyła świetnie.
Spotkał ją kiedyś w parku. To był początek października. Było rano. Biegała. On właśnie kończył swój trening. Ukłonił się, a ona zawsze radosna zaśmiała się, że ją przyłapał bez makijażu na gorącym uczynku. I pobiegła dalej wkładając słuchawki do uszu.
Od tego momentu widział w niej kobietę. ZAKAZANĄ. Jakby założył okulary i na nowo postrzegał świat. Wydała mu się taka śliczna. Trochę potargana. Miała ładny dres. Fioletowy z niebieskimi wstawkami. I żółte adidasy. Chyba tylko błyszczyk miała na ustach. Zapamiętał każdy szczegół. Trafiło go nagle to ZAKAZANE. Bez powodu.
W szkole pokerowa twarz, na lekcji matematyki uważny. Żartował mniej. Nie prowokował chłopaków swoimi komentarzami. Atmosfera zrobiła się naprawdę przyjemna. Pilnował się, patrzył na nią z zachwytem, zgłaszał do najtrudniejszych zadań, ale nie po to, by zdobyć ocenę. Chciał widzieć jak marszczy nos, uśmiecha się lub skupiona tłumaczy klasie prawdopodobieństwo. Zakochał się pierwszy raz. Miał pełno koleżanek, adoratorek też. Każda wydawała mu się głupia. Pani Profesor była inna. Zafascynowała go ta ZAKAZANA. Szukał jej profilu na fejsie. Znalazł, ale był zablokowany. Tylko imię i nazwisko, zdjęcie z daleka tyłem. Poznał ją od razu, bo była przecież taka szczuplutka. Przypatrywał się jej codziennie. Wiedział doskonale jak wygląda, że ma długie nogi. Krągłą pupę, cienką talię, kształtne łydki. I te Conversy. Znak rozpoznawczy.
Pierwszy raz przytulił ją na klasowej wigilii. Klasa ją zaprosiła, bo pani Profesor nie miała wychowawstwa. W sumie to on delikatnie to zasugerował, a dziewczyny podchwyciły temat. Wszyscy wszystkich przytulali, pani Profesor z uczennicami się ściskała, z chłopakami była na dystans. Sam ją bardzo delikatnie objął, była taka drobna. Ginęła w jego ramionach. Pogroziła mu palcem, a on zażartował, że przecież biegają prawie razem i że to takie braterskie życzenia. Uśmiechnęła się, ale oczy miała smutne. Miał taką ochotę mocniej ją przytulić, a gdy rozwiązała się jej sznurówka to prawie się schylił, by ją jej zawiązać. Opamiętał się jednak. Był uczniem przecież, a ona nauczycielem. ZAKAZANE. I przytulanie i wiązanie jej trampek.
Na studniówkę przyszła. Znów była taka smutna. Wyglądała pięknie. W białej bluzce, granatowej spódniczce i jaskrawo-żółtych szpilkach. Oczywiście nowe kolczyki. Bomba połączenie. Nawet dziewczyny skomentowały pozytywnie jej stylizację. Marzył, że z nią zatańczy, ale nie zdążył. Gdy wychodziła niespostrzeżenie, dogonił ją na parkingu. Młodzież bawiła się przednio, pod stołami rozlewała trunki, tańczyła na parkiecie. Wymykającego się Tomka nikt nie zauważył. Nie miał partnerki.
Dogonił ją i bezceremonialnie wpakował się do jej auta, zanim zdążyła zablokować drzwi. Była zaskoczona, ale nie zareagowała. Płakała. Drugi raz ją przytulił, a jej tusz rozmazał się na jego koszuli. Nie zrobił nic. Nie próbował podrywu. Ta kobieta miała klasę. Jeden ruch, a wszystko straci. Siedział tak z nią przez godzinę chyba. Płakała wtulona w niego. Kazała mu wracać, ale on tylko powtarzał, że pani Profesor nie może tak prowadzić. Że albo się uspokoi, albo on ją odwiezie. I że ma się nie martwić, on niczego nie będzie pamiętał.
Nie pozwoliła się odwieźć. Pilnowała się, choć dopiero po jakimś czasie przyznała się sama przed sobą, że spojrzała na niego inaczej. Tak jak on na nią, choć to ZAKAZANE tańczyło im w głowach. Po studniówce zachowywali się normalnie. Ona skupiła się na przygotowaniu ich do matury. On pilnie się uczył. Marzył o polibudzie. Musiał dobrze zdać matematykę.
Co jakiś czas widywał ją w parku. Mógłby biegać z nią. Nauczył się jej planu dnia, pamiętał kiedy o której biega, ale nie chciał być nachalny.
Tego wczesnego wieczoru zaskoczyła go. To nie był jej dzień. Powinna biegać jutro. A ona właśnie dziś wybrała się na jogging. Wciąż była smutna. Nie wiedział czemu. Nic o niej nie wiedział, nie mówiła o sobie dużo. Problemy zdrowotne, rodzinne? Choroba? Zero informacji. Kiedy robił kolejne okrążenie i nie minął jej, pomyślał, że skończyła biegać. Ale nie, siedziała na trawie, masując łydkę. Skurcz, bolesny i długi. Podbiegł i odrzucił jej już zmęczone dłonie, i zaczął mocno masować. Zapytał pół żartem pół serio, czy jakiś mąż z krzaków nie wyskoczy i się nim nie zajmie. Zripostowała nagle, że nie wyskoczy po wskoczył w inne krzaki i już kimś się zajął. Wzrok miała szklisty, ale powstrzymała łzy. Zrozumiał skąd ten smutek. Objął ją trzeci raz w życiu i zaprowadził na ławkę. Siedzieli na niej chyba ze trzy godziny. Ona wyrzuciła z siebie wszystko. Historię życia. O nieudanym i krótkim, pochopnie zawartym małżeństwie, o pragnieniu posiadania dziecka, o samotności. On mówił o planach na przyszłość i ojcu, który często zaglądał do kieliszka. Nie wydarzyło się nic, choć tyle mogło. Chemia była wyczuwalna w powietrzu. Gdy niechcący jej dotknął niemal słychać było jak ona drętwieje i wstrzymuje oddech. ZAKAZANE znów tańczyło im w głowie. Odprowadził ją pod blok. Nie zrobił nic. Dała się odprowadzić. Nie zrobiła nic.
W szkole tylko ukradkowe spojrzenia. Żadnego przekraczania granic, choć w głowach tańczyło to, co ZAKAZANE.
Na zakończenie roku kupił jej kosz róż. Nigdy takiego nie dostała. Po raz czwarty w życiu ją przytulił. Zobaczył uśmiech i błysk w oku. Błysk dla niego, który szybko zakryła powiekami. Nie musiała nic mówić. On nie musiał nic mówić. Oboje doskonale wiedzieli, że dzieje się to, co ZAKAZANE.
Po maturze widywali się w parku. Czasem jedno okrążenie razem. To wszystko.
Raz rozmawiali niemal całą noc. Gdy otrzymał wyniki matury. Mówił jej o wynikach i planach. O marzeniach. Wtedy patrzył na nią miękko. Chwycił za dłoń. Pragnął więcej, ale odważył się tylko na trzymanie dłoni. Pragnęła więcej, ale pozwoliła tylko lub aż na tę dłoń. Raz powiedział, że nie jest już jej uczniem. Raz. Powiedziała, że wie, ale nauczycielką jest nadal. Jest starsza, o 9 lat, właśnie wzięła rozwód i nie będzie mu mieszać w życiu. To, co ich mogłoby łączyć, jest przecież ZAKAZANE. Nauczycielka i uczeń. Ona starsza, trochę doświadczona, on młodszy, beztroski.
Straciłaby dobre imię. On zyskałby chwilę sławy, że poderwał nauczycielkę. A potem pewnie rzuciłby ją dla młodszej. Klasyka. Rozbiliby się o codzienność. Z hukiem.
Tomek miał inne zdanie. Mógłby studiować zaocznie, pracować. Mogliby spróbować. Ona szukać innej pracy, on pracy w ogóle. Może kiedyś razem zamieszkać. I odczarować to, co ZAKAZANE. Skończył przecież szkołę, jest pełnoletni, wolny. Ona też bez zobowiązań i wcale nie widać, że jest starsza. Co tu jest ZAKAZANEGO? 9 lat? Jej zawód? A codzienność? Patrząc na matkę i ojca mijających się w kuchni, doskonale wie, że o związek dba się wspólną kawą rano, buziakiem bez okazji, SMS ' em w ciągu dnia, wsparciem, gdy coś się wali. Żeby się rozbić o codzienność trzeba się starać. Tak samo jak o to, by się o nią nie roztrzaskać.
