KOBIETA W SUKNI
Image on Pixabay |
Był jej nieznany. Niemal bezimienny, a jednak nieśmiało zaczęła z nim rozmowę. Flirt? Absolutnie. Rozmowę - ucztę, w której mogła powoli przeżuwać każde jego słowo, delektujac się jego znaczeniem. Niesamowite, że po drugiej stronie był ktoś, kto tak smakowicie swoimi spostrzeżeniami przyprawiał tę rozmowę.
Spijał jej wcześniejsze słowa, jakby chciał się nasycić nimi na potem. A przecież nie zrobiła nic nadzwyczajnego. Była ponoć malarką. Malarką, której pędzlem były słowa. To nimi malowała otaczający ją świat. A że ten był barwny, a jej paleta dość bogata, tworzyła podobno niezłe pejzaże. Pejzaże, którymi on chciał się raczyć. Pejzaże, w których szkicowała kobiecość i męskość, miłość, i nienawiść, radość, i rozpacz, strach i odwagę. Malowała życie, wiernie odzwierciedlając jego wszelkie odcienie, które on - ten nieznajomy chciał chłonąć całym sobą.
"Życie to szkielet, który ja ubieram w historię" - odpowiedziała, gdy zapytał co ją inspiruje. A potem pojawiło się pytanie, które lekko ją rozbawiło.
"A Pani szkielet? Ubrany jest w? Dajmy na to suknię wieczorową czy dżinsy?".
Cóż za pytanie - pomyślała. "Oczywiście, że w suknię wieczorową pod którą są dżinsy" - odparła lekko. Tak siebie widziała. To było takie jasne, że kryła w sobie w sobie i dziewczynę i kobietę, beztroskę i powagę, smutek i uśmiech, biel i czerń, a między nimi całą paletę szarości. Chyba jak każda kobieta, prawda?
Zachwyciła go tym stwierdzeniem. Prostą, szczerą odpowiedzią. Zwykła konwersacja otworzyła go tak szeroko, ze chciał opowiedzieć jej całe swoje życie. W kilka minut przekroczyła mury, za jakimi on się skrywał przez lata. I nie wiadomo, czy przeskoczyła przez nie w tych dżinsach, zapewne wytartych i dziurawych. Czy może uniosła lekko rąbek owej sukni wieczorowej delikatnie krocząc naprzód.
Weszła w jego życie. Od razu do największego pokoju pełnego emocji, tych bardziej i mniej ułożonych. Gromadzonych latami, dorzucanych od czasu do czasu w poczuciu, że nikt ich oglądać nie będzie chciał. A ona je dostrzegła. Od niechcenia, tak zwyczajnie. Stojąc w tych dżinsach lub w tej sukni bacznie rozglądając się wokół. Nic nie mówiąc. Chłonąc, patrząc. Niemal namacalnie odczuwa każdą emocję, uśmiech i łzę tam uronioną. Już trzyma pędzel w dłoni, za chwilę zacznie malować kolejny pejzaż. Szkic już w głowie ma. Resztę domaluje on, opowiadając jej, co czuje. A ona milcząc będzie tworzyć obraz nieznajomego i jego rozmówczyni w sukni wieczorowej, spod której wystają trampki i dżinsy...
Jak zawsze uczta 🥰przy porannej kawie duża dawka refleksji. I szukanie w sobie
OdpowiedzUsuń