ZAKOCHANA


Obraz Наталья Данильченко z Pixabay


- Dzień dobry panie doktorze - powiedziała Zakochana.

- Dzień dobry pani. Ci panią do mnie sprowadza? - lekarz przyjrzał się Zakochanej dokładnie. Wzbudzał zaufanie. Koło czterdziestki, w okularach, lekko szpakowaty. Przystojny mężczyzna o niskim, głębokim głosie. - Coś pani blada.

- Czuję się źle ostatnio - powiedziała cicho. - Wszystko mnie boli.

- Śpi pani? - lekarz spojrzał na zakochaną spod okularów.

- Nie - wyszeptała.

- Jada pani cokolwiek? - nadal patrzył.

- Prawie nie. - opuściła głowę w dół.

- Ma pani gorączkę?

- Nie panie doktorze. Ciągle mi zimno, ale termometr wskazuje 36,1 - mówiła cicho.

- Proszę pokazać gardło.

Zakochana podniosła głowę rozchyliła usta, ma których była reszta szminki. Czerwonej. Oczy lekko rozmazane. Od tuszu. Chyba płakała albo miała zapalenie spojówek. Lekarz poświecił jej w oczy. Gardło było w porządku, oczy też.

- Proszę się rozebrać do pasa w dół. Zbadam panią - zalecił spokojnym głosem.

Zakochana posłusznie rozpięła guziki od jasnej bluzki z kołnierzykiem. Miała ładny, bladoróżowy, koronkowy stanik, który nieco podnosił jej nieduży biust. Trochę piegów na dekolcie. Szczupła talia. Oliwkowa spódnica, nieco za luźna.

Położyła się na kozetce. Lekarz nacisnął brzuch, ugniatał go zdecydowanie, ale bezboleśnie. Wątroba w porządku. Jelita też. Zgiął jej kolana. Powtórzył czynności. Zakochana nie reagowała.

- Proszę usiąść - powiedział.

Osłuchał ją stetoskopem, zmierzył puls i tętno. Posłuchał serca.

- Tu najbardziej boli. - Zakochana wskazała na klatkę piersiową. - Ciśnie, zatyka. Jakby ktoś przykręcił mi butlę z tlenem.

- Dziwne. - pomyślał doktor. - Serce zdrowe. Kobieta raczej też, po prostu zmęczona, wychudzona, może zestresowana.

Jeszcze raz posłuchał serca. Biło miarowo, mocno jak u zdrowej kobiety. Nie miał wątpliwości.

- Dużo pani pracuje? - zapytał znów.

- Normalnie, choć trudno mi się skupić - Zakochana szeptała jeszcze ciszej, jakby nie mogła mówić głośniej.

- A jaką ma pani pracę?

- W biurze, przy komputerze. Jestem księgową.

- Jakieś problemy?

- Nie. Ostatnio trochę mi się myli. Robię głupie błędy obliczeniowe. - Zakochana lekko się zawstydziła.

- No dobrze, a w domu jak? Rodzina? Mąż, chłopak, dziewczyna?

- Już nie... - ledwo to wykrztusiła. Oczy się zaszkliły.

Domyślił się. Nie wyśmiał. Był spokojny, opanowany. Nie powiedział jej tego, co słyszała tyle już razy, że ma się ogarnąć, nie przesadzać, że tego kwiatu to pół światu.

- Ma pani złamanie - stwierdził.

- Słucham? - uniosła głowę, zdążyła się już zapiąć i wsadzić bluzkę w spódnicę tak, by nic się nie marszczyło. Była zaskoczona. Co on plecie?!

- Tak. Stwierdzam złamanie mięśnia sercowego - był poważny.

- Ale...mięśnia nie da się złamać...- Zakochana zrobiła wielkie oczy.

- Da proszę pani. Jest pani świetnym tego przykładem. Nie jedynym zresztą.

- Ten doktor chyba zwariował - pomyślała.