Nie odważyła się. Bała się huku. Chciała spokoju. Zaczęła biegać gdzie indziej. Unikała kontaktu. A na wakacje na miesiąc pojechała do rodziny.
Szukał jej bezskutecznie. Próbował całe dwa miesiące. Potem wyjechał do innego miasta na studia.
Kilka razy był w szkole, by ją choć zobaczyć. Pogadali chwilę i uciekała na lekcje. Były tylko spojrzenia, które tyle mówiły. Więcej niż słowa.
Minął rok. Ona w wirze pracy, nadal sama, biegając o nim myśli.
On studiuje, dobrze mu idzie, ma nowych przyjaciół i powodzenie wśród studentek. Nadal jest sam. Biegając zawsze o niej myśli. Obojgu, jemu i jej wciąż im w głowie tańczy to, co ZAKAZANE. Podoba Ci sie ta historia? Udostępnij ją. Obserwuj moją stronę Znajdziesz tam tylko prawdziwe historie. Warto tu być.
|
KAPOK *
NieMADka
![]() |
Image on Pixabay |
I znowu widzę, że Internet huczy. Nagłówki biją kolorami po oczach. Wow! Niesamowite! Masakra! Nie do wiary! Co się stało? - pytam się na głos, myśląc, że może tsunami, trzęsienie ziemi czy wybuch elektrowni gdzieś ma świecie. Ale nie. To u nas. Katastrofa narodowa, tak KATASTROFA, bo jakaś gwiazdka nakryła wózek pieluchą tetrową i tym samym wszystkie madki Polki wylały na Bogu ducha winną dziewczynę wiadra pomyj. Gigabajty hejtu rzecz dokładnie ujmując, określając ją mianem morderczyni. Bo bakterie, bo dziecko się udusi, bo to niezdrowo, bo nieodpowiedzialna i głupia, bo bo bo...
I takie katastrofy dzieją się w internetach niemal każdego dnia i całe rzesze rzeczonych madek z wypiekami na twarzy zapewne, gotując się w sobie, udzielają biednym celebrytkom rad, jak to prawidłowo należy pielęgnować dziecko. A ja, chcąc nie chcąc, widzę te artykuły, bo przecież trudno ich nie zauważyć skoro nagłówki ogromne, miliony wykrzykników i kolory nachalne. I szlag mnie trafia jak czasem już kliknę na ów link, przeczytam te całe trzy zdania napisane przez jakiegoś dwudziestoletniego guru dziennikarstwa, a następnie zajrzę w komentarze. Tu to już dżungla bezlitosna, bo nienawiść taka tam agresywna, że się czasem własnego telefonu boję. A jak, nie daj Boże, ktoś nieśmiało napisze, że to czyjaś osobista sprawa albo ostrzej się wypowie, że nic im do tego, kto co na wózku wiesza, to już całe tłumy wrzeszczących wykrzyknikami i emotkami madek stają w obronie maltretowanego niemalże dziecka.
Co się dzieje pytam? Kiedyś to co najwyżej się teściowa wtrącała albo sąsiadka jakaś nachalna z radami nie od parady przychodziła. A propos tego właśnie, ostatnia zasłyszana przeze mnie rada, że mało z krzesła nie spadłam? Dziecko potrzebuje cukru i ta życzliwa, babcia dzieciaka dodajmy, mimo zakazu matki owej dziecinie cukier łyżeczką dawała, co by energii jej nie zabrakło (dziecinie oczywiście, a nie babce). I choć mnie krew zalewała i zalewa nadal jak takie głupoty słyszę, to jestem w stanie jakoś sobie to wyjaśnić. Wiadomo, inne pokolenie, doświadczenia życiowe, gdzie bieda często z nędzą w parze tańcowały, toteż rumiane, pulchne poliki były oznaką i zdrowia, i dobrobytu. A dziś?
W internetach widać, że mamy kilka milionów ekspertów w dziedzinie macierzyństwa, którzy o każdej porze dnia i nocy są gotowi nieść pomoc wirtualną albo, i rzucać jadem zaciekle najpierw w bohatera postu (najczęściej niemowlaka tudzież jego opiekunkę prawną), by następnie samych siebie tymże jadem opluwać.
Zapytacie, po cholewkę czytam coś, co mnie z równowagi wyprowadza? Ano najpierw mnie to bawi. I najczęściej tak się dzieje, jak czytam, że dziewczyny już w 5 tygodniu idą na USG i z płaczem wychodzą z gabinetu (zostawiwszy lekarzowi stówę albo dwie), bo zarodka nie widać. Dodam, że i ja dziecko powiłam dekadę temu i też na USG prawie z testem ciążowym w ręku leciałam. Na szczęście jakiś mądry lekarz oświecił mnie i ostudził zapędy tłumacząc, że zarodek za mały jeszcze, że najprawdopodobniej nic nie będzie widać i po co się stresować. Poszłam więc za jakiś czas i ujrzałam na monitorze tę malutką plamkę, która dziś mnie czasem do szału doprowadza.
A wracając do tematu. Po kiego grzyba tak szybko to sprawdzać, najlepiej z płcią od razu, by po kwadransie wyjść w stresie i telepać się w nim ze dwa tygodnie, bo dopiero wtedy zarodek, mówiąc fachowo, się zagnieździ i mamusi w całej okazałości się ukaże? I żeby była jasność: NIE JESTEM PRZECIWNIKIEM BADAŃ!!! Moja ciąża była trudna i latać po specjalistach musiałam naprawdę sporo i łzy wylewałam, bo powód ku temu naprawdę był (nikomu nie życzę).
I z takich napalonych, wyedukowanych przez Wujaszka Google'a madek, co to wszystko wiedzą najlepiej, faktycznie śmiać mi się chce do rozpuku. Wtedy też zachodzę w głowę jak nasze matki nas urodzić zdołały bez takiej ilości badań, internetu i z mlekiem od krowy na dodatek? Dziw jak one w ogóle w ciążę zaszły????
Ale jak czytam komentarze typu, że kobieta, która nie rodziła naturalnie i nie karmiła piersią to żadna matka, no to do jasnej Anielki aż się we mnie gotuje!!! I para mi idzie uszami. Nosem zresztą też.
A kto ma prawo moją macicę i biust oceniać, moje macierzyństwo poprzez pryzmat sposobu rozwiązania ciąży i karmienia dziecka kwestionować?? Do jasnej ciasnej, aż mi się eufemizmy wyczerpują, jak o tym pomyślę. I nawet jeśli urodziłam przez cięcie i karmiłam butelką, bo mi się tak żywnie podobało, to chyba moja sprawa i co najwyżej lekarz może krytykować takie podejście, ale nie rzesze obcych bab!!! A co mają powiedzieć te matki, ze mną na czele podkreślę, które naturalnie dziecka ze względów i fizjonomicznych, i zdrowotnych by nie urodziły? I ze względów medycznych karmić nie mogły? W ciążę miałyby nie zachodzić? No litości!!! W czym ja jestem gorsza? Matką nie jestem? Bo bóli porodowych nie znam? A wyobraźcie sobie, że znam. Przez kilka godzin miałam tę wątpliwą przyjemność je odczuwać. Bo nie wiem jakie to uczucie, gdy bobas ssie pierś? Ano nie wiem. Pamiętam natomiast doskonale ból, gdy pokarm mi zasuszano i gdy po cesarce na pół zgięta szłam do toalety i siku bałam się zrobić z obawy, że mi szwy pójdą. O grubszej robocie nawet nie wspomnę.
Swoje wypłakałam dowiedziawszy się, że ani nie urodzę naturalnie ani do piersi dziecka nie przystawię. Wyrzuty miałam jak stąd na Marsa, a tu jakieś anonimowe ekspertki mają czelność w wątpliwość poddawać kimże ja jestem?? Miesiąc po porodzie, gdy hormony mi jeszcze w ciele pijane tańczyły, to bym pewnie w łeb se dała albo w najlepszym wypadku w depresję wpadła. Dziś kiedy czytam lub słyszę tego typu teksty to patrzę dumnie po prostu na siebie i na moje dziecię, i przypominam sobie, ile milionów buziaków mi ono dało, ile przytulasów, i ile tysięcy razy mi powiedziało, że jestem najcudowniejszą mamą (tak, mamą) pod słońcem. Dałam życie, pielęgnuję najlepiej jak potrafię, kocham całym sercem. To chyba ma znaczenie?!
Moja latorośl rozwija się prawidłowo, uczy bardzo dobrze, ma wiele talentów, jest radosna i mądra. Szybko nawiązuje kontakty z rówieśnikami i jest lubiana.
Co z tego, że nie musiała się przepychać przez kanał rodny i że wyrosła na Bebiko? Co z tego, że nie wiem jak wygląda koniec porodu naturalnego (początek znam) i że cycki moje mlekiem nie płynęły? Żeby zasłużyć na miano matki muszę rodzić najlepiej dwie doby, tarzać się w kałuży krwi, mieć ciało poorane rozstępami (cholera o tym zapomniałam napisać, rozstępów nie mam...ale spokojna głowa, cellulit już tak), być szytą na żywca przez jakiegoś rzeźnika, a nie przez ginekologa z powołania? I jeszcze sutki pogryzione przez własną dziecinę mieć powinnam, też do krwi, a jakże! Tak wtedy faktycznie ta martyrologia warta jest określenia MAMA.
Więc na koniec powiem, że choć cycki i macicę mam nienaruszone, a blizna po cesarce ślicznie się zagoiła na dodatek, to dumnie odwracam głowę, gdy mój skarb woła "mamusiu". I w poważaniu mam ten hejt madek, które swoją energię kierują w stronę telefonu tudzież laptopa, zamiast zająć się po prostu swoimi pociechami. A co! |
Podoba Ci się mój post?
Udostępnij go wszystkich nieMADkom, jakie znasz.
WIOSENNE PORZĄDKI
![]() |
Obraz Cheryl Holt z Pixabay |
No i przyszła waćpanna albo i pani, bo sama nie wiem ile szanowna Pani Wiosna liczy sobie wiosen. Nieważne! Przyszła, przyfrunęła czy przypłynęła. Grunt, że jest albo już prawie jest:) Jak co roku i jak zwykle czekam na nią tupiąc nóżkami niecierpliwie, bo dość mam zimy, która zimy takiej przez "z" swoją pluchą i deszczem wcale nie przypomina. I naprawdę się uśmiech mam od ucha do ucha, gdy wiosna nadchodzi, ale z każdym rokiem czuję w związku z jej nadejściem coraz większą presję.
Wiosna to porządki. Wszystko krzyczy, że dokładnie 21. marca należy koniecznie zacząć WIOSENNE PORZĄDKI. Wszędzie. W domu, ogrodzie, szafie, biurze, głowie i doopie nawet, bo pewnie po zimie w te ukochane dżinsy z dziurami lub tę cienką ołówkową spódnicę w kwiaty się nie zmieści. Niech to szlag trafi! Do doopy z tym i to dosłownie!
I jak zawsze co roku ochoczo zakasywałam rękawy, by wszędzie, ale to absolutnie wszędzie zaprosić tę wiosnę, co to zdecydować się nie może, kiedy ma nadejść, tak w tym roku zamierzam się zbuntować. Bo w imię czego mam już teraz sięgać po ściereczkę, grabie i sekator, worki foliowe czy poradniki typu jak żyć szczęśliwie, tylko dlatego, że moje osobiste dziecko właśnie spaliło tudzież utopiło Marzannę?
A jak se posprzątam 3. kwietnia na ten przykład, ogarnę ogródek przed majówką, ciuchy w szafie wymienię pod koniec lutego, w biurze wstawię sobie kwiatki w październiku, a na dietę żadną nie przejdę, to co się stanie? Świat zachwieje się w posadach, ludzie będą wytykać mnie palcami czy może na fejsbuku o mnie napiszą???
No ludzie! Muszę, naprawdę muszę wszystko zmieniać, bo w telewizji o tym mówią, że jak wiosna to WIOSENNE PORZĄDKI? Bo wszyscy jak nakręceni wrzucają w internetach zdjęcia ogródków, pomytych okien i siebie w dresie najmodniejszym, bo sezon joggingu czas zacząć (ja tam ćwiczę cały rok i wciąż mam te same dresy:)? A zimą to się nie da okien umyć, kwiatków posiadać czy biegać? Da się, bieganie przetestowałam na własnej skórze. Na nogach i butach znaczy się:)
Czy koniecznie muszę pół rzeczy z szafy wywalać, bo wystawy sklepowe i wszędobylskie reklamy informują mnie, że paski teraz to owszem są modne, ale nie poziome, lecz pionowe? I w związku z tym będę obciachem numer jeden na osiedlu, jeśli nie zastosuję się do wyżej wymienionych rad?
A jak zimą faktycznie przybrałam dwa kilo, to muszę je na wiosnę koniecznie zgubić, bo to nie wypada mieć innego rozmiaru niż sezon wcześniej? Jeśli mi samej to nie odpowiada to rozumiem. Biorę się za siebie. Wciągam getry na tyłek i spalam te kalorie w miarę możliwie najprzyjemniejszy sposób. Ale jeśli mi jest po prostu dobrze i wygodnie z tym, co sobie zimą wyhodowałam to dlaczego mam ulegać presji i jako że pora roku się nam zmieniła i Pani Wiosna oto nadejszla, to ja też mam się zmieniać? A sama z siebie i kiedy chcę to nie mogę?
A włosy muszę obciąć, skrócić, wydłużyć, zakręcić, wyprostować, przyciemnić lub rozjaśnić, bo wiosna to i nowe trendy, i należy się dostosować? No cholera nie!!! Nie i już!!!
Kiedyś tej presji ulegałam, a jakże. Wiosna to nowa ja i WIOSENNE PORZĄDKI. I przed Wielkanocą to samo, a jakże!
Przez tydzień do północy tyrałam w chałupie, żeby wiosnę było w domu czuć, w pracy ustawiałam doniczki z kwiatkami, choć Beata jest alergiczką (niech się hartuje dziewczyna). W kuchni cudowałam znów po nocach nowe wiosenne przepisy, bo za dnia latałam po galerii, żeby uzupełnić szafę o nową wiosenną kolekcję. Do kosmetyczki też się na litość wcisnęłam, żeby na wiosnę kwitnąco wyglądać. I oczywiście dietę też wyszukiwałam wiosenną, by wbić się w tę nową o celowo rozmiar mniejszą kolekcję. Wiosenną oczywiście. I niby wszystko było w najlepszym porządku. Wiosennym rzec, by się chciało.
Wiosna dookoła i w naturze, w domu, w pracy, i w szafie. Tylko jakoś ja taka niewiosenna byłam. Zmęczona, blada i wściekła jakbym jesienną chandrę złapała.
Dlatego w tym roku, skoro z nadejściem wiosny mają pojawić się zmiany to owszem zmienię, ale swoje podejście. WIOSENNE PORZĄDKI zrobię, tylko wtedy, gdy najdzie mnie na to ochota. I zrobię je przede wszystkim w głowie. Usiądę sobie na balkonie. Co z tego, że jeszcze łysym i bez kwiatów? I będę ze spokojem obserwować zaharowane sąsiadki, co to okna już myją. Ja je sobie umyję jak będę chciała, a jak nie umyję to co? Wiosna nie nadejdzie? Ominie mnie szerokim łukiem? Muszę sobie to wiosenne poczucie wyszorować, umyć lub kupić? Nie da się inaczej?
Ja chcę je po prostu mieć! Za darmo, dodam bezczelnie, nie kiwnąwszy palcem najmniejszym! W głowie chcę sobie tak wiosennie uporządkować, żeby nie czuć żadnej presji, przymusu czy nakazu. Będę sobie robić wszystko wtedy, gdy mam ochotę i jeśli tego naprawdę chcę, i potrzebuję.
I właśnie wtedy poczuję wiosnę! Co zresztą już się stało, bom się na rower wybrała o świcie i takem se jechała słysząc trele ptasie i czując promienie słońca na licu. Okna nadal są brudne i co? I nic. Jam uśmiechnięta, bo zobaczyłam dookoła wiosnę spokojną, piękną i radosną. I przecież o to właśnie chodzi, prawda???
Podaj go dalej.
Obserwuj moją stronę Poli Ann
Warta jest Twojego czasu.
image by Pixabay
KASJERKA *
FIRMA
![]() |
Image by engin akyurt from Pixabay |
Monika jest zupełnie nowa w FIRMIE. Zachwycona, że przeszła wieloetapową rekrutację, młoda, pełna entuzjazmu, świeża. Praca w TEJ FIRMIE to prestiż. Koleżanki ze studiów gratulują i zazdroszczą po cichu takiego farta. Jak Monika się wykaże to za kilka lat będzie mieć własny gabinet, służbowe auto i pięciocyfrową wypłatę wcale nie z jedynką z przodu. Kredytu brać nie będzie musiała.
Póki co musi się wdrożyć. Najlepsza na roku, zawsze stypendium, pełna marzeń i chęci do pracy.
Noc przed pierwszym dniem w TEJ FIRMIE nieprzespana. Adrenalina tańczyła w żyłach. Uśmiech od ucha do ucha i zapał taki, że mogłaby całe pole przeorać.
Szybko nowe koleżanki sprowadziły ją do parteru. Szczerze mówiąc to nawet na poziom minus. Minus dziesięć.