- Przepiszę pani witaminy. Musi pani jeść trzy razy dziennie. Wszystko. Jest pani wychudzona i blada. Ruch do tego. Spacer minimum godzinny. Najlepiej z koleżanką albo muzyką w uszach, byle nie za głośno. Gipsu na to nie ma. Serce nigdy idealnie się nie zrośnie. Ale w miejscu zrostu może być mocniejsze. Proszę wyrzucić wspólne zdjęcia, usunąć numer telefonu, nie zaglądać w media społecznościowe. Musi się pani uspokoić. Przejść żałobę. Czas może nie zaleczy ran. Po prostu się pani z tym oswoi i za jakiś czas zacznie się uśmiechać. Najpierw na siłę, a potem już bezwiednie.

Zakochana ponownie zrobiła duże oczy. Chyba się nie spodziewała takiej diagnozy. Prędzej psychotropów aniżeli zrozumienia i słów ciepło owijających jest zbolałe serce niczym bandaż.

Lekarz miał rację. Minęło kilkanaście tygodni. Zaczęła jeść i coraz mniej myliła się w liczeniu. Z Aśką
chodziła na długie spacery, gadały o wszystkim, tylko nie o nim... Chore, złamane serce się jej zabliźniało. Powoli. A któregoś dnia uśmiechnęła się tak spontanicznie, skupiona już na czymś innym. Ślad po złamaniu pozostał, ale ponoć w tym miejscu serce jest mocniejsze. Zakochana nie czeka na nic. Jest spokojna, silniejsza, rumiana i trzy kilo tęższa. Serce, choć poharatane, silne jak dzwon, już jest gotowe na przyspieszone bicie.


Podoba Ci się ten post?
Podaj go dalej.
Obserwuj moją stronę Poli Ann

Image by Pixabay

OBCY


Obraz Vladislav83 z Pixabay

Minęłaś go właśnie na ulicy. Serce Twoje przyspieszyło. Nie wiedzieć czemu zaczęło bić jak szalone. Dziwne, przecież już nie jesteście razem. Przestałaś go kochać. Tak Ci się przynajmniej wydaje. Nie myślisz o nim, żyjesz życiem bez niego. Oddychasz, jesz, uśmiechasz się. Jest przecież dobrze.

Minęłaś go. Wasze spojrzenia się spotkały. On albo odwrócił wzrok, skinął lekko lub po prostu powiedział sztywne "dzień dobry". Każda z tych reakcji zatrzymuje bicie Twojego serca. Wewnętrzne jesteś zamrożona, choć dziarsko idziesz dalej i udajesz, że już Cię to nie rusza. Jednak rusza. Do cholery, rusza! I to bardzo. Może ciurkiem płyną Ci łzy i dookoła wmawiasz ludziom, że to alergia. Może cały dzień jesteś roztrzęsiona. No po prostu źle spałaś, prawda? Albo chodzisz zamyślona. To ciśnienie, znów za niskie. Oszukujesz na wszystkie sposoby. Jednak ciała nie oszukasz. Reagujesz, choć nie chcesz. 

Ale kochałaś całą sobą, świat wirował Ci przed oczami. Wieczny miłosny haj. A potem się rozstaliście. Nieważne jak. Istotne jest to, że człowiek z których dzieliłaś duszę, ciało, sny, a czasem może i szczoteczkę do zębów, nagle jest obcy. OBCY. Jakby go nigdy wcześniej nie było. Przechodzi obok. Żyje gdzieś tam, mija Cię na ulicy bardziej obojętnie niż inni przychodnie. I pozostaje myśl, jak to możliwe że człowiek który był tak blisko, najbliżej jest jak się da, nagle znika. Rozpuszcza się, a potem widziany przypadkiem jest tylko marą. 