Kierownika jej działu akurat nie było. Nikogo więcej nie znała. Na recepcji też było pusto. Weszła dalej i nie bardzo wiedziała dokąd iść. Nikt nie zwrócił na nią uwagi. Eleganckie kobiety, w markowych garsonkach chodziły w jedną i drugą stronę. Śmiały się głośno, coś omawiały, dyskutowały, wydawały polecenia i znikały za szklanymi drzwiami. Monika stała i patrzyła na nie (na kobiety, nie na drzwi) zauroczona. Cała reszta pracowała w open space. Młodzi ludzie pochłonięci zadaniami.
Gdy przyszła recepcjonistka wskazała jej miejsce, dała stos dokumentów do wypełnienia. Przyniosła laptop, z którym to Monika miała się nie rozstawać przez najbliższe osiem godzin. Takiego cacka nigdy nie miała. Najnowszy model. Piękny. Cudny.
Nagle podeszła do niej jak burza jakaś kobieta i tonem nieznoszącym sprzeciwu, kazała migusiem zrobić na wczoraj raporty na podstawie dokumentów, które rzuciła jej na biurko. I pobiegła dalej.
Monika zdenerwowana zaczęła je przeglądać. Nie dostała żadnych wytycznych. Zapytała kogoś obok, jak to zrobić, ale dziewczyna mniej więcej w jej wieku, powiedziała słodko: "Radź sobie". I wróciła do swojej pracy. Każdy pochylony nad monitorem. Nikt ze sobą nie rozmawiał. Tylko te eleganckie babki koło czterdziestki, pewnie managerki, supervisorki ze sobą gadały. Czuły się pewnie. Były zresztą pewne siebie. Młodsze towarzystwo skupione nad laptopami stukało w klawiaturę nie mówiąc ani słowa.
Monika wyszła do kuchni. Chciała kogoś poznać, zagaić. Zawsze towarzyska nigdy nie miała z tym problemu. Tutaj natomiast tylko szepty, spojrzenia i uśmieszki. Ktoś zwrócił jej uwagę, żeby przyniosła lepiej swój kubek, bo nie lubią tutaj jak się pije z czyjegoś kubka. Zero pytań o imię, stanowisko. Cokolwiek. Nic.
Wróciła do biurka. Pracowała bez wytchnienia. O 20.57 zaniosła tamtej kobiecie wymagane dokumenty. Była w swoim biurze. Zaskoczyła ją. Akurat z kimś rozmawiała w swoim gabinecie. Przygryzała usta, oblizywała je. Widać było, że nie prowadzi biznesowej rozmowy. Gdy Monika po cichu położyła jej dokumenty na biurku, tamta skwitowała, że zapomniała jej powiedzieć, że te raporty nie są już niepotrzebne. Jakże dobrodusznie. I kiwnięciem ręki odesłała ją z gabinetu, patrząc na swojego rozmówcę jakoś tak dziko. Chyba z pożądaniem. Monika zbyt zmęczona nie była do końca pewna, co takiego widziała. A widziała Kamilę, managerkę w sytuacji z jakimś ważnym dyrektorem, w jakiej nie powinna była jej widzieć. To gafa.
Poza tym popełniła jeszcze jeden błąd. Nieświadomie. Raporty zrobiła bezbłędnie, szybko. Jej poprzednicy nie dawali rady. Nie wiedzieli nawet jak się do tego zabrać, a piątki w indeksie od góry do dołu. Ta małolata zaś zrobiła dokładny, niemal profesjonalny raport. Kilka poprawek i Krzysztof - kierownik działu byłby zadowolony. Jej samej zajęło to dobre dwa tygodnie, by ogarnąć temat, a tu gówniara robi jej konkurencję. Pozbyć się jej tak szybko to nie byłaby jednak dobra strategia. Lepiej wyssać ją do cna. Dopiero wtedy wyrzucić. Najlepiej z hukiem.
Monika pracuje więc nieświadoma. Kamila podrzuca jej coraz to nowe zadania. Monika choć zmęczona wykonuje je dobrze lub bardzo dobrze. Nie ma odwagi się postawić nadgodzinom. Wie, że musi sobie zapracować na dobrą opinię. Jest częścią TEJ FIRMY, dużo się uczy. Jeszcze nie miała czasu, by spotkać się ze swoimi dziewczynami i im wszystko opowiedzieć. W sumie to nawet nie ma co. Przychodzi na dziewiątą oficjalnie, ale tak naprawdę jest w biurze przed ósmą, by jeszcze skorygować i sprawdzić dane dokumenty. Dojeżdża do centrum autobusem i tramwajem czterdzieści minut. Nie ma jeszcze auta. W pracy nie spędza ośmiu godzin z półgodzinną przerwą. Zazwyczaj wychodzi jako jedna z ostatnich. Najszybciej po osiemnastej. W FIRMIE jeszcze nie zawarła znajomości. Wie jak kto ma na imię, bo noszą identyfikatory. Rozmowy w kuchni są zdawkowe. O pogodzie, korkach na mieście. Czasem to tylko pytania, kiedy mikrofala będzie wolna lub czy wody starczy na dodatkową kawę. Zmowa milczenia. Jak ktoś bliżej się zna to nie porusza osobistych tematów przy innych. Panuje tu chłód. Skandynawski. Kamila też z nią nie rozmawia, podrzuca tylko różne zadania. Nie informuje jak wykonała poprzednie. Kierownik ciągle w biegu z telefonem przy uchu lub siedzi w gabinecie wpatrzony w laptop. Raz tylko w windzie zapytał, jak się pracuje. Powiedziała, że intensywnie. Uśmiechnął się tylko i odebrał właśnie nadchodzące połączenie.
Recepcjonistka z przyklejonym uśmiechem i drżącymi dłońmi, kiedy podchodzi do niej ktoś z kadry zarządzającej. Nie ma łatwo dziewczyna, bo jej obrywa się za wszystko. Za zepsuty czajnik, cieknący kran, brak Internetu czy niedokładnie posprzątane biurka. A ona jako wizytówka firmy, będąca na pierwszym planie musi spokojnie odpierać ataki. Widać, że przeżywa.
Monika się nie denerwuje, czuje się tylko jakoś tak niewygodnie. Jakby była niewidzialna. Jak śrubka w wielkiej maszynie, która coś tam łączy, ale jej zupełnie nie widać. Inaczej to sobie wyobrażała. Szkolenia, burze mózgów, wspólne narady, przyjazną kadrę kierowniczą, która wspiera i nadaje tempo pracy. Tu, w TEJ FIRMIE, każdy chowa się za swoim biurkiem. Nie istnieje prywatnie. Tylko ci wyżsi stopniem pozwalają sobie na jakieś rozmowy. Tylko oni się naradzają w konferencyjnej. Reszta nie istnieje.
Nie wypada jednak marudzić. Inni za pracę w TEJ FIRMIE daliby się pokroić. Wyśmialiby jej oczekiwania. Kazaliby posypać głowę popiołem i się nie wychylać.
Monika więc z pochyloną głową pracuje ciężko. Daje z siebie wszystko. Jest cicha i szybka. Za cicha i za szybka. Kamila bez skrupułów daje jej swoje zadania do wykonania nawet jej o tym nie informując. Potem oczywiście sama się pod tym podpisuje. Kto by pomyślał, że dziewczę po studiach jest tak kumate? Kamila wykorzystuje więc swoją przewagę na stanowisku i zamiast robić raporty, flirtuje z tamtym dyrektorem, z którym Monika ją kiedyś przypadkiem przyłapała. Pracowała w takim kąciku, że Kamila ze swojego szklanego królestwa nie mogła jej dostrzec. Zachowała pokerową twarz, choć stopę miała już między jego udami. I to nie przypadkiem. Pracowała ciężko na swój awans. Z jednej strony urabiała owego dyrektora, pokazując mu swoje najlepsze strony, ale wcale niesłużbowe. Rzec by można raczej, że w koronce, koszulce albo i bez. Najlepsze strony w różnych pozycjach na stole, dywanie, blacie, krześle czy tylnym siedzeniu samochodu.
W oczach swojego bezpośredniego przełożonego też chciała uchodzić za fachowca i wsparcie niejakiej Moniki bardzo jej pomagało. Do czasu. Do czasu gdy wyżej wymieniony przełożony został też dłużej w pracy i zainteresował się, czego to Monika nie umie, skoro siedzi po godzinach. To już trzy miesiące jak tu pracuje. Powinna już wiedzieć, o co chodzi. A Monika owszem wie, ale kończy właśnie raport dla pani Kamili. Kierownik go przejrzał, wydał mu się znajomy i postanowił zatrzymać do analizy, na co Monika sprzeciwu nie wyraziła. No bo jak, skoro to jej obowiązek? Obowiązek tak, ale Kamili jak się okazało po kilku dniach, a o czym Monika nie wiedziała. Skoro przełożona dawała jej polecenia to ta je wykonywała. Proste.
W następnym tygodniu jednak bomba wybuchła. Z gabinetu Kamili słychać było krzyki. Awantura z kierownikiem. Ostra. Kamila wrzeszczała jak opętana. Machała rękoma, chodziła nerwowo w tę i we w tę.
Monika pierwszy raz została zaproszona na naradę, ale zanim się na niej zjawiła, Kamila złapała ją w toalecie i wysyczała tak, żeby inne słyszały.
Ukradłaś mi raporty. Tyle ci pomogłem, a ty tak się odpłacasz? Gdyby nie ja, to już dawno by cię zwolnił, bo nic nie robisz dobrze. Ja wszystko koryguję. Żadnej wdzięczności! Może Ty z nim spałaś, skoro tu jesteś? Żmijka.
Monikę zatkało. Co ukradła? Z kim spała? Wykonywała tylko swoją pracę ponad etat. Najlepiej jak umiała. Nikt nie miał zastrzeżeń, a jak kierownik czegoś nie aprobował to mailem lub osobiście informował, co i jak ma być zrobione. Wdrażała się szybko. Tylko te raporty dla Kamili ją obciążały, ale za ambitna była, by się poddać.
Szybko ułożyła układankę. Zrozumiała, że stała się pionkiem w jakiejś grze. Nie wiedziała tylko jakiej. Na naradę przyszła zdenerwowana, ale rzeczowo opisywała na forum swój zakres obowiązków. Kamila wszystkiemu zaprzeczała twierdząc, że każdy raport wykonała samodzielnie i cała w pretensjach krzyczała, jakim prawem wierzy się jakiemuś dziecku, a nie doświadczonemu i oddanemu pracownikowi. Doświadczenia nie można było jej odmówić, a oddania. No cóż. W ostatnim czasie jej priorytetem była FIRMA owszem, ale nie jej dobro ogólne, lecz awans osobisty, jaki zamierzała przyspieszyć romansując z dyrektorem. Chodziła po cienkiej linii. Właśnie z niej spadała i chwytała się każdej możliwości, by nie spaść. Dowody były jednak jednoznaczne. Kopie z laptopa Moniki, kamery i przybliżenia na jej monitor, tak by można było ocenić czym się zajmuje. Kamila nie okazując skruchy nie miała szans. Zwolnienie ze skutkiem natychmiastowym. Darowano jej dycyplinarkę pod warunkiem, że jeszcze dziś opuści FIRMĘ.
Karma wróciła ze zdwojoną siłą. Straciła pracę, a wkrótce też ukochanego, którego żona dowiedziawszy się o romansie dość szybko użyła znajomości, by zapewnić Kamili zakaz pracy w ich branży.
A Monika? Nie zajęła gabinetu Kamili, o nie. Życie to nie bajka. Nie było kierownika na białym koniu który zdobył jej serce i żyli długo, i szczęśliwie.
Owszem zebrała dobre opinie. Dostała umowę w TEJ FIRMIE na czas określony na 3 lata. Nawet mały awans. Jednak po odejściu Kamili dużo się nie zmieniło. Atmosfera była nadal chłodna. Każdy wpatrzony w ekran monitora, niewidzący świata poza FIRMĄ. A FIRMA wysysała z nich soki hektolitrami.
Monika szybko nauczyła się asertywności i była czujna na wypadek kolejnej podłożonej świni. Zdobyła nowe doświadczenia i po roku odeszła ku zaskoczeniu kierownika, który pukał się w głowę.
Założyła własną firmę. Powoli, zdobywa klientów i ich zaufanie. Na apartament w centrum zapewne nie będzie jej stać, ale mieć go po to, by inni zazdrościli i bywać w nim tylko na noc? Szkoda życia.
W SWOJEJ FIRMIE ma kontakt z ludźmi, uśmiecha się i rozmawia. Pracuje, by żyć. Po prostu.
KIEROWCA
KIEROWCA
Samochody kochał od zawsze. Już jako malutki chłopczyk piszczał na widok zabawkowego auta. Osobówki, wyścigówki, śmieciarki, cysterny czy ciężarówki. W latach osiemdziesiątych posiadanie takiej zabawki było nie lada luksusem. Pierwszego resoraka dostał, gdy był w pierwszej klasie. Nie spał z wrażenia całą noc, a zabawkę traktował przez lata z wielkim namaszczeniem. Po dzień dzisiejszy stoi na komodzie i nikomu, ale to nikomu nie wolno jej dotykać.
W domu się nie przelewało. Ojciec nie raz miał ciężką rękę, ciężko pracował po 12 godzin na dobę. Nerwowy był. Mama dobra, cicha, zajmowała się domem i wychowaniem czwórki dzieci.
Po szkole podstawowej, w której ocen szałowych nie miał i nawet raz miał zostać w szóstej klasie, marzył o samochodówce. Ojciec jednak, nie wiedzieć czemu, nie pozwolił. Kazał mu na kucharza się uczyć.
Ludzie żreć będą zawsze, a na fury nie każdy ma forsę - mawiał.
Mariusz ojca posłuchał. Do gastronomika poszedł, ale o samochodach marzył dalej. Sąsiad miał warsztat samochodowy to biegał do niego po cichu i podpatrywał jak ten auta naprawia. Szybko nauczył się jeździć. Praktycznie od razu. Wsiadł i pojechał, jakby się za kółkiem urodził. Uwielbiał, gdy sąsiad wysyłał go po coś i dawał kluczyki od swojego poloneza. Mariusz czuł się wtedy jak młody bóg. Marzył, że będzie kiedyś jeździł zawodowo.
W szkole nieźle mu szło. Po praktykach dostał nawet pracę. Pierwsze pieniądze wydał od razu na prawko. Zdał za pierwszym razem u najsurowszego egzaminatora. Ten nawet go pochwalił twierdząc, że będą z niego ludzie. Mariusz fruwał. I choć kuchnia to nie był to jego wymarzony zawód, pracował jak szalony, by sprawić siebie pierwsze własne auto. W latach dziewięćdziesiątych było to już możliwe. Volkswagen Golf 1, kolor zielony. To był jego cel, do którego dążył. Zarabiał nieźle. Dorabiał też jako kelner. Po dwóch latach trzymał kluczyki od Żabki. Tak pieszczotliwie nazwał swój ukochany samochód. Zresztą każdy jakoś nazywa. Traktuje jak człowieka. Myje, woskuje, ulepsza i prowadzi tylko do warsztatu sąsiada. Do nikogo innego nie ma zaufania.
Życie się toczyło. Poznał kobietę swojego życia. Został ojcem. Wszystko się układało. Tylko ta praca. Trochę mu wadziła.
Choć ludzie chwalili jego dania czuł, że nie jest na swoim miejscu. Chciał czegoś innego. Jeździć daleko. Nie tylko Żabką. Marzył o odległych trasach. Pięknych widokach. Wielkiej ciężarówce, w której byłby swoim jedynym szefem. Pragnął, by ta jedyna stworzyła mu dom, który on by utrzymał. By wracając z trasy jego dziewczyny z utęsknieniem czekały na niego, a on przywoziłby im pamiątki i następnego dnia zabierał do restauracji, na zakupy i do kina. I dokąd by tylko chciały.
Jego marzenie bardzo szybko miało się spełnić, ale połowicznie.
Ukochana odeszła. Zakochała się tak po prostu, o czym on przekonał się na własne oczy wracając kiedyś szybciej z pracy z powodu straszliwego bólu głowy. Zastał ją z nim pod prysznicem w sytuacji niepozostawiającej złudzeń. Z nim, kierownikiem restauracji. Ból głowy zniknął jak ręką odjął. A na długie miesiące pojawił się ból serca. Zdradzony podwójnie postanowił skupić się na marzeniu. Zrobił prawo jazdy na tiry. Szybko znalazł pracę. Przed pierwszą samodzielną już jazdą nie spał całą noc z wrażenia jak wtedy, gdy był małym chłopcem i dostał resoraka.
Trasa do Francji. Malownicza, długa i trudna. Już po pierwszym razie wiedział, że to jest to. Łatwo nie było. Niby GPS, Internet. Ale i tak miał stres jak dojechać do firmy, czy parking jest bezpieczny, czy nie będzie jakichś korków, wypadków lub objazdów. Czy czasu jazdy mu starczy, by dojechać na parking. Czy się wyrobi.