Jak to się dzieje, że tak łatwo się rozstać, przerwać, jak się Wam wcześniej wydawało nierozdzielną, nić? Przestać istnieć, gdy wcześniej się wręcz współistniało? Niepojęte, że miłość jest bardziej krucha niż szkło. Jeden ruch i zamienia się w pył. Znika. A może nigdy jej nie było? Może tylko Ci się zdawało, że to było kochanie? Obcy Cię minął, a Ty próbujesz sobie to wmówić, że nic już dla Ciebie nie znaczy. Czyżby? To czemu on Cię minął, a Tobie nie minęło...?


Podoba Ci się mój post?
Udostępnij go.
Obserwuj moją stronę Poli Ann
Warta jest Twojego czasu !
Życzę Wam jak najmniej obcych w Waszym życiu!

LIST DO BUMERANGA

Obraz Free-Photos z Pixabay


Mój Drogi! 

Nazwę Cię Bumerang, już nie T. Tak ten list zatytułuję, bo takim bumerangiem właśnie jesteś. 

Przeżyłam z Tobą kilka intensywnych lat. Pełnych pasji, emocji i miłości. Bo przecież się kochaliśmy, tylko każde z nas to uczucie pojmowało. Był pierwszy raz i wszystko, czego doświadczyliśmy było nowe, bo to z Tobą odkrywałam nieznane mi dotąd przestworza. Piękne, kolorowe, niesamowite. 

Ty chciałeś by trwały, ja oczekiwałam już czegoś innego. Wszak związek powinien ewoluować, dojrzewać. Ja chciałam czegoś więcej, po kilku latach, dziesiątkach zjedzonych obiadów z rodzicami, wspólnych wakacjach, miałam prawo czekać na coś więcej. To wtedy odszedłeś pierwszy raz. Nie byłeś gotowy. Mówiłeś, że wciskam Cię w ramy, w których się dusisz.
Złamałeś mi serce. Rozłupałeś mi je na miliony kawałeczków. Zniknąłeś na dwa miesiące bez śladu, by nagle pojawić się w domu moich rodziców i przy nich błagać mnie o wybaczenie. Cóż mogłam odpowiedzieć? Ja - kobieta młoda i zakochana po same paznokcie?
Miodowe było tych kilka miesięcy, kiedy znienacka oznajmiłeś, że nie czujesz się gotowy. A ja nawet nie wspomniałam o ślubie, dzieciach i kredycie na pięćdziesiąt lat. Chciałam po prostu mężczyzny, a nie chłopaka. Znów zerwaliśmy. Ryczałam całe dnie i chudłam w zastraszającym tempie. Mój świat się kończył. Wydawało mi się, że bez Ciebie nie umiem samodzielnie oddychać ani mrugać oczami. Gdy taka poraniona próbowałam resztkami sił zdawać kolejne egzaminy na uczelni, pojawił się Ktoś. I poczułam dreszcze. Powieki mrugały same, płuca uczyły się na nowo nabierać powietrze. Zaczęłam wierzyć, że moje życie bez Ciebie jest realne. Że mogę być kochana, i szczęśliwa. Świat jest mały. Szybko doszło do Ciebie, że z Kimś się spotykam. Zabolało prawda? Nie byłam już Twoja. Nie chciałeś, bym była Jego. Wydawało mi się, że jestem już silna, że potrafię oddychać już innym mężczyzną. I gdy tak utwierdzona we własne siły zaczynałam kochać, znów spektakularnie wtargnąłeś w moje życie, deklarując, że oto jestem kobietą Twojego życia. Znów stałeś się księciem z mojej bajki, ja zapragnęłam być Twoją księżniczką. I było bajecznie, liczyło się dziś. Potem kolejno śluby naszych przyjaciół, na których ciągle łapałam welon i zmuszając się do śmiechu, wmawiałam sobie, że przecież ślub nie jest najważniejszy. Wróciliśmy do punktu wyjścia. Patrzyłam na Ciebie i widziałam wiecznego chłopca, który wraca do mnie niczym bumerang. Chce bym go złapała, pobawiła się, a on po jakimś czasie chce polecieć w drugą stronę.
Uznałam, że do trzech razy sztuka. Tym razem to ja odeszłam, po trudnej całonocnej rozmowie, która nie dała nam nic. Wróciłam nad ranem do swojego mieszkania. Kaśka, moja najlepsza przyjaciółka czekała z kubkiem kakao. Położyłyśmy się razem w łóżku i koło południa zasnęłyśmy. To ona ocierała mi łzy, gotowała zupy i zmuszała do jedzenia. To ona co rano kazała mi wyjść z mieszkanie choć na spacer, wyciągała do kina i na zakupy. Totalnie się rozsypałam. Gdyby nie Kasia nie wiem, ile by trwała ta moja "żałoba" po Tobie Bumerangu. Musiałam odczekać, ułożyć sobie wszystko w głowie, przeboleć i wybaczyć najpierw sobie, by móc potem wybaczyć Tobie. Wybaczyć sobie, że tyle tkwiłam w związku, który nie miał przyszłości. Opierał się na dziś, a ja chciałam by było w nim obecne też jutro. Wybaczyć Tobie, bo wiem, że pozwoliłam Ci wierzyć w nieprawdziwą wersję mnie. Oboje chyba kochaliśmy swoje wyobrażenia o nas samych. Mieliśmy inne oczekiwania, plany i wizje. Gdy w końcu to pojęłam, byłam gotowa oddać Ci Twoją wolność. Sobie pozwoliłam zastanowić się nad tym, czego naprawdę chcę.
Dziś już wiem, że nie chcę chłopaka, który nie wie, co będzie robił następnego dnia. Nie chcę się bać, że się mu odwidzę. Chcę mężczyzny, który da mi poczucie bezpieczeństwa i który będzie to jutro ze mną planował, który będzie miał podobny pogląd na związek.
Odeszłam więc od chłopca. Nie szukam nikogo, skupiam na sobie. Wiem, że kiedyś spotkam tego, z którym będę patrzeć sobie nie tylko w oczy, ale i w tym samym kierunku. Wiem też, że Ty znów się nagle pojawisz. Wrócisz niczym bumerang chcąc znów namieszać w moim życiu. Ja jednak już jestem silniejsza. Będę widziała jak do mnie lecisz, prosto w moje dłonie, pragnąc bym rozpostarła ramiona na Twoje przyjęcie. Dziś już pewna siebie po prostu Cię nie złapię i pozwolę polecieć Ci dalej. Ku Twoim przestworzom. Ja zaś pójdę sobie w swoją stronę. Razem iść było nam dobrze. Osobno będzie nam lepiej. 

Żegnaj Bumerangu! 

Już nie Twoja D.

RÓWNI



Image by ULA B.


Stanęliśmy przed nim wszyscy.
W rzędzie, równiutko. 
Dzieci, młodzież, kobiety, mężczyźni, w różnym wieku. 
Młodzi i starzy. 
Wysocy, średni i niscy. 
Różnej wagi i rasy. 
Od bieguna południowego, przez równik, po biegun północny. 
Z wioski, miasteczka czy wielkiej aglomeracji. 
Znad morza, jeziora, z lasu, gór, nizin i wyżyn. 
Zewsząd. 
Stanęliśmy wszyscy. 
Bez względu na płeć, religię, poglądy polityczne, orientację i zainteresowania. 
Stoimy równo. 
I jesteśmy wobec niego równi, choć może nie wszyscy to pojmują. 
Nieważne wykształcenie, zawartość portfela, zawód.
Widzę parę aktorów, 
żonę premiera, 
piłkarza, 
celebrytkę, 
nauczyciela, 
kierowcę,
pielęgniarkę, 
kucharza, 
polityka, 
piosenkarkę, 
malarza, 
bizneswoman, 
dziennikarza, 
listonosza, 
robotnika, 
psychologa, 
rolnika, 
właściciela pensjonatu, 
pracownicę biura podróży, 
przewodnika, 
bezdomną,
lekarkę, 
fryzjera, 
kosmetyczkę, 
księgowego, 
rencistę,
stewardessę, 
emerytkę, 
studenta, 
uczennicę, 
doktoranta,
informatyka, 
profesora, 
wykładowcę, 
weterynarza,
krawcową,
pilota, 
elektryka,
zakonnicę, 
prawniczkę, 
redaktora, 
bezrobotnego,
poetkę, 
pisarza, 
blogera, 
szewca,
vlogerkę, 
youtubera, 
przedszkolaka, 
ekspedientkę, 
sędzinę, 
ławnika,
wolontariusza, 
szwaczkę, 
naukowca, 
psychiatrę, 
pacjentkę, 
logistyka, 
graficzkę, 
projektantkę, 
koszykarza, 
rzemieślnika, 
robotnika, 
urzędniczkę, 
księdza.

Wszyscy pozytywni. 
Wybrani, z Obcym w ciele, który niemo postawił ich w równym rzędzie. 
I wylicza raz, dwa, trzy, zachorujesz ty
Obcy nie ma oczu, uczuć, emocji, ciała, pieniędzy. 
Ma jedynie siłę, atakuje i zrównuje wszystkich do jednego poziomu. 
Działa na oślep, na ile mu pozwolimy. 
Jego wyliczanka trwa. 
My głupi weszliśmy w tę grę, myśląc, nic nam nie grozi. 
A Obcy cierpliwie wylicza dalej. 
Mierząc linijką naszą równość. 
Co do milimetra. 
W końcu wstrzymaliśmy oddech. 
Świat hamuje. 
Równi stoją równo, ich szeregi wydłużają się w błyskawicznym tempie. 
Reszta mniej już butna posłusznie hamuje. 
Schodzi do schronów. 
Czeka. 
Jakie będzie jutro? 
Tylko Obcy to wie. 
Równi dziś już zrozumieli, że nie ma żadnych różnic. 
Nie ma lepszych i gorszych.
Wobec Obcego jesteśmy tacy sami. 
Jesteśmy w schronach. 
Z ograniczoną wolnością. 
Kiedyś wyjdziemy. 
Na pewno. 
Oby mądrzejsi, z pokorą, równi wobec siebie a nie wobec Obcego.

#zostań w domu


Image by Poli Ann

Czytam, oglądam, słucham. Wszędzie jeden temat i nie będę tym razem pisać jak to bagatelizuję, bo na pewno nie jestem w grupie ryzyka.

Nie jestem, ale pracuję z dziećmi, młodzieżą i dorosłymi, chodzę do sklepów, szkoły i na uczelnię. Hulaszczego trybu życia nie mam, ale w miejsca publiczne też przecież chadzam.

I czuję niepokój. Piszę do przyjaciół do Szwajcarii, Niemiec i Danii z zapytaniem, co u Was. Ano niezbyt kolorowo.

Widzę, że sklepy przeżywają oblężenie. I nadal czuję się niekomfortowo.

A najbardziej jednak boję się nas - ludzi i naszego podejścia. Tak diametralnego. Od histerii po totalne lekceważenie.

Do serca biorę akcję #zostańwdomu na miarę moich możliwości.

Kocham ruch, ćwiczyć będę w domu.

Zakupy w sklepie osiedlowym i przez Internet.

Jakoś bez ubrań i nowych butów dam radę. Zawsze w razie czego mam Internet.

Spotkania ze znajomymi? Wirtualne i telefoniczne. Damy radę!

Kino? W domu. W końcu ogarnę Netflixy, Playery i inne tego typu wynalazki.

Biblioteka? Jest w domu kilka książek, które z półki wołają, abym je w końcu wzięła. To wezmę!

Kawiarnia? W domu. Zrobię sobie herbatę z miodem, cytryną i goździkami. Zapalę świeczkę.

A praca?
Tak, jako osoba związana z edukacją, jestem w domu. Sprawdzę testy, przygotuję zajęcia na potem. I pracować będę, bo czuję potrzebę uspokoić uczniów przed egzaminami i studentów u progu nowego semestru, że jestem. Pomogę jak potrafię. Bo chcę, sama. Wyślę testy, materiały, przydatne linki. Niby nic, niedużo, wiem, bo nic nie zastąpi żywego kontaktu. Warto jednak zrobić coś. I nie oczekuję pochwał. Zostaję w domu.
TO NIE URLOP, NIE FERIE. Funkcjonuję normalnie w tych wyjątkowych okolicznościach.

Spędzę czas z bliskimi.
Spacer? Może do lasu.
Posiedzę sama ze sobą.
Zastanowię.
Wyhamuję.
Podumam.
Docenię to, co mam.
Może za czymś zatęsknię.

I w końcu przeczytam swoje "PORTRETY" w druku.
I szkic "Listów do Emki".
To nie może być stracony czas.
Wykorzystam go.
Może nie złapię nic. Nie przeniosę.
Trzeba próbować. Stracić możemy zbyt dużo. Nie muszę chyba przekonywać, że warto.

#zostańwdomu

BATERIA


Obraz Bob Dmyt z Pixabay


Dookoła jest ich mnóstwo. Leżą, stoją, siedzą, biegną, jadą. Tak miło być w ich towarzystwie. Podłączyć się i czerpać z takich ludzi energię. Można ją po prostu absorbować, delikatnie i lekko. Zarazić się uśmiechem i optymizmem, zacząć widzieć pozytywne aspekty jakiejś sprawy. To takie przyjemne dla obu stron. 

Można też tę energię z kogoś wysysać. Perfidnie i bezceremonialnie, nie patrząc na źródło niczym pasożyt, który tylko bierze nie dając nic w zamian. Po prostu podłączyć się pod kogoś, na stałe i brać całymi garściami nie dając mu szansy na podładowanie. Takie branie zasila biorcę, a osłabia baterię. Czasem nawet wyczerpując ją do cna i gdy trzeba się energią podzielić, to nagle okazuje się, że nie ma nikogo chętnego w pobliżu. 

I tak sobie myślę, kim być lepiej? Czy tą baterią dającą moc czy kablem, który ją pobiera? I to jest przecież jasne, że rzeczywistość nie jest czarno-biała tylko szara na miliony sposobów i że każda sytuacja jest inna. Że nie można generalizować. Wierzę, że jednak więcej dookoła jest baterii i takich biorców, którzy w razie potrzeby umieją się zmagazynowaną energią dzielić. Wiem też, że trzeba być czujnym, nie dać się zwieść, gdy ktoś czerpie z baterii wszystko, co możliwe. Wtedy ma się do czynienia z wampirem energetycznym. Doskonale wiem jak trudno odmówić pomocy, bo czyjeś prośby i trudną historię niełatwo jest zlekceważyć. Nie każdy umie odmówić, odwrócić się na pięcie i odejść. Czasem jednak życie nie pozostawia wyboru. Albo bateria wyczerpie się do cna i trudno jej będzie znaleźć kolejne źródło siły albo będzie trzeba po prostu odciąć kabel zasilania. I niestety czasem tylko te radykalne rozwiązania są skuteczne i paradoksalnie najbardziej pomocne. 

Życzę Wam pełnych baterii wokół i tych dobrych biorców, którzy umieją dzielić się tym, co dostali od innych. 

Wrażliwym bateriom życzę też siły i zdecydowania w odcinaniu kabla. Nie warto spalać się dla kogoś, kto tego nie docenia.

Podoba Ci się ten post?
Udostępnij go.
Czytaj mnie. Każdego dnia prezentuję teksty tylko i wyłącznie mojego autorstwa.
Obserwuj moją stronę Poli Ann
WARTO!

image on Pixabay

KOMPLEMENT

  - Ładna sukienka. - No coś ty, stara. - Ślicznie dziś wyglądasz. - Nie przesadzaj. - Do twarzy ci w tych okularach. - E tam. Zwykłe oksy. ...