Po szkole podstawowej, w której ocen szałowych nie miał i nawet raz miał zostać w szóstej klasie, marzył o samochodówce. Ojciec jednak, nie wiedzieć czemu, nie pozwolił. Kazał mu na kucharza się uczyć.
Ludzie żreć będą zawsze, a na fury nie każdy ma forsę - mawiał.
Mariusz ojca posłuchał. Do gastronomika poszedł, ale o samochodach marzył dalej. Sąsiad miał warsztat samochodowy to biegał do niego po cichu i podpatrywał jak ten auta naprawia. Szybko nauczył się jeździć. Praktycznie od razu. Wsiadł i pojechał, jakby się za kółkiem urodził. Uwielbiał, gdy sąsiad wysyłał go po coś i dawał kluczyki od swojego poloneza. Mariusz czuł się wtedy jak młody bóg. Marzył, że będzie kiedyś jeździł zawodowo.
W szkole nieźle mu szło. Po praktykach dostał nawet pracę. Pierwsze pieniądze wydał od razu na prawko. Zdał za pierwszym razem u najsurowszego egzaminatora. Ten nawet go pochwalił twierdząc, że będą z niego ludzie. Mariusz fruwał. I choć kuchnia to nie był to jego wymarzony zawód, pracował jak szalony, by sprawić siebie pierwsze własne auto. W latach dziewięćdziesiątych było to już możliwe. Volkswagen Golf 1, kolor zielony. To był jego cel, do którego dążył. Zarabiał nieźle. Dorabiał też jako kelner. Po dwóch latach trzymał kluczyki od Żabki. Tak pieszczotliwie nazwał swój ukochany samochód. Zresztą każdy jakoś nazywa. Traktuje jak człowieka. Myje, woskuje, ulepsza i prowadzi tylko do warsztatu sąsiada. Do nikogo innego nie ma zaufania.
Życie się toczyło. Poznał kobietę swojego życia. Został ojcem. Wszystko się układało. Tylko ta praca. Trochę mu wadziła.
Choć ludzie chwalili jego dania czuł, że nie jest na swoim miejscu. Chciał czegoś innego. Jeździć daleko. Nie tylko Żabką. Marzył o odległych trasach. Pięknych widokach. Wielkiej ciężarówce, w której byłby swoim jedynym szefem. Pragnął, by ta jedyna stworzyła mu dom, który on by utrzymał. By wracając z trasy jego dziewczyny z utęsknieniem czekały na niego, a on przywoziłby im pamiątki i następnego dnia zabierał do restauracji, na zakupy i do kina. I dokąd by tylko chciały.
Jego marzenie bardzo szybko miało się spełnić, ale połowicznie.
Ukochana odeszła. Zakochała się tak po prostu, o czym on przekonał się na własne oczy wracając kiedyś szybciej z pracy z powodu straszliwego bólu głowy. Zastał ją z nim pod prysznicem w sytuacji niepozostawiającej złudzeń. Z nim, kierownikiem restauracji. Ból głowy zniknął jak ręką odjął. A na długie miesiące pojawił się ból serca. Zdradzony podwójnie postanowił skupić się na marzeniu. Zrobił prawo jazdy na tiry. Szybko znalazł pracę. Przed pierwszą samodzielną już jazdą nie spał całą noc z wrażenia jak wtedy, gdy był małym chłopcem i dostał resoraka.
Trasa do Francji. Malownicza, długa i trudna. Już po pierwszym razie wiedział, że to jest to. Łatwo nie było. Niby GPS, Internet. Ale i tak miał stres jak dojechać do firmy, czy parking jest bezpieczny, czy nie będzie jakichś korków, wypadków lub objazdów. Czy czasu jazdy mu starczy, by dojechać na parking. Czy się wyrobi.
Dał radę. Każda trasa, choć z czasem znana, była zawsze pełna wyzwań i mieniła się innym obliczem. Raz witało go słońce, innym razem deszcz. Widoki zdawały się przebierać. Góry bywały nagie lub otulone mgłą, lub skąpane w promieniach słońca. Łąki kusiły soczystą zielenią, by za chwilę chować się w szarości. Chmury czasem zdawały się siedzieć mu na drodze. Innym razem płynęły po niebie. Ta natura go urzekła. Najbardziej słońce. Od jaskrawego blasku po głęboką czerwień. Uwielbiał patrzeć na jego wschody i zachody. Taki bonus za trudy wyprawy. Nie do opisania.
Praca była wymarzona. Kontakt z byłą i córeczką niezły. Wracał jednak do pustych czterech ścian marząc, by ktoś na niego czekał. Było kilka kandydatek. Miał jednak pecha. Uciekały dowiedziawszy się, że jeździ. Albo nie miały uregulowanych spraw z byłym mężem/partnerem. Albo nie umiały się zdecydować, czy chcą spróbować z nim być, czy może nadal walczyć w pojedynkę. Bo bycie z kierowcą ciężarówki to czekanie. Żadna nie chciała zrozumieć pasji. Każda chciała go całego nie pojmując, że ciężarówka i on (obecnie o imieniu Diana) to jedność. Czy zwykły facet, który ma w końcu pracę, która go kręci i daje niezły pieniądz, musi wybierać? Albo kobieta i stałe nudne zatrudnienie, albo jazda po Europie i samotność? Przecież to się da połączyć. Gdzie kobieta, która zaakceptowałaby to takiego, jakim jest? Z Dianą w tle (cholewka, trochę duże to tło:)))
Mariusz póki co przemierza hiszpańskie i francuskie trasy. Odkłada pieniądze. Na razie jego serce należy do Diany. Przestał rozpaczliwie szukać kobiety. W końcu uwierzył, że ta się znajdzie, gdy on poszukiwań zaprzestanie.
Mariusz póki co przemierza hiszpańskie i francuskie trasy. Odkłada pieniądze. Na razie jego serce należy do Diany. Przestał rozpaczliwie szukać kobiety. W końcu uwierzył, że ta się znajdzie, gdy on poszukiwań zaprzestanie.
KOBIECE SPOTKANIA
![]() |
Image by StockSnap from Pixabay |
List nr 1
Droga Mamo!
Tak fantastycznie Cię spotykać. Od tylu lat. Kiedyś lubiłam z Tobą zabawy, spacery i wspólne czytanie bajek. I leżenie w łóżku w niedzielny poranek, kiedy mnie łaskotałaś do łez. I naleśniki, które smażyłaś mi po nocach też uwielbiałam. Potem rozmowy o szkole, dorastaniu i chłopakach, którzy nie wiedzieć czemu już nie działali mi na nerwy. I wspólne zakupy. Do dziś pamiętam dzień, kiedy to role się odwróciły i to ja w końcu coś Ci kupiłam. Za własne zarobione pieniądze.
Dziś nadal lubię rozmowy przy winie i oglądanie filmów. Lubię zadzwonić i gadać o niczym lub prosić o radę. Mniejszą lub większą.
Dziękuję Ci za te nasze spotkania, plotki i sprzeczki, puste butelki po winie, rosołki na przeziębienie i torty makowe.
Dziękuję za poświęcony czas, troskę i wsparcie.
Dziękuję po prostu za życie.
List nr 2
Kochana Przyjaciółko!
Ile to już lat nam stuknęło w tej przyjaźni rozpoczętej przy windzie? Tak niepozornie? Kto by pomyślał, że my tak różne, będziemy do siebie pasować, dzielić troski, sukcesy, porażki, uśmiechy i łzy? Wspólnie wychowywać dzieci, udzielać sobie rad?
Kto mi zrobi najlepsze placki ziemniaczane pod słońcem i przyniesie je w piżamie ryzykując zdziwione spojrzenia sąsiadów na klatce?
Kto Ci wyprasuje górę ciuchów, gdy masz żelazko popsute czy rękę w gipsie?
Kto mi doradzi jak się odstrzelić na imprezę w pracy?
Komu powiem o moich największych kompleksach i marzeniach, bez obawy, że zostanę wyśmiana?
Komu powierzę chore dziecko, gdy wolnego z roboty wziąć nie mogę?
Z kim będę tańczyć i śmiać się do rana, wracając na bosaka do domu?
Do kogo muszę, po prostu muszę zadzwonić kilka razy w tygodniu, gdy zabiegane nie mamy kiedy się spotkać?
A Tobie kto będzie marudził, że jesz niezdrowo i że masz pokazywać nogi, bo są obłędne?
Moja Kochana, Przyjaciółko przez duże P, siostro bez więzów krwi! Dzięki za te miliony chwil, minut i godzin rozmów o wszystkim. Mamy jakieś tabu? No cholera nie. Za to właśnie jestem Ci wdzięczna. Za drobne gesty i duże działania. Fajnie Cię mieć pod ręką.
List nr 3
Szanowna Nauczycielko!
Zostałaś naszą nauczycielką przez przypadek. Inna klasa była Ci przydzielona. My, żółtodzioby z pierwszej klasy, pomyliliśmy sale i tak o to, tym sposobem zaczęłaś nas uczyć.
Przypadek i tak zaważył na życiu wielu z nas.
Każdego dnia przygotowana, świetna w swoim fachu, uśmiechnięta i wymagająca, wychowałaś sobie pokolenie następczyń. Zaraziłaś pasją do nauki, pokazałaś świat, a na wycieczkach okazałaś się być, o ludzie, fajną babką. A myśmy myśleli, że może Jesteś cyborgiem, bo w szkole byłaś zawsze, nigdy na zwolnieniu, pamiętałaś o każdej kartkówce i sprawdzianie.
Pamiętam rozmowy na szkolnym korytarzu i na Mazurach, dokąd udało się nam pojechać w 4 klasie. I po maturze, gdy dzwoniłam, żeby pochwalić się zdaną sesją. Nawet na ślubie moim byłaś.
Spotkanie takiej Pani Profesor wywarło na mnie olbrzymi wpływ. Ukształtowało mnie, wiele nauczyło. Byłaś i Jesteś moim wzorem. Myślę, że niedoścignionym, ale co to za wzór, który daje się dogonić? Prawda? Podaj ten post dalej. Na pewno w Twoim życiu jest jakaś Ważna Kobieta. Pozdrów ją. Przytul w myślach. Podziękuj. I czytaj moja stronę. Warto! |
LIST DO CÓRKI - PRZEPIS NA SZCZĘŚCIE
![]() |
Image by mohamed_hassan on Pixabay |
List do Córki
Droga Córeczko,
Kobietko Kochana chciałabym Ci tyle o byciu kobietą opowiedzieć. Tyle pokazać, nauczyć i przed tyloma rzeczami ostrzec, uchronić. Ale chyba łatwiej wyrazić to wszystko słowem pisanym, które przeczytasz jak dorośniesz, zachowasz i mam nadzieję weźmiesz do serca.
Chciałabym Ci dać gotowy przepis na to, jak być kobietą szczęśliwą i spełnioną, ale taki niestety nie istnieje. Pozwól zatem, że udzielę Ci kilku rad, z których być może zrobisz użytek i wykorzystasz w pogoni za szczęściem.
Rada nr 1 - Bądź zawsze sobą.
Nie graj nikogo. Nie zmieniaj się na siłę, dla poklasku. Jeśli ktoś Cię nie lubi to jego strata i problem. Nie musisz udowadniać komuś, że jesteś warta jego przyjaźni i miłości. Bo jeśli ktoś takich dowodów oczekuje, to nie jest materiałem na prawdziwego przyjaciela ani partnera.
Rada nr 2 - Kochaj siebie.
Twoje ciało niedługo zacznie się zmieniać. Chwilę to potrwa zanim osiągnie określony kształt. Daj mu czas. Nie katuj się dietami. Jedz rozsądnie i zdrowo. Ćwicz. Doceniaj krągłości. Zobaczysz na jak piękną kobietę wyrośniesz.
Rada nr 3 - Miej odwagę mieć własne zdanie.
Broń go, niekoniecznie za wszelką cenę. Broń, gdy uznasz to za koniecznie. Nie bój się go wyrażać. Rób to kulturalnie, ale stanowczo.
Rada nr 4 - Nie krzywdź.
Bądź dobra dla siebie i innych. Traktuj ludzi z szacunkiem, nawet jeśli ich nie lubisz. Chciałabym, abyś zawsze mogła dumnie spojrzeć sobie w twarz. Pamiętaj dobro prędzej czy później wraca. Zawsze!!!
Rada nr 5 - Popełniaj błędy.
Masz do nich prawo. Nie ma ludzi nieomylnych. Grunt byś się do błędów umiała przyznać i wyciągnęła z nich wnioski!!!
Rada nr 6 - Wierz w siebie.
Jesteś piękna, mądra i niepowtarzalna. Nie zapominaj tego. Nie daj sobie wmówić, że jest inaczej. Piękno jest na zewnątrz, ale i wewnątrz. Dbaj o nie. Rozwijaj się, ucz, podróżuj. Pielęgnuj urodę i kondycję. Wszak w zdrowym ciele zdrowy duch:)
Rada nr 7 - Dbaj o zdrowie.
Ono jest bardzo ważne. Nie zaniedbuj badań. Rób je regularnie. Nie forsuj się. Znajdź odskocznię od stresu. Pracuj by żyć, a nie żyj, by pracować. W życiu najważniejsze jest życie.
Rada nr 8 - Słuchaj intuicji.
Ona Cię poprowadzi. Czasem irracjonalna da Ci podpowiedź, pomoże lub uratuje. Coś o tym wiem!
Rada nr 9 - Kochaj całym sercem.
Walcz o miłość, gdy trzeba, ale nie buduj jej na czyimś nieszczęściu. Takie fundamenty są kruche. W miłości nie zapominaj o sobie, swoich potrzebach i zainteresowaniach. Zachowaj swoją przestrzeń. Ona pozwoli Ci kochać w pełni i nie zatracić siebie.
Rada nr 10 - Rozpieszczaj się.
Życie składa się z małych przyjemności. Nie żałuj sobie drobiazgów, które dadzą Ci radość. To one często są nieodzownym elementem kobiecości.
Nie graj nikogo. Nie zmieniaj się na siłę, dla poklasku. Jeśli ktoś Cię nie lubi to jego strata i problem. Nie musisz udowadniać komuś, że jesteś warta jego przyjaźni i miłości. Bo jeśli ktoś takich dowodów oczekuje, to nie jest materiałem na prawdziwego przyjaciela ani partnera.
Rada nr 2 - Kochaj siebie.
Twoje ciało niedługo zacznie się zmieniać. Chwilę to potrwa zanim osiągnie określony kształt. Daj mu czas. Nie katuj się dietami. Jedz rozsądnie i zdrowo. Ćwicz. Doceniaj krągłości. Zobaczysz na jak piękną kobietę wyrośniesz.
Rada nr 3 - Miej odwagę mieć własne zdanie.
Broń go, niekoniecznie za wszelką cenę. Broń, gdy uznasz to za koniecznie. Nie bój się go wyrażać. Rób to kulturalnie, ale stanowczo.
Rada nr 4 - Nie krzywdź.
Bądź dobra dla siebie i innych. Traktuj ludzi z szacunkiem, nawet jeśli ich nie lubisz. Chciałabym, abyś zawsze mogła dumnie spojrzeć sobie w twarz. Pamiętaj dobro prędzej czy później wraca. Zawsze!!!
Rada nr 5 - Popełniaj błędy.
Masz do nich prawo. Nie ma ludzi nieomylnych. Grunt byś się do błędów umiała przyznać i wyciągnęła z nich wnioski!!!
Rada nr 6 - Wierz w siebie.
Jesteś piękna, mądra i niepowtarzalna. Nie zapominaj tego. Nie daj sobie wmówić, że jest inaczej. Piękno jest na zewnątrz, ale i wewnątrz. Dbaj o nie. Rozwijaj się, ucz, podróżuj. Pielęgnuj urodę i kondycję. Wszak w zdrowym ciele zdrowy duch:)
Rada nr 7 - Dbaj o zdrowie.
Ono jest bardzo ważne. Nie zaniedbuj badań. Rób je regularnie. Nie forsuj się. Znajdź odskocznię od stresu. Pracuj by żyć, a nie żyj, by pracować. W życiu najważniejsze jest życie.
Rada nr 8 - Słuchaj intuicji.
Ona Cię poprowadzi. Czasem irracjonalna da Ci podpowiedź, pomoże lub uratuje. Coś o tym wiem!
Rada nr 9 - Kochaj całym sercem.
Walcz o miłość, gdy trzeba, ale nie buduj jej na czyimś nieszczęściu. Takie fundamenty są kruche. W miłości nie zapominaj o sobie, swoich potrzebach i zainteresowaniach. Zachowaj swoją przestrzeń. Ona pozwoli Ci kochać w pełni i nie zatracić siebie.
Rada nr 10 - Rozpieszczaj się.
Życie składa się z małych przyjemności. Nie żałuj sobie drobiazgów, które dadzą Ci radość. To one często są nieodzownym elementem kobiecości.
Rada nr 11 - Miej dystans do samej siebie i do spraw, na które nie masz wpływu.
Nimi się nie przejmuj. Pamiętaj idealnych ludzi nie ma, a czasem warto jest pośmiać się z siebie samej. Przecież śmiech to zdrowie. (patrz rada nr 7).
Nimi się nie przejmuj. Pamiętaj idealnych ludzi nie ma, a czasem warto jest pośmiać się z siebie samej. Przecież śmiech to zdrowie. (patrz rada nr 7).
Rada nr 12 - Bądź po prostu szczęśliwa.
Znajdź klucz do własnego szczęścia, wsłuchaj się w siebie i dąż do celu, ale nie po trupach. Żyj z uśmiechem na ustach, ale czyń tak, by nikt przez Ciebie nie płakał.
Moja Kochana, mogłabym tych rad wypisać więcej. Póki co, te uważam za najważniejsze. Weź sobie je do serca i żyj! Żyj pełnią życia, szczęśliwie, radośnie, i mądrze.
Twoja Mama
Znajdź klucz do własnego szczęścia, wsłuchaj się w siebie i dąż do celu, ale nie po trupach. Żyj z uśmiechem na ustach, ale czyń tak, by nikt przez Ciebie nie płakał.
Moja Kochana, mogłabym tych rad wypisać więcej. Póki co, te uważam za najważniejsze. Weź sobie je do serca i żyj! Żyj pełnią życia, szczęśliwie, radośnie, i mądrze.
Twoja Mama
JESTEM KOBIETĄ
Słowo na Dzień Kobiet 👠👑💃🏻
Jestem kobietą, tak niegdyś śpiewała polska diwa. Oj hicior to był niesamowity! Przyznam bez bicia, że bardzo lubię ten kawałek głównie ze względu na słowa, choć głos Edytki też wymiata.
I tak sobie myślę w związku z naszym kobiecym marcowym świętem, że pan Cygan, który to popełnił tekst owej piosenki, miał do cholewki dużo racji. W głowę zachodzę, skąd facet tak doskonale rozłożył naturę kobiecą na czynniki pierwsze? No chylę czoła. Ba, klękam i biję tym czołem o podłogę, parkiet, panele czy nawet o beton, lub obojętnie o to, co tam mam pod sobą. I to nie jeden raz, a kilka, bo chłopina rację ma! Szacun!
Nie wiem czy to z autopsji czy może miał on tak dobre oko, ucho, intuicję, cokolwiek, ale przyznać mu trzeba, że istotę kobiecości ujął w tym tekście pierwszorzędnie!
No bo Kobitki Kochane spójrzmy na siebie w lusterku i jak już usłyszymy, żeśmy najpiękniejsze w świecie, to zastanówmy się, czy jakiś epitet tej piosenki do nas nie pasuje? Interpretacji tekstu to ja nie chcę tu Moje Drogie uskuteczniać, bom niekompetentna raczej w tej dziedzinie, ale patrzę sobie na lico moje i wszystkich babek dookoła, i widzę wyraźnie, że wypisz wymaluj każda z nas, absolutnie każda, to:
- wulkan, czynny, nieczynny tudzież uśpiony,
- albo burza lub cisza przed nią,
- a czasem rzeka, rwąca, kręta, innym razem leniwa, prosta, łagodna,
- bądź też lodem skuta, chłodem otulona, z błyskawicą w oczach lub ogniem ziejąca istota.
A istota owa może przejawiać jedną z tychże cech, albo ich mieszankę. Nie bójmy się użyć tego słowa, iście wybuchową. No czyż nie mam racji?
Zanim podniesiecie larum to ja Wam powiem w sekrecie Dziewczynki Kochane, żem czasem łagodna i spokojna niczym wiosenny wietrzyk, by po chwili przeobrazić się w porywisty wiatr, tornado, huragan czy tsunami ze łzami. Czy to ważne, że z jakiegoś powodu? A musi być powód? Logiczny na dodatek? Ja się pytam poważnie. Kobietą jestem do cholery, to wszystko tłumaczy!!! Mam ochotę to się śmieję, tańczę, wrzeszczę, warczę, łkam, wybucham lub milknę. Nikt mi nie zabroni.
A jak słyszę, że to hormony to dopiero szlag mnie trafia. No owszem, hormony sobie tam działają, ale ja to ja, a nie mieszanina substancji chemicznych na litość boską!!!
A wiecie co mnie najbardziej wkurza? Jak humor faktycznie do bani, a wybranek mego serca nie odrywając wzroku od telefonu, uroczyście oświadcza, że pewnie okres mam albo mi się zbliża. No Amerykę odkrył Kolumb od siedmiu boleści. Eureka! Owacje na stojąco normalnie!!!
Okres? Ratunku!!! A co to tylko przed lub w trakcie humoru mieć nie mogę, a tydzień po to już mam ćwierkać i piórka prezentować? Ja cię kręcę. No okres to ja mam, określony. Z nim, bo jak mi tak gada i do szewskiej pasji doprowadza, to w cztery litery mam ochotę niezmierną jegomościa kopnąć z tej szpilki mojej czerwonej. A co!!! Bo ja niczego bardziej nie znoszę niż tego jak mi się wmawia, jak ja się czuję. No do jasnej Anielki, same przecież doskonale wiemy, jak się miewamy, prawda kochane moje? A nawet jak nie wiemy, to się za nic w świecie nie przyznamy, skąd nagła chandra albo banan na buzi taki, że gdyby nie uszy, to byśmy się śmiały dookoła głowy. A co, zabronione szczerzyć zęby lub ciskać grzmotami??
Kobieca natura jak widać jest wielce skomplikowana, szalenie barwna i zmienna. Ale zobaczcie, jakże interesująca! Nudzić z babą to się nie da, co to to nie!!!
Jestem kobietą!!!! Śpiewam sobie dzisiaj z turbanem na głowie, maseczką błotną na twarzy, goląc kończyny. I wiecie co? Dobrze mi z tym. Trochę już wiosen mam na karku, chłopa mam, matką zostałam, jakiś bagaż doświadczeń targam ze sobą i dopiero od niedawna czuję się świetnie z tą moją kobiecością. Jestem babką w kwiecie wieku i widzę teraz, jaka ja głupia byłam, że wcześniej tej kobiecości nie doceniałam. Wstydziłam się nawet, kompleksy miałam, prawie w deprechę wpadałam, bo wszystko mi się we mnie nie podobało. No wszystko.
A dziś patrzę na siebie, widzę się w lustrze, owszem nie pieję każdego dnia z zachwytu, ale staram się dostrzegać i podkreślać swoje mocne strony. I myślę sobie, no cholera, nie jest ze mną tak źle. Wiedzę jakąś mam i pojęcie o życiu też, i generalnie rzecz ujmując czuję się ze sobą świetnie, choć osiemnastkę obchodziłam lata temu. I uwielbiam w sobie tę złożoną naturę, bawię się nią, mam do niej dystans ogromny. I zaliczam zjazdy nastrojów, by za chwilę wspiąć się na wyżyny z tym bananem na buzi. Rzucam mięsem i prowadzę także filozoficzne dysputy. Latam w dresach, by za chwilę wbić się w kieckę i 10-centymetrowe szpilki, i szaleć na parkiecie do rana. Śmieję się i płaczę, złoszczę i uspokajam.
Faktycznie jestem wulkanem, cichym strumykiem, gwałtowną burzą z piorunami i kolorową tęczą. Jestem ogniem i wodą, aniołem i diabłem wcielonym, kłębkiem nerwów i oazą spokoju. Wszystkim na raz i osobno. I co? I powtórzę się, DOBRZE MI Z TYM !!
Oddycham pełną piersią, chwytam chwile i coraz bardziej lubię siebie. Gdzie tam lubię, kocham! I wcale nie mam zamiaru się zmieniać. Będę sobie taka, jaka jestem. Prawda Dziewczynki? Bądźmy sobie takie, jakie jesteśmy. Czemu mamy na siłę być grzeczniejsze lub bardziej pyskate, spokojniejsze albo przebojowe, chudsze czy grubsze. A po kiego grzyba? A niech sobie rozkwita ta nasza kobiecość jak chce i trwa. Nikomu nic do tego. Na tym polega nasze piękno przecież. Na wyjątkowości, urozmaiceniu, niepowtarzalności i nieprzewidywalności, o jakiej śpiewa nasza diwa.
I co Kobitki Moje Kochane może być coś piękniejszego niż bycie kobietą przez duże K????
WYMÓWKI
Subskrybuj:
Posty (Atom)
KOMPLEMENT
- Ładna sukienka. - No coś ty, stara. - Ślicznie dziś wyglądasz. - Nie przesadzaj. - Do twarzy ci w tych okularach. - E tam. Zwykłe oksy. ...

-
Kobiety są ponoć demonami albo narzędziami w ich rękach. Tak kiedyś wierzono. Ach te baby. No ale od początku. Od kilku miesięcy chodzę na...
-
Image by StockSnap from Pixabay LIST DO MĘŻA Drogi Mężu, chyba potrzebuję napisać ten list. Oboje potrzebujemy. Może słow